reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Sierpniowe mamy 2019

Zmęczenie robi swoje, jak wiesz, ja też nie chciałam dzieci, nasze historie są bardzo podobne..
Ale staram się myśleć o tym, że rozpamiętywanie tego "poprzedniego życia" i tęsknota za nim, nic nie zmienią.
Dziecko jest jedyną rzeczą, której nie możemy cofnąć... bo można wyjechać i można wrócić, można z kimś zerwać kontakt i można go wznowić, można zmienić zawód... ale Dziecko jest na zawsze...
I gdybym miała przez to wszystko jeszcze raz przejść, żeby tego mojego szkraba mieć, to bym to przeszła, jestem szczęśliwa, że go mam :-)
I Ty na pewno też :-)
To tylko zmęczenie robi swoje...

Co do tego co robimy to:
-tańczymy :-) biorę małego na ręce i chwilę z nim tańczę do czegoś wesołego, to w sumie też trochę dla mnie bo to poprawia mi humor :-)
- mamy matę, na której leży i tam są różne zabawki i jeszcze dostałam taką kostkę sensoryczną to mu tam zawiesiłam i on się nią mega interesuje :-) a jako że odkrył, że ma ręce to oprócz pchania ich namiętnie do buzi to też stara się panować nad mięsniami i tą kostkę łapać za wystające elementy :-)
Czasem siedzę i cośtam mu pokazuję i opowiadam, ale najczęściej po prostu daję mu spokój, podobno ważne jest też, żeby zamiast ciągle dziecko pobudzać do reagowania, zostawić je samemu sobie, żeby sobie samo tam ogarniało
-masażyki, układanie nóżek w żabkę (ma już niby bioderka ok, ale lekarz polecił jeszcze tak ćwiczyć)
- układanie na brzuszku - cwaniak ma 2 miesiące i już sam umie przekręcić się z brzuszka na plecy i to w obie strony... dobrze, że nie z pleców na brzuch bo wtedy to już nie będzie można z oczu spuścić....
-duuuużo gadam do niego i on chyba dzięki temu też już tam po swojemu guga ;-) opowiadam mu historyjki z życia albo jak oglądam serial to mu mówię co się tam dzieje na ekranie ;-)

Wiele więcej chyba na tym etapie nie można robić... :-)
Ale czas jakoś i tak mija... bo to karmienie, przewijanie, spacer, kąpiel, to wszystko zabiera jakoś tak czas...

A jednak jak Męża nie ma to od 10.30 do 1:00, tak więc jak ma pracę np. 3 dni, dzień wolnego i pracę 2 dni... tooo trochę ta monotonia też nudzi... i męczy...

I są dni, że nic się już nie chce... ale wtedy patrzę na tego mojego skarba i tak sobie myślę, że w sumie ma tylko mnie i jest ode mnie zależny i też jak leży sam, to się troche nudzi, więc się domaga mojej obecności, bo ja też nie chciałabym leżeć ciągle sama... i że nie umie jeszcze sam usiąść albo iść gdzies, więc ja jestem też jego nogami i że to moje "nie chce mi się" ma też wpływ na niego...
Więc biorę się w garść i działam :-)

A jego uśmiech mi wszystko wynagradza :-)
Zobacz załącznik 1034320
Może ja po prostu jestem jakaś nienormalna... może nie nadaję się na mamę... tego właśnie cały czas się bałam...
Robię wszystko przy Małej, bo muszę, bo wiem, że sama sobie nie poradzi, jak płacze to ja też jestem smutna, bo włącza się empatia i chęć niesienia pomocy drugiej osobie. Kocham tę małą istotkę, ale mam wrażenie, że nie jest to miłość matczyna, tylko taka jakby nie wiem - wymuszona? Bo już jest to nie da się inaczej, bo to człowiek, dziecko...
Na zewnątrz jest wszystko ok, bo przecież tak musi być, ale wewnątrz wszystko we mnie krzyczy...
Mam wrażenie, że jestem z tym wszystkim sama... nie mam z kim pogadać, wyżalić się... Wokół mnie same matki-polki, które patrzyłyby na mnie jak na wyrodną matkę i dawały kazania jakie to macierzyństwo jest piękne... rzygam już tym gadaniem, bo wszędzie to zresztą można usłyszeć czy przeczytać...
A ja jestem jakby obok tego wszystkiego, jakby to wszystko działo się przy okazji, poza mną.
Najszczęśliwsza jestem wtedy kiedy Mała śpi... i nie muszę się nią zajmować. Wtedy mogę zająć się sobą czy choćby odpocząć. Tak. Taka jestem zła...
 
