Czy emigracja zarobkowa męża to dobry pomysł
Emigracja zarobkowa na szeroką skalę to znak naszych czasów. Za granicę wciąż chętnie wyjeżdżają młodzi i starzy, całe rodziny, ale także wyłącznie mężowie czy żony, czasowo osierocający swoje stadko. Powodów takich decyzji jest wiele: to szansa na lepsze życie, rozwój zawodowy, ale to również finansowe koło ratunkowe. Wizja zarobienia dużych pieniędzy jest kusząca. Niestety na horyzoncie rodzin, które w wyniku emigracji jednego z jej członków, stają się okresowo niepełne, oprócz wachlarza możliwości, pojawiają się także różne zagrożenia. Taka rozłąka to bez wątpienia sytuacja trudna – dla współmałżonka, dla dzieci, ich bliskości i relacji. Czy warto?
Czy emigracja zarobkowa męża to dobry pomysł? – zapytałam o to kilka zaprzyjaźnionych internautek.
Ela: Myślę, że każdy przed podjęciem takiej decyzji powinien rozważyć wszystkie za i przeciw. Wiem, że niektórzy ludzie dobrze sobie z rozłąką radzą - cóż, ja do nich nie należę i wcale nie chodzi o skomplikowaną logistykę i lawirowanie pomiędzy dziećmi, zwierzętami i obowiązkami. Wyobrażam sobie, że w momencie wyższej konieczności (pilnie potrzebna gotówka na leczenie kogoś z rodziny, groźba utraty dachu nad głową itp.) mogłabym się na taki związek na odległość zdecydować. Albo w przypadku, gdy wyjazd oznaczałby dla męża realizację marzeń lub planów zawodowych (szkolenie, czy staż, którego nie da się odbyć tu na miejscu). Każdy inny przypadek wydaje mi się nie wart kosztów, jakie niesie rozłąka. Jeśli te same pieniądze można zarobić na miejscu, nawet jeśli miałoby to trwać kilka razy dłużej, nie chciałabym, by mąż wyjeżdżał. Dlaczego? Bo najważniejszy jest czas, którego nie kupimy za żadne pieniądze. Czas spędzany z dziećmi i sobą nawzajem. To, co dajemy sobie codziennie przez samą obecność - radość, wsparcie, dotyk, miłość, wpływanie na siebie i pobudzanie się do rozwoju. Chyba zwyczajnie za bardzo lubię mojego męża, by chcieć się z nim rozstawać na dłużej. Może to kwestia stażu związku - zaczynamy dopiero dwunasty wspólny rok. Trafnie ujął to Stephen R. Covey - "Na łożu śmierci nikt nie żałuje, że nie spędzał więcej czasu w biurze". Cenię nasz wspólny czas. Po prostu.
Agnieszka:Pomysł, żeby jedno z małżonków, najczęściej mąż, wyjeżdżał za granicę, żeby zarobić np. na mieszkanie, uważam za niedorzeczny. Znam kilka par, które miały taki genialny plan, z tym, że w międzyczasie – gdy on był za granicą, coś się wydarzyło. On zdradził ją z poznaną dziewczyną o egzotycznej urodzie, z kolei – to już inna para – ona zakochała się w swym przełożonym. W konsekwencji każde teraz żyje osobno, własnym życiem. Oczywiście można powiedzieć, że takie rozstanie jest wielkim testem miłości, przyjaźni i lojalności. Że skoro ludzie nie wytrzymali w wierności przez rok, to może nie było warto? Tylko co z dziećmi? Nie dość, że te przez kawał czasu były wychowywane przez jednego rodzica, to musiały przeżyć ich definitywne rozstanie. Mają super zabawki, fajne pokoje i świetne wakacje – tylko co z tego?
Anna: Nie jestem zwolenniczką długiej rozłąki między małżonkami. Rozumiem, że często życie zmusza do podjęcia decyzji o tym, że mąż musi na jakiś czas wyjechać “za chlebem”, ale jestem za tym, żeby ta rozłąka trwała jak najkrócej. A z reguły apetyt rośnie w miarę jedzenia, i jeśli jest to wyjazd czysto zarobkowy, to zawsze znajdzie się kolejna inwestycja, na którą będą potrzebne pieniądze. I tak często zlatują lata...Taka rozłąka nie pozostaje bez wpływu na życie rodzinne. Cierpi żona, cierpią dzieci, którym brakuje ojca. Pozostaje jeszcze temat zdrady… Poza tym jestem zdania, że ludzie podczas dłuższej rozłąki po prostu się od siebie oddalają. Co prawda w dzisiejszych czasach możemy się często komunikować, ale żaden środek komunikacji nie zastąpi przytulenia przez męża.
