Kiedy przychodził Mikołaj... - wspomnienia naszych użytkowników
Poprosiliśmy Was, drodzy użytkownicy, o przesłanie opowieści z czasów dzieciństwa. Czy w Waszym domu pojawiał się święty Mikołaj? A może Gwiazdor? Jak wyglądały Wasze święta? Jaki prezent zrobił na Was największe wrażenie? Rozsmakujcie się w tych opowieściach, poczujcie ducha świąt...
Justyna:
Jako dziecko wierzyłam w Świętego Mikołaja. Zawsze odczuwałam stres w Wigilię, bo Mikołaj zadawał pytania, kazał śpiewać kolędy i odmawiać paciorek czyli wyrecytować "Aniele Boży".
Pewnej Wigilii (miałam z 7 lat) podeszłam do niego, zanim kazał usiąść na swoim kolanie (to też nie było dla mnie miłym wspomnieniem) i powiedziałam mu, że wiem, że nie istnieje, bo wyczytałam, że umarł dawno temu, ale był bardzo dobrym człowiekiem, bo pomagał biednym dzieciom i dlatego nie chcę w tym roku prezentu, bo na świecie jest dużo dzieci bez zabawek, a mi wystarczy ta zeszłoroczna.
Pochodziłam z ubogiej rodziny i paczka klocków to jedyny prezent w ciągu roku. Cała rodzina płakała po tym, co powiedziałam. No i uświadomiłam Mikołaja, że jest na pewno kuzynem Mikołaja, skoro ma takie dobre serce i przychodzi do mnie :)
Teresa G
Jestem Hiszpanką, dlatego zgodnie z tamtejszą tradycją jako dziecko dostawałam przezenty od Trzech Krolów 6 stycznia. Okres swiąteczny był pełen oczekiwań...
Z prezentów najbardziej pamiętam lalkę Blandi- bardzo podobna do niemowlęcia i na którą bardzo. ale to bardzo czekałam... Dwadzieścia parę lat poźniej trzymałam na rękach podobne zawiniątko. Ale radość była o wiele większa-mój pierwszy synek Dwa lata później przyszedł na świat jego braciszek...
Moi kochane synkowie mają teraz 5 lat i 2,5. I dostają prezenty od Mikołaja, jak w kraju taty, i od Trzech Królow, jak w kraju mamy. Ale wiedzą też, że jest ważne się dzielić i dziękować. Dlatego wczoraj bardzo mnie wruszył mój starszy synek, który sam wpadł na pomysł, żebyśmy coś podarowali Mikołajowi. No bo jak? Skoro wczoraj pomógł mamusi upiec ciasteczka, jak synek był w przedszkolu, to powinnismy mu podziękować...
Mikołaj dostanie w tym roku od nas domowe pierniczki, tak jak kiedyś przygotowałam z rodzicami turron oraz inne smakołyki dla Trzech Krolów...
Sylwia W.
Co roku, gdy była jeszcze małą dziewczynką spotykaliśmy się u babci. Kuzynostwa było 9, więc liczna gromadka czekała na pierwszą gwiazdkę w oknie. Jednego roku pod choinką znaleźliśmy tylko 9 przewiązanych tasiemkami rózg z imionami....jakiż był płacz i lament...nie można było nas uspokoić. Dopiero 3 worki z buzią Mikołaja pełne kolorowych pudełek odwróciły naszą uwagę od strasznych podarunków.Co roku wspominamy wspólnie tą historię naszym dzieciom. My się uśmiechamy a one słuchają z lekkim niepokojem :)
Agnieszka D.
Do dziś z rodzeństwem wspominamy te chwile, gdy po wigilijnej kolacji zostawaliśmy u babci i oczywiście spaliśmy wszyscy pod choinką, tam rozkładaliśmy pościel w nadziei, że zobaczymy jak Dzieciątko przyniesie prezenty. Oczywiście nigdy nie udało się go zobaczyć, a rano pod choinką leżały paczki :) Święta z dzieciństwa mają w sobie dużo więcej magii...
Klaudia P.