Ostatnia edycja:
reklama
Może ja po prostu jestem jakaś nienormalna... może nie nadaję się na mamę... tego właśnie cały czas się bałam...
Robię wszystko przy Małej, bo muszę, bo wiem, że sama sobie nie poradzi, jak płacze to ja też jestem smutna, bo włącza się empatia i chęć niesienia pomocy drugiej osobie. Kocham tę małą istotkę, ale mam wrażenie, że nie jest to miłość matczyna, tylko taka jakby nie wiem - wymuszona? Bo już jest to nie da się inaczej, bo to człowiek, dziecko...
Na zewnątrz jest wszystko ok, bo przecież tak musi być, ale wewnątrz wszystko we mnie krzyczy...
Mam wrażenie, że jestem z tym wszystkim sama... nie mam z kim pogadać, wyżalić się... Wokół mnie same matki-polki, które patrzyłyby na mnie jak na wyrodną matkę i dawały kazania jakie to macierzyństwo jest piękne... rzygam już tym gadaniem, bo wszędzie to zresztą można usłyszeć czy przeczytać...
A ja jestem jakby obok tego wszystkiego, jakby to wszystko działo się przy okazji.
Najszczęśliwsza jestem wtedy kiedy Mała śpi... i nie muszę się nią zajmować. Wtedy mogę zająć się sobą czy choćby odpocząć. Tak. Taka jestem zła...
Kochana! Nie jesteś zła, tylko masz depresję poporodową, a może i tak jak ja, cierpiałaś na nią wcześniej, jeszcze przed porodem...
Te myśli, które masz to jest właśnie dialog depresji, ona nie pozwala nornalnie żyć... sprawia, że nie odczuwasz radości, że jeśli nawet coś cieszy to tylko na chwilę...
Tak więc pozwól sobie pomóc i idź do psychiatry, niech przepisze Ci leki, nawet nie musisz nikomu mówić, że je bierzesz, a zobaczysz, że życie nabierze więcej kolorów... one tylko pomogą odgonić te wszystkie złe myśli i złe uczucia..

I nie, macierzyństwo to nie tylko cukier i lukier, to bardzo ciężka fizyczna i psychiczna praca, przecież w rękach ma się czyjeś życie tak naprawdę...
Ja mam szczęście, że moje dziecko w tym momencie nie jest bardzo wymagające.. ale gdyby było... to nie wiem co by mogło się stać...
Mi lekarze dosadnie powiedzieli, że jeśli nie zacznę brać leków, to ja to dziecko skrzywdzę... albo będę dla niego chłodna emocjonalnie, albo fizycznie po prostu coś mu zrobię w napadzie dramatycznej bezsilności...
Bo tak właśnie kończą dzieci kobiet z nieleczoną depresją- wtedy czytamy w gazetach, o dzieciach wyrzuconych przez okno, dzieciach zamkniętych w pralce, rzuconych o ściane czy na podłogę...
Ja wiem, że mojego synka bym nie skrzywdziła, ale usłyszeć takie coś to naprawdę jak kubeł zimnej wody...

Tak więc udaj się do lekarza, niech Ci pomoże... idź jak najszybciej, prywatnie, wydasz te 100-200 zł ale warto...bo przecież patrząc na to co opisujesz, to gorzej już nie będzie...
Polecam też terapię, tylko podejrzewam, że może być na nią teraz mało czasu...

Ściskam Cię mocno!
 
Ostatnia edycja:
Kochana! Nie jesteś zła, tylko masz depresję poporodową, a może i tak jak ja, cierpiałaś na nią wcześniej, jeszcze przed porodem...
Te myśli, które masz to jest właśnie dialog depresji, ona nie pozwala nornalnie żyć... sprawia, że nie odczuwasz radości, że jeśli nawet coś cieszy to tylko na chwilę...
Tak więc pozwól sobie pomóc i idź do psychiatry, niech przepisze Ci leki, nawet nie musisz nikomu mówić, że je bierzesz, a zobaczysz, że życie nabierze więcej kolorów... one tylko pomogą odgonić te wszystkie złe myśli i złe uczucia..

