Jak wygląda prowadzenie ciąży w Europie? Opowiadają babyboomowe mamy.

Dziewczyny zabrały mnie w niesamowitą podróż i pokazały, jak może wyglądać prowadzenie ciąży i porodu poza Polską.

Jak wygląda prowadzenie ciąży w Europie? Opowiadają babyboomowe mamy.

Czy wiesz jak wygląda ciąża w różnych krajach Europy? Zaskoczyło mnie, że istnieje tak wiele różnic w podejściu do ciężarnych. Natomiast nie będę pisała o własnych przemyśleniach, tylko zapraszam cię w podróż, w którą zabiorą cię babyboomowe mamy.
Oddaję im głos. Na początku trafimy do Holandii.

Asia lat 35 mieszka w  Holandii. Jest w 15 tyg. ciąży

Bociany w oknach po narodzinach dzieci oraz Beschuit met muisjes, czyli sucharki z masłem i biało-różową lub biało-niebieską posypką, jazda na rowerze podczas ciąży, porody domowe i położna, która może ugotować dla ciebie obiad – witamy w Holandii.  

Kiedy dziewczyny z naszego forum usłyszały, że jeżdżę na rowerze w pierwszym trymestrze ciąży, były w szoku. W Holandii jest to normalny widok. Jeśli w ciąży czujesz się dobrze i wszystko jest ok, nie musisz się ograniczać, trzeba normalnie żyć. Nie przemęczać się, ale też nie dać się zwariować.

Przez całą ciążę jesteś pod opieką położnej. Zresztą tu jest takie powiedzenie, że jeżeli nie masz kontaktu z ginekologiem, to wtedy wiesz, że ciąża dobrze się rozwija. Kontakt z położną jest fantastyczny. Jest dla ciebie dostępna przez całą dobę i jeśli cokolwiek się dzieje, zjawia się w twoim domu po 10-15 minutach. Dlatego rekomenduje się wybranie położnej, która mieszka niedaleko od ciebie.

Kiedy straciłam pierwszą ciążę, to położna dzwoniła do mnie kilka razy dziennie, żeby sprawdzić, jak się czuję i czy czegoś mi potrzeba. Powiedziała, że jeśli potrzebuję wsparcia psychologicznego, to mi w tym pomoże. Dostałam też pismo, że mogę skorzystać z pomocy psychologa. Czułam się niesamowicie zaopiekowana i bezpieczna.

Położna podczas pierwszego spotkanie (około 10 tygodnia ciąży) wszystko tłumaczy. Co możesz robić w ciąży, a czego nie możesz. Co jest rekomendowane do jedzenia. Co cię czeka na kolejnych etapach. Zleca też podstawowe badania krwi. Przeprowadza cię przez bardzo szczegółowy formularz dotyczący zarówno twojego stanu zdrowia, jak i informacji o jakichś chorobach występujących w twojej rodzinie. Ponieważ ze strony taty mogę mieć obciążenie cukrzycą, więc dodatkowo musiałam przebadać cukier. Mailem dostajesz zlecenie badań i kod, który potem pokazujesz w laboratorium. Wszystkie wyniki otrzymuje i monitoruje położna.

W Holandii jedynym lekiem, który się rekomenduje ciężarnym jest kwas foliowy. W ogóle tu jest podejście, że im mniej leków i badań, tym lepiej. Organizm kobiety sam wie, co robić. Jeżeli są jakieś duże nieprawidłowości, dopiero wtedy wkracza lekarz.

Ciążę uznaje się od 12 tygodnia. Wtedy masz robione oficjalnie pierwsze USG i na jego podstawie obliczany jest termin porodu. Dostajesz wtedy też dokument oficjalnie potwierdzający twoją ciążę.

Ze względu na moja stratę mogłam zrobić w 7 tygodniu tzw. USG witalności, które mnie uspokoiło. Przysługują ci trzy takie badania: w 12, 20 i koło 30 tygodnia. Możesz iść na USG z balonikami i poprosić, żeby wsypano ci do nich konfetti w odpowiednim kolorze. A potem zrobić party i ogłosić rodzinie oraz przyjaciołom płeć maluszka.

Badania prenatalne są płatne, np. Nifty to koszt 175 euro. Szkoły rodzenia również są płatne, ale przez to, że masz stały kontakt z położną, to właściwie nie potrzebujesz dodatkowych zajęć.

Sporo dziewczyn tutaj rodzi w domu. Taka jest tradycja. Jeśli wybierasz ten rodzaj porodu, to od ubezpieczyciela dostajesz specjalny pakiet wszystkich rzeczy, jakie są wtedy potrzebne.

Ja jednak wybrałam szpital. Mogę rodzić z partnerem, z osobą towarzyszącą. Część kobiet korzysta też z opieki douli. W szpitalu najczęściej rodzisz ze swoją położną, co daje poczucie bezpieczeństwa. Jeśli poród przeszedł bez komplikacji, to do domu wychodzisz po 2 -3 godzinach.

Nie ma cesarek na życzenie, naprawdę muszą być specjalistyczne wskazania albo wystąpić komplikacje podczas porodu, żeby zdecydowano się wykonać cesarskie cięcie.

I teraz najfajniejsze. Po wyjściu ze szpitala cały czas opiekuje się tobą położna poporodowa. Trwa to około 7 dni. W tym czasie przychodzi do ciebie i pokazuje, jak opiekować się maluszkiem, obserwuje w jakim jesteś stanie, ale również może się zająć starszymi dziećmi, ugotować obiad czy posprzątać mieszkanie. Dla mnie to cudowne, że będę miała przy sobie kogoś doświadczonego, kto mnie poprowadzi, odpowie na milion pytań. Daje to mi ogromne poczucie bezpieczeństwa.