Moje ciekawe doświadczenie z dzieciństwa- nigdy go nie zapomnę. Mama pracowała w sklepie spożywczym i tam zostałam zaproszona na MIKOŁAJKI - niestety Mikołaj mnie przeraził, od razu jak go zobaczyłam , zaczęłam panikować....Za nic nie chciałam prezentu od Mikołaja.
Obok Mikołaja stał czarny, jak węgiel diabełek - to do niego podeszłam i od niego wzięłam prezent, spodobała mi się jego mroczna szata i widły - do tej pory mam pamiątkę z tamtego dnia- zdjęcie.
Prezent dostałam, ale mama już potem się bała "zamawiać" Mikołaja. Twierdziła , że we mnie też tkwi mały diabełek Ja mamie na to, że tylko grzeczne dzieci mogą dostać prezent od Mikołaja - a ja , że byłam niegrzeczna przez cały rok, to wolałam iść do diabełka...
Eliza M.
U nas w domu zawsze przebierał się mój tata za Świętego Mikołaja:-) Pamiętam, że jak pukał do drzwi. to my z rodzeństwem się chowaliśmy, bo baliśmy się, że dostaniemy rózgi :-), ale za każdym razem dostawaliśmy jakieś skromne prezenciki:-)
reklama
Cieszyliśmy się zawsze na Wigilię, wyglądaliśmy pierwszej gwiazki, i gdy się pojawiała krzyczeliśmy, że już nadeszła pora i zaczynaliśmy się łamać opłatkiem. Dla mnie Święta nie istnieją bez barszczu czerwonego z uszkami roboty mojej mamy:-)
Teraz Święta troszkę inaczej są obchodzone, bo dzieciaczki jeszcze są male i nie czekają na pierwszą gwiazdkę, ale moi rodzice mają już 10 wnuków, wiec gdy nadchodzą Święta i rodzinka się zbiera i ten czas jest naprawdę magiczny, ponieważ ciężko jest spotkać się wspólnie w inny dzień w roku:-)
Anna L
W mojej rodzinie tradycja Mikołajkowa była pielęgnowana od pokoleń. Z mojego dzieciństwa pamiętam szczególnie jedne Mikołajki. Przyszedł do mnie sam Święty Mikołaj. Moja mama poszła po niego do sąsiada, jednak jak sie później okazało Święty postanowił wylądować na naszym balkonie. Pamiętam, że strasznie się bałam, jak ktoś zapukał w nasze balkonowe drzwi. Bo przecież mieszkaliśmy w domu jednorodzinnym na piętrze.
Jednak po chwili, tata otworzył drzwi i moim oczom ukazał się starszy pan z siwą brodą i w czerwonym pięknym stroju. Żeby dostać prezenty musiałam się ładnie pomodlić, wszystko wyszło mi na prawdę pięknie. Dopiero przy samym końcu z podekscytowania pomyliłam się, ale Mikołaj był bardzo wyrozumiały.
Dostałam ogromny czerwony worek, ale dopóki Mikołaj był obecny to raczej nie interesowały mnie prezenty. Byłam zafascynowana starszym panem, który był dla mnie na prawdę miły, :-) nawet pozwolił pociągnąć się za brodę. Na same wspomnienia czuję, że przepływa w moim sercu wzruszenie i ciepło wspomnień tej dziecięcej ufności i radości z przed lat.
Dopiero po jakimś czasie okazało się, że Mikołajem była mama, która musiała się na prawdę natrudzić, szyjąc własnoręcznie strój Mikołaja i wchodząc po drabince dla kwiatów, a z racji tego, że było sporo śniegu i lodu było to na prawdę trudne zadanie. Poza tym na prawdę dobrze odgrywała swoją rolę, szczególnie wtedy, gdy pozwoliła się pociągnąć za brodę. Była ona tak dobrze przymocowana, że utwierdziło mnie to w przekonaniu o prawdziwości obecnego w moim domu Mikołaja .
Do dziś pamiętam bardziej szczegóły wizyty, rozmowy z Mikołajem niż same prezenty. Mam nadzieję, że za jakiś czas mój syn też będzie mógł się cieszyć podobnymi wspomnieniami.
Grzegorz T.