I nie, macierzyństwo to nie tylko cukier i lukier, to bardzo ciężka fizyczna i psychiczna praca, przecież w rękach ma się czyjeś życie tak naprawdę...
Ja mam szczęście, że moje dziecko w tym momencie nie jest bardzo wymagające.. ale gdyby było... to nie wiem co by mogło się stać...
Mi lekarze dosadnie powiedzieli, że jeśli nie zacznę brać leków, to ja to dziecko skrzywdzę... albo będę dla niego chłodna emocjonalnie, albo fizycznie po prostu coś mu zrobię w napadzie dramatycznej bezsilności...
Bo tak właśnie kończą dzieci kobiet z nieleczoną depresją- wtedy czytamy w gazetach, o dzieciach wyrzuconych przez okno, dzieciach zamkniętych w pralce, rzuconych o ściane czy na podłogę...
Ja wiem, że mojego synka bym nie skrzywdziła, ale usłyszeć takie coś to naprawdę jak kubeł zimnej wody...

Tak więc udaj się do lekarza, niech Ci pomoże... idź jak najszybciej, prywatnie, wydasz te 100-200 zł ale warto...bo przecież patrząc na to co opisujesz, to gorzej już nie będzie...
Polecam też terapię, tylko podejrzewam, że może być na nią teraz mało czasu...

Ściskam Cię mocno!
Dzięki za wsparcie.
Może to i depresja albo co innego (człowiek jest za bardzo skomplikowany, żeby wszystko wrzucać do jednego worka), co trwa u mnie chyba z 20 lat ;), odkąd powiedzmy stałam się dorosła. Życie niestety nauczyło mnie bycia ostrożnym w odczuwaniu radości, bo ilekroć dopuściłam to uczucie do siebie to coś się spieprzyło i to nie z mojej winy. Dlatego tak - boję się być szczęśliwa. Nabrałam przez to grubej skóry i bronię się przed tym uczuciem. W sumie nigdy nie żyłam własnym życiem, ono sobie tak leci przy okazji. Wszystko co robię, nawet jak chodziłam na studia czy potem jak zaczęłam pracę to wszystko dlatego, że tak trzeba. No bo jak inaczej? Niczego tak naprawdę nigdy nie chciałam z samej siebie. Tak samo jak teraz dziecka. I tak strasznie nie chciałabym, żeby kiedyś w życiu malutka czuła i mówiła o sobie to co ja teraz... ale ja boję się, że przeze mnie i moje nastroje itd też będzie miała schrzanione życie... m.in. dlatego też nie chciałam mieć dzieci, żeby ich choćby nieświadomie nie skrzywdzić. No ale już Malutka jest i muszę zmierzyć się z tą rzeczywistością.
Nie bój się - fizycznie na pewno nie skrzywdzę mojego dziecka. Nie ma takiej opcji. Dbałam o nią będąc w ciąży i dbam dalej. Niczego teoretycznie jej nie brakuje. Tylko, a właściwie to AŻ może brakować jej szczęśliwej mamy...
 
Dzięki za wsparcie.
Może to i depresja albo co innego (człowiek jest za bardzo skomplikowany, żeby wszystko wrzucać do jednego worka), co trwa u mnie chyba z 20 lat ;), odkąd powiedzmy stałam się dorosła. Życie niestety nauczyło mnie bycia ostrożnym w odczuwaniu radości, bo ilekroć dopuściłam to uczucie do siebie to coś się spieprzyło i to nie z mojej winy. Dlatego tak - boję się być szczęśliwa. Nabrałam przez to grubej skóry i bronię się przed tym uczuciem. W sumie nigdy nie żyłam własnym życiem, ono sobie tak leci przy okazji. Wszystko co robię, nawet jak chodziłam na studia czy potem jak zaczęłam pracę to wszystko dlatego, że tak trzeba. No bo jak inaczej? Niczego tak naprawdę nigdy nie chciałam z samej siebie. Tak samo jak teraz dziecka. I tak strasznie nie chciałabym, żeby kiedyś w życiu malutka czuła i mówiła o sobie to co ja teraz... ale ja boję się, że przeze mnie i moje nastroje itd też będzie miała schrzanione życie... m.in. dlatego też nie chciałam mieć dzieci, żeby ich choćby nieświadomie nie skrzywdzić. No ale już Malutka jest i muszę zmierzyć się z tą rzeczywistością.
Nie bój się - fizycznie na pewno nie skrzywdzę mojego dziecka. Nie ma takiej opcji. Dbałam o nią będąc w ciąży i dbam dalej. Niczego teoretycznie jej nie brakuje. Tylko, a właściwie to AŻ może brakować jej szczęśliwej mamy...
Nie boję się, że ją skrzywdzisz fizycznie, na pewno nie świadomie, no bo jak można skrzywdzić tak małą istotkę to ja tego nie pojmuję...