Podoba mi się też zwyczaj, że kiedy się rodzi dziecko, w oknach zawiesza się bociana lub napisy It’s a boy, It’s a girl. A po narodzinach, kiedy pojawiają się goście, podaje się Beschuit met muisjes, czyli sucharki z masłem i biało-różową lub biało-niebieską posypką z nasion anyżu w słodkiej polewie. Nie cierpię anyżu, ale zwyczaj jest uroczy.  

W ogóle podoba mi się prowadzenie i podejście do ciąży w Holandii. To, że jest tak naturalne. Traktuje się ciążę jak fizjologiczny proces, bez takiej spinki i nerwów. Jestem teraz w 15 tygodniu i mam nadzieję, że to poczucie bezpieczeństwa, łagodności i radości oczekiwania będzie mi towarzyszyło do porodu.

Teraz wybieramy się bardziej na północ. Witajcie w pięknym Oslo. Historia naszej bohaterki jest wstrząsająca. Może pojawią się inne mamy, które mają bardziej pozytywne doświadczenia.

Karolina ma 26 lat, mieszka w Oslo, mama 15 miesięcznej Aurelki. Jest w 25 tygodniu kolejnej ciąży,

Pewnie gdybym nie straciła pierwszej ciąży, to miałabym inne nastawienie do tutejszej opieki. W Norwegii do 12 tygodnia nie podtrzymuje się ciąży. Jedynym potwierdzeniem jest test z krwi.

W Polsce jest inaczej. A tu w 10 tygodniu zadzwonił do mnie do pracy lekarz i powiedział, że jestem w trakcie poronienia i że mam się udać do szpitala. To był dla mnie szok. W szpitalu podeszli do mnie bardzo przedmiotowo, położna bez znieczulenia usunęła, jak to określiła, produkt ciąży. Dobrze, że byłam z mężem. Spytali, czy chcę zwolnienie na tydzień czy dwa z pracy - i do widzenia. Później lekarz mnie przeprosił i spytał, czy potrzebuję pomocy psychologicznej. Zaskoczyła go moja reakcja emocjonalna, bo Norweżki podobno nie przejmują się wczesnymi poronieniami.  

W drugiej ciąży chodziłam do lekarza prywatnie. Wolałam dmuchać na zimne. Pierwsze wizyty są co 6 tygodni, czyli w 12, 18 i 24 tygodniu. Później co 4 tygodnie. Ostatnie dwie wizyty odbywają się co 14 dni.
Zaskoczyło mnie, że podczas całej ciąży przysługuje tylko jedno USG. Odbywa się ono w 18 tygodniu, według niego jest ustalona data porodu. Badanie przeprowadzane jest zawsze w szpitalu, w którym będziesz rodzić.

Zasadniczo nie robi się badań prenatalnych. Dostałam informacje na zasadzie – widać kość nosową, to raczej nie będzie wad. Gdyby nie to, że chodziłam prywatnie, to nie miałabym pojęcia, że mam łożysko przodujące.

Kobiety w ciąży nie mają jakichś specjalnych przywilejów. Pamiętam nawet jak na początku ciąży męczyły mnie potworne mdłości. W drodze do lekarza musiałam wysiąść z metra i zadzwoniłam po pomoc do męża. Kiedy w końcu dojechaliśmy do lekarza i opowiedziałam mu o tym, lakonicznie stwierdził, że jakoś dałam radę dotrzeć, czyli spokojnie mogę pracować. To było zaskakujące. Moja przyjaciółka, Norweżka, powiedziała mi, że kiedy w pracy męczyły ją wymioty, to szła do łazienki i wracała do biurka. Ciąża nie jest traktowana jako coś wyjątkowego, pracuje się właściwie do ostatniego momentu, a L4 dostaje w wyjątkowych sytuacjach.

Ciążę prowadzi lekarz rodzinny lub położna. Tak więc poszłam do lekarza rodzinnego, który mi wprost powiedział, że jest mężczyzną, ogólnie na takich rzeczach się nie zna i polecił wizytę u położnej.

Wizyta u położnej totalnie mnie zaskoczyła. Zadawała mi mnóstwo pytań, nie tylko o zdrowie, ale też o styl życia, sytuację materialną czy w ogóle chcę utrzymać tę ciążę. Zapytała mnie też, w którym szpitalu chcę rodzić i zajęła się wszystkimi formalnościami.

Pierwsze spotkanie to również moment, kiedy położna cię instruuje, co można jeść, czego nie można, co aktywnością fizyczną, itd. Również na miejscu robisz badania krwi i moczu. Zarekomendowała branie kwasu foliowego, ewentualnie magnezu. I chociaż już na początku okazało się, że mam zbyt niską hemoglobinę, żelazo zalecono mi dopiero od 18 tygodnia, czyli po badaniach połówkowych. To było naprawdę dziwne.

Po wizycie u położnej z wybranego przeze mnie szpitala dostałam bardzo szczegółową ankietę oraz zaproszenie na połówkowe USG. Podoba mi się taki system, bo dzięki niemu w dniu porodu nie musiałam już podpisywać żadnego papierka ani czekać w poczekalni. Jak każda przyszła mama na dwa tygodnie przed terminem porodu dostałam wolne i wtedy nie musiałam pracować. A podczas ostatnich spotkań z położną mieliśmy jakby indywidualną szkołę rodzenia. Mogłam zadawać dużo pytań, to było super.

Niestety nie potrafię opowiedzieć, jak wygląda zwykły poród, bo mój nie obył się bez komplikacji. Doszło do krwotoku i zagrożenia życia. Zanim straciłam przytomność, spojrzałam tylko na męża i dziecko. Mąż usłyszał tylko, że nie wiedzą, co będzie. Na szczęście potem mógł zostać ze mną w szpitalu.

Podczas połogu też niespecjalnie dostałam wsparcie, mimo kolejnych kłopotów. Jak później opowiedziałam jednemu z lekarzy, co się działo, był w ogromnym szoku, że szpital nie udzielił mi potrzebnej pomocy. Co z pozytywów? Na szczęście uratowano mi macicę i jestem w kolejnej ciąży,

To, co jest fajne, to że przez pierwsze 6 tygodni po porodzie kobieta nie może wrócić do pracy. To czas dla niej i maleństwa. Świetne jest to, że w tym czasie tata dostaje 2 tygodnie na opiekę nad żoną i dzieckiem. A po tym czasie mogą między siebie podzielić urlop rodzicielski.

Podoba mi się również, że nie ma takiego szaleństwa jak w Polsce, jeśli chodzi o wyprawkę dla noworodka. Głównie kupuje się białe, niebieskie, szare lub brązowe ciuszki - po kilka sztuk. Nie widziałam ani kolorowych rożków, ani wypakowanych po brzegi kocykami i innymi rzeczami Koszyków Mojżesza. Może jest to związane z cenami, bo drobiazgi potrafią kosztować kilkaset złotych. Popularne jest kupowanie używanych rzeczy: wózków czy ubranek. My teraz się spodziewamy synka, więc przeglądam ogłoszenia. Gotowe wyprawki to kilka par białych albo biało-niebieskich śpioszków, bez żadnych wzorów czy ozdób. Prostota.

W podróż do naszych najbliższych sąsiadów zabierze nas Monika. Witajcie w Niemczech.

Monika ma 30 lat, mieszka w Niemczech. Jest mamą 10 - letniego  Adama i 10- miesięcznego Davida

Pamiętam jak byłam mile zaskoczona, kiedy się okazało, że do ginekologa mogę przyjść z każdą wątpliwością. Nigdy nie usłyszałam, że nie ma miejsca. Ginekologa wybrałam sama, około 6 tygodnia ciąży. Podczas wizyty dostałam kartę ciąży i od tej chwili w niej zapisywano wszystkie wyniki badań krwi, moczu czy USG. To, co mnie zaskoczyło to to, że wszystkie badania miałam wykonywane od razu w gabinecie.

Tutaj bardzo się dba o ciążę i opieka jest bardzo dobra od samego początku. Prowadzi ją lekarz. Mój był fantastyczny. Kiedy miałam jakieś obawy, zawsze próbował mnie uspokoić czy wyjaśnić. Na początku ciąży zalecił mi branie kwasu foliowego. Jeśli chodzi o witaminy, to uważa się, że jeżeli ciężarna zdrowo się odżywia, nie musi ich używać. Dostałam też książeczkę o tym, co mogę jeść, a czego nie powinnam. Są w niej też odpowiedzi na najczęstsze pytania dotyczące ciąży.

Miłe jest to, że przysługiwały mi bezpłatnie leki. Jednocześnie z kasy chorych dostałam 500 euro, które mogłam wykorzystać np. na badania prenatalnei takie, które są dodatkowo płatne, np. na cytomegalię czy toksoplazmozę.

Czułam się fantastycznie zaopiekowana. Miałam taka sytuację, że mój syn był na kwarantannie, a ponieważ jest nieletni, musiałam mu towarzyszyć, bo nie mógł sam zostać w domu. Jednocześnie powinnam była jechać na badanie KTG, ale nie mogłam wyjść z domu. Zadzwoniłam do lekarza, że nie mogę przyjechać w terminie. I on specjalnie dla mnie otworzył gabinet w sobotę, żeby mi to badanie zrobić. Moim zdaniem to było poświęcenie z jego strony. Nadal bardzo to doceniam. Również lekarz podpowiedział mi, żebym umówiła się z położną po porodzie, żeby przyszła do mojego domu i pomogła mi przy dziecku.

Cały czas miałam poczucie bezpieczeństwa. W Polsce, gdzie rodziłam pierwszego syna, lekarka zbagatelizowała moją anemię i po porodzie musiałam mieć przetaczaną krew. Tutaj lekarz od razu zadbał, żebym dostała żelazo. Miałam też zapis w karcie ciąży, żeby mnie monitorować.

Rodziłam w szpitalu. Każda ciężarna ma prawo poprosić o cesarskie cięcie na życzenie, można też dostać znieczulenie. Mnie nie zdążyli podać ani nawet zaproponować. Tak szybko wszystko poszło. Podczas porodu i później mógł towarzyszyć mi mąż.

Do szpitala wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy, resztę dostałam na miejscu. Na rodzącą i maluszka czekają pieluchy, ubranka, mokre chusteczki, majtki jednorazowe, podkłady. Nawet dostałam maść na brodawki. Ze szpitala można wyjść już po kilku godzinach, ale ze względu na badania dziecka rekomendowany jest 48-godzinny pobyt.

Bardzo duży nacisk jest kładziony na karmienie piersią. I nawet kiedy mój synek płakał w pierwszej dobie i nieźle się tym zestresowałam, to cały czas położne mówiły, żeby nie dawać butelki, tylko rozruszać laktację. I udało się.

I wiesz, co bym jeszcze dodała? Kiedy dziecko się urodzi, to jest od razu kładzione na piersi mamy. I przez kolejne dwie godziny nikt go nigdzie nie zabiera. I te dwie godziny zleciały niesamowicie szybko, a my z mężem cały czas patrzyliśmy na naszego synka. I wiesz, on nie zapłakał ani razu, dopiero jak go zabrali na badania. To była bardzo fajna chwila i byłoby pięknie, gdyby wszystkie mamy mogły mieć taką możliwość.

A teraz dalej na zachód od Polski. Zatrzymamy się w okolicach Paryża. Róża zaprasza nas do Francji

Róża ma 40 lat, mieszka we Francji. Jest mamą 6,5 miesięcznej  Elodie

Moja córeczka Elodie  ma obecnie 6,5 miesiąca i jest całym moim światem. Poprzednią ciążę poroniłam w 23 tygodniu i niestety wydaje mi się, że przez to, że we Francji jest zupełnie inne podejście do prowadzenia ciąży. Co mnie zaskoczyło?

We Francji, kiedy dowiadujesz się, że jesteś w ciąży, zapisujesz się do lekarza ogólnego lub do położnej, ewentualnie do ginekologa. I lekarz ogólny wypisuje ci badania i może twoją ciążę prowadzić do 6 miesiąca. Kwas foliowy jest ewentualnie rekomendowany do 3 miesiąca ciąży, magnez podaje się wyłącznie w przypadku skurczów nóg, a progesteron tylko do 27 tygodnia ciąży. Z plusów - dzięki ubezpieczeniu miałam wszystkie leki za darmo.

Nie dostajesz telefonu do lekarza. Musisz zapisać się na wizytę albo jechać do szpitala. Sam pomysł, żeby chodzić do lekarza ogólnego wydawał mi się idiotyczny, bo co internista wie o ciąży? Od razu zapisałam się do ginekologa i… on też dawał mi tylko skierowania na badania i pytał o samopoczucie.

Położna, którą mi zarekomendowano jako świetną kobietę, na informację o stracie powiedziała, że dopiero po trzech poronieniach zaczyna się jakąś diagnostykę. Czyli musiałabym stracić 3 dzieci, żeby ktoś się zajął moją ciążą?

Przede wszystkim nie ma tu zwyczaju sprawdzania szyjki macicy na żadnym etapie. Tymczasem w moim przypadku doszło do niewydolności szyjki macicy i nastąpił samoistny poród. W drugiej ciąży od razu zasygnalizowałam to lekarzom i położnej. Niespecjalnie się przejęli.

Dlatego drugą ciążę prowadziło w pewnym momencie 4 lekarzy, w tym jeden z Polski. I to właśnie jego uważność zapobiegła kolejnej tragedii. Polski lekarz powiedział, że powinnam dostać zwolnienie i leżeć, ale nikt nie chciał mi go dać. We Francji pierwsze, dłuższe zwolnienie możesz dostać na 6 tygodni przed porodem. W innym przypadku tydzień - dwa i wracasz do pracy.

Na szczęście w 21 tygodniu ciąży trafiłam już pod opiekę lekarki ze szpitala i to ona w 21 tygodniu zdecydowała o założeniu szwu. Gdyby nie jej decyzja, straciłabym córeczkę.  

W Polsce zakłada się szew i zostawia pacjentki na obserwację. Mnie go założono i po 3 godzinach kazano iść do domu. Polski ginekolog był w totalnym szoku, że we Francji są takie procedury.

Z drugiej strony od momentu założenia pessaru byłam pod obserwacją. Do izby przyjęć trafiałam regularnie, a w 28 tygodniu dostałam silnych skurczy, dziecko dostało steryd, a ja nakaz bezwzględnego leżenia w… domu. Dowiedziałam się, że cały personel medyczny był przygotowany, że w każdym momencie mogę wrócić i zacząć rodzić. Wszyscy znali mój przebieg ciąży i został nawet przygotowany inkubator. Tymczasem Elodie urodziła się w 40 tygodniu. To, co było miłe to to, że lekarze specjalnie do mnie przyszli powiedzieć, że cieszą się, że doszło do szczęśliwego zakończenia.

Bardzo pozytywnie wspominam sam poród. Rodziłam w szpitalu państwowym, niedaleko Paryża. Lekarze pytali o moje potrzeby i stosowali się do nich. Zapytano mnie, czy chcę znieczulenie i okazało się, że przysługuje ono na życzenie każdej kobiecie. To było wspaniałe, bo dzięki temu czas oczekiwania spędziłam słuchając muzyki.

Po porodzie zostawiono mi córeczkę, ale najpierw zapytano, czy tego chcę. Dostałam jednoosobowy pokój. Miałam prawo do opieki psychologicznej. A kiedy okazało się, że po porodzie miałam spadek nastroju, zatrzymano mnie chwilę dłużej, żebym mogła się wyspać i zregenerować. Ważna jest opieka psychologiczna, np. przy szpitalu istnieją grupy wsparcia dla kobiet po stracie, prowadzone przez psychologów i psychiatrów.

Podobało mi się, że kiedy byłam w połogu, to położna odwiedzała mnie raz w tygodniu. Sprawdzała, czy wszystko ze mną dobrze i oglądała też dziecko. Dodatkowo każda kobieta dostaje skierowanie na zajęcia z położną, podczas których ćwiczyłyśmy mięśnie dna miednicy. Miałam 10 spotkań, które bardzo mi pomagały w dojściu do formy. Dodatkowo moja lekarka rodzinna dała mi skierowanie do fizjoterapeuty na ćwiczenia mięśni brzucha po porodzie. To bardzo ważne.

Z innych rzeczy zaobserwowałam, że kompletowanie wyprawki we Francji bywa jakimś totalnym szaleństwem. I chyba dlatego rzeczy dla dzieci są bardzo drogie. Potem na różnych grupach sprzedażowych widać, gdzie dziewczyny zostawiają fortunę. Zaskoczyło mnie, że wcale nie tak mało osób kupuje, np. ubranka Diora itd. Po co dziecku w wieku 3 - 6 miesięcy takie rzeczy, które najczęściej są po prostu niepraktyczne?  

Natomiast to, co mnie niesamowicie pozytywnie zaskoczyło i wręcz oszołomiło, to otwartość i gotowość niesienia pomocy wśród Francuzów. Dyrektor szkoły, w której uczę, nie tylko zaopiekował się mną po utracie ciąży, ale w drugiej ciąży kazał mi iść na zwolnienie obiecując, że nie stracę pracy. Moje koleżanki i koledzy nie tylko deklarowali pomoc, ale dzwonili do mnie, pisali, robili zakupy i odwiedzali mnie, żeby ze mną pobyć. Tak duże bezinteresowne wsparcie było niesamowicie fajne.

Lecimy po 3 historie z Wielkiej Brytanii. Zaskoczyło mnie jak bardzo mogą się różnić doświadczenia osób mieszkających w jednym państwie. No i zazdroszczę możliwości bezpłatnego in-vitro.

Beata ma 35 lat, mieszka w Londynie. Jest w 31 tygodniu ciąży

Pierwszą ciążę straciłam. Podobno doszło do zakażenia i otwarcia szyjki macicy w 22 tygodniu ciąży, ale do końca nie wiem, co się stało, bo miałam średnią położną i trafiłam do kiepskiego szpitala. Dlatego teraz prowadzę ciążę w innym szpitalu. Przez poprzednie poronienie jestem zarówno pod opieką położnej, jak i lekarza. Od początku moja ciąża jest monitorowana.

W 13 tygodniu ciąży zrobiono mi USG, sprawdzano szyjkę i dano skierowanie do szpitala. W 15 tygodniu założono mi pessar. Natomiast okropne było dla mnie to, że właściwie ciążą zajmują się tu od 16 tygodnia. Kiedy jeszcze przed założeniem pesara dostałam plamienia, kazano mi wrócić do domu i odpoczywać. W państwowym szpitalu żaden lekarz cię nie zbada. Najwyżej zmierzą ci ciśnienie. Czułam się pozostawiona sama sobie.

Dopiero w tej ciąży mam poczucie, że jestem bezpieczna i dobrze prowadzona. Mam dobry kontakt z położną. Zresztą po stracie również zajmowała się mną położna, tzw. położna żałobna. Nie tylko wspierała mnie na duchu, skontaktowała z psychologiem, ale również zajęła się wszystkimi formalnościami, łącznie z pogrzebem. Nie musiałam nic robić, to było wspierające w tamtym czasie.

Teraz na szczęście położna odpowiada na każde pytanie, mówi mi, co się będzie działo na kolejnych etapach ciąży, a i sprawdza, jak się miewam. Mam teraz czas, żeby się cieszyć, że już czuję ruchy. Dopiero tydzień temu zaczęłam kompletować wyprawkę. Wcześniej się obawiałam, ale już zaczynam się cieszyć. Przede mną jeszcze spotkanie w szpitalu dotyczące porodu. Odbywa się je w 36 tygodniu, wcześniej dostałam linki do darmowych materiałów dotyczących porodu i połogu.

Podoba mi się, to że po otrzymaniu tzw. certyfikatu ciąży wszystkie potrzebne badania i leki oraz wizyty u dentysty mam za darmo. Wiem już, że w szpitalu, w którym zamierzam rodzić, są 6-osobowe sale, ale dzięki kotarom każda mama ma zapewniony spokój. Jeśli wszystko będzie dobrze, to w drugiej dobie wyjdę do domu. Zaskoczyło mnie, że w szpitalu obiad i kolację można wybrać z menu, a wodę dostajesz, kiedy tylko chce ci się pić.

Po porodzie będę miała 9 miesięcy płatnego urlopu. Mogę go przedłużyć do 12, ale te ostatnie trzy miesiące są już bezpłatne.

Teraz już powoli przygotowujemy miejsce dla maluszka. A za kilka tygodni, kiedy zaczną się regularne skurcze to wiem, że mam zadzwonić do szpitala. Dopiero jak będą co 10 minut mam się spakować, wykąpać i pojechać na spotkanie z maleństwem.

Karolina, lat 40. Mama Gabrysi (4 latka) i Jacka (2 latka). Mieszka w Wakefield, hrabstwo West Yorkshire.

W Anglii ciążę prowadzi położna. Cokolwiek się dzieje, możesz się z nią skontaktować, a kiedy potrzebujesz, zjawia się u ciebie. To właśnie do niej dzwonisz, kiedy wyjdzie pozytywny test.