Już od dawna nie wierzę w Mikołaja. Ba, byłoby dość dziwne, gdyby 34 - letni mężczyzna uważał, że prezenty przynosi właśnie ów pan. Ale kiedyś tak nie było. Pamiętam jak wiele lat temu wszyscy zjeżdżaliśmy się na Wigilię do dziadków. Było nas około 15 osób, więc gwar, tłok i harmider były na porządku dziennym. Pod choinką nie było nigdy ani jednego prezentu, bo przecież dopiero miał je przynieść Mikołaj. I przynosił.
W pewnej chwili tata lub któryś z wujków znikał, a za moment dało się słyszeć stukanie do drzwi. Był to oczywiście on, Mikołaj. W czasach komuny, kiedy wszystko było szare, i Mikołaj był taki.
Nie było w sklepach fantastycznych mikołajowych strojów, więc nasz rodzinny zakładał jakiś gruby kożuch, gumowce, na głowę grubą czapę zasłaniającą cała twarz, a za laskę robił mu zwykły kij. My jednak, jako dzieci, wierzyliśmy, że jest prawdziwy. Maluchy ze strachu wskakiwały mamom na ręce, a starszaki siliły się na jakiś wierszyk, aby dostać prezent. Było cudownie.
Pewnego roku jednak byliśmy na tyle duzi, że gdzieś tam w serduszku domyślaliśmy się, że coś jest nie tak. Zauważaliśmy, że nie ma jednego wujka, że głos jakiś znajomy itp., ale nikt nie odważył się głośno zakwestionować prawdziwości Mikołaja. Ale już następne Święta miały być nasze. Obmyśliliśmy plan jak zdemaskować przebierańca. Czekaliśmy aż jeden z mężczyzn „zniknie”. Czekaliśmy, czekaliśmy…aż nagle do drzwi ktoś zapukał, a po chwili w drzwiach stanął najprawdziwszy w świecie Mikołaj. No musiał być prawdziwy, bo nasi tatusiowie byli razem z nami. Wszyscy!
Ze zdziwienia, strachu i przejęcia serca mało nam z piersi nie wyskoczyły. Mikołaj rozdał prezenty i odszedł, a dorośli uśmiechali się zadziornie. Później Mikołaj już nas nie odwiedzał osobiście, zostawiał prezenty pod choinką. Może się obraził, że w niego zwątpiliśmy…
Kilka lat później dowiedzieliśmy się, że rodzice uznali, iż jesteśmy na tyle duzi, że na pewno zauważymy, że to jakiś wujek przebiera się za Mikołaja, i tamtego roku poprosili o przysługę sąsiada. Wytłumaczenie wręcz banalne, ale uczuć jakie wtedy zagościły w moim sercu nie zapomnę do końca życia. Dla mnie to był naprawdę prawdziwy Święty Mikołaj.
Marzena T
Ehh, Mikołaj. Gdy byłam dzieckiem tak bardzo chciałam go spotkać. A on zawsze albo spotykał moją mamę, albo chodził po osiedlu, gdy ja byłam w przedszkolu, albo odwiedzał dziadków. A ja? Oczywiście cieszyłam się z prezentów, ale marzyłam najbardziej o tym, aby ujrzeć go na własne oczy.
Pamiętam jak któregoś dnia moja mama wróciła z pracy i powiedziała, że po centrum naszego miasta spaceruje Mikołaj. W sekundę się ubrałam i tyle błagałam tatę, aby mnie zawiózł, że w końcu się zgodził. Jeździliśmy, jeździliśmy, ale Mikołaja już nie było. Szkoda…
reklama
Pamiętam też, jak obudziłam się w któreś Mikołajki, a obok mojej poduszki leżała piękna zabawkowa waga sklepowa. Zachwycałam się prezentem, a w duszy myślałam sobie: „Szkoda, że nie obudziłam się w nocy, gdy Mikołaj mi ją kładł.” Obiecałam sobie, że za rok będę czuwać całą noc. No, ale zasnęłam…
Dziś sama „karmię” swojego 4- latka podobnymi historyjkami, a on kombinuje co zrobić, żeby osobiście pogadać z Mikołajem. Spotkał go w galerii handlowej, ale sam uznał, że to „ nieprawdziwy, bo miał brodę na gumce”. W nocy z 5 na 6 grudnia udawał, że śpi i co chwilę pytał: „Mamo, dlaczego Mikołaj nie przychodzi, przecież śpię”. A Święty przyszedł, gdy synek usnął naprawdę.
