reklama
reklama
Postawić na swoim. Warto?
Okazji do „stawiania na swoim” nie brakuje. Już małe dziecko ma przekonanie o własnej racji i o tym, że ma być tak jak ono chce, a nie inaczej, a co dopiero dorosły. Jednak większość z nas zapytana o to, czy warto za wszelką cenę stawiać na swoim, odpowie, że to zależy i że najczęściej nie.
Problem w tym, że nie zawsze sobie uświadamiamy, że oto właśnie ze wszystkich sił próbujemy tego dokonać...
Konsekwencja czy... ?
Konsekwencja w wychowaniu dziecka jest bardzo ważna. Powie to każdy doświadczony rodzic i poradnik na temat wychowania dzieci. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w trudnej roli rodzica, bardzo sobie to brałam do serca i do dziś pamiętam swoje walki z synem o to, żeby nie ruszał kwiatka stojącego na parapecie. I kiedy po raz setny tłumaczyłam, prosiłam, groziłam, zabierałam go stamtąd, zaciskałam zęby i powtarzałam sobie, że muszę być konsekwentna, bo on musi się nauczyć, że nie wolno i koniec. Trochę czasu upłynęło, zanim zrozumiałam, że stawiając kwiatka poza zasięgiem jego rąk, też uczę, że nie wolno go ruszać. Tak samo się dzieje, kiedy odwrócić uwagę dziecka. Bycie konsekwentnym wcale nie wymaga bezwzględnego przestrzegania „nie, bo nie”. Dlatego ustalając jakąś zasadę, której dziecko ma przestrzegać, warto pamiętać, że cel może być osiągnięty różnymi drogami. Kiedy między dzieckiem a dorosłym dochodzi do walki na tym tle, to dorosły powinien się przez chwilę zastanowić: jak jest cel (czyli o co chodzi w tej zasadzie)? Czy nie można go osiągnąć inaczej? Czy aby przypadkiem nie zaczynam właśnie stawiać za wszelką cenę na swoim? Czy w ten sposób nie uczę dziecka czegoś znacznie gorszego?
Przeważnie rodzice mają świadomość, że są odpowiedzialni za swoje dzieci, to kim zostaną, jakie będzie ich życie, czy będą szczęśliwe. Widząc wpatrzone w siebie bezkrytycznie oczy swojego dziecka, które każde nasze słowo uważa za prawdę, łatwo uwierzyć, że jest się nieomylnym. Stąd tak trudno przyznać się do błędu, porażki, złej decyzji. Przecież rodzic ma być autorytetem, więc nie może się mylić! Czy nam się to podoba, czy nie, dziecko już wkrótce odkryje, że i rodzicom zdarza się błądzić. Nie tylko dziecko ma prawo do błędu – rodzic także. Nic w tym złego, a pokazanie dziecku, jak sobie w takiej sytuacji radzić, jest znacznie wartościowsze wychowawczo niż trwanie przy swoim do upadłego wówczas, gdy sami już mamy świadomość, że nie tędy droga.
Na ostrzu noża
Większość konfliktów między dorosłymi bierze się stąd, że każde z nich próbuje ułożyć wszystko po swojej myśli. Jeśli są one sprzeczne, któreś musi ustąpić lub dojdzie do sprzeczki. Gorzej jeśli obie strony są przekonane o tym, że mają rację i że ich decyzja została solidnie przemyślana, na pewno jest więc słuszna lub poparta jest niepodważalnym „zawsze tak robiłam i było dobrze” (to ostatnie szczególnie często pada z ust teściowych, zwłaszcza tych pełnych dobrej woli i chęci niesienia pomocy niedoświadczonej mamie). W takiej sytuacji kompromis jest bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy, głównie dlatego, że towarzyszą mu silne emocje. W dodatku kompromis jest często takim wyjściem, które tylko pozornie zadowala obie strony... Po jakimś czasie nierzadko okazuje się, że nie warto było walczyć, ani w ogóle dopuszczać do takiego zaostrzenia konfliktu. Dlatego najlepszą radą, jaka może być w takiej sytuacji, to pomysł, aby zamiast dążyć do konfrontacji, odłożyć (w miarę możności) sprawę na bok i powrócić do niej później. Do tego czasu może się okazać, że nie jest już tak ważna, jak w pierwszej chwili się wydawało, a w międzyczasie można przemyśleć, czy da się ją rozwiązać stosując zasady porozumienia bez przemocy.
Porozumienie bez przemocy, czyli NVC
Osobą krzewiącą tę ideę jest przede wszystkim Marshall B. Rosenberg. Według niego porozumiewanie się w taki sposób, aby nie krzywdzić innych, ale i nie pozwolić na skrzywdzenie siebie samego, jest naturalne i łatwe, a niektórzy ludzie potrafią to robić bez namysłu. Ci, którzy tego nie potrafią, mogą się nauczyć, a zacząć trzeba od uważnego przyjrzenia się temu, co się dzieje i próby dotarcia do tego, co druga osoba mówi (nie JAK mówi, ale CO). Na tym etapie nie należy oceniać, a dostrzec prawdziwy motyw kierujący drugim człowiekiem. Dopiero potem można określić, jakie uczucia to w nas budzi, a skoro nazwaliśmy już emocje, możemy zastanowić się, jakie w związku z nimi mamy potrzeby. Końcowy etap to komunikat - prośba o to, co jest nam potrzebne. Początkowo stosowanie tych zasad wydaje się być sztuczne, ale z czasem staje się łatwiejsze, a przede wszystkim pozwala dostrzec mnóstwo rzeczy, na przykład to, że babcia gderająca o brak czapeczki nie krytykuje mamy tylko martwi się o wnuka. Może się wówczas okazać, że zamiast ulegać babci dla świętego spokoju i zamiast stawiać na swoim, da się jej wyjaśnić, co się czuje i czego od babci oczekuje. I to wszystko bez „stawiania na swoim”...
Joanna Górnisiewicz