reklama

reklama

Kontrowersyjne „Przedszkole za złotówkę”

Tegoroczny początek roku szkolnego jest burzliwy nie tylko dla rodziców dzieci, które przekroczyły jego progi po raz pierwszy. Wiele emocji budzi bowiem nie tylko wrześniowa adaptacja maluchów, ale i ustawa, która weszła w życie 1 września br.

Zgodnie z obowiązującymi ustaleniami rodzice przedszkolaków, którzy będą przebywać w przedszkolu dłużej niż 5 bezpłatnych godzin, za każdą dodatkową godzinę opieki nad dzieckiem nie mogą płacić więcej niż 1 zł. Brzmi nieźle - prawda? Więc o co to zamieszanie?

Projektowi rządu "Przedszkole za złotówkę" - o którym mowa - przyświecała idea, by wyrównywać szanse edukacyjne dzieci z rodzin uboższych. Dlatego w jej myśl obniżono stawkę godzinową do symbolicznej złotówki, jednocześnie blokując możliwość prowadzenia zajęć dodatkowych na terenie przedszkola, w ramach całodniowego pobytu dziecka.

Pochwała dotychczasowej formuły

Zajęcia dodatkowe prowadzone na terenie przedszkola były wygodną formułą i dla rodziców, i dla dzieci. Rodzice nie musieli dowozić dzieci na zajęcia dodatkowe popołudniami, a dzieci…

Angielski, karate, „tańce”, logopedia czy rytmika to nie tylko możliwość rozwijania zainteresowań i pasji dziecka, ale i atrakcyjna forma spędzania czasu. Zajęcia odbywały się zazwyczaj w czasie, który przypadał na swobodną zabawę w salach, których wyposażenie w zabawki czy pomoce edukacyjne często nie budzi ani zainteresowania, ani entuzjazmu dzieci. Maluchy nierzadko się nudzą (nie zawsze można przynosić do przedszkola swoje zabawki), a wychowawcy często ów czas wykorzystują na "papierologię", w której – jak twierdzą – toną.

Efekty reformy – lista strat:

·    W teorii zyskać miały dzieci, które nie mogły uczęszczać na zajęcia z powodu ubóstwa – działania rządu miały wyrównać ich szanse. Tymczasem prawdopodobnie to one stracą najwięcej. Dlaczego? Dzieci rodziców zamożnych na tyle, że ci mogą opłacić popołudniowe zajęcia dodatkowe, po prostu je na nie zapiszą. Dzieci z rodzin biedniejszych (które stać było na opłacenie o niebo tańszych zajęć dodatkowych w przedszkolu) zostaną z niczym – zajęcia popołudniowe poza przedszkolami są co najmniej dwa razy droższe, trzeba opłacić środek lokomocji, by na nie dojechać. Nie każdy ma możliwości, pieniądze, chęci i czas.

·    Straciły dzieci ze wsi i małych miasteczek. Nie w każdym małym mieście, a tym bardziej na wsi, takie zajęcia można w ogóle znaleźć – trzeba podjechać do miasta. A to dodatkowe koszty i czas.

·    Stracili rodzice, którzy chcą wspierać rozwój dziecka i rozwijać jego pasje. Nie będą mogli tego robić minimalnym nakładem czasu, finansów i energii. Wybiorą wprawdzie coś z oferty zajęć popołudniowych, ale te są droższe, trzeba zarezerwować na nie czas po południu, a i na nie dojechać.

·    Nie są też zadowolone władze przedszkoli – zajęcia dodatkowe to także karta przetargowa przedszkoli. Wiadomo, że największa popularnością cieszą się te, których oferta jest najbogatsza, daje możliwość wyboru (w tym kontekście pocieszające jest to, że przedszkola są i tak obłożone, wolnych miejsc raczej w nich brak).

·    Buntują się przedsiębiorcy, którzy świadczyli w przedszkolach usługi edukacyjne – szkoły językowe, instruktorzy tańca, logopedzi, fizjoterapeuci. Oni stracili zatrudnienie z dnia na dzień

Rozwiązania?

·    Rodzice i przedsiębiorcy protestują, piszą listy do MEN, składają podpisy pod petycjami. Chcą nowelizacji ustawy przedszkolnej lub wydania interpretacji, która „zalegalizuje” dotychczasowe zasady prowadzenia zajęć dodatkowych w przedszkolach.

