Normalnie walnę Wam "żalpost"...
Kończę kurczę 38 tydzień ciąży i wiecie jak jest... samopoczucie już takie se, oczy zamykają się same, Dziecię wpycha nogi pod żebra co boooooooli...
Pogoda za oknem coraz cieplejsza co wcale, a wcale nie cieszy...
Więc no nie wiem jak Wy, ale ja najlepiej czuję się we własnym domu, odpoczywając sobie w spokoju...
Wolę też raczej żeby ktoś mnie odwiedził niż żebym to ja kogoś odwiedzała...
A tu Teściowa dzwoni i pyta czy widzimy się w niedzielę na imieninach... to mówię, że nie wiem, że już mi ciężko, że ja się do wychodzenia nie nadaję, że gorąc, że głowa boli, że spać się chce...
A ta że "no ale to chyba na chwile chociaż przyjedziecie?"
To mówię, że nie obiecuję... no bo kurde.. co za różnica czy na chwilę czy nie, jak to trzeba się ogarnąć, trzeba z tego domu wyjść, przejechać swoje, siedzieć i się uśmiechać jak Ci dziecko żebra zaraz wykopie...
I w dodatku nawet nie można zjeść kawałka ciasta, bo mam zjebaną cukrzycę ciążową... więc mam siedzieć, pić wodę bo przecież soku też nie... patrzeć jak inni sobie jedzą słodkości i....
Najgorsze...
Odpowiadać na te same pytania:
-a jak się czujesz
-a jak będziesz rodzić(i czemu)
-a jaki szpital(i czemu ten)
-a będziesz karmić piersią?
-a boisz się?
I wysłuchiwać opowieści:
-a ja jak rodziłam....
-a ja po porodzie....
-a teraz to nie będzie spania...
-zobaczycie teraz jak to ciężko z dzieckiem....
Seeeeeerio... ja wiem, że jak się widzi ciężarną to te tematy nasuwają się same...
Ale ile ja mogę powtarzać, że w moim przypadku to nie jest super temat "number one" i że nie siedzę i nie czekam zajarana tylko na to by opowiadać o tym jak to cudownie i pytać o dobre rady..
Przecież poza kobietą w ciąży jestem też człowiekiem... i mam swoje poglądy na inne tematy i mam swoje plany i pasje poza macierzyństwem...
O ciąży i macierzyństwie rozmawiam sobie z Wami tu, ale nie czuję potrzeby aby mówić o tym ciągle i ze wszystkimi...
Czy też tak macie? Czy jestem jakaś dziwna?
I w dodatku to wyciąganie na siłę... ja wiem, że ta rodzina jest mała i jak nie ma mnie z Mężem to już brakuje 1/3 , ale no kurde, czy nikt nie wpadł na to, że no skoro te imieniny wypadają akurat na końcówkę ciąży, to raczej powinni liczyć się z tym, że to dla mnie żadna impreza... ?
Inną sprawą jest to, że w niedziele imieniny, w poniedziałek mają prawdopodobnie do nas an obiad wpaść Brat Męża z Bratową, bo nie widzieli mieszkania po remoncie, a w kolejną niedziele znowu urodzinki Bratanicy Męża..
Czyli praktycznie wszystkie wolne dni mojego Męża mielibyśmy spędzić z jego rodziną...
Nasz ostatni czas we dwoje, ostatni i jedyny czas kiedy już po remoncie, wszystko kupione i można na spokojnie usiąść przed TV albo razem zdrzemnąć...
Bo przecież za chwilę już nigdy nie będziemy sami...
Nie wiem, może dziś mam gorszy dzień, że tak na to patrzę, ale serio.. do swojej rodziny też nie jeżdżę, bo nie mam siły... co prawda tam akurat nie ma żadnych imprez, ale baaaardzo chętnie pojechałabym do lasu, gdzie wiem, że wszyscy jadą na weekend... marzy mi się tam pojechać... ale wizja siedzenia godzinę w aucie, później powrót... tooo już nie dla mnie...
I nawet mi tam już nie proponują albo raczej na zasadzie "pewnie juz Ci trochę za ciężko żeby jechać co?"
Ehhh... no nie wiem, musiałam się wyżalić...
Zobaczymy w niedzielę, może będę się lepiej czuła i może będę miała lepszy humor...