Zastanawialiśmy się z mężem, że może „wtajemniczyć” w sprawę nasze dziecko, jednak po namyśle uznaliśmy, że pozwolimy mu jeszcze trochę powierzyć w pana z brodą i w czerwonym ubraniu, bo sami pamiętamy tą niepewność co Mikołaj przyniesie, czy uzna, że byliśmy grzecznie czy wręcz przeciwnie, te emocje związane z oczekiwaniem na prezent bądź rózgę, te poszukiwanie, wyglądanie przez okno w nadziei, że pojawi się gdzieś tam na horyzoncie w swoich saniach zaprzężonych w renifery. Nie spotkałam w swoim życiu prawdziwego Mikołaja, ale marzenia o nim i wyobrażenia do dziś wspominam z sentymentem. Nie odbiorę ich synkowi, jeszcze nie…
Katarzyna Ż
Gdy miałam 12 lat z naszej klasy w podstawówce oddelegowanych zostało kilka osób do zrobienia zabawy mikołajowej dla dzieci z młodszych klas. Mi przypadł zaszczyt wcielenia się w rolę Mikołaja! Ciocia uszyła mi piękny strój ze starej czerwonej sukienki. Po udanej akcji w szkole Ciocia zaproponowała, żebyśmy odwiedziły mojego chorego Dziadzia w szpitalu. Kupiłyśmy worek cukierków, zrobiłyśmy kilka symbolicznych rózg i w stroju Mikołaja wsiadłam do autobusu.
Po drodze częstowałam wszystkich cukierkami, mniej grzecznym dawałam rózgi i pouczałam, a potem na zachętę dawałam słodkości. W samym szpitalu na korytarzu, idąc już do pokoju Dziadzia, natknęłam się na dwóch spacerujących staruszków. Zapytałam jednego: "A czy byłeś grzeczny? Paciorek odmawiałeś?" Ten skrępowany zaczął się tłumaczyć, że trochę się zaniedbał... Dostał rózgę, pouczenie, a potem, ze słowami wsparcia i życzeniami zdrowia, dostał ode mnie cukierka.
I proszę sobie wyobrazić - ten człowiek rozpłakał się ZE SZCZĘŚCIA! Przez łzy wyjaśniał, że NIGDY W ŻYCIU nic od nikogo bezinteresownie nie dostał, i że to pierwszy w jego życiu taki cukierek. Gdy już odszedł z kolegą pod rękę, sama rozpłakałam się ze wzruszenia.
Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia, wdzięczności przez łzy w starczych oczach. Dotąd wspominam te wydarzenie jako jedno z najpiękniejszych w moim życiu. Warto raz w roku przebrać się w długą brodę aby dać komuś odrobinę szczęścia w słodkim cukierku podanym na bezinteresownej dłoni...
Marzena M.T.
Święty Mikołaj – grzecznym dzieciom przynosi prezenty, a niegrzecznym rózgi. Dobrze pamiętam wszelkie opowieści o nim od babci, dziadka, rodziców. Ale kiedy miałam 10 lat koleżanki w szkole powiedziały mi, że Mikołaj nie istnieje. Pomyślałam: „Okłamują mnie. To ciekawe jakim cudem znika list do niego, w którym opisuję wszystko to co chcę dostać. Przecież zostawiam go na parapecie, rano go nie ma, a w Święta otrzymuję to, o czym mu pisałam. No jak to możliwe?” Ale postanowiłam zbadać sprawę.
Po szkole przybiegłam do domu i wzięłam rodziców w krzyżowy ogień pytań. Powiedzieli, abym nie wierzyła koleżankom, bo Mikołaj istnieje naprawdę. Uspokoiłam się, lecz postanowiłam wszystko sprawdzić samodzielnie.
