Ostatnie zmiany: 28 czerwca 2019

reklama

reklama

Nasz raj na chorwackiej wyspie Ciovo

Chorwacja – wstyd się przyznać – zawsze wydawała mi się... banalna.

Jakaś tak bliska, więc na pewno mało egzotyczna, zwyczajna – no i niemal wszyscy, którzy wybywali za granicę, jechali właśnie tam.

Aż któregoś dnia natknęłam się na zdjęcia z jakiegoś uroczego zakątka… Wyczułam w Chorwacji potencjał i zaczęłam się rozglądać za czymś wakacyjnie idealnym dla nas. I znalazłam, przynajmniej tak mi się wydawało. W oczekiwaniu na wyjazd sporo czytałam i szperałam na forum www.cro.pl – to kopalnia wiedzy.

Podróż

Na wyspę Ciovo jechaliśmy całą dobę (z małymi postojami i czterogodzinną przerwą na regenerację) - nasza trasa miała mniej więcej 1700 km. Byliśmy uzbrojeni w dobre humory, pozytywne nastawienie, bajki na DVD, płyty z muzyką, wodę, kanapki, pączki, kawę i inne zapychacze, a także winiety (kupione online – warto!), karty płatnicze (dwóch banków – obowiązkowo!), no i gotówkę. Pokonaliśmy całą Polskę wzdłuż, Słowację, Węgry, a także pół Chorwacji.

Pierwsze spotkanie z Chorwacją było dość oziębłe. Poznaliśmy się w słoneczny ranek, który swą wietrznością i temperaturą obalał teorię o śródziemnomorskości tych okolic. Było zaledwie 25 stopni! Sytuacja zmieniła się, kiedy wjechaliśmy w pięciokilometrowy tunel Sveti Rok, zwany podobno przez Polaków „ciepło-zimno”. Kiedy wyjechaliśmy, zalał nas żar z nieba – termometr wskazał nagle 35 stopni. A temperatura rosła…

Potem jechaliśmy, jechaliśmy, coraz szerzej otwierając twarze. Bo okoliczności przyrody wciąż się zmieniały. Byliśmy zdumieni pięknem krajobrazu, jego pazurem, drapieżnością, zdecydowanym charakterem. Góry, pustynia, kikuty drzew, ale i łagodne wodne "oczka" – to naprawdę robiło wrażenie. Kiedy zjechaliśmy z autostrady, na lokalnej drodze do Trogiru czekały na nas jeszcze większe emocje. Serpentyny dróg, wijące się pomiędzy nagimi skałami, nasyp kolejowy, który przyprawił mnie o zalążek zawału, a potem morze – lazur wody i biel (nie wiem, dlaczego tak to widziałam) Trogiru i wyspy Ciovo. Zamknęło nam twarze na dłuższą chwilę – wydawaliśmy tylko z siebie ochy i achy. Ale to były uzasadnione reakcje. Pełna egzotyka!

Nasz raj na wyspie Ćiovo

Przy naszym domu, położonym o 200 metrów od plaży (droga szła pod górę i była nachylona – nie przesadzam! – pod kątem 45 stopni), rosła bujna lawenda. I już wiedziałam, że będzie fajnie. Nasz apartament okazał się być miłym... mieszkankiem (50 m) ze sporym tarasem i widokiem na morze. Słyszałam więc cykady i gwar plażowiczów. Podobało mi się.

Mój pierwszy raz na plaży… Pomyślałam, że jestem w raju. Było tam tak biało, tak pięknie, ale i prawda jest taka, że kiedy zanurzałam się w adriatyckiej solance, niemal syczałam - moje ciało osiągało właśnie temperaturę wrzenia i było zbolałe po dobowej podróży. Pamiętam, że słyszałam tyle różnych języków, że nie byłam już w stanie rozpoznać, czy to grecki, chorwacki, rosyjski, holenderski, a może węgierski. Z polskim nie miałam problemów, ale rodaków nie było tam aż tak wielu, jak mnie uprzedzano.

Relaks

Dzieciaki całymi dniami pływały, nurkowały i łowiły co się da – i mają swoje małe sukcesy. Zakupiliśmy im siatki na ryby i motyle – opcje do wyboru. I tak wieczorami buszowali w lawendzie i łapali motyle, a za dnia, kiedy nie pływali, nie nurkowali, moczyli się koło pomostów, penetrowali skały - i przynosili mi rybki, kraby, krewetki, ślimaki, a i fajne kamyki. Dobrze się bawili.

Ja niekoniecznie lubię wodne stwory, a jeśli już, to tylko z daleka – nie mam nic przeciwko spotkaniu, w bezpiecznej odległości, rzecz jasna, w morskich przestworzach, gdy sobie nurkuję. Ale kiedy na jednej z plaż (Labadusa), zaczepialskie rybki zaczęły dziobać mnie po łydkach, nie byłam już taka rozanielona. Najczęściej więc trwoniłam czas, ładując akumulatory. Bo moja natura odkryła na starość swe karty – ja to „leżeć i leżeć, gapić się, kontemplować, myśleć, gapić się, czytać, myśleć”. Żeby nie było, w wolnych chwilach zbierałam kamienie i muszle, no i pływałam – dziesięć ruchów żabką w głąb i z powrotem (nie miałam odwagi powtórzyć dystansu z Sardynii, który był dziesięciokrotnością tegoż). Nurkowanie też jest niczego sobie, a nawet łał, mega i hiper, ale cóż - ciężko mi się było dopchać do rurki i maski.

Plaże

Najczęściej udawaliśmy się wgłąb wyspy, a właściwie wzdłuż. Po przekroczeniu granicy miasteczek i opłaceniu 10 Kun „haraczu”, jechaliśmy ku plażom małym, familijnym – oddzielonych od siebie skałami, ukrytymi w małych zatoczkach. Ku dzikości, która z dnia na dzień była coraz mniej dzika. Początek lipca to była cisza, pustka, intymność – a potem… Serio, jeszcze ze dwa dni i zaczynający się sezon wysoki zmusiłby nas do wąchania cudzych stóp także w miejscach, które stworzone są, by udawać bezludną wyspę.

Widoki były… mega! Wystarczyło spojrzeć – na jedno miejsce - pod innym kątem, z innej wysokości, o innej porze dnia… To magia wody, gór i urokliwe landszafciki, które kreowała nadmorska mgła. Widoki są bajeczne! No i te plaże… Każda z nich inna, niepowtarzalna – a zwiedziliśmy ich kilka, właściwie codziennie inną (ta strona wyspy to niemal 30 km szalenie urozmaiconej linii brzegowej, ze swobodnym dostępem do morza, ale byliśmy też w obcych stronach, w rejonach „pełniejszego” morza). Są różne: płaściutkie, żwirkowe, kamieniste, skaliste, białe, rude, szare, tłoczne, ale i niemal dwuosobowe. No a przepaści… Jest i adrenalina.

Trogir i inne atrakcje

Trogir to najbliższe spore, szalenie zabytkowe i atrakcyjne miasteczko. Jeździliśmy tam na lody, żeby wypłacić kasiorę z bankomatu, by pospacerować po pięknej, pięknej, pięknej starówce, no i wpaść na targowisko, żeby kupić pamiątki. Znaleźliśmy też cudowną lodziarnię, w której pan obsługiwał gości we wszystkich językach świata.

Sam Trogir jest urokliwy, ale gęsto w nim, gwarno - bardzo włosko. Ma świetny klimat! Zaś miasteczka – Mastrinka, Arbanija i Slatine, które ciągną się wzdłuż brzegu Ciovo, są takie ładne! Takie wakacyjne, letnie! Idąc – na przykład - poboczem wzdłuż brzegu, w każdej chwili można… zażyć kąpieli. Jest bowiem tak – od lewej – morze, plaża, ulica, pas domów i środek wyspy, czyli jedna wielka skalna pustynia, poprzecinana gajami i plantacjami. Czego – tego do końca nie wiem.

Wpadliśmy jeszcze na cały dzień do KRKA. To był piękny dzień. Plan obejrzenia Splitu, Omisa i Primosten odłożyliśmy na następny rok. Rafting – na kiedyś.

I na koniec

No to co - to ja może już zakończę. I tak bowiem, choćbym nie wiem, jak bardzo się starała, nie udałoby mi się w zamknąć w słowach tego gejzeru hrvatskich emocji, wrażeń, tęsknot, zachwytów, smaków i widoków. Mam masę zdjęć i wspomnień - wyspa Ciovo wraz z Trogirem stały się dla mnie synonimem szczęścia, beztroski, swobody. Zakochałam się bez pamięci. W tym roku wracamy tam znów – apartament zarezerwowanyJ.

Monika

 

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: