Mój syn-przedszkolak. Opowieść mamy
W listopadzie dojrzałam do tego, żeby Szymek poszedł do przedszkola. Na moją decyzję miała wpływ nowa niania, na widok której Bunio prosił:
- Mamuniu, cy ona juz moze iść do domu?
Niestety ona nie mogła. W rezultacie co chwilę pojawiało się moje dziecię skarżąc się na nianię lub... niania obrażona na moje dziecię. Miałam dosyć obydwojga. Przy czym dla Szymona znajdowałam więcej zrozumienia.
I tak Szymek miał zostać przedszkolakiem. Z moim mężem zrobiliśmy przegląd okolicznych przedszkoli i znaleźliśmy takie wymarzone, z ciepłą atmosferą i kreatywnymi paniami. W dodatku chodził do niego kuzynek Franio, co oczywiście podnosiło atrakcyjność tego miejsca w oczach mojego synka. Jedyny kłopot jaki istniał to brak miejsc.
Postanowiliśmy poczekać. Byłam nawet gotowa czekać do końca lutego, bo z dnia na dzień czułam, że mój prawie trzyletni synek jest jeszcze maluszkiem. Po tygodniu zadzwoniła pani dyrektor z wiadomością, że za cztery dni Szymek zostanie przyjęty do Gwiazdeczek. Przez te dni kupowaliśmy wyprawkę dla naszego młodego człowieka. W przeddzień, w nocy ogarnęły mnie wątpliwości:
- A jeżeli on jest zbyt malutki? A te dzieci to już się znają od kilku miesięcy? - nerwowo szarpałam z rękaw męża, który usiłował zasnąć.
- Zobaczysz da sobie radę. W dodatku przez kilka dni będziesz mu towarzyszyć. Nie ma się czym martwić. Dobranoc. Pomyślałam, że mój mąż nie jest już tym czułym facetem, za którego zawsze go uważałam. Spał spokojnie. Szymek też. Mną targał niepokój.
Rano obaj wyglądali na zrelaksowanych. Mnie trzęsły się ręce, było mi słabo i bolał mnie żołądek. Wypiłam ziółka na uspokojenie.
W przedszkolu Szymek trzymał się blisko mnie, ale szybko został wciągnięty do zabawy. Co godzina dzwonił Jaś pytając, czy aby wszystko dobrze. Do domu wróciliśmy po 17.. Bardzo zadowoleni.
reklama
Po kilku dniach nadszedł czas próby
Szymon w przedszkolu miał zostać sam. Powiedziałam, że nie zniosę dramatycznych, rozdzierających scen rozstania i to Janek odwiózł nasze biedne, dzielne maleństwo.
W domu nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Starałam się przeczytać gazetę, ale co chwila widziałam obraz naszego zapłakanego synka, kurczowo trzymającego się tatusia. I te jego malutkie łapeczki, i buzię w podkówkę. Łzy napłynęły mi do oczu.
Zadzwonił Janek:
- I jak, i jak, bardzo płakał? - chlipałam do telefonu.
- Kto?
- Twój syn - zakrzyknęłam dramatycznie, myśląc, że Janek też jest w niezłym szoku.
- Nie, w ogóle nie płakał. Powiedział mi papa, tato. Dał buziaka i poszedł się bawić.
- On po prostu chciał być dzielny, ale pewnie był przerażony, prawda? -
dopytywałam.
- Nie sądzę - zaśmiał się mój mąż - poprosił żeby przyjechać dopiero po podwieczorku, żeby zdążył się pobawić. Widzisz nie potrzebnie się martwiłaś. Umówiłem się z panią, że zatelefonujesz koło 12, żeby sprawdzić, jak się miewa nasz basałyk.
Z biciem serca, w samo południe zadzwoniłam do przedszkola.
- Dzień dobry, mówi mama Szymonka, chciałam się dowiedzieć, czy wszystko w porządku.
- Szymon fantastycznie. Bawi się z dziećmi, bierze udział w zajęciach. Jestem zaskoczona, ze tak łatwo udało mu się dołączyć do grupy. Więc proszę się nie martwić - mówiła pani Monika, wychowawczyni Gwiazdeczek.
- A nie mówił, że chce do domu, do mamusi ? - spytałam z nadzieją w głosie.
- Nie, w ogóle państwa nie wspominał. Ale proszę, może pani z nim porozmawiać.
- Ceść mamo. Nie mam teraz casu, to papa!!!- wykrzyczał mój pierworodny i gdzieś pobiegł.
- Sama pani widzi. Chyba dobrze się tu czuje. Do zobaczenia po południu.
Słuchawkę odłożyłam kompletnie zdruzgotana. Moje dziecko mnie nie potrzebuje. A może już nawet nie kocha. Woli przedszkole. Zadzwoniłam do męża i podzieliła się z nim ta okropną wiadomością. Tymczasem on wyglądał na zadowolonego i tłumaczył, że to fantastyczne, że udało nam się wychować tak otwarte i elastyczne dziecko. Z jego wywodów zrozumiałam, że to moja wina. Zupełnie rozbita, szlochając poszłam do mojej teściowej, w końcu jest terapeutką. Niech coś z tym zrobi. Pomocy!
Małgosia spojrzała na mnie spod oka i powiedziała:
- Musisz się przygotować na to, że twojemu dziecku może być lepiej w przedszkolu niż w domu.
- O Boże i ty Brutusie!?
- Andzia, kiedy przychodziłam po nią do przedszkola wcześniej robiła mi awantury, że wstydzi się mnie przed koleżankami, bo tylko ja jestem taka niedobra i nie daję jej się pobawić - kontynuowała teściowa.
Pomyślałam, że nastoletnia dziś Andzia nie wygląda na osobę, która by nie kochała mamusi i trochę mi się polepszyło. A już całkiem dobrze poczułam się, kiedy Szymek rzucił mi się na szyję wołając:
- Dobze, ze juz jesteś mamusiu, bo się baldzo za tobą stęskniłem.
I to nic, że chwilę później dodał:
- Tylko jesce na mnie tloche pocekaj, bo jesce się nie wybawilem. O tutaj mozes posiedzieć.
W domu byliśmy o 18. Oboje zadowoleni.
ania ślusarczyk