dziewczyny super jest czytać te wasze relacje porodowe
wstawiam więc także swój
Noc z piątku 25.07 na sobotę 26.07.2008r. Północ. Coś zaczyna się dziać. Zaczął chyba odchodzić mi czop śluzowy i jest zabarwiony krwią. Poza tym mam skurcze. To znaczy nie wiem dokładnie, czy są to TE właściwe skurcze, bo brzuch robi mi się twardy jak kamień i to powoduje ból. Poza tym są nieregularne-jedne co 10, drugie nawet co 3 minuty. Czekam. Nawet postanowiłam iść spać, ale budziłam się średnio co pół godziny. Jestem poddenerwowana bo akurat dziś Artur jest w jednostce i ma wrócić rano. A jeśli nie zdąży?
O godzinie siódmej skurcze są już dość regularne-średnio co 7 minut. NOSPA nie pomogła, prysznic też nie. Dzwonię do męża ale jest poza zasięgiem sieci. Tego się obawiałam, ale nie popadam w panikę. Następnym telefonem jest ten do położnej. Chcę pozostawić jej decyzję co do uczestniczenia przy porodzie. Wiem, że ma dziś wesele w rodzinie, ale może jest to późno i będzie chciała być przy mnie ... jednak odsyła mnie do swojej koleżanki. No więc kontaktuję się z nią . I tu pierwszy kryzys-dowiaduję się, że Szpital Bielański jest przepełniony i nie ma szans, żeby mnie przyjąć-mimo zapewnień, że w razie problemów znajdzie się dla mnie miejsce-zostaję na lodzie...
Wpadam w panikę, ogarnia mnie złość i bezsilność. Dzwonię do mamy i ryczę jej w słuchawkę. Ona oczywiście pomaga mi dojść do równowagi i każe zadzwonić do Szpitala Klinicznego im. Orłowskiego na Czerniakowskiej, który poleciła mi właśnie ta druga położna. Tak też robię. Izba przyjęć jest otwarta-ulga. Mąż wciąż poza zasięgiem więc dzwonię po brata, żeby to on mnie zawiózł. Oczywiście przyjeżdża bez słów. W trakcie drogi dzwoni mężuś więc wyjaśniam mu co się stało i gdzie jestem. Już jedzie. Do szpitala weszłam jakaś przestraszona. Skurcze mam już regularnie co 6 minut. Położna mnie uspokaja, bo jestem jakaś zdenerwowana i po badaniu ginekologicznym stwierdza, że rozwarcie jest na 3cm. Robi mi ktg. Potwierdza to akcję porodową. W międzyczasie przyjeżdża Artur, który zwalnia Tomka. Przynosi mi torbę bo oświadczono nam, że mnie przyjmą. Przebieram się w koszulę i położna prowadzi nas na 4 piętro do sali dla porodów rodzinnych. Zależy mi na tym, żeby mąż był przy mnie. Skurcze mam już dość mocne, gdy mnie łapią, łzy same cisną mi się do oczu. Chodzę po sali. Tak mija jakoś pierwsza godzina, może dwie. Każda następna wydaje mi się tą najgorszą. Do czwartej godziny włącznie jestem dwa razy po pół godziny pod prysznicem i dwa razy na piłce . Podczas skurczu kołysanie na niej daje sporą ulgę. W międzyczasie kładę się kilkakrotnie na łóżku i mam wykonywane ktg, żeby sprawdzić jak miewa się maluszek. Artur bardzo mi pomaga. Między skurczami każe oddychać, trzyma mnie za ręce i mówi, że dam radę. Opiekuje się nami młoda położna-Pani Kasia. Przychodzi co jakiś czas, sprawdza rozwarcie i moje samopoczucie. Jest dośc oschła, ale rzeczowa. Za każdym razem mam nadzieję, że będzie już 10cm, ale niestety. Po drugim pobycie pod prysznicem wracam na łóżko. Podczas badania wewnętrznego pęka mi pęcherz owodniowy i wody płodowe. Te 45 minut do pełnego rozwarcia są najgorszymi. Czuję bóle z brzucha i z krzyża. Położna stwierdza, że to dlatego, że teraz dziecko zaczyna już ustawiać się w kanale rodnym. Płaczę i krzyczę. Nie głośno, ale jednak. Mam wrażenie, że krzyk zmniejsza choć w znikomym stopniu ten okropny ból. A mówiłam sobie, że ja krzyczeć nie będę. Między skurczami nie mogę już nawet złapać oddechu.
Przychodzi 9 centymetr rozwarcia-ponoć najgorszy i faktycznie. Zaczynam mieć już bóle parte, a Pani Kasia zabrania mi przeć. Mówi, że musze rozluźnić nogi i mięśnie, bo zaciskanie ich i napięcie tylko wszystko hamuje. To jednak silniejsze ode mnie-spinam się jakby bez własnej woli. Mija jakiś czas i w końcu pozwala mi przeć. Podczas każdego skurczu trzy parcia. Nabrać powietrza i przeć z całej siły. Po jednym zostawia nas samych. Każe położyć się na boku i robić to samo. To też bardzo mnie boli, ale zupełnie inaczej niż same rozwieranie się szyjki. Najgorzej jest w momencie rozpoczynania parcia, potem już lżej. Po kilku takich skurczach postanawiają podać mi oksytocynę, żeby przyspieszyć akcję. Gdy już mają mi podłączyć kroplówkę okazuje się, że już mam główkę w kanale rodnym. Natychmiast na sali robi się tłoczno. Kładę się na plecach, składają łóżko do pozycji siedzącej i zaczynam wypierać dziecko. Wystarczyło chyba dwa skurcze. 15 minut całej fazy parcia. Urodziłam . Słyszę płacz i za chwilę czuję moje dzieciątko na brzuchu. Artur przecina pępowinę. Nic co jest potem nie ma już znaczenia, bo gdy dotykam tego aksamitnego ciałka, zapominam o wszystkim. Mam synka. Jak to dumnie brzmi. Syn, syneczek, synuś. Moje dziecko, mój Szkrab kochany, Pchełka najdroższa, Kruszynka najukochańsza. Chyba w nikim nie byłam tak zakochana. Patrzę się na moje małe szczęście i wiem, że mam dla kogo żyć... Po chwili przykładają mi jeszcze dzidziusia do twarzy, żebym mogła złożyć na jego policzku pierwszy w jego życiu pocałunek od mamy i zabierają do pediatrów.
Nie obyło się bez nacięcia krocza, ale w zasadzie go nie czuję. Do szycia dostaję znieczulenie z lignokainy. Boli, ale jest niczym w porównaniu z bólami porodowymi.
Rodzenie łożyska to już tylko jakieś dwa parcia, ale na sucho-bez skurczy, więc prawie ich nie odczuwam jako bolesne.
Po szyciu Artuś przynosi Alanka owiniętego już w rożek. Zostawiają nas samych z naszym największym szczęściem. Możemy się nim nacieszyć. Każą mi nakarmić synka. Od początku malutki pięknie ssie pierś. Po jakiejś godzinie idę pod prysznic. Jestem bardzo osłabiona. Gdy schodzę z łóżka omal nie mdleję. Gdyby nie mąż nie zrobiłabym kroku. Ale jakoś się udaje. Po następnej godzinie odpoczynku przechodzimy na salę poporodową. Tam już stopniowo dochodzę do siebie.
Tak oto razem z Alankiem przeżyliśmy tę wielką chwilęoród.
[FONT=Comic Sans MS, cursive]Teraz jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi Dzięki Alankowi dowiedziałam się, że można kochać kogoś tak bardzo, że nawet sie nie przypuszczało, że można polubić nocne wstawanie, robienie wszystkiego z dzidziusiem na rękach i chodzenie z niewyspania jak Zombie [/FONT]
[FONT=Comic Sans MS, cursive]BYŁO WARTO!!! DLA NIEGO! I GDYBYM MUSIAŁA PRZESZŁABYM PONOWNIE PRZEZ TRUDY TEGO PORODU, BO TEN JEDEN MAŁY UŚMIECH ROZŚWIETLA MOJE ŻYCIE.[/FONT]