reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki ;-)

reklama
U mnie wszystko przeciągnęło się w czasie. Myślałam, że urodzę wcześniej niż miałam terminowo ( 25 sierpnia ), bo brzuch opuścił mi się już w 36 tyg. ciąży, a tu... niespodzianka! termin porodu minął,a u mnie nic. Za to dwa dni po terminie radośnie zauważyłam u siebie skurcze, które trwały ponad 5h. Mąż miał jechać na wieczór kawalerski brata, ale zamiast tego pojechaliśmy do szpitala. Ja cała uradowana, bo ile to można czekać na poród ( chciałam urodzić w 38tyg. ciąży, bo juz mi sie tego brzucha "odechciało" :-p )? W szpitalu zrobili mi ktg - "sa skurcze, ale jeszcze słabe. Może sie rozkręci" Z tym werdyktem wylądowałam na przedporodowej... i niestety tam zostałam do rana, bo Mały sie rozmyślił. Byłam zdruzgotana i wściekła jak diabli - wszystkie dookoła odjeżdżały na porodówki a ja, co? Z rana na ginekologię! :angry:
Przez noc nasłuchałam się rodzących i opowieści kobit, które leżały obok. Jednej wody odeszły o 3 nad ranem, nie wzieli ja na wywołanie, tylko czekali 1,5 doby, po czym zrobili cesarkę oświadczając " poród sie nie rozwija". Z tego co wiem, po odejściu wód dziecko musi urodzić się w ciągu 24h... słyszałam też, że po 12h zazwyczaj robia już cc. Przypadek tej kobiety kompletnie mnie rozbił.
"Cholera! Gdzie ja trafiłam?" Na ginekologi nie mogłam sie niczego od nikogo dowiedzieć - na co czekamy? "czy dostanę oksytocynę? Jaki jest stan dziecka? ktoś mnie zbada...?"
Od lekarzy nie mogłam dowiedzieć sie niczego. Jakies badania mi robili, ale po co? na co?
Dowiedziałam sie dopiero po 5 dniach pobytu.
akcja zaczęła się dopiero po 9 dniach pobytu na ginekologi. 5 września o 2:20 obudziły mnie skurcze. Już wiedziałam, że to, co wcześniej brałam za skurcze porodowe to jednak nie to... te, które obudziły mnie tamtej nocy, podobały mi się zdecydowanie mniej:baffled:
Leżałam do 5 nad ranem licząc ich częstotliwość. Próbowałam też zasnąć, ale jak tylko mi się to udało, to budził mnie ból w pachwinach... "tego jeszcze nie było" - więc napisałam sms'a do męża, że chyba sie zaczyna. Sam był po zarwanej nocy, ale chciał jechać od razu. Powiedziałam, że wystarczy jak wyruszy o 8:00 ( do szpitala miał 60km ). O 8 rano zabrali mnie na ktg i w jego trakcie zjawił się mąż. Ja jak zwykle nic na tym ktg nie widziałam, ale jak przyszła położna, usłyszałam " ooo...co trzy minuty". Potem badanko ginekologiczne - "rozwarcie 4cm, zapraszamy na porodówkę " - szczerze powiem, że już cieszyłam sie ciut mniej niż wtedy, gdy przyjechałam "niby rodzić", dziewięć dni wstecz. Tamte "skurcze" bardzo mi odpowiadały i życzyłam sobie, żeby przy porodzie było podobnie, ale... no tak kolorowo to nie jest :-p
O 10:00 byłam na porodówce. Moja położna była akurat na dyżurze, więc od razu mnie przechwyciła. Na sali odkryłam, że skurcze są o wiele bardziej znośne, gdy je "wychodzę" - dlatego też praktycznie większość porodu chodziłam. szczerze powiem, że momentami myślałam, że mi te nogi w d*** wejdą i raz nawet usiadłam na fotelu ze zmęczenia - ale jak mnie dorwał skurcz to myślałam, że fotel po gryzę. jak tylko minął wstałam i już nie odważyłam się usiąść. Po godzinie maszerowania położna sprawdziła rozwarcie - i lipa, tylko 5cm. Zaproponowała mi wannę, a ja chętnie skorzystałam z propozycji, bo słyszałam, że ciepła woda ma łagodzący wpływ na skurcze. Siedziałam sobie godzinę i było całkiem fajnie. Ale rozwarcie też tylko 6cm... czyli żaden postęp ( liczyłam na 8cm przynajmniej :-p ).
Potem dostałam piłke i krótki instruktaż jak skakać, żeby nie bolało, a łagodziło ból. Bałam się na tym podskakiwać, ale byłam już zmęczona, ziewałam co chwilę, skurcze sie nasiliły i stały boleśniejsze, ale wizja tego, że podczas tych podskoków szyjka szybciej sie tam ubije sprawiała, że mimo wszystko zaczęłam sobie skakać na tej piłce. Juz mi się "nie chciało" - śmiesznie brzmi, ale zrobiłam sie tak spiąca, że chciałam urodzić i iść sobie spać :-D Ale faktycznie, przy odpowiednim rozluźnieniu ból był mniejszy... wiec tym bardziej ochoczo sobie tam fikałam na piłce. Po jakims czasie znowu badanie rozwarcia... mały postęp. Położna stwierdziła, że chyba pójdzie po oksytocynę, żebym sie tak nie męczyła, ale ja średnio chciałam. Różnych się rzeczy nasłuchałam o reakcjach kobiet po podaniu oksytocyny... jedne szybciej i ładniej rodziły, innym nie dawało to nic, a były też takie, które rodziły przez to w strasznie silnych bólach - oczywiście bałam się załapać na wersję numer 3 i postawiłam na naturę. Z racji tego wlazlam jeszcze raz do wanny - ale na krócej. Akurat w tym czasie wypadła przerwa obiadowa, polożna zapytała czy może iśc coś zjeść... mówię "dobra" - niech sobie zje kobicina. Męża też wysłałam. Taka ze mnie miłosierna samarytanka...:-D i w sumie nawet dobrze, bo w wannie zaczęły mnie te skurcze tak cisnąć, że klnęłam jak szewc, łkając sobie cichutko pod nosem. Nawet kilka razy zasnęłam w tej wannie...
Jak przyszli to błagałam, żeby mnie wywlekli z tej wanny - miałam już jej dość.
Wlazłam na fotel do badania... no wreszcie 8 cm! Usłyszałam tylko, jak połozna mówi, że zaraz mi pęcherz pęknie, po czym usłyszałam chlus, jakby ktoś wylał na podłogę wiadro wody. "Boże, to ze mnie!" - a ja głupia nasłuchałam sie opowieści, jak to kobity nawet nie zauważyły jak im wody odeszły i bałam sie cały czas, że i ja nie zauważę i dziecku cos sie stanie, haha! tego sie nie dało nie zauważyć!;-)
Ciesze sie teraz z tego, że mi to nie odpłynęło gdzies publicznie... boże, strasznie upokarzające. Potem dostałam matę, na której siedziałam w siadzie podpartym... nie wiem jak to opisać. W takim lekkim rozkroku,z nogami zgietymi w kolanach, rozstawionymi na boki... no chyba nie wytłumacze :-p Tak czy inaczej, czułam parte bardzo wyraźnie.
gdy tak wcześniej skakałam na piłce czułam, że "chyba chce mi się kupę" - połozna mi zaczęła tłumaczyć, ze to sa pewnie parte. I że ta końcówka porodu wygląda inaczej niż poród dotychczas, że skurcze parte już tak nie bolą...bolą troche inaczej." Powiedziałam nawet, że moga te parte sie już zaczynac, bo jestem ciekawa jak to będzie wyglądało... (pierworódka :-D ) - czym rozbawiłam położną.

Po odejściu wód płodowych czułam to 'inaczej" wyraźnie. Faktycznie nie był to juz tak miażdżący ból macicy i szyjki... czułam za to cholerny ból w pachwinach i ogromny nacisk na szyjkę. Też nie fajnie, ale bardziej znośnie.
najbardziej przykrym dla mnie momentem całego porodu, było te kilka chwil, jak siedziałam na tym materacyku, w kałuży własnych wód, które wciąż ze mnie wyciekały... taka bezradna. Mąż podtrzymywał mnie od tyłu, bo przy skurczach musiałam wstawać i kucnąć tak jakbym chciała się załatwić. Ta sytuacja była dla mnie największym upokorzeniem...jeszcze co chwilę jakies położne przewijały się przez sale i jak gdyby nigdy nic "aaa...dzień dobry!"
Albo pojawił sie raz lekarz, wstawił na chwile łeb i powiedział tylko " Super! super!" po czym schował glowe i tyle go widziałam. :baffled:
Po tym najgorszym dla mnie momencie, wreszcie chwalebnie zasiadłam na "tronie". Połozna poinstruowała jak przeć... no i dawaj. Ale powietrze wypuściłam nozdrzami i dostałam zje** od położnej, że mam tak nie robić, tylko nabierac powietrza i na bezdechu przec ile się da. "No dobra...nie wiedziałam". Parłam raz, drugi, trzeci... poczułam jak dziecko jest w kanale rodnym. Same parte rzeczywiscie były mniejsza katorga, ale... jak mijały, to w przeciwieństwie do wczesniejszych skurczy, ból nie mijal. szczególnie, gdy dziecko znalazło sie w kanale rodnym. niestety, ja przestawałam przeć, a tu lipa - czuję rozpieranie w miednicy. Bardzo nieprzyjemne. Nie miałam siły, ale z utęsknieniem czekałam na kolejny skurcz...bardzo chciałam miec to już za sobą. Polozna mówiła, że widzi juz główkę. Zaparłąm jeszcze porządnie dwa razy - " 1/3 główki wyszła! jeszcze trochę, no dawaj!"
Dawaj, dawaj... ja tu już ledwo zipię... ale zebrałam w sobie siły i prę znowu, jeszcze mocniej, raz drugi... i nic!
-"Spróbujemy bez nacinania."
-"Pani Aniu, jak pani uważa, że nalezy ciąć to niech pani tnie! Wolę być nacięta niż mam popekac!" To zmotywowało połozna do podjęcia decyzji o cięciu. Kazała mi zaprzec jeszcze raz, ale stwierdziła, ze jednak natnie, bo sie bede męczyć.
Dla mnie brzmiało to jak zbawienie. W głowie miałam tylko "byle szybciej, byle szybciej...!" czytałam wczesniej wypowiedzi różnych kobitek na babyboom, że nacięcia nawet nie czuły, więc się nie bałam w ogóle. "Powiedz kiedy bedzie skurcz. jak natne w skurczu to nawet nie poczujesz!" Myslę sobie "ok"... lecz gdy przybył skurcz był na tyle słaby, że zanim na dobre sie pojawił to praktycznie znikł. ta główka w moim kanale rodnym, to straszne uczucie rozpychania... ja już nie chciałam czekac na kolejny skurcz. byle to było już po...
"Dobra, niech pani tnie!" - jasna cholera... to był ten moment, gdy wydarłam się na cały szpital. Dotychczas rodziłam po cichu, ale to nacinanie było strasznie bolesne...piekło i szczypało jak diabli, pisk sam mi się wyrwal z ust. Byłam tak spanikowana, że miałam ochote spierdzielać przed siebie, haha... ale noga ruszyc nie mogłam. Pamiętam, ze dopadło mnie przerażenie - " jak ja teraz mam urodzić, jak mnie tam tak powornie szczypie??!" Cieszyłam się, że nie musze chociaz gapić sie w te swoje krocza nieszczęsne...