Z tego co piszesz to na Twoje decyzje ogromny wpływ ma otoczenie, bardzo chyba chcesz wszystkich zadowolić, ciągle zastanawiasz się co wypada, żeby przypadkiem nie narazić się na jakiś przykry komentarz..
Ja tak miałam w stosunku do jednej osoby... mojej siostry...ciągle słyszałam, że czegoś mi brak, a że studia nie takie, wygląd nie taki... czułam się strasznie już wybrakowana i nic niewarta, bo ile bym nie zrobila, to zawsze bylam nie tak... jakbym nie zaslugiwala na milosc za to jaka jestem...
Potrzebowałam paru lat by zdać sobie sprawę z tego, że ta osoba jest bardzo toksyczna, że tak właściwie sama nie wiem czemu chciałam zasłużyć na jej sympatię, przecież ja nawet jej nie lubię...
I się odcięłam od niej i jest mi dobrze :-)
I już nie przejmuje się kto co mi powie, bo tylko ja mogę przeżyć moje życie i nie mogę z tym czekać aż te wszystkie osądzające mnie głowy umrą... i ktoś by mógł powiedzieć, że jestem dziwna, że nie ubieram się jak na swój wiek i tak dalej... jako pierwsza w rodzinie zrobiłam sobie tatuaż w widocznym miejscu, ścięłam włosy nie tak jak im się podoba, mam dwa koty co inni postrzegają tylko jako problem... i dalej jestem nie taka... ale mam to gdzieś bo jestem taka jaka chce być :-)
Ok jeszcze czasem nie do końca sobie radzę ze swoją samooceną, ale jest lepiej.

Także pozwól sobie na szczęście i zastanów się czego chcesz i tak rób nie patrząc na nic innego... Malutka jest i oczywiście, że najważniejsza dla niej jest uśmiechnięta Mama!
Ale oprócz bycia Mamą jesteś też kobietą, która ma swoje potrzeby, swoje zainteresowania...
Teraz wszyscy pytają tylko o dziecko, a przecież jesteś jeszcze Ty...
Więc może wyrwij się, wyjdź z koleżankami, albo sama, do kosmetyczki albo fryzjera.. zadbaj o siebie...

Mi położna tłumaczyła, że aby być dobrą Mamą, muszę zadbać o siebie...
"Nie bądź głodna, nie bądź sama, umyj sobie głowę, wypij kawę... jeśli dziecko chwilę popłacze, nic mu się nie stanie, może poczekać.. zadbaj najpierw o siebie

W samolocie tez w razie czego każą założyć maskę tlenową najpierw sobie, później dziecku- martwy nikomu nie pomoże,
Tak jak Ty nie będziesz umiała zająć się dzieckiem, jeśli będziesz chodzić głodna, zfrustrowana i z tłustymi włosami" - tak mi powiedziała ..

I ja tak się staram robić, zarzucam też obowiązki na Męża... żebym ja podchodziła do dziecka z uśmiechem, a nie miną cierpiętnicy..

Ale leki też pomogły... nagle okazało się, że z życia można się cieszyć, że może "się chcieć"..

