Wyobraźcie sobie, że wasze dzieci mówią po angielsku z łatwością i radością. Metoda Teddy Eddie
Metoda Teddy Eddie wprowadza angielski w życie najmłodszych przez zabawę, interakcję i zaangażowanie. Dostosowane zajęcia rozbudzają ciekawość i chęć eksploracji, a lektorzy tworzą z dziećmi dream team. Oto relacje rodziców, których pociechy uczestniczą w zajęciach Teddy Eddie:
Damian i Ewelina, rodzice Kacpra (8 lat) i Kuby (6 lat) podzielili się swoimi wrażeniami:
"Nasz starszy syn jako trzylatek chodził na zajęcie do innej szkoły, ale byliśmy średnio zadowoleni. Kuzynka poleciła nam tę metodę i stwierdziliśmy, że chcemy spróbować i to było to. Ujęło nas, że to nauka przez zabawę. Chcieliśmy zobaczyć, jakie będą efekty. Synkowi bardzo się podobało. Jak nie mógł iść na te zajęcia, bo był chory, to zawsze był płacz, bo on chce do dzieci na angielski.”
Rodzice Kacpra i Kuby podkreślają, jak metoda ta przekłada się na widoczne postępy językowe ich dzieci.
„W wakacje byliśmy w Egipcie i synek zachorował. U lekarza nie było problemu z porozumieniem się. Lekarz pytał, czy coś tam go boli, on pokazał brzuch, ale jednocześnie zrozumiał pana doktora. Chłopcy również odważnie podchodzili do kelnerów, zamawiali sobie dania, napoje. Odpowiadali na pytania animatora.(…) To jest ten pierwszy krok, że nie boją się mówić. Może nie potrafią tego w stu procentach bezbłędnie powiedzieć, ale ta osoba, która z nim rozmawia, wie o co mu chodzi. Wydaje mi się, że jak na ten wiek to jest super.”
Również doceniają podejście, które angażuje nawet najmłodsze dzieci. Zamiast pasywnego siedzenia, dzieci aktywnie uczestniczą w zajęciach, co jest widoczne w ich zaangażowaniu i zainteresowaniu. Zamiast typowej lekcyjnej rutyny, dzieci biorą udział w interaktywnych aktywnościach, takich jak tor przeszkód z elementami języka angielskiego, które stanowią zabawną i motywującą formę nauki.
„Widać, że dzieci są zaangażowane w te zajęcia, że to nie jest grupa – załóżmy - dziesięciu osób, które gdzieś tam siedzą: trójka w kącie, dwójka się bije, a dwie osoby z tym lektorem gdzieś tam pracują. Maluchy są zainteresowane tym, co się dzieje, a dzieje się sporo. A to tor przeszkód, w którym są słówka, które muszą przeczytać, a to śpiewają różne piosenki, więc się dodatkowo rozwijają muzykalnie. W ogóle dzieci robią się bardziej otwarte.”
Dla rodziców uczestniczących w programie Teddy Eddie zaangażowanie w edukację językową ich dzieci jest kluczowe, nawet kosztem własnej wygody i logistyki dnia codziennego.
„Prowadzę własną działalność i mieliśmy w tym roku pod górę z tego względu, że zajęcia zaczynały się wcześnie, bo o 15.30, więc o 15:00 trzeba wyjechać z domu. Dla mnie to był wyczyn, jednak „stanęłam na rzęsach”, żeby się udało, bo widzę efekty. Na chwilę obecną mogłabym zrezygnować z basenu, z innych zajęć, ale nie z angielskiego.”
Inna mama, Magdalena, dzieli się swoją radością:
"Syn ogólnie jest bardzo powściągliwy. Natomiast po tych zajęciach zero stresu, radość, optymizm i chęć pójścia na kolejne zajęcia. Córka w sumie ogólnie jest odważniejsza, tak że też nie było żadnego problemu. Zadowolona.”
Magdalena wyraźnie dostrzega i ceni fakt, że metoda Teddy Eddie promuje współpracę zespołową wśród dzieci. Podkreśla, że zajęcia są tak skonstruowane, że żadne dziecko nie czuje się wykluczone, każde ma szansę na aktywne uczestnictwo. W grupie, gdzie każdy ma swoje miejsce i rolę, maluchy uczą się nie tylko języka angielskiego, ale również ważnych umiejętności społecznych, takich jak współdziałanie i integracja.
„Dzieci muszą komunikować się ze sobą, przekazywać sobie informacje, więc są uczeni od podstaw współpracy. I to jest rewelacyjne, bo w podstawówce, przy większej klasie, bardziej licznej, może być różnie. Zwłaszcza, jeżeli są uczeni przez nauczycieli starej daty, którzy nie zwracali aż tak uwagi na to, żeby angażować wszystkie dzieci. Na przykład u córki w grupie była dziewczynka bardzo wycofana, bardzo cichutka i ona była włączana w każdą aktywność, bo była członkiem tej grupy. Rzeczywiście nie ma opcji, żeby któreś dziecko było wyłączone z zabawy; tutaj rzeczywiście wszyscy działają.”
Również Robert, tata 11-letniego Stasia docenia metodę Teddy Eddie. Jego syn już 6 rok uczy się angielskiego, zaczynał od Teddy Eddie Standard (4-5 lat), Teddy Eddie ABC (5-6 lat) Teddy Eddie Superhero (7 lat)). Jego tata widzi efekty:
„Staś, teraz w czerwcu zdawał egzamin zewnętrzny Cambridge i dostał maxa z jednym kolegą. Tak więc ta jego wiedza została sprawdzona przez fachowców. Co tu więcej powiedzieć. Kupił sobie 2 lata temu grę NBA. Tam wszystko jest po angielsku i sobie radzi doskonale. Wiem, że ogląda youtuberów komentujących mecze koszykówki po angielsku. Radzi sobie świetnie na wakacjach. Może on nie jest taki otwarty, żeby zagadywać, ale to nie ma problemu, żeby sobie poszedł, coś zamówić, porozmawiać.”
Tata Stasia podążał za synkiem, jeśli chodzi o wybór szkoły.
„Poszliśmy na lekcję pokazową do takiej jednej szkoły. Syn wyszedł powiedział nie, że nie będzie chodził. Poszliśmy do drugiej, też tam mu coś nie pasowało. Stwierdziłem, że nie będę dziecka pięcioletniego na siłę zmuszał do chodzenia na lekcje, jak on tego nie czuje. I wtedy poszliśmy na lekcję pokazową metoda Teddy Eddie. I syn powiedział ok, podoba mi się, będę chodził. Na tym pierwszym etapie są takie króciutkie lekcje, nie takie standardowe, tylko w formie trochę zabawy, trochę nauki, trochę jakiegoś powtarzania, trochę nowego materiału.
Wiem, że dużo powtarzają. Idą do przodu, troszkę później wracają. I jak dzieci wychodziły z zajęć, to pani mówiła dzisiaj przerobiliśmy to, to powtórzyliśmy tamto i to. Powiem szczerze, że ja się np. obawiałem, że oni nie piszą za wiele, ale z pisaniem też nie ma problemu. Nie wiem, jak to się stało".
I ważne, że chociaż najpierw zajęcia trwały 35 minut, a teraz już na godzinę, syn nadal wychodzi zadowolony. To super, że ta godzina mu się nie dłuży.
Z kolei Anna, pracująca mama trójki dzieci (8 lat, 7 lat i 5 lat), podkreśla, że metoda Teddy Eddie daje jej poczucie, że jest włączona w proces edukacji:
"Podoba mi się, że są wysyłane maile do rodziców po każdych zajęciach, tak że wiem, co się działo. Mogę dziecko przepytać, mogę mu pomóc. No i plac zabaw, czyli aplikacja, na której dziecko też ćwiczy swoje umiejętności. Aha, jeszcze na tej aplikacji można zdobywać gwiazdki i później wymieniać je na nagrody, więc to jest motywacja dla dzieci.
Podobają mi się podręczniki. Mają bardzo spójną szatę graficzną. Nie są pstrokate, więc to jest dla mnie w porządku. A najbardziej w tej metodzie podoba mi się to, że dzieci właśnie zanurzają się w języku obcym, że zajęcia są bardzo kreatywne i tematyczne, bo jeżeli jest np.
Boże Narodzenie czy Wielkanoc, to takie treści też są.. Podziwiam niezwykłą kreatywność nauczycielek.”
Co ciekawe, na zajęcia pierwsze dziecko trafiło dosyć przypadkowo.
„5 lat temu w mojej okolicy angielski to były jedyne zajęcia dla dzieci, bo ja mieszkam na wsi, a najbliższe miasto jest 4 kilometry ode mnie. Jak mój najstarszy syn kończył 3 lata, wchodził program 500 plus. Stwierdziłam, że te pieniądze chcę przeznaczyć na edukację dzieci. No i tak się zrodził pomysł.
Ludzie nie rozumieli, jak może 3-letnie dziecko jeździć na angielski i w ogóle co to są za pomysły. Teraz w moim miasteczku jest mnóstwo zajęć dla dzieci, ale i tak moje dzieci konsekwentnie chodzą na angielski, bo to jest przyszłość. Na maturze będzie język angielski. Każdy wyjazd to jest język angielski, więc jeżeli inwestować w edukację, to w języki obce. Teraz moje dzieci chodzą też na inne zajęcia, takie jak tańce, akrobatyka, piłka nożna, harcerstwo, ale podstawa to nauka angielskiego..”
I to procentuje - dzieci zaczynają swobodnie używać języka. „Zauważyłam, że podczas zabawy czasem porozumiewają się po angielsku, np. kiedyś bawili się w chowanego i córeczka biegała i krzyczała - Wojtuś where are you, where are you? To dla nich było takie normalne”.
Jednocześnie, dzięki temu, że mama stara się wspierać dzieci w nauce angielskiego metodą Teddy Eddie, przełamała własne opory przed porozumiewaniem się w tym języku.
„Kiedy urodziło się moje najstarsze dziecko, to do naszej rodziny dołączył Irlandczyk. Wtedy miałam potworną barierę językową. Jak miałam coś do niego powiedzieć, to po prostu układałam sobie to w głowie i zanim odważyłam się odezwać, to już był inny temat. Potem naszego trzylatka zapisaliśmy na angielski metodą Teddy Eddie i to było zanurzenie w języku, tak naprawdę dla całej naszej rodziny. Do tego stopnia, że podczas pewnej wizyty usłyszałam: Ania! Your English jest very good! To było niesamowite”.
Jak widzicie metoda Teddy Eddie charakteryzują się aktywnym zaangażowaniem dzieci, wykorzystaniem gier, zabaw, piosenek, co sprzyja wszechstronnemu rozwojowi. Dzieci uczą się pracy zespołowej w atmosferze akceptacji, gdzie każde z nich, niezależnie od temperamentu, ma swoje miejsce i jest motywowane do działania. Co więcej, okazuje się, że posłanie dziecka na zajęcia może pomóc nam, dorosłym w przełamaniu własnych barier językowych.
Podsumowując. Metoda Teddy Eddie zdobywa uznanie rodziców ze względu na jej efektywność, innowacyjność oraz korzystny wpływ na rozwój dzieci. Jednym z jej kluczowych elementów jest zintegrowanie nauki z zabawą, czego zasadność odzwierciedlają badania psychologiczne wskazujące na brak świadomego rozróżnienia tych dwóch obszarów przez dzieci. To harmonijne połączenie zabawy i edukacji sprawia, że dzieci uczą się języka angielskiego naturalnie i z radością, co jest fundamentem skutecznego rozwoju i przyswajania wiedzy.