Początkowo nie zakłada ci żadnej karty, nie umawia jeszcze wizyty, chyba że ciąża jest wynikiem leczenia niepłodności. Po raz pierwszy widzicie się między 8-10 tygodniem ciąży. Podczas pierwszego spotkania prowadzi pogłębiony wywiad. Pyta o wszystko: o zdrowie, poprzednie ciąże, nałogi. Wypisuje skierowania na badania krwi, moczu, szczepienia, które w UK dla ciężarnych są bezpłatne. Betę można zrobić prywatnie, ale rzadko się z tego korzysta, jedynie w przypadku poronienia w szpitalu. Kobietom wystarcza pozytywny test ciążowy i późniejsze kontakty z położną.
 
Z moich doświadczeń wynika, że położne mają też bardziej praktyczną wiedzę na temat dolegliwości i codziennych spraw. Lekarz zajmuje się tylko patologicznymi lub problemowymi ciążami. Jeżeli cokolwiek cię niepokoi, możesz zgłosić się do Ośrodka Wczesnego Monitorowania Ciąży, który jest przy każdym szpitalu.

Pierwsze USG wykonuje się między 12 a 13 tygodniem ciąży. Zaskoczyło mnie, że kartę ciąży zakłada się dopiero po 20 tygodniu. Ona upoważnia do darmowych leków. Natomiast kiedy w 5 tygodniu ciąży trafiłam do apteki po kwas foliowy, to… dostałam go bezpłatnie, podobno z programu rządowego. To było dosyć niezwykłe doświadczenie.

Ciążę traktuje się jako stan, którym należy się cieszyć. Możesz właściwie robić wszystko, oczywiście w granicach rozsądku. Jednocześnie jeśli z czymś sobie nie radzisz, dostajesz wsparcie. Poczynając od tego, że panie z mojego lokalnego supermarketu pakowały mi zakupy do toreb, potem do wózka i samochodów. I pytały, czy jeszcze mogą jakoś pomóc. Poprzez to, że kiedy nagle skoczyło mi ciśnienie, to położna w moim domu pojawiła się natychmiast i wezwała karetkę. W szpitalu dostałam nie tylko opiekę, ale spotkałam się z życzliwością i empatią. Pojawił się ginekolog, ale także pediatra. Nie musiałam czekać i wypełniać miliona druczków. A kończąc na tym, że po pierwszej stracie skierowano mnie do psychologa. Zresztą masz dostęp do psychologa przez całą ciążę.

Cesarka jest z wyboru. Wcześniej przeprowadzi z tobą wywiad psycholog, anestezjolog i lekarz. Wytłumaczy, co się będzie działo i czego możesz się spodziewać. Tak więc do szpitala trafiasz już z potrzebną wiedzą. Ja przed porodem powiedziałam, że boję się procedur medycznych, ale jednocześnie chcę wiedzieć w trakcie, co się dzieje, tyle że bez szczegółów. I tak zrobiono.

Rodziłam z mężem. Po porodzie (nawet po cesarce) dziecko od razu trafia do mamy lub taty, którzy je kangurują. Dopiero później robi się mu jakieś badania. Trafiłam do 4- osobowej sali poporodowej, ale dzięki kotarom każda z nas mogła cieszyć się intymnością. Jeśli wszystko jest ok, do domu wychodzi się po 24 godzinach.

Mój mąż jest Anglikiem. Podoba mi się w tutejszej kulturze to, że mężczyźni są zaangażowani w dom. Nie mają problemu, żeby pójść z dzieckiem do parku czy do restauracji. Robią to z własnej inicjatywy. Zresztą mój mąż, pomimo tego, że pracował, i tak w nocy wstawał do maluszków. Wymienialiśmy się. Do tej pory, kiedy przychodzi z pracy, zajmuje się dziećmi. Pyta mnie np. czy jest obiad. Jak mówię, że nie, to sam gotuje.

Mam też dobre stosunki z teściami. Kulturowo wtrącanie się w życie innych nie należy do najlepszych zwyczajów, więc zawsze nas pytają, czy czegoś potrzebujemy. Nigdy nie są nachalni, a jednocześnie okazują troskę.

Ciąża tutaj to było dla mnie bardzo spójne doświadczenie, na zasadzie, że wiedziałam co się dzieje. Może dlatego, że nie miałam żadnych komplikacji. Towarzyszyło jej mnóstwo pięknych momentów, mimo tego, że czasem czułam się, jakby ktoś mnie wynicował i kopnął w zad. Dajmy na to takie zdjęcia z USG. Zrobiono je dla mnie, chociaż o to nie prosiłam i lekarz specjalnie czekał i robił kadry, żeby były ładne, żeby było wszystko widać, żeby była pamiątka. I ja mam je do tej pory. Niby drobnostka, ale jednocześnie to było takie ludzkie i empatyczne.

Klaudia ma 30 lat, Mieszka w Londynie i jest w 30 tygodniu ciąży

Moja ciąża jest z in-vitro. Staraliśmy się o dziecko przez 3,5 roku. Ciągle miałam nadzieję, że się uda naturalnie. W Wielkiej Brytanii już po dwóch latach bezowocnych starań można się zgłosić na bezpłatne in-viro. Nasza procedura trwała niecały rok.

Najpierw zgłosiliśmy się do lekarza rodzinnego, który nas wysłał na podstawowe badania typu hormony, nasienie męża. Na wyniki i kolejne spotkanie czekaliśmy około 2 miesięcy. I potem ruszyła dalsza procedura. Za nic nie płaciliśmy. Nawet kiedy lekarz z kliniki wypisał mi receptę, to leki przywieziono mi bezpośrednio do domu.