Jeśli masz ochotę, możemy się zgadać na fb, i porozmawiać o czymś więcej niż pieluchach :-)
Czasem takie coś pomaga :-)
 
Ja już tez się nauczyłam nie lecieć odrazu jak chwile marudzi np jaj jem to nie rzucam wszystkiego i biegnę bo zwykle za chwile przestanie tzn ze umiem już rozpoznać o co jej chodzi ;)

U mnie jest tak ze właściwie cały czas jestem z dzieckiem sama ... w domu jest bałagan jedzenie zamawiam głównie.
Większość tych myśli jest z przemęczenia.
Ja karmie piersią co czasem potrafi trwać godzinę ... i tak średnio co 3h. Tez nie raz już jest podirytowana bo ten czas ucieka mi przez palce...
Np dziś się nawet porządnie nie umyłam jeszcze a jest po 16 ...
wczoraj byłam w sklepie i widziałam znajomych to uciekłam w 2 alejkę centralnie żeby mnie nie zobaczyli ponieważ uważam ze jestem w kiepskim stanie.
Zawsze byłam bardzo zadbana osoba a teraz nie mam kiedy ułożyć włosów baaa ja nie mam jak ich porządnie umyć nie raz bo co wejdę do wanny to za chwile muszę wyjść !!!
Ten czas minie te początki są najgorsze !!!
Żadna z nas nie jest zła myśle ze te typowe Matki Polki tez maja chwile słabości tylko dla zasady nigdy o tym nie powiedzą ;)
 
Mnie nawet na spacery nie chce się już chodzić. Jak wyjdziemy raz albo dwa razy w tygodniu to maks... Do 16-tej jestem sama z małą. Wyjść nie mogę, bo nie zniosę wózka... a jak mąż wróci to już mi się odechciewa iść, bo jemu też się nie chce, bo jest zmęczony po pracy... A mnie samej nie chce się iść. Byłam może dwa razy tak i jakoś tak nieprzyjemnie... Wychodzimy razem w weekend. Ostatnio bylismy przy okazji wyborów ;)
A kto teraz wyprowadza Chi na spacer ?? ;)
 
Jeszcze dodam ze mój mąż ma opryszczkę i chyba oszaleje martwię się ze mała się zarazi ...
Mój Mąż też często ma, na szczęście ja nie miałam nigdy i chyba jestem odporna...
A on ma taki glupi nawyk skubania skory na ustach :-/ i później robią mu się rany i później opryszczka ..
Ma zakaz całowania małego..

Nie wiem jak go oduczyć tego skubania.. ani groźbą ani prośbą...
 
A kto teraz wyprowadza Chi na spacer ?? ;)
:) Ze Snupem Mąż wychodzi przed pracą, a zanim wróci to wysikuję psiaka na podkład :) Potem najczęściej Mąż wychodzi z nim jak wróci z pracy. Chyba, że ja się wyszykuję to idziemy wszyscy razem z Milenką. No a potem wieczorem to już różnie, ale odkąd jest Malutka to też praktycznie Mąż wychodzi. Takie to nasze drugie "dziecko" - śmieję się, że takie upośledzone ;) hihi
 
reklama
Nie boję się, że ją skrzywdzisz fizycznie, na pewno nie świadomie, no bo jak można skrzywdzić tak małą istotkę to ja tego nie pojmuję...

Z tego co piszesz to na Twoje decyzje ogromny wpływ ma otoczenie, bardzo chyba chcesz wszystkich zadowolić, ciągle zastanawiasz się co wypada, żeby przypadkiem nie narazić się na jakiś przykry komentarz..
Ja tak miałam w stosunku do jednej osoby... mojej siostry...ciągle słyszałam, że czegoś mi brak, a że studia nie takie, wygląd nie taki... czułam się strasznie już wybrakowana i nic niewarta, bo ile bym nie zrobila, to zawsze bylam nie tak... jakbym nie zaslugiwala na milosc za to jaka jestem...
Potrzebowałam paru lat by zdać sobie sprawę z tego, że ta osoba jest bardzo toksyczna, że tak właściwie sama nie wiem czemu chciałam zasłużyć na jej sympatię, przecież ja nawet jej nie lubię...
I się odcięłam od niej i jest mi dobrze :-)
I już nie przejmuje się kto co mi powie, bo tylko ja mogę przeżyć moje życie i nie mogę z tym czekać aż te wszystkie osądzające mnie głowy umrą... i ktoś by mógł powiedzieć, że jestem dziwna, że nie ubieram się jak na swój wiek i tak dalej... jako pierwsza w rodzinie zrobiłam sobie tatuaż w widocznym miejscu, ścięłam włosy nie tak jak im się podoba, mam dwa koty co inni postrzegają tylko jako problem... i dalej jestem nie taka... ale mam to gdzieś bo jestem taka jaka chce być :-)
Ok jeszcze czasem nie do końca sobie radzę ze swoją samooceną, ale jest lepiej.

