u mnie porody wyglądały tak :
1. Ok. północy obudził mnie niepokój, poszłam do toalety gdzie na papierze odnalazłam krwawy kawał czopu - pobiegłam z nim do M aby się upewnić że to na pewno to. M przebudzony popatrzył na czop, na mnie i klapnął w poduszkę.. no to siedzę na łóżku i czekam - nagle po 3 min zrywa się w pełni przytomny krzycząc że rodzimy. Poszłam do wanny aby liczyć skurcze, które już się pojawiły - wyliczyliśmy że są co 3 min. M zjadł kanapkę i jedziemy do szpitala. Na izbie byliśmy ok 1 w nocy - oczywiście bardzo ruchliwe pracownice flegmatycznie zaprosiły mnie na badanie - nie wiem czy to po złości czy z głupoty ale kazały mi się położyć na kozetce a następnie od tak sobie wstać gdzie ja zwijałam się już z bólu... po tym nastąpił wielce emocjonujący moment wypełniania papierków - nie wiem zbytnio co tam podpisywałam bo odpływałam już i było mi wszystko jedno.
W końcu zostaliśmy zaprowadzeni na salę porodową - położyłam się i podpięli mi KTG - chyba zwyrodnialec wymyślił opcję "leżeć i czekać". W międzyczasie przyszedł anestezjolog i wbił igłę w kręgosłup zapodając znieczulenie.
Urodziłam o 5,53 jednak dopiero po tym zaczęły się "przyjemności" - położna tak spieszyła się do domu ze zmiany że nie dość iż ciachnęła mnie od góry do dołu ( dziwne że mnie na pół nie przecięła ) to jeszcze pociągnęła za łożysko wyrywając je i powodując poważny krwotok.. przyszedł chirurg - popatrzył, zbladł i zaczął szukać miejsca krwawienia w celu zszycia - w końcu znalazł. Na salę poporodową trafiłam ledwo żywa - na szczęście następnego dnia dostaliśmy salę pojedyńczą gdzie tatuś mógł być 24h ze mną i zajmować się córką bo ja leżałam i kwiczałam...
Mała ważyła 3750g i mierzyła 55 cm - dostała 10 pkt
2. Ok 10 rano obudziło mnie gmeranie w podwoziu - ulubione zajęcie syna przez ostatnie ok. 2 msc ciąży. Wstałam i nagle czuje że cieknę...Na spokojnie poszłam do wc, spakowaliśmy co trzeba i powoli udaliśmy się do samochodu - jeszcze czekały nas lekkie korki w drodze na porodówkę. Skurcze były średnio bolesne - nie bardziej niż okresowe więc spokojnie jechaliśmy. Po dotarciu na izbę przyjęć okazało się że mamy 6 cm rozwarcia a więc szybki wywiad i na porodówkę. Nas miejscu znowu KTG ale udało się wyprosić aby odbyło się na piłce do skakania - bujanie pomagała w skurczach, które się nasiliły. Mąż dzielnie masował plecy co przynosiło dodatkową ulgę.
Ok. 13 przyszła położna twierdząc że chyba podłączy Oxy bo na KTG te skurcze jakieś liche ( nei wiem gdzie ona miała te liche bo mnie już całkiem nie licho łupało w krzyżu ). Ja więc w panice wołam o znieczulenie skoro mają mnie "dopieścić" oxy - ona marudzi ale ok - podłączyli kroplówkę i zadzwonili po anestezjologa. Nie zdążył bo 5 min. po rozpoczęciu kroplówki nadeszły mocne parte i po kilku minutach syn był na świecie.
Ze względu na przeżycia poprzedniego porodu oraz fakt że mały lekko porozrywał okolice zostałam uśpiona na czas czyszczenia i szycia - o mamuniu jak fajnie było... obudziłam się jak nowo narodzona ( jak bym kilka godzin spała ). Później pojechaliśmy na poporodową ( przypadła mi 2-ka ) a ja poleciałam pod prysznic i w sumie chciałam iść do domu ale niestety... nie ma tak łatwo i przyjemnie - trzeba było 2 dni się przemęczyć co dla mnie jest tragedią bo nie znoszę szpitali :/
Syn urodził się o 13.49 z wagą 3750g i 56 cm - 10 pkt