·    MEN twierdzi, że nie ograniczyło ofert zajęć edukacyjnych i nie związało nikomu rąk – wszak nikt nie zabronił władzom przedszkoli oferowania zajęć dodatkowych. Wciąż mogą to robić, warunek jest jeden - rodzice nie mogą płacić za godzinę więcej niż 1 zł. Jak więc to zrobić? Otóż wykorzystać swoich pedagogów, którzy mają wiedzę, doświadczenie i umiejętności pozwalające na przeprowadzenie lekcji angielskiego, gimnastyki korekcyjnej czy zajęć tanecznych - nie będzie to generowało dodatkowych kosztów. Opcja druga - zatrudnić takich pedagogów, którzy mogliby to zrobić. Posiłkować się można dotacją, która trafi do samorządu. Może to faktycznie dobry pomysł, tylko czy realny w fazie realizacji? Wychowawca musiałby mieć wykształcenie nie tylko pedagogiczne, ale i dokształcić się w zakresie logopedii, anglistyki, ukończyć stosowny instruktażowy kurs tańca czy być karateką. Poza tym w grupach zazwyczaj jest dwóch wychowawców - a profili zajęć kilka. Jak miałoby to wyglądać organizacyjnie? Czy nauczyciel znalazłby w ogóle na to czas? Czym zajmowałaby się nie zainteresowana daną dziedziną reszta grupy? No i jakie byłyby efekty takiej pracy?

·    A może dobrym pomysłem są dobrowolne wpłaty na Radę Rodziców? Ta zatrudniałaby profesjonalistów, którzy nadal prowadziliby zajęcia dodatkowe w ramach całodniowej opieki nad dziećmi, jak dotychczas? Wprawdzie wpłaty „na komitet” byłyby dużo wyższe, ale w ostatecznym rozrachunku w ten sposób może by się dało obejść nowe prawo?

·    Inny pomysł – niech rodzice prowadzą zajęcia w ramach wolontariatu. To chyba dość nowatorska i śmiała propozycja, niemniej ciesząca się uznaniem rodziców, którzy postrzegają ją jako... dobry żart.

Kto zyska?

To trudno powiedzieć - może rodzice, którzy zajęciami dodatkowymi nie byli zainteresowani? Ci będą mogli spać spokojnie, bez poczucia, że coś zaniedbują? Może właściciele i kadra przedszkoli prywatnych i placówki, które mają bogatą ofertę zajęć dodatkowych, z którą nigdy nie wchodziły do przedszkoli? Może zwolennicy reformy edukacyjnej dotyczącej sześciolatków lub politycy, którzy dbają o prorodzinny PR? Skąd takie przypuszczenia? 

Krytyczne komentarze

Komu zależy, żeby z przedszkoli publicznych robić przechowalnie? – pytają rodzice, a ich komentarze przybierają formę zarzutów. Większość jest zdania, że ustawa z pewnością przyniesie komuś korzyści, ale na pewno nie dzieciom i ich rodzicom. W sieci, a i poza nią, aż huczy.

·    Według rodziców to właśnie dotychczasowe, stosunkowo tanie zajęcia dodatkowe w przedszkolu wyrównywały szanse dzieci. Większe jest bowiem prawdopodobieństwo, że - jeśli dziecko chce brać w nich udział, a mama czy tata mają dobre chęci – rodzic miesięcznie zorganizuje 30 zł na naukę angielskiego czy "tańców" (niekiedy nawet dofinansowuje je MOPS), niż zapłaci za zajęcia około 100 zł w prywatnej szkole „w mieście”.

·    Inni są zdania, że ktoś silnie dąży do zapaści polskiej edukacji lub chce wzmocnić pozycję przedszkoli prywatnych (które będą bardziej atrakcyjne edukacyjnie niż publiczne), a my padamy ofiarą politycznych eksperymentów (jak choćby zabiegów rządu, który chce ocieplić swój wizerunek, a prowadzonym działaniom nadać prorodzinny charakter).

·    Inni widzą w tej sytuacji drugie dno – jeśli przedszkola nie będą dzieci rozwijać, a sprawią, że „dziecko stoi w miejscu”, być może wpłynie to na decyzje rodziców, by wypuścić sześciolatki do szkoły. Nie dość, że wówczas reforma edukacji - która budzi tyle kontrowersji - okaże się sukcesem, to i zwolnią się miejsca w przedszkolach dla kolejnych maluchów.

***

Cóż - idea z pewnością jest zacna, tylko pomysł na jej realizację okazał się dość kontrowersyjne. O ile bowiem dodatkowa godzina przedszkola za złotówkę - dla rodzica - brzmi nieźle, o tyle blokowanie możliwości prowadzenia zajęć dodatkowych w przedszkolach dobre już nie jest. Szkoda, że nie udało się inicjatorom wypracować rozwiązania, które dawałoby szanse uboższym, ale nie pozbawiało jej tych, którzy biedni nie są. Pojawiają się głosy, że dziś przedszkole publiczne to "ochronka" czy przechowywania dzieci, mają tam one bowiem niewiele więcej niż podstawowa opieka, wyżywienie i leżakowanie. I trzeba przyznać, ze coś w tym jest.

Tak wygląda sytuacja w pierwszych dniach września. A jaki będzie finał? Czy zajęcia dodatkowe wrócą na łono przedszkoli? Odpowiedź na to pytanie przyniosą - z pewnością - kolejne dni.

Monika Zalewska-Biełło

 

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: