ja mam mieszane uczucia co do tego alkoholu, a przynajmniej w kontekście zajścia w ciążę. Bo że alkohol to ogólnie trucizna i lepiej go nie pić, to wiem. Ale ostatnio widziałam rolkę jakiegoś specjalisty (ginekologa?), że mu pacjenci zadają pytania, czy jak się napiją w trakcie starań to zmniejsza ich szanse na poczęcie. I nie chodzi o to, co ten pan odpowiedział, a o to w jaki sposób... "no jak sobie sami dobrowolnie aplikujecie truciznę, to jak ma nie zmniejszać?", "pytania, które w ogóle nie powinny być zadane", "to kuriozalne, że lekarz takie rzeczy ma tłumaczyć"...
No, spoko, a jak ma to się do tysięcy Polaków, którzy nie badają się przed staraniami, mają nadwagę/są otyli, jedzą nieregularnie, nie odżywiają się zdrowo, a o suplementacji jakiegoś kwasu foliowego czy witaminy D to nawet nie pomyśleli, a o ciążę nie muszą się bardzo starać i dzieci rodzą się zdrowe.
Albo do mojej koleżanki, która wykonywala test ciążowy wieczorem po wypiciu piwa (pozytywny).
Mam wrażenie, że na osoby, którym "nie idą" starania, czy na osoby mierzące się z niepłodnością, nakłada się jakąś chorą presję bycia najlepszym i bezbłędnym we wszystkim.
edit: już nie wspominając o tym, że pod każdym wątkiem o cienkim endometrium pojawiają się rady typu 'czerwone wino'