Ostatnie zmiany: 27 czerwca 2019

reklama

Jak Tata i ja nie wygraliśmy magnetowidu, ale chyba znacznie więcej...

Kilkanaście lat temu mój Tata i ja braliśmy udział w teleturnieju pt. "Co na to mama".

Nie pamiętam już dlaczego występowałam z Tatą. Może była to specjalna edycja z okazji Dnia Ojca. Pokazywano nam scenki, ilustrujące konfl ikt między rodzicem i dzieckiem. Ja miałam za zadanie, przewidzieć zachowanie mojego Taty w podobnej sytuacji. Następnie Tata, który nie słyszał mojej odpowiedzi, miał powiedzieć, co by w tej sytuacji zrobił. Przebrnęliśmy całkiem płynnie przez dwie rundy. Dwie granatowe kule w pleksiglasowej rurze świadczyły o zdrowej, opartej na obopólnym szacunku i pełnej komunikacji w naszej Rodzinie.

W trzeciej scence córka poprosiła tatę o zgodę na przejażdżkę samochodową z chłopakiem, który właśnie dostał prawo jazdy. Nie pamiętam, czy długo namyślałam się nad odpowiedzią. Wiem jednak, że udzielałam jej w przekonaniu absolutnej słuszności: "Tata wziąłby nas na poważną rozmowę, a potem zaufałby mi i pozwolił jechać". A Tata na to: "Na klucz bym zamknął, sznurem skrępował, a klucz połknął. Nigdy!"
I w ten sposób nie wygraliśmy magnetowidu.

 

Nie muszę dodawać, że śmiertelnie obraziłam się wtedy na Tatę. Tymczasem zebrana w studio publiczność, szczególnie jej damska część, wpadła w zachwyt nad jego rodzicielską zapalczywością. Teraz, po latach, kiedy o tym z Tatą rozmawiamy, zgadzamy się co do tego, że ja mówiłam o swoich oczekiwaniach, a Tata o swoim lęku. Żadne z nas nie skupiło się na konsekwencjach opisanego wydarzenia. Każde mówiło o sobie.

 

 Ja chciałam mieć Tatę, który szanuje mnie i moje decyzje, Tata walczył o moje życie. Mnie nie interesowała jego obawa o moje zdrowie i życie, jego troska i pewna bezradność – w końcu mogłam go o to pozwolenie, o zgrozo!, nawet nie pytać.
Tata zaś zignorował moją potrzebę dowartościowania samej siebie. Oczekiwałam, że mi zaufa. A on nawet nie chciał ani tłumaczyć ani przekonywać. Oczekiwała od niego porady, nie decyzji. Tata zaś za wszelką cenę chciał zapewnić mi bezpieczeństwo fizyczne, a sobie - psychiczne.

 

Wygląda na to, że komunikacja w rodzinie bardzo często przyjmuje taki właśnie obrót. Nie rozmawiamy, lecz mówimy do drugiej osoby, słuchamy słabo lub nie słuchamy wcale, komunikujemy nie się-między-sobą ale wszem-i-wobec: obwieszczenia zamiast pytań, roszczenia zamiast propozycji.A po kilku nieudanych próbach nawiązania kontaktu zamykamy się w sobie. Mówimy "A bo ty zawsze..." i dialog się kończy. (...)

 

Tam, gdzie w grę wchodzą emocje, nie wystarczy żaden, choćby najbardziej starannie opracowany program społeczny.
Kiedy boimy się, czujemy się poniżeni, niezrozumiani, bezradni.Trudniej wtedy pamiętać o zasadach i regułach. Trudniej wprowadzać w czyn szczytne założenia i dobre chęci. Dlatego chociaż przegraliśmy z Tatą ten magnetowid, to jednak wygraliśmy coś znacznie ważniejszego: wspólne doświadczenie i wspólną świadomość wzajemnych relacji. 
Potrafimy dziś o tym rozmawiać. A to bardzo ważny dar.

 
Agata M. Stafiej
konsultował Leszek Stafiej

 

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: