reklama
reklama
Lot samolotem z trzymiesięcznym brzdącem
W pierwszą wielką podroż mój synek wyruszył w dzień po ukończeniu 3 miesięcy. Mieliśmy się dostać ze wschodniej Polski do Londynu samolotem. Wielka wyprawa rozpoczęła się o 9 rano wyjazdem z domu samochodem. Bałam się, jak mały zniesie długą jazdę w foteliku samochodowym. Synek podróżował w body i skarpetkach, bo było ciepło.
Oczywiście podróżując z niemowlakiem miałam ze sobą trochę podręcznego bagażu: plecak z ubrankami na zmianę i pieluszkami, dość pojemną torebkę z dokumentami, smoczkiem, grzechotką, chusteczkami itp. oraz reklamówkę z kocykami, nosidełkiem i poduszkę. Byłam więc nieźle obładowana. Synka trzymałam na rękach, bo kiedy podchodziliśmy do kontroli celnej zaczął płakać. Dziecko płakało, bagaże ciążyły, a kontrola jak na złość się przeciągała. Po odprawie popędziłam do pokoju matki z dzieckiem. Niestety maluch nadal płakał, nie chciał leżeć na przewijaku.
Był rozdrażniony. Zgiełk lotniska nie dawał mu zasnąć. Moje zdenerwowanie też nie pomagało. W końcu okazało się, że pierś mamy jest najlepszym sposobem na stres. Synek usnął na 15 minut. Drzemka zadziałała odprężająco. Wyglądało, że sytuacja została opanowana. Niestety myliłam się.
Po odprawie paszportowej weszliśmy do poczekalni. W małym pomieszczeniu panował upał. Synek na zmianę płakało i jadło. W dodatku samolot miał opóźnienie. Zauważyłam, że za szybą znajduje się napis: „Wyjście do autobusów“. Oznaczało to, że będę musiała z dzieckiem wyjść na płytę lotniska, gdzie okropnie wieje. Nie poprawiło mi to humoru. Wreszcie po ponad godzinnym oczekiwaniu zaproszono nas do autobusów. Powoli pozbierałam bagaże. Starsza pani pomogła mi przytrzymać synka. Włożyłam plecak, przewiesiłam przez ramię torbę. Podeszłam na początek kolejki i poprosiłam o odprawę. Nikt nie zaprotestował. Na płycie lotniska, gdzie czekały autobusy przykryłam malucha bawełnianym kocykiem. Pan z obsługi poradził mi, żebym do samolotu wsiadła, jako ostatnia.
Mieliśmy miejsce na końcu samolotu. Nie było mi łatwo przedrzeć się tam z szamoczącą się u nóg reklamówką. Na miejscu czekała na mnie miła niespodzianka. Miałam obok siebie wolny fotel. Stewardesa pomogła mi zapiąć małego pasem, a w samolocie było o wiele ciszej niż wszędzie do tej pory. Odetchnęłam. Przy starcie karmiłam synka, żeby uchronić go przed bólem uszu. Zrelaksowany ciszą przysnął. Kiedy wystartowaliśmy była prawie czwarta po południu, nasza wielka podroż trwała już 7 godzin. Przed nami były kolejne 3 godziny. Samego lotu bałam się najbardziej, a okazał się najłatwiejszą i najmniej męczącą częścią podroży.
W międzyczasie zmieniłam synkowi pieluszkę kładąc go na sąsiednim wolnym fotelu. Zabawiałam maluszka grzechotką, mówiłam do niego, śpiewałam. W końcu nadeszło lądowanie. Po zachowaniu synka widziałam, że nie czuł się dobrze. Kiedy samolot zniżał lot, rozkładał rączki jakby czuł, że spada. Otwierał szeroko oczka. Po lądowaniu stewardesa pomogła mi wynieść bagaż podręczny. Niosąc synka leżącego na poduszce do karmienia ruszyłam do odprawy paszportowej. Poduszka okazała się nieoceniona. Mogłam stabilnie trzymać na niej dziecko. Nie musiałam się obawiać o czystość i komfort podłoża, na którym go kładłam. Nie zdecydowałam się na użycie nosidełka, bo obawiałam się, że zmęczonemu dziecku będzie w nim niewygodnie.
Czekając na bagaż położyłam synka na ławce i z daleka obserwowałam podajnik. Kiedy pojawiły się nasze bagaże poprosiłam o pomoc stojących obok współpasażerów. Do domu w Londynie dotarliśmy po ósmej wieczorem. Cała podróż zajęła nam prawie 12 godzin. Po przybyciu stwierdziłam, że nigdy więcej nie będę sama z dzieckiem podróżować samolotem. W sumie jednak nie było tak źle. Synek nie odchorował podróży, a ja w przyszłości spróbuję się lepiej przygotować do takiej wyprawy.
Wnioski:
Warto mieć wózek – parasolkę rozkładany na płasko. Dziecko na rękach ogranicza bardzo możliwość ruchu i radzenia sobie z bagażem. Wózek można oddać na bagaż tuż przed wejściem do samolotu.
Najbardziej przydała mi się torebka, do której miałam łatwy dostęp. Plecak wymagał zdjęcia z pleców i ponownego wkładania, co jest trudne.
Na przyszłość umieszczę w plecaku ubranka na zmianę i rzeczy, które przydadzą się prawdopodobnie, a nie na pewno. W torebce schowam 2-3 pieluszki na zmianę, mokre chusteczki, smoczek, grzechotkę, cieplejsze ubranko i cienki kocyk.
Kocyk okazał się bardzo przydatny. Pozwalał mi szybko ogrzać lub ochłodzić synka bez potrzeby budzenia go i przebierania. Całą czas mały podróżował ubrany tylko w body i skarpetki.
Również poduszka, okazała się niezastąpiona.
Powinnam być bardziej asertywna Prosić o pierszenstwo w trakcie odpraw, czy przy wsiadaniu do samolotu.
Warto korzystać z pokoików dla matki z dzieckiem. Na Okęciu są one dość przestronne z umywalka, miejscem do przewijania i fotelem. Na londyńskim Heathrow to tylko pomieszczenia wielkości malutkiej łazienki, ale można się odizolować od zgiełku lotniska.
Jeśli maluch jest karmiony piersią to jedzenie pomaga uspokoić go i utulić do snu. Daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Nie ma sensu martwic sie tym, że czasami trzeba karmić dziecko w miejscu publicznym. Można to przecież zrobić dyskretnie.
Każda podroż, nawet najbardziej męcząca kiedyś się kończy. Warto w trudnych chwilach pomyśleć, że niedługo będziemy na miejscu – to pomaga.
Marta