Pozytywne historie - Bardzo wczesne macierzyństwo

Ostatnie zmiany: 28 czerwca 2019
Pozytywne historie - Bardzo wczesne macierzyństwo

Pierwsze chwile z córcią były czymś pięknym, ale i trudnym.

Mała była spokojnym dzieckiem, spała lub czuwała i punktualnie co 3 godziny dawała cichutko znać, że jest głodna. Już w pierwszej dobie pojawił się problem i musiałam podjąć ważną decyzję, co z karmieniem. Okazało się, że jeszcze po porodzie muszę brać leki na uregulowanie ciśnienia, które skoczyło mi pod koniec ciąży. Położna powiedziała, że ostatecznie jest to moja decyzja - nie gwarantowała, że leki nie będą miały wpływu na dziecko. Poradziłam się mamy, po rozmowie z nią zdecydowałam, że jednak nie będę karmiła i córcia przeszła na butelkę.

Kolejny problem - jak mam wykąpać swoje dziecko? W szpitalu, w którym rodziłam, młode mamy same musiały myć swoje maluszki, nikt nam nie pokazał jak. Zostałam jedynie poinformowana, że mam dziecko trzymać na jednej ręce i drugą umyć pod kranem. Powiem szczerze przerosło to mnie, stwierdziłam, że chyba nie nadaję się na mamę - najpierw karmienie, teraz to. Pierwszą kąpiel wykonała mama mojego chłopaka, kolejnego dnia nie mogła przyjść wieczorem i z pomocą przyszła jedna mama z sali, już doświadczona w tych sprawach, bo dzień przede mną urodziła swoje trzecie dziecko. Na spokojnie pokazała mi, jak mam umyć córcię pod kranem. Później dużo ze sobą rozmawiałyśmy. Dzięki niej uwierzyłam, że ten trudny początek nie oznacza, że będę złą mamą.

Po powrocie do domu wszystko stało się prostsze niż w szpitalu. Kąpiel w wanience nie jest tak przerażająca jak ta pod kranem. Miałam duże wsparcie w mamie, kiedy wróciłam do szkoły to ona przejęła jedno karmienie w środku nocy, bo według niej ja musiałam się wysypiać. Córcia już w 2 miesiącu życia zrezygnowała z nocnego karmienia, ostatnią porcję mleka piła przed północą, a pierwszą rano, kiedy wstawałam do szkoły. Nie było z nią żadnych problemów, ominęły nas koki i nieprzespane noce. Trafiło mi się idealne dziecko:) Młody tatuś najlepiej się czuł przy karmieniu, przewijanie już nie było takie proste. Bał się, że zrobi małej krzywdę, ale po kilku próbach nauczył się. Do kąpieli nie dał się przekonać, służył pomocą, jednak sam się za to nie chciał zabrać do czasu aż córa zaczęła samodzielnie siedzieć.

Córcia rozwijała się prawidłowo, rosła z dnia na dzień, uczyła się nowych rzeczy. Sporo mnie omijało przez te kilka godzin spędzanych w szkole, tego właśnie jedynie żałuję, że nie mogła w pełni cieszyć się wspólnymi chwilami z moim dzieckiem, pocieszałam się wtedy myślą, że nie jestem sama, ja siedzę w szkole, a sporo młodych mam musi rozstawać się z maluszkiem, bo pracują. Na szczęście najważniejsze mnie nie ominęło, byłam przy pierwszym słowie, co prawda nie padło wyczekiwane "mama" tylko "tata", ale i tak radość była ogromna. Widziałam jej pierwsze kroczki, córcia zaczęła chodzić, kiedy miała 10 miesięcy. Byłam taka dumna, to są cudowne chwile, kiedy obserwuje się jak ta mała istotka, której dało się życie tak się zmienia, odkrywa świat i zdobywa nowe umiejętności.

Pierwsze wspólne święta minęły spokojnie, córcia miała tylko 2 miesiące, więc większość czasu przespała, kiedy nie spała z zaciekawieniem patrzyła na migające światełka na choince. W drugie święta było wesoło, miała 14 miesięcy i była żywym srebrem, wszędzie jej było pełno. Co chwila podbierała bombki z choinki, najlepszą zabawką był łańcuch choinkowy, z którym biegała po pokoju. Kiedy przestałam wierzyć w św. Mikołaja święta powoli traciły swój czar, wszystko się zmieniło kiedy pojawiła się nasza mała królewna. Wyczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, rozpakowywanie prezentów - powróciła magia tych wyjątkowych dni w roku.

Niespodziewana wpadka

reklama

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Córcia rosła jak na drożdżach. Kiedy miała 2 i pół roczku zdarzył się mały wypadek. Był koniec maja, zdałam maturę i przygotowywałam się do egzaminu zawodowego. Córcia bawiła się przy mnie w pokoju na dywanie, a ja powtarzałam materiał przed czekającym mnie egzaminem. Nie chcąc przerywać jej zabawy zastawiłam ją na chwilkę samą i poszłam po pozostałe notatki do drugiego pokoju. Kiedy wróciłam zobaczyłam, że na podłodze rozsypane są koraliki, znalazła w szufladzie jakieś stare korale mojej mamy. Podbiegłam od razu, by je pozbierać, wtedy córcia powiedziała, że bawiła się nimi i włożyła jeden do ucha. Szubko spojrzałam w uszko i z przerażeniem stwierdziłam, że faktycznie jest w nim mała kuleczka.

Próbowałam jakoś sama go wyjąć, jednak był zbyt głęboko i bałam się, że wepchnę go jeszcze głębiej. Oprócz mnie w tym czasie w domu był jeszcze mój tata, szykował się akurat do wyjścia do pracy. Powiedziałam mu, co się stało. Ubrałam małą i pojechaliśmy do szpitala. Koralik był tak zaklinowany, że nie dało rady wyciągnąć go ssakiem, dodatkowo córcia wierciła się, co nie ułatwiało pracy lekarzom. Tak bardzo wtedy płakała, a ja razem z nią…
Czułam, że ją zawiodłam, że nie dopilnowałam. Wróciły myśli, że jestem złą matką, uczucie bezradności, które dopadło mnie w szpitalu po jej narodzinach. Zapadła decyzja o krótkim znieczuleniu ogólnym. W chwili podpisywania wszystkich papierków - zgody na znieczulenie - byłam z tym wszystkim zupełnie sama. Mój tata niestety musiał jechać do pracy, a moja mama i mój partner dopiero byli w drodze do szpitala. Cały zabieg trwał króciutko, kiedy córcia spała, koralik bez problemu dał się wyciągnąć.

Na moją prośbę lekarze sprawdzili drugie uszko i nosek, na szczęście nigdzie więcej nie było koralików. Gdy czekałam z córcią na sali wyburzeniowej, do szpitala dotarła moja mama i mój partner. Widząc, jak jestem roztrzęsiona, zaczęli mnie uspokajać. Mama poszła do lekarza dowiedzieć się dokładnie co z uszkiem, a mój partner przytulił mnie. Tłumaczył mi, że to, co się stało nie oznacza, że jestem złą mamą, że świetnie sobie radzę z opieką nad naszą córką, a w życiu zdarzają się nieprzewidziane sytuacje. Po 2 godzinach nasza mała gwiazdeczka została wypisana do domu. Byliśmy z córcią na badanu słuchu, z uszkiem było wszystko w porządku, koralik nic nie uszkodził. Wszystko dobrze się skończyło.

Pamiętam ten dzień. Wstałam wcześniej niż zwykle, rodzice jeszcze spali. Zrobiłam test - nie dało się nie zauważyć drugiej kreski. W mojej głowie miliony myśli. Najgłośniejszą była - jak to powiedzieć rodzicom. Nie przerażała mnie myśl o pojawieniu się w moim życiu małej istotki - czułam, że dam radę być mamą, za to bardzo za to bardzo bałam się reakcji rodziców.

Byliśmy ze sobą 13 miesięcy. Obydwoje mieliśmy 17 lat. To była pierwsza poważna miłość. Snuliśmy plany na przyszłość... Pod koniec lutego okazało się, że spóźnia mi się miesiączka. Odsuwałam od siebie myśli o ciąży, ale tygodnie mijały - pierwszy, drugi, trzeci - i przestałam się łudzić. W przychodni umówiłam się na wizytę u ginekologa, a mój chłopak kupił test. Kiedy obwieściłam: "Będziesz tatą". Przytulił mnie i powiedział, że będzie trudno, ale wie, że damy radę. Miał więcej odwagi niż ja, więc najpierw o ciąży dowiedziała się od nas jego rodzina. Pierwsza reakcja to szok, później rozmowa, obiecana pomoc i wsparcie.

reklama

Bardzo się bałam się reakcji moich rodziców. Jednak stwierdziłam, że to nieuniknione i kolejnego dnia zamiast dotrzeć do szkoły zawróciłam do domu. Wchodząc do pokoju nie wytrzymałam i zaczęłam płakać.  Mama domyśliła się, powiedziała, że mam nie płakać, bo to nie koniec świata. Wieczorem dowiedział się tata. Przyszedł mój chłopak i wspólnie rozmawialiśmy. Rodzice przekonali mnie, żebym nie rezygnowała z kontynuacji nauki w normalnym trybie i obiecali wsparcie. Nie spotkałam się ze złośliwymi docinkami w szkole. Nauczyciele chcieli mi się pomóc, choć nie oczekiwałam specjalnego traktowania.