Podczas stymulacji miałam chyba tylko jedną wizytę kontrolną. Wiem, że w Polsce przed samym transferem zleca się mnóstwo badań hormonalnych, tutaj tego w ogóle się nie stosuje. W sumie nie wiedziałam, czy jestem dobrze przygotowana oraz czy moje hormony dobrze działają. Miałam mieszane uczucia, czy nam się w ogóle uda.

Samo in-vitro przeprowadzone było w prywatnej klinice (w ramach darmowego pakietu). Miałam pięć różnych miejsc do wyboru. To, co było dobre to to, że mogłam z lekarzem skontaktować w każdej chwili. Kiedy już po samym transferze dostałam uczulenia na progesteron, natychmiast zmienili mi na inny.  W 10 tygodniu miałam USG, które potwierdziło ciążę i od tego momentu ich opieka nade mną się skończyła, a ja musiałam poszukać położnej.

Położną mam super. Od razu dała mi do siebie numer telefonu, odpowiada na moje pytania, opisuje, co się będzie działo. Dostałam też specjalny numer, na który mogę dzwonić, jeśli coś się dzieje. Ponieważ ważne jest tu dbanie o zdrowie psychiczne ciężarnych, więc w razie czego mam możliwość spotkania się z psychologiem.

Jednak mimo wszystko dla mnie jest to dziwne, że lekarz nie prowadzi ciąży. Przede wszystkim mam poczucie, że w Wielkiej Brytanii dobrze być w ciąży, jeśli jest taka książkowa, bo w razie problemów nie do końca sobie radzą. Nie ma opieki lekarza, nie ma badania ginekologicznego, nie ma badania szyjki macicy. Dlatego też chodzę dodatkowo do polskiego lekarza i robię dodatkowe badania.

Z drugiej strony, co jest miłe, to że w ciąży i rok po niej dostaję wszystkie leki za darmo. W 12 tygodniu zaproponowano mi badania prenatalne. Bezpłatnie zaszczepiłam się przeciw krztuścowi. Mogę też napisać plan porodu i zawrzeć w nim swoje oczekiwania.

Są też różne możliwości porodu: w domu, szpitalu czy w Centrum Porodowym. Myślę o tym ostatnim, bo można mieć własny pokój z łazienką. Jest też możliwość porodu w wodzie. No i podczas porodu można chodzić, skakać na piłce, opierać się o drabinki, itd.

Bardziej niż porodu obawiam się chyba połogu. Tego, że hormony będą szalały, a jednocześnie trzeba będzie się zajmować maleństwem. Dobrze, że mam wsparcie w siostrze.

Teraz zamierza mi wyprawić babyshower, co jest bardzo miłe. Wiem tyle, że ma się odbyć w październiku i zaprosi moje najbliższe przyjaciółki. Reszta to tajemnica. Sama też celebruję ciążę i co miesiąc robię sobie zdjęcie w tej samej sukience. Dzięki temu też widzę, jak powiększa się brzuszek.

W pracy o ciąży powiedziałam jedynie kilku osobom. Tu nie ma jakiejś taryfy ulgowej. Pracuję w męskim zawodzie i jedyne, co usłyszałam, że jak sobie z czymś nie radzę, to żeby prosić o pomoc kolegów. Nie zmieniono mi stanowiska pracy. Na szczęście wszyscy koledzy są bardzo przejęci: opiekują się mną, oferują pomoc, pytają, jak się mam ja i maleństwo. Chyba też czują się z tym dobrze, że mogą się zatroszczyć się o jedną kobietę w grupie, co jest ogromnie miłe dla mnie.
 

Na zakończenie opowieść ze Szwajcarii. Czy dla ciebie również brzmi jak bajka? Po prostu trudno uwierzyć, że nie dość, że możesz mieć poród w niesamowitych okolicznościach przyrody, to czujesz się zadbana do A do Z. Chociaż alkohol na sali porodowej nieco mnie zaskoczył...

Katarzyna ma 38 lat. Mieszka w Szwajcarii. Jest mamą Poli (6,5) i Adasia (4,5), obecnie jest w 32 tygodniu ciąży.

Kreska na teście oznacza, że to dobry moment, by trafić do lekarza ginekologa - położnika. Od tego momentu wszystkie badania będziesz miała robione w jednym miejscu. Na początku masz badanie bety, a potem już pozostałe. To, co mnie zaskoczyło, to że 90% lekarzy ma również specjalizację z robienia USG, więc nie musisz szukać dodatkowych specjalistów.

Podczas pierwszego spotkania lekarz zadaje ci pytanie, czy chcesz zachować ciążę. I chociaż w Szwajcarii aborcja jest legalna, to zdarza się niebywale rzadko. Większość rodzin w naszym miasteczku ma troje dzieci. Wielodzietne rodziny to tutaj standard. Zresztą często można zauważyć kobiety w ciąży jadące na elektrycznym rowerze, do którego mają doczepioną przyczepkę, w której albo siedzą maluchy, albo mamy przewożą nią rowerki, hulajnogi, itp.

Wracając do ciąży. Od początku dostajesz od lekarza zestaw witamin i magnez. Kiedy spytałam, w jakim celu od początku podaje się magnez, moja lekarka wyjaśniła, że i tak w którymś momencie wzrośnie zapotrzebowanie i pojawią się bóle związane z rozciąganiem, więc lepiej ten proces złagodzić. Tak jak mówiłam wszystkie badania mam robione w gabinecie i co może zaskakiwać, wszystkie leki również dostaję w recepcji z rozpiską, jak je stosować. Jeśli masz zbyt niski poziom żelaza, nikt nie przepisuje ci tabletek, tylko od razu jesteś zapraszana na wlewy i monitorowanie.