Choć to jeszcze nie był „ten czas”, to i tak napisałam list. Położyłam na parapecie i czatowałam na Świętego. Jednak po kilkunastu minutach usnęłam, a gdy wstałam rano, listu nie było. Była jeszcze druga szansa, w Święta. Gdy wszyscy poszli spać, zakradłam się do salonu, w drzwiach ustawiłam dzwoneczki pułapki, aby obudziły mnie, gdy ktoś będzie wchodził. Położyłam się na sofie i usnęłam.
W środku nocy dzwoneczki zabrzęczały, ja zerwałam się na równe nogi, a w drzwiach zobaczyłam rodziców z paczką dla mnie. No nie, okłamywali mnie, Mikołaja nie ma! Mama i tata wyjaśnili mi, że jest, tylko ma dużo pracy i czasem wyręczają go pomocnicy, tacy jak oni, że są trochę takimi elfami. To mi wystarczyło, uspokoiłam się.
Za rok jednak rodzice uznali, że jestem już dużą dziewczynką i postanowili mnie wtajemniczyć w cała sprawę. Byłam naprawdę w szoku i choć czułam lekki niesmak, to byłam wdzięczna im za to, że pozwolili mi tyle lat cieszyć się opowieściami o Świętym Mikołaju. To wspaniała zabawa wierzyć, że jest ktoś taki jak On, ktoś kto czyta listy od dzieci, kto ma fabrykę zabawek i kto w jedną noc potrafi rozdać prezenty wszystkim dzieciom na całym świecie.
Magda K.
Mieszkam w Wielkopolsce i u nas tradycyjnie przychodził Gwiazdor i przynosił prezenty. Jednak aby otrzymać prezenty najpierw trzeba było wyrecytować jakiś wierszyk albo paciorek. Ale do dziś mam jedno niezwykłe wspomnienie, które nie daje mi spokoju kto był Gwiazdorem gdy miałam 7 lat. Wcześniej i później zawsze przebierała się babcia, mój tato, albo jakiś przyjaciel rodziny.
A odbywało się tak: mieszkałam w kamienicy na 2 piętrze, ktoś się przebierał, dzwonił do drzwi i rodzice dawali mu worek z prezentami, po czym wchodził na drugie piętro do mieszkania i rozdawał prezenty. Aż tego jednego roku 1986 przyszedł Gwiazdor, który wszystkich zaskoczył. Oczywiście wszystko było tak jak zawsze, dzwonek do drzwi, tata zszedł na dół aby przekazać Gwiazdorowi worek, wszedł do nas, ale zamiast odpytywać każdego czy był grzeczny, każdemu wypomniał jego największe przewinienia w roku, pochwalił za osiągnięcia, po czym przytulił i rozdał prezenty. I poszedł...
Miał charakterystyczny tubalny głos, prawdziwą siwą brodę i taki błysk w oku i promieniowało od niego takie ciepło. Nie był to ani tata ani przebrana babcia, ani nikt z rodziny i przyjaciół. Chwilę później był kolejny dzwonek i wtedy przyszedł drugi Gwiazdor, przebrany znajomy rodziny, z którym rodzice się wcześniej umówili. Wszyscy byliśmy zaskoczeni i zdziwieni i do dziś pozostaje tajemnicą, kim był tamten Gwiazdor.
reklama
Katarzyna N.
Cóż...nadejście św Mikołaja wspominam jako moment sprzymierzenia się przeciwko mnie całego świata:
- wujek, który złośliwie opóźniał tę chwilę złośliwie nakładając sobie na talerz kolejny kawałek karpia...
- babcia- stawiająca za warunek przyjścia Sw Mikołaja zjedzenie przeze mnie kompotu z suszonych owoców, którego szczerze nie znosiłam...
- mama- wypatrująca ze mną w oknie św. Mikołaja zawsze od innej strony niż od której przychodził...
- w końcu sam św. Mikołaj przychodzący zostawić prezenty dokładnie wtedy, gdy akurat siedziałam na toalecie...
Pomimo tego, że wszyscy byli tak bardzo "złośliwi" był to najpiękniejszy moment w czasie Świąt, z chwilą odpakowania ostatniego prezentu już czekałam na "złośliwości" w roku następnym...