u mnie nic nie chciało się ruszyć- zero. 2tyg monitorowania i nic, bhcg zaczęła spadać. Dostałam w szpitalu tabletkę wywołującą poród, gdzieś ok. 11. Po południu zaczęły się krwawienia, potem silny ból- skurcze i krzyżowe a ok. 22 miałam pod narkozą czyszczenie. Od razu wybudzenie, środki przeciwbólowe i noc w szpitalu. Rano do domu. Było uczucie dyskomfortu przez 2dni w środku. I tyle. Jeśli chodzi o kwestie fizyczne. Taki był mój pierwszy raz.
Drugi zeszło samo i to szybko, rano lekkie plamienie, a koło południa silny chlust i chyba zeszła całość, bo potem tylko ciut plamienia a po tygodniu na usg, wszystko czyste.
Trzeci raz trwał miesiąc- stałe krwawienie. Okazało się że to pozamaciczna, ale sama się wchłonęła.
Najgorszy był pierwszy raz, bo pierwszy, bo ciąża bliźniacza. Każdy podwójny wózek to był ryk. Ale sam dzień zabiegu, to był dzień hmmm wyzwolenia. Napięcie spadło, już nie było oczekiwania i stanu zawieszenia. Już było po wszystkim, coś jak pogrzeb, przejście kolejnego etapu żałoby. Mi dużo pomogła świadomość, że nie było szansy dla tej ciąży, że musiały być mocno wadliwe fasolki i natura zadecydowała. Że to tylko mój ból teraz, że lepiej mój teraz, niż ich po urodzeniu, gdyby jednak dały radę. Drugi raz był łatwiejszy, bo już miałam córkę i po pierwszym razie wszystko już miałam przerobione w głowie.