A o to nasza historia.....
W tę sławetną środę po nocy ze skurczami co 10 minut już mieliśmy rano jechać na IP. Wzięłam prysznic, włosy na boostwo zrobiłam i się na chwilkę położyłam jeszcze.....i skurcze ucichły i zrobiły się 1 na godzinę ale bolesne. No to sobie odpuściłam wycieczki do szpitala a chłopaki pojechali sobie sprawy załatwiać. Koło 10-11 skurcze wróciły
i znów co 10 minut więc dla świętego spokoju odstawiliśmy F. do babci i pojechałam na IP sprawdzić rozwarcie i się dowiedzieć, czy mogę się tak pokulać do rana bo o 8 mój gin przychodził do szpitala. Na IP ok.17 lekarz mówi, że się rozwarcie nie wiele posunęło od poniedziałkowych 3 cm, zrobili mi KTG gdzie skurcze były już co 6 minut ale tak na 70-80 więc kazali do domu jechać, bo w razie co mam blisko.
POłożyłam się w domku ale skurcze łupały mnie co 5 minut już bolesne. Poleżałam w ciepłej wodzie ale to pomogło jedynie na bóle krzyżowe a no-spa nic już nie pomogła. Dzwonię do gina że chyba do rana nie wytrzymam a on, że mam jechać jakby co bo tam dziś ma dyżur taki a taki lekarz i jest super.
No i o 22 pojechaliśmy bo już nie było żartów
Zanim mnie przyjęli to się naczekałam.....to była sądna noc na porodówce. Jak mnie spisywali to dwa razy przerywali, bo akurat dwie laski rodziły. Ze mną o 23 weszły kolejne dwie.
I tak o 23 położna podłączyła mnie do KTG .....rozwarcie 4 cm i szyjka 80% zgładzona. Dostałam czopki scopolan i coś jeszcze rozkurczowego na szyjkę....o 24 mnie odłączyła i mogłam pochodzić, poskakać na piłce.....fakt skurcze mniej bolą na "chodzonego". Gdzieś ok. 1.30 skurcze miałam co 2-3 minuty i każdy na 100 i długi jak smok. Poprosiłam o coś przeciwbólowego. Musiałam się znów położyć, bo dostałam w pompie infuzyjnej lek narkotyczny i musiało być monitorowane tętno małego.....Gdzieś ok. 2.10 mówię, do położnej, że jakoś tak na tych skurczach chce mi się do wc i czy mogę zejść i się załatwić aby nie było niespodzianki
A ona na to, że musi sprawdzić rozwarcie bo to chyba już parte zaczynam....No i racja było już 9 cm. No i zaczęła się bieganina, bo położna powiedział, że brzuch zgrabny to długo nie potrwa....Odłączyła mi znieczulacz, bo musiała to zrobić 20 min przed porodem aby się lek wypłukał z organizmu mojego......Ojjj kurna jak szybko ból wrócił......To były już parte.....trochę musiałam oddychać i nie przeć, bo te 20 minut musiało upłynąć......W między czasie pani położna sobie wszystko szykowała, fartuch, lampy, zestaw do odbierania porodu.....cały czas kontrolując czas......potem tylko nacisnęła guzik i w pokoju zrobiło się tłoczno: neonatolog, położna od noworodków, lekarz, druga położna........kiedy zapytałam czy już mogę kiwnęła głową......przebiła pęcherz i kazała przeć....całość trwała 7 minut. Nie chciałam aby mnie nacięli ale położna mówi, że blizna jest gruba po pierwszym porodzie i trzyma.....i tu zrobiła jakieś swoje czary mary i pomogła główce a potem to już reszta sama wyskoczyła :-). Tym sposobem mam tylko lekkie pęknięcie naskórka i jeden szew. I tak o 2,57 Radzio pojawił się na świecie.