Pana Kotka trochę nie rozumiem, ale ok. Mam inne podejście do życia. Zawsze szukam wszelkich możliwych rozwiązań. Jak nie drzwiami, to oknem. Podjęłabym każdą możliwą próbę i nie rezygnowałabym już na starcie "bo może się ni udać". Z tego co zrozumiałam liczycie tylko na naturalne poczęcie, bo in vitro odpada, adopcja też.
Wiem, że wiele przeszłaś, ale chyba każda z nas była kiedyś w beznadziejnej sytuacji (bez znaczenia z jakiej dziedziny życia) i walczyła do końca.
Super, ze masz męża, który jest Twoim wsparciem. Napisałaś bardzo ładnie o tej adopcji. Idź do wszystkich ośrodków i mów im to. Leje Wam się na głowę? Nie. Macie co jeść? Macie ubrania? Rachunki zapłacone? Jeśli teraz dajecie radę to i z dzieckiem dacie. Trzeba tylko trafić na odpowiednich ludzi, którzy powiedzą jak przejść wszystkie procedury. i przekonać, że jesteście świetnymi kandydatami na rodziców. Nie słyszałam, aby dzieci adoptowali milionerzy, a arczej zwykli zjadacze chleba.
Boisz się? Strach jest zawsze. Przed poczęciem, w ciąży i po porodzie. Zawsze. To nie znika wraz z pojawieniem się dziecka na świecie.
Tak jak mówię - podjęłabym każdą możliwą próbę. Pewnie najpierw in vitro, a jak to by nie pomogło, to odwiedziłabym wszystkie możliwe ośrodki adopcyjne. Ale ja tak mam, że nie spocznę jak nie osiągnę celu, albo przynajmniej jeśli nie zrobię wszystkiego co tylko można było. Tylko wtedy mogłabym żyć spokojnie wiedząc, że spróbowałam wszystkiego.