reklama
Ewa:Mój mąż, zaraz po ślubie, wyjechał na kontrakt do Kanady. Mieszkał tam przez rok, prowadził swoje badania. Ja mieszkałam wtedy u rodziców. Zbieraliśmy pieniądze na mieszkanie. Marzyliśmy o pięknym em3 w warszawskim apartamentowcu – wiedzieliśmy jednak, że nie stać nas na nie, nawet wówczas, gdybyśmy wzięli z rodzicami kredyt rodzinny. Wyjazd Pawła był jedyną szansą na realizację naszych planów. Tęskniłam, pewnie, że tak. On też chciał, żeby te dwanaście miesięcy minęło jak najszybciej, ale mieliśmy cel. Szliśmy do niego razem. Dużo rozmawialiśmy - to było nawet zabawne, bo godzinami na skypie opowiadaliśmy sobie, gdzie co ustawimy. Nie żałujemy tego kroku, zrobilibyśmy to raz jeszcze. Czym jest bowiem rok w skali życia?
Edyta:Ja nie zgodziłabym się na wyjazd mojego męża za granicę, nawet gdyby miał zarobić super mega pieniądze. Albo jedziemy razem, albo wcale. Wyjątkiem jest jedynie krótki okres np. jednego miesiąca. A dlaczego? Odpowiedź jest prosta - wokół mnie jest co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście takich "małżeństw". Jedni jeszcze udają, że coś ich łączy, drudzy już otwarcie mówią o rozstaniu, a trzeci już są po rozwodach. Na wyobraźnię dość dobitnie działa mi przykład mojej kuzynki. Ona - szczupła ładna brunetka. Troje dzieci, duży dom, bez auta i 13 lat czekająca na powrót męża z zagranicy. On - mieszkający za granicą, ekstra ciuchy, super samochód. Przyjechał kiedyś na kilkudniową wizytę i zakomunikował: "Wiesz, Baśka, ty to strasznie zaniedbana jesteś. Nie malujesz się, nie chodzisz do solarium. Ciągle tylko w dżinsach. A Ewa... Ewa mimo że 10 lat od nas starsza - zadbana, miła, pachnąca. Jestem z Ewą”. A Baśka głupia czekała przez te 13 lat jak wierny pies. Paliła w piecu, opiekowała się dziećmi, dźwigała siaty do domu i nie mogła liczyć na żadną pomoc. Zapomniała niestety o sobie. Dziś po rozwodzie chyba już ze 4 lata. Pracuje, zadbana, z makijażem. Tylko co jakiś czas mówi: "A wiesz… Po co nam to było?".
Iwona: Nasza decyzja o wyjeździe była jednogłośna. Wiedzieliśmy, że Paweł musi jechać pierwszy, by wybadać grunt, a ja dolecę do niego z Małą za kilka miesięcy. Puściłam go samego, bo sytuacja tego wymagała, nie było innego wyjścia. Tęskniłam ja, tęsknił on. Po pięciu samotnych miesiącach byliśmy już razem. Jakoś to minęło, choć lekko nie było. Dlatego nie wyobrażam sobie życia na odległość na dłużej. Nie istnieje powód, dla którego warto rozdzielać rodzinę. Uważam, że jeśli ktoś decyduje się ją założyć, to powinien być konsekwentny – ma dom tworzyć, a nie być w nim gościem, nawet gdyby zarabiał grube miliony. Lubię mojego męża, lubię go mieć obok siebie. Wiedzieć, że za osiem godzin wróci do domu, powariuje z dziewczynami, a później – tak zwyczajnie – pobędziemy razem, pogadamy, pomilczymy. Myślę, że mogę być najwspanialszą matką na świecie, ale i tak nic nie zastąpi moim dzieciom ojca, jego podejścia do nich i miłości. Takich chwil nie warto tracić, nawet w zamian za ogromne pieniądze i bajeczne wizje. Wiem, ze są rodziny, które świadomie wybierają rozłąkę. Mówi się, że "zarobię trochę i wrócę". Często jednak się już nie wraca – bo rozłąka zabiła związek, rodzinę, nie chce się już na stare śmieci, nie ma po co. Sama znam kilka takich przykładów, kiedy mąż wracał po kilku latach z wojaży i zwyczajnie przeszkadzał w domu. I to wszystkim: żonie, dzieciom, sam sobie. Nikt nie potrafił się odnaleźć. I wszystko się kończyło. Czasem tez - po prostu - pojawiają się „ci drudzy” – druga kobieta, drugi mężczyzna. I piękne marzenia okazują się porażką.
Red. Monika Zalewska-Biełło