Także pozwól sobie na szczęście i zastanów się czego chcesz i tak rób nie patrząc na nic innego... Malutka jest i oczywiście, że najważniejsza dla niej jest uśmiechnięta Mama!
Ale oprócz bycia Mamą jesteś też kobietą, która ma swoje potrzeby, swoje zainteresowania...
Teraz wszyscy pytają tylko o dziecko, a przecież jesteś jeszcze Ty...
Więc może wyrwij się, wyjdź z koleżankami, albo sama, do kosmetyczki albo fryzjera.. zadbaj o siebie...

Mi położna tłumaczyła, że aby być dobrą Mamą, muszę zadbać o siebie...
"Nie bądź głodna, nie bądź sama, umyj sobie głowę, wypij kawę... jeśli dziecko chwilę popłacze, nic mu się nie stanie, może poczekać.. zadbaj najpierw o siebie

W samolocie tez w razie czego każą założyć maskę tlenową najpierw sobie, później dziecku- martwy nikomu nie pomoże,
Tak jak Ty nie będziesz umiała zająć się dzieckiem, jeśli będziesz chodzić głodna, zfrustrowana i z tłustymi włosami" - tak mi powiedziała ..

I ja tak się staram robić, zarzucam też obowiązki na Męża... żebym ja podchodziła do dziecka z uśmiechem, a nie miną cierpiętnicy..

Ale leki też pomogły... nagle okazało się, że z życia można się cieszyć, że może "się chcieć"..

Jeśli masz ochotę, możemy się zgadać na fb, i porozmawiać o czymś więcej niż pieluchach :-)
Czasem takie coś pomaga :-)
Tak, masz racje - otoczenie ma na mnie duży wpływ, bo mam taki charakter, że nie umiem nikogo ranić (nawet jak ktoś rani mnie), a jeśli są to osoby, które mnie kochają i mimo wszystko chcą dla mnie dobrze to nie umiem być wobec nich niemiła. Choć czasem odgryzam się, wiadomo, życie nie jest czarno-białe. No ale wtedy mam wyrzuty i koło się zamyka.

Też staram się o siebie jako tako dbać - u fryzjera już byłam jakieś może 3 tyg temu, bo ostatnio bylam w kwietniu i chodziłam już z sianem i odrostem na pół głowy...
A kosmetyczki póki co omijam odkąd mam wirusa HCV... bo uważam, że któraś mnie zaraziła. W ten pon notabene bylam w tej sprawie na specjalistycznych badaniach i dopiero w listopadzie zapiszą mnie do kolejki oczekujących na terapię...
Do tego muszę usunąć polipa, którego mam na szyjce macicy (okazało się teraz na wizycie kontrolnej, że to nie jest polip doczesnowy, czyli nie taki co powstaje w czasie ciąży i nie zniknął podczas porodu). Jestem już zapisana na zabieg 29 października...

Też nie biegam do dziecka od razu jak zapłacze. Przecież muszę skorzystać np. z toalety skąd od razu nie wyskoczę nie powiem z czym na wierzchu zresztą ;)

Męża także angażuję w pomoc. Nie poświęcam się całkowicie i nie mam zamiaru już całkiem stracić swojego życia, bo to już byłaby dla mnie katastrofa.

Może po prostu muszę przeczekać ten ciężki początek i uzbroić się w cierpliwość. Nie mam innego wyjścia. Muszę zagryźć zęby i poczekać aż to moje małe Cudo urośnie. No bo przecież do końca życia nie będzie takie małe i płacząco-wiercące się! ;)

A w ogóle to w poniedziałek dostałam okres - pierwszy po porodzie. Zaraz powiecie - no tak - stąd te wahania nastroju i depresyjne podejście. Nie do końca... choć po części może i tak.
Zupełnie zapomniałam jak to jest. Człowiek to jednak szybko przyzwyczaja się do dobrego ;) I teraz na noc wykorzystuję ten zapas podkładów poporodowych, które po porodzie w ogóle się nie przydały (tak dobrze mnie "wyczyszczono" po cesarce).

A co to fb to zawsze możemy się zgadać - czemu nie :)
 
Ostatnia edycja:
Do góry