Ogromnie mi się podoba, że na każdym etapie ciąży to ty możesz podejmować decyzje. Nikt cię nie krytykuje. W Polsce (bo starsze dzieci rodziłam w Polsce), kiedy mówiłam o ogromnym lęku przed porodem i spytałam o cesarskie cięcie, zostałam zignorowana. Tutaj, kiedy opowiedziałam o moich obawach, zostałam wysłuchana. Usłyszałam, że ponieważ to nie lekarz za mnie rodzi tylko ja, to jeśli mam jakieś obawy lub blokady, mogę mieć cesarkę. Opowiedziano mi o plusach i minusach tego rozwiązania i pozostawiono mi decyzję.

Z lekarzem spotykam się co 4 tygodnie, każda wizyta jest poprzedzona badaniami. Za każdym razem mam robione USG. W pierwszym trymestrze dopochwowo, później już przez powłoki brzuszne. Tutaj pierwszy raz spotkałam się ze sprawdzaniem stanu łożyska i pępowiny. Dodatkowo, za każdym razem, mam palpacyjne badanie brzucha. Wizyty trwają tyle, ile tego potrzebuję, dopóki nie uzyskam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. To buduje niesamowite poczucie bezpieczeństwa.

W Szwajcarii jest jedynie prywatna służba zdrowia. Do wyboru są różne pakiety ubezpieczenia medycznego, ale w ciąży (bez względu na rodzaj pakietu) wszystkie badania, leki i wizyty masz bezpłatnie przez 9 miesięcy i 4 tygodnie po porodzie. Działają tu również szkoły rodzenia, ale przy trzecim dziecku już nie będę z nich korzystać.

Bardzo ważną rolę odgrywa również położna. Dostajesz listę tych, które mieszkają w pobliżu i koło 30 tygodnia dzwonisz do jednej z nich. Nie jest to obowiązkowe, ale pomocne. Położna będzie przychodzić do ciebie po porodzie. Ja np. mogę mieć 10 takich wizyt. Położna również może pomóc podczas ciąży. Kiedy zgłosiłam swojej doktor bóle w pachwinach, wysłała mnie do położnej, która - żeby mi ulżyć - zastosowała kinesiotaping. Mogłam też skorzystać z masażu i akupunktury.

Jeśli chodzi o poród, to mogę wybrać poród w domu, szpitalu lub domu narodzin. W szpitalu i domu narodzin jest jedno obowiązkowe spotkanie, żeby poznać wszystkie procedury.

W rejonowym szpitalu, gdzie zamierzam rodzić, będzie mi towarzyszyć położna. Lekarz pojawi się jedynie w momencie komplikacji. Mogę rodzić w wybranej przeze mnie pozycji czy korzystać z basenu porodowego. Najważniejsze jest, żebym dużo się ruszała, bo leżenie uważa się za niefizjologiczne.

Do porodu - oprócz ubrania dla siebie i maluszka - nie zabieram kompletnie nic. Wszystko dostanę na miejscu. Mogę też sobie wybrać rodzaj znieczulenia: gaz rozweselający, znieczulenie zewnątrzoponowe lub lekarstwa. I tu mała dygresja. Mojej znajomej, której zatrzymała się akcja porodowa powiedziano, że tak się zdarza, a następnie podano 100 ml mocnego alkoholu. Była w totalnym szoku, jednak dowiedziała się, że nie była wyjątkiem, a poród rzeczywiście ruszył.

W szpitalu mam dostęp do kuchni, w której znajdę owoce, warzywa, soki, jogurty, desery - i mogę z tego korzystać. Obiady są wybierane z menu, a potrawy dopasowane do najróżniejszych potrzeb dietetycznych. Po 48 godzinach od narodzin możesz wrócić do domu, w trakcie pobytu możesz poprosić, żeby położna zajęła się dzieckiem.

W Szwajcarii rekomendowane jest karmienie piersią. Co więcej kobiety decydujące się na naturalne karmienie co miesiąc dostają z kasy chorych dotację.

Ogólnie ciąża i pojawianie się dzieci jest traktowane jako coś zupełnie naturalnego. Szwajcarzy mają bardzo pragmatyczne podejście. Może dlatego dziewczyny w zdrowej ciąży jeżdżą na rowerach i na nartach, chodzą na górskie wycieczki i pływają w basenie, a także siedzą w jaccuzzi - i nie wywołuje to zdziwienia. Zresztą na moim zdjęciu jestem na spacerze na wysokości 2200 m.n.p.m.

Popularne są garażówki. Generalnie króluje przekazywanie, oddawanie i kupowanie używanych rzeczy. Nie ma ciśnienia na kupowanie nowych rzeczy, nie ma oceniania. Jedyne, w co inwestują właściwie wszyscy Szwajcarzy, to wycięte z dykty lub drewna bociany, tablice w kształcie bobasów, banery z imieniem i datą narodzin dziecka, które stawiają w ogrodzie lub mocują na balkonie.

Powiem szczerze, że w tej ciąży mam niesamowity komfort psychiczny. Przede wszystkim dlatego, że pozostawiono mi wybór. Mogę podejmować decyzje poczynając od zatrzymania ciąży, po sposób porodu, karmienia i znieczulenia. I jednocześnie jestem traktowana z dużą empatią i uwagą.

 

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: