W Polsce trwa debata na temat przyszłości oddziałów położniczych, które zmagają się z problemami finansowymi. Ma to związek z malejącą liczbą urodzeń.
Z najnowszych danych wynika, że spośród działających w kraju 333 oddziałów położniczych, mniej niż połowa osiąga próg 600 porodów rocznie, który jest uznawany za niezbędny do zachowania rentowności. To sprawia, że podejmowane są rozmowy na temat konieczności zamykania niektórych oddziałów.
Na przykład w szpitalu w Krasnymstawie na Lubelszczyźnie urodziło się w zeszłym roku tylko 174 dzieci. To oznacza mniej niż jeden poród na dwa dni. W Sokółce i w Sejnach było tylko po 135 porodów, w szpitalu w Złotoryi – tylko 106, a w Sztumie – zaledwie 99. Wyjątkiem wśród placówek z najmniejszą liczbą porodów – ze względu na wielkość szpitala i miasta, w którym się mieści – jest Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie, w którym w 2023 r. przyszło na świat 234 dzieci.
Jakie oddziały położnicze zostaną zamknięte?
O tym, że trzeba zamykać małe porodówki, w środowisku dyskutuje się od dawna. Obecnie sytuacja skłania do szerszej refleksji na temat polityki zdrowotnej kraju oraz sposobów reagowania na zmieniające się potrzeby społeczne. Podjęcie skutecznych i przemyślanych decyzji wymagać będzie zaangażowania samorządów, personelu medycznego, także ekspertów w dziedzinie zdrowia publicznego i demografii.
Izabela Leszczyna, minister zdrowia, wskazuje, że oddziały, które nie przekraczają wspomnianej granicy 600 porodów rocznie, przynoszą straty albo są temu bliskie. Wymusza to na władzach konieczność podjęcia decyzji dotyczących ich przyszłości. To trudne zwłaszcza w obszarach, gdzie brak jest alternatywnych punktów świadczenia opieki położniczej. Rozważane są różne kryteria oceny, które mają pomóc w podjęciu ostatecznych decyzji dotyczących przyszłości oddziałów.
- Mamy takie porodówki, które są położone w taki sposób, że w promieniu 40 kilometrów nie ma żadnej innej. Więc planujemy tam dla tych porodów, wprowadzić ryczałt. One muszą się utrzymać – stwierdziła.
Problematyka ta dotyka więc nie tylko aspektów ekonomicznych i organizacyjnych, ale również kwestii związanych z dostępem do opieki i bezpieczeństwem pacjentek.
– Na takim oddziale dyżuruje tylko jeden ginekolog. W razie cesarskiego cięcia taka sytuacja stwarza ryzyko. Dlatego z punktu widzenia dobra pacjentek zamykanie takich oddziałów to dobre rozwiązanie – mówi prof. Przemysław Oszukowski, ginekolog i położnik, były dyrektor Instytutu Matki Polski w Łodzi. - Ponadto mała liczba pacjentek wybierających na poród jakiś oddział może się przekładać na wyższą liczbę cesarskich cięć (w zeszłym roku ich odsetek wyniósł ponad 48 proc.). Za poród drogami natury NFZ płaci 4 tys. zł. Stawka za cesarskie cięcie jest kilkukrotnie wyższa.
Ministerstwo i NFZ rozważają różne strategie mające na celu zwiększenie rentowności oddziałów, w tym upowszechnienie znieczulenia do porodu, co ma przyczynić się do poprawy jakości świadczeń i zwiększenia zadowolenia pacjentek. Jednakże wprowadzenie takich zmian napotyka na szereg wyzwań, w tym brak kadr medycznych, zwłaszcza anestezjologów oraz ograniczone zasoby finansowe.
W tej chwili odsetek porodów drogami natury ze znieczuleniem to zaledwie 17 procent i minister Leszczyna uważa go za „wstydliwy dla nas wszystkich". NFZ ma więc wprowadzić tzw. wskaźnik korygujący: oddziały, które będą miały wyższy odsetek porodów drogami natury ze znieczuleniem, dostaną z NFZ więcej pieniędzy.
W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci
Ministerstwo Zdrowia oraz Narodowy Fundusz Zdrowia podkreślają, że sytuacja demograficzna Polski pogarsza się, co ma bezpośrednie odzwierciedlenie w liczbie urodzeń – ta systematycznie spada od kilku lat.
Ostatni raz ponad 400 tys. dzieci urodziło się 2017. Od tego czasu liczba urodzeń regularnie spada. Najpierw o kilkanaście, a teraz już o 20-30 tysięcy rocznie. W zeszłym roku urodziło się już tylko 272 tysięcy dzieci. Dlaczego tak się dzieje (Gdzie są te dzieci?)? Czy to moze się zmienić?
Zdaniem prof. Ewy Wender-Ożegowskiej, wielkopolskiej konsultant wojewódzkiej w dziedzinie położnictwa i ginekologii, po zniesieniu przepisów zaostrzających prawo antyaborcyjne liczba porodów może wzrosnąć albo przynajmniej wyhamować spadek.
Prof. Wojciech Cnota, ordynator oddziału perinatologii, ginekologii i położnictwa w Szpitalu Miejskim w Rudzie Śląskiej, jest pesymistą.
– Kiedy zaczynałem pracę w 1997 r. rodziło się u nas 2,5 tys. dzieci rocznie. Teraz o tysiąc mniej – mówi prof. Cnota.
Według niego zmiana prawa nie będzie miała znaczenia, bo coroczny spadek liczby urodzeń zaczął się co najmniej kilka lat przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Ale nawet jeśli trend się odwróci, nie należy się spodziewać, że będzie to radykalna zmiana. Dzieci rodzi się za mało, by utrzymać wszystkie porodówki.