cdn...
 
Skurcz, zaparlam...ale nic. "Dobra Patrycja, przyj bez skurczu!"
Bez skurczy było trudniej, ale zaparłam jeszcze raz, drugi... i zobaczyłam główkę! Boże, co za widok. nagle poczułam się, jakbym oglądała program dokumentalny o porodach na BBC :-D Nie mogłam uwierzyć, ze to ja...że to sie ze mna dzieje. Potem jeszcze tylko jedno parcie i.. zobaczylam męskie jajeczka. i całego pieknego bobaska! Nagle, cały ten ból minął. Kurde... to własnie w porodzie mi sie podobało - z momentem jak wychodzi z ciebie dziecko, przestaje cie bolec cokolwiek. Bóle, skurcze...wszystko ustaje. No, akurat w moim wypadku za chwilę poczułam pieczenie - moje nieszczęsne krocze:baffled: Ale byłam tak zachwycona Maluszkiem. jaki był cudowny! Wszystkie dzieci tak głośno krzyczą, gdy złapia pierwszy oddech, a mój twardziej zakwilił kilka razy i spokój. Połozyli mi go na brzuszku... taki cieplutki, a jaki sliczniutki! Nie widziałam jeszcze takiego przystojniaka :-);-)
połozne same zadziwiły się, ze jest taki różowiutki - haha, się oddychało elegancko!;-):-D
Mój Michał wziął Maleństwo na ręce i tak sie do niego usmiechał... no zeby miał od ucha do ucha. Zaczął cos do niego mówić, a mały Antoś mu odpowiedział jakims swoim miałknięciem - oboje sie zaczęliśmy smiać.
Byłam taka przeszczęśliwa. największą nagroda dla mnie w tym wszystkim był widok moich dwóch facetów, gaworzących sobie razem, jak gdyby nigdy nic. I widok Michała, takie przeszczęśliwego. Czułam sie taka szczęśliwa, dumna... taka spełniona ;-)

Moja mama przy kazdym z trzech porodów miała odrywane łozysko, bo jej odejśc nie chciało - a że córki maja podobnie jak matki, to po chwili znowu złapał mnie mały strach. Połozna powiedziała tylko " no to teraz łożysko" - ja sie zaparłam z całych sił... ale chyba nawet nie było potrzeby, bo samo wypadło!:-D odetchnęłam z ulgą i połozyłam się na fotelu, oddychając głęboko. Spojrzałam na swój brzuch - o litości! Dopiero teraz zauważyłam co z niego zostało. galareta! pamietam, ze skomentowałam, że mam brzuch jak 80-letnia babka...na co połozna się zasmiała i powiedziała, że za miesiąc juz taki nie bedzie. Trzymam ja za słowo ;-)

potem zabrali Maluszka, a mój mąż cos tam szeptał do mnie...że jestem najdzielniejsza, ze jest dumny... nawet dobrze nie pamietam:-p ale kochany był. naprawde dzielny 9 jak na faceta przy porodzie;-) )... nie myslałam, że bedzie mi tak pomagał. :happy:
Poleciał mi po pizzę, bo połozna powiedziała, że moge sobie teraz zjeść co chcę, bo laktacja jeszcze nie ruszyła na dobre.
Byłam w szoku jak bardzo drżą mi nogi. Cały fotel fruwał razem ze mna od tych drgawek. No cóż...to się nazywa wycieńczenie organizmu.
Swoją drogą smiesznie jesteśmy skonstruowani... a cały poród jest naprawde czymś niezwykłym.
Wprawdzie w tych krytycznych chwilach parcia miałam pokuse wykrzyczec Michałowi, ze to pierwsze i ostatnie dziecko ( ale sie powstrzymałam), lecz teraz, po zaledwie 2 tygodniach od porodu stwierdzam, że nie było az tak źle.
Boleć bolało, było to tez takie... obdarcie z człowieczeństwa, troche upokarzające jak dla mnie, ale mimo wszystko były też przepiękne chwile i to te teraz pamiętam najbardziej.
Może nawet zdecyduje się na powtórkę, za kilka lat... ;-)

I szczerze - wiekszą męczarnią były dla mnie 3 dni po porodzie - te będę pamiętać do końca życia. Ruszać się nie miałam siły, dali mi Maleństwo, którym nie wiedziałam jak się zająć i najgorsze - kazali z nim spać w jednym łóżku. W efekcie miałam 3 nieprzespane noce, bo bałam sie, ze je przyduszę, albo zwalę... trauma.

no ale juz jesteśmy szczęśliwi w domku. i uczymy się cały czas siebie nawzajem ;-)

To tyle.
pozdrawiam :happy:
 
Do szpitala chodziłam od 28sierpnia co 3 dni. I tak w pt.2września na ktg pokazały sie skurcze porodowe.W prawdzie w ogóle ich nie wyczuwałam .Poszłam na porodówke razem z narzeczonym. Czekaliśmy na rozwinięcie akcji porodowej kilka godzin.Po jakimś czasie zaczęło się a tu nadal nic. Czułam mocne skurcze ale ktg ich nie pokazywało.Byłam załamana i zmęczona 7h czekałam az w kocu cos sie zacznie. o 21.00 trafilam na patologię ciąży. Tam poznałam kilka bardzo sypatycznych kobitek które miały problemy z ciążą i nawet nie były w 2/3 ciąży. Opowiedziały mi że łóżko ktore sobie wybrałam jest szczęśliwe jeżeli chodzi o szybki poród :) dlatego bardzo sie ucieszyłam.Skurcze czułam ale bardzo słabe. Dopiero około 1.00 w nocy zaczęły być bardzo bolesne. Chodziłam po korytarzu mając nadzieje ze znajdę położną ale ta spała wiec nie chciałam robić zbytnio zamieszania tym bardziej ze powiedziano mi kilka godzin wczesniej ze nic sie nie dzieje i ze marudze.a skurcze które sie nie pokazują na ktg nie istnieją :/ strasznie byłam zła na te babki.Chodziłam 1,5h w te i we wte raz na korytarz,raz do pokoju,raz do łóżka.W między czasie chodząc co 10 min do łazienki załatwić potrzebę. W końcu nie wytrzymałam.Poszłam i ją obudziłam.
Ta zabrała mnie na badanie i powiedziała ze skurdze rzeczywiście są ale szyjka nie chce się skrucić(prawdopodobnie dlatego ze w 28tyg leżałam w szpitalu i dostawałam leki powstrzymujące poród).Przyszła druga położna która powiedziała ze przesadzam i ze nic sie nie dzieje. Jednak na szczęście pierwsza Pani jej nie posłuchała i idąc na porodówkę spotkałyśmy Doktora. Lekarz mnie zbadał i kazał natychmiast lecieć na porodówkę bo sie zaczęło. Na porodówkę trafiłam koło 3.00 w nocy. Niedługo potem przyjechał mój M. Skurcze się nasilały ale szyjka nie chciała sie skrócić.Chodziłam po korytarzu by się skróciła i by zrobiło się rozwarcie. Bujałam się na piłce i brałam ciepłe prysznice na złagodzenie bólu i wzmocnienie skurczy . Ból był duży (jednak myślalam ze będzie gorzej) .Wisiałam na moim ukochanym który omało nie wyszedł z siebie. Podłączono mi kroplówkę wzmacniającą. Koło 12 podłączono mi oksytocyne. Pomogło .Znieczulenie dostałam jedynie takie które mnie usypiało. Zasypiałam na 3 min a kiedy skórcz się zbliżał budziłam się. Moja mama zamieniła się z M. i przyszła na porodówkę. Skórcze partę zaczęły się ok 15.30 ,nie pozwolono mi przec ponieważ mała WI była źle ułożona i musiałam wytrzymac ból aby szyjka się otworzyła. Gdy tak się stało położna przekręciła małą i o 16.20 pozwolono mi przeć.byłam w niebowzięta.Położna bardzo mnie dopingowała mówiąc ze świetnie sobie radze i że robie idealnie wedłóg jej zaleceń. I nareszcie o 17:05 Wiktoria wyszła na swiat. Położono mi ją na przuchu .Wtedy mogłam ją przytulić.O dziwo się nie popłakałam.Byłam w takim szoku ze to juz po wszystkim.ze tak szybko poszło.Kiedy Wiktoria była ubrana a ja zszyta czekałyśmy na miejsce na jakims odziale.Położna sie zapytała czy ma ją zabrać bym odpoczęła ,jednak wolałam by została przy mnie.Z początku leżałyśmy na patologii bo nie było miejsc na położniczym.Ale 2 dnia trzfilysmy na odpowiedni oddział.
 
anna2101 gratuluje. jak cztałam twoja opowiesc to tak jak bym swój poród opowiadała. szczegolnie to z patologia i tym szczesliwym łózkiem. tez takie mi sie trafiło:laugh2:. jeszcze raz gratuluje.
 
hmmm... może i ja się w końcu podzielę...
u mnie to było tak, że trafiłam do szpitala z cukrzycą ciążową tydzień wcześniej i dostałam łóżko z deską na środku :) jednym słowem cud miód i orzeszki... codziennie jakieś dziwne badania i niestety wywoływanie porodu kiedy mnie wzięli na porodówkę 16 sierpnia o 9 byłam dobrej myśli bo byłam przekonana że to na pewno dziś. Tak dostałam kroplówę z przyspieszaczem bóle okropne ale do zniesienia i rozwarcie 1,5 do 2 cm... i tak cały Boży dzień... a położne się zmieniały zaglądały rzadko od niechcenia a ja nawet nie pisnęłam tylko się nudziłam cały dzień i tyle... cała noc w bólach kroplówka dawno odłączona a ja o godz.6 rano dowiedziałam się że odeszły mi wody... o proszę no i bóle zaczęły się coraz większe skakałam na piłce siedziałam pod prysznicem łaziłam jak głupek dostawałam ampicylinę i rozkurczowo buscopan a po godz 18 zaznaczam że to już druga doba... stwierdzono brak postępu porodu drugi dzień 2 cm i na stół poszłam o 19 bo dziecko nie miało już wód od tylu godzin... szłam na stół i wrzeszczałam z bólu bo już granica mi pękła, dostałam znieczulenie w kręgosłup a najlepszy był fakt, że złapał mnie skurcz a pani anestezjolog : teraz Pani się nie rusza...
pocięli szybko podawali tlen od którego na stole zwymiotowałam, środek przeciwwymiotny w strzykawce ale pani nie zdążyła:)
wyjęli małą tylko mi ją pokazali i od razu zabrali, czekałam choćby na jęk... w końcu usłyszałam gdzieś daleko płacz, tak mi było żal że nie dane było mi jej nawet przytulić po tym jak złapała oddech na pewno ją bolało.... dostała 7 punktów była sina za długo ją trzymali bez wód!!! potem w inkubator i po jakichś 15 minutach dopiero 10.... odwieźli mnie na salę spałam jak przez mgłę małej nie było przy mnie przynieśli mi ją dosłownie na 10 minut przystawili do piersi... w końcu poczułam się jak mama...potem tylko co jakiś czas zmieniali mi podkłady itd. Rano kazali wstać siedziałam od 6 do 10 na łóżko nie mogąc się ruszyć ale stwierdziłam, że jestem twarda i o godz 12 wylazłam już spod prysznica... po 13 przywieźli mi dzieciątko a ja nie mogłam wstać z łóżka mój mąż wszystko robił przy malutkiej potem ciężka noc mała głodna a ja zero pokarmu... przystawianie na siłe płacz, i tak trzy kolejne doby laktacyjne chodziły i się wymądrzały a ja błagałam o butelkę bo naprawdę!!! nic nie miałam a mała wciąż płakała trauma nigdy tego nie zapomnę, w końcu pękłam i się popłakałam bo okazało się w dniu wyjścia że coś jest nie tak w wynikach u małej ale w końcu po 18 wróciłyśmy do domku ja dalej bez pokarmu w końcu nakarmiłam ją butlą tak jak chciała i pospała biedna mama i dzieciątko... potem jakieś dwa tyg próbowałam karmić piersią ale nie wyszło...

w końcu się wygadałam uffff :)
 
O Boże maaga co za trauma z tym mlekiem!! Jak śmiały w ogóle- chyba nie wybaczyłabym tego im do końca życia, tak potraktować człowieka, matkę... Patologia- co to za szpital?!
 
reklama
Gratuluje tym Dziewczynom, którym jeszcze nie gratulowałam udanych porodów:-)
 
reklama
Do góry