Na pierwsze USG poszłam z mamą i chłopakiem. To niezapomniane przeżycie zobaczyć takie maleństwo na monitorze, usłyszeć bijące serduszko… Mój chłopak był obecny na każdej wizycie. W 16. tygodniu dowiedzieliśmy się, że to będzie dziewczynka, USG w 20. tygodniu to potwierdziło. Przyszły tatuś bardzo się cieszył. Marzył o córeczce, a w przyszłości chciał synka. Po tym USG mój chłopak zapytał, czy może być obecny przy porodzie. Zgodziłam się bez wahania - chciałam go mieć przy sobie w takiej chwili.

Ciąża przebiegała prawidłowo, ostatni raz byłam w szkole 3 dni przed porodem. Po szkole poszliśmy razem na ostatnią wizytę. Z córą było wszystko w porządku, jednak mi skoczyło ciśnienie - dostałam skierowanie do szpitala. Wróciłam do domu, spakowałam torbę, jeszcze na szybko zdążyłam wydrukować przed wyjściem referat na geografię, żeby mama mogła go zanieść nauczycielce.

30 października od rana jakoś dziwnie się czułam. Była już prawie 22, mój partner szykował się do wyjścia. Nagle poczułam pierwszy skurcz. Poszliśmy do położnej. O północy wkroczyliśmy na porodówkę i zostałam podłączona do KTG. Po godzinie było pełne rozwarcie, potem zaczęły się skurcze parte. Dzielny przyszły tata nieco pobladł i zaczął mnie przepraszać, że przez niego muszę tak cierpieć. Na szczęście szybko poszło - 15 minut później córa była już na świecie. Tatuś nie zemdlał, dotrwał do końca. Przeciął pępowinę i z radości - nie patrząc na to, że jest środek nocy - obdzwonił rodzinę i znajomych.

31 października, w dniu wyznaczonego terminu, przyszła na świat nasza córeczka. Mama, odbierając wypis ze szpitala usłyszała, że jesteśmy bardzo sympatycznymi i dzielnymi młodymi rodzicami.

Do szkoły wróciłam po około 3 tygodniach. Kiedy zdawałam maturę i egzaminy zawodowe nasza córcia miała 2,5 roku. Skończyłam jeszcze dwie szkoły policealne - jedną w trybie dziennym, drugą w zaocznym. Do czasu ukończenia szkoły mieszkałam u moich rodziców, później wyprowadziliśmy się na swoje. Kiedy córa miała prawie 8 lat, została starszą siostrzyczką. Tak jak planowaliśmy kiedyś, urodził nam się syn. Więcej do szczęścia nam już nie potrzeba, spełniły się nasze marzenia o szczęśliwej rodzinie.

reklama

Dziś moja córa to 11-letnia panna. Jaka jest? Cóż - jak każda mama powiem, że jest najwspanialszym dzieckiem na świecie. To oczko w głowie dziadków. Nigdy nie było z nią problemów, mamy ze sobą bardzo dobry kontakt. Jest grzeczna, mądra… Od małego jest gadułą, w przeciwieństwie do mamy. Interesuje się zwierzętami, jest uzdolniona plastycznie, zbiera pochwały w szkole. Jest opiekuńcza, lubi pomagać i mimo dużej różnicy wieku świetnie się dogaduje z młodszym bratem. Czasem się sprzeczają, jak to z rodzeństwem bywa, ale są za sobą bardzo. Bardzo mnie to cieszy.

Z perspektywy czasu nie uważam, żeby moja ciąża była jakąś tragedią. Owszem - coś mnie ominęło, ale akurat straconych imprez nie żałuję. Zyskałam zdecydowanie więcej. Dzięki córeczce starałam się mądrze podejmować życiowe decyzje, to dla niej stałam się taką osobą, jaką jestem obecnie. Wiem, że było warto. Dzięki temu mam wspaniałą rodzinę i cudowne dzieciaki. Nie wyobrażam sobie, by moje życie mogło wyglądać inaczej, by nie było przy mnie mojego partnera, z którym jestem już prawie 13 lat. Jestem szczęśliwa. I uzmysłowiłam sobie też, jak ważni są bliscy i ich wsparcie. To dzięki pomocy rodziny i mojego partnera poradziłam sobie ze wszystkim, zdałam ten życiowy egzamin, choć bywało różnie. Wsparcie jest bardzo ważne – kochani, dziękuję.

Daga

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: