reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki! [BEZ KOMANTARZY]

Przez 3 dni jezdzilam po "tabletki" z prostaglandyny, tutaj tak wyglada wywolywanie porodu. Pierwsza nie podzialala, wiec na drugi dzien dostalam nastepna, potem odczekalismy w szpitalu 6 godzin, dostalam kolejna. Wywolaly u mnie skurcze co 5 minut, ale nic poza tym, wiec kolejnego dnia powtorka z rozrywki. Takze skurcze mialam juz od 2 dni. I tak 28smego po 6godz przyszla kolejna polozna i powiedziala,ze ta poprzednia stwierdzila,ze mozna przebic wody ( nie wiem czemu tego nie zrobila juz ta pierwsza skoro rozwarcie sie nie zmienilo, zamiast tego czekalismy tyle czasu). Przebila je przy 2cm, byly czyste, tetno ok. Skurcze sie nasilily, a rozwarcie wzroslo tylko do 3cm przez 3godz, wiec podala mi oksy. Oksy wywolalo skurcze ktore trwaly jednym ciagiem, silne jak ch.... Rozwarcie nie postepowalo i o 23 stwierdzila, ze w takim tempie to moze rano urodze, a ze skurcze sa tak silne to podadza epidural. Przy wkluciu lekarz ulal plyn w kregoslupie, myslalam, ze mi glowa w sekundzie eksploduje, ale przeszlo no i pozniej juz bolu nie czulam. Tetno malego zaczelo szalec i po jakims czasie zrobilo sie tloczno, stwierdzili,ze musza malego wyjac, bo jest zestresowany. Dodano mi epiduralu, jak sie potem okazalo za duzo (bo jestem ciezka to przedobrzyli). Jak dowiezli mnie na sale zaczelam tracic przytomnosc, nie umialam oddychac tylko slyszalam wiekszosc rozmow. Koniec koncow walczyli ze mna 3godz, musieli mnie intubowac. Rodzice nic nie rozumieli co sie dzieje a maz siedzial zalany lzami, bo mu powiedzieli,ze moglo dojsc do uszkodzenia mozgu. Ja tylko sie przebudzalam,slyszac jak mnie wolaja, dusilam sie i wymiotowalam. Wzieli mnie na jakis skan mozgu,wyszlo ze jest ok. Obudzilam sie na intensywnej terapii z helikopterem w glowie i wymiotujac. Po ok 3 przyszli rodzice z mezem i poznalam syna. Rano stwierdzili,ze wyniki sa ok,wiec przeniesli mnie do mamy i dziecka. Z synkiem bylo wszystko w porzadku, ze mna juz tez
 
reklama
No to pora i na moją relację:

26 września przed 8:00 zgłosiłam się na izbę przyjęć. Trochę papierkowej roboty, potem posłuchałam serduszka małej i na oddział patologii. Trochę miałam obaw, bo nasz szpital słynie niestety z kiepskiej opieki zarówno na patologii ciąży jak i na położnictwie. Każdy straszy wrednymi położnymi, niby nie można się o nic doprosić itp. Ja natomiast byłam pozytywnie zaskoczona. Każda z położnych chętnie pomagała, cierpliwie odpowiadała na nurtujące nas pytania. No ale wracam do tematu. Gdy położyli nas na patologii zaczęły się badania. Najpierw krew, pielęgniarka miała problem z założeniem wenflonu. Nie wyszło jej na nadgarstku i dopiero na drugi dzień inna założyła mi go na zgięciu łokcia. Potem badanie ginekologiczne. To wspominam najgorzej z całego porodu. Zawołali mnie do gabinetu lekarskiego, w środku 7 lekarzy i kilka pielęgniarek. I ja. Czułam się jakbym szła na skazanie. Dziwnie. Ordynator kazał mi się położyć na fotelu i zaczął badanie. Myślałam, że mi całą rękę tam wsadza. Zero jakiejkolwiek delikatności. W pewnym monencie powiedział, że czuje pośladki Julki, więc wyobraźcie sobie w jaki sposób mnie badał. Na szczęście było tylko jedno takie badanie. Potem USG. Lekarz pooglądał i pomierzyś Julę wzdłuż i wszerz. Stwierdził, że duża dziewczynka, no i że mało wód płodowych, więc nie ma na co czekać, jutro tniemy. Do wieczora jeszcze byłam dwa razy na KTG, a potem już odliczanie.
27 września pobudka chwilę po 5:00. Położna przyniosła nam piękne flizelinowe stroje, przez które było widać nawet mój najmniejszy pieprzyk. Potem lewatywa (wyobrażałam sobie to gorzej), kroplówka i czekanie. Chwilę przed 8:00 przyjechał S, a 8:20 zabrali mnie na salę. S został przed drzwiami. Miał czekać najpierw na małą a potem na mnie.
Najpierw założyli mi cewnik. Samo założenie nie było złe, ale potem... Nagle zaczęło mi się chcieć strasznie siku. No i blokada psychiczna, bo nie wiedziałam czy jak przestanę to kontrolować to czy nie zaleję łóżka. Przewieźli mnie już na salę operacyjną. Przyszedł anestezjolog i zaczał opowiadać o znieczuleniu. Chcąc rozładowac atmosferę co chwilę rzucał jakimś żartem, a ja modliłam się aby wkońcu się wkuł i znieczulenie zaczęło działać, bo zaraz się posikam. W końcu się znieczulenie zaczynało działać, a ja poczułam ulgę. O 8:55 wyjęli Julkę. Mieli z tym trochę problemów, ze względu na jej ułożenie, ale w końcu sie udało. Pokazali mi ją na sekundę i zabrali. Po kilku mnutach przynieśli mi ją opatuloną. Wyglądała jak mały chinczyk :) Mogłam ją ucałować i dotknąć. Niestety tylko tyle. Zabrali ją na oddział a mnie zszywali. Ogólnie cały zabieg przebiegał bez problemów. Podczas szycia zrobiło mi się niedobrze, ale zaraz dostałam jakieś leki i przeszło.
Gdy mnie wywozili zobaczyłam przerażoną minę S. Aż się wystraszyłam. Wcześniej mówiłam mu, że najpierw wywiozą malutką, będzie mógł ją zobaczyć, zapytać lekarza co i jak, a po jakimś czasie dopiero mnie. Jak się okazało, S przeoczył moment kiedy przenosili Julkę na oddział, i gdy zobaczył, że wiozą mnie, a małej jeszcze nie ma to się przeraził. Trochę się uśmialiśmy. Pojechał ze mną na oddział i położne przywiozły mu jego dzieło. Wtedy zobaczył ją po raz pierwszy.
Mnie położyli na sali, zakazali podnoszenia głowy do następnego dnia, no i zakaz picia czegokolwiek. Po południu przywieźli mi na chwilę małą. Ale mogłam ją tylko pooglądać i dotknąć, bo nie mogłam się ruszać. Po godzinie zaczęła marudzić, więc zadzwoniłam i zabrali ją.
Na drugi dzień o 5:30 miałyśmy pobudkę. Przyszły położne stawiać nas na nogi. Oj to była masakra. Najgorzej było się podnieść. Na płasko zapomnij, a przewrócenie się na bok graniczyło z cudem. W końcu jakoś się udało. Nie powiem aby było to miłe uczucie. Dokuśtykałam do łazienki umyć się. Trochę pochodziłam i spowrotem do łóżka. Po obiedzie przywieźli Julkę i została już ze mną aż do wieczora. Wtedy miałam motywację, aby więcej chodzić. Na noc jeszcze ją oddałam, bo byłam strasznie wykończona. Kolejnego dnia dostałam ją przed 7:00 i już do samego końca byłyśmy razem. Ja z dnia na dzień funkcjonowałam coraz lepiej. Już na drugi dzień po operacji nie brałam leków przeciwbólowych. Rana ciągnęła, wiadomo, ale nic nie bolało. Najgorzej było właśnie ze wstawaniem z łóżka. Ale i to szybko opanowałam. Na dzień dzisiejszy jestem już w pełni sprawna.
Ciężko było z karmieniem. Przystawiałam małą od momentu kiedy ją dostałam, i niby coś tam z piersi leciało, ale i tak po każdym karmieniu musiałam dzwonić po butelkę, bo Jula wisiała na cycku ponad dwie godziny a i tak była głodna. Gdy dostawała mleko z butelki, aż było słychać jak jej do brzuszka to leci. No i w piątek przyplątał mi się kryzys. Ryczeć mi się chciało, że nie mogę jej nakarmć. W sobotę rano obudziałm się z piersiami jak kamienie, wypełnionymi mlekiem.
Po 4 dobach wypisali nas do domu.
Julka dostała w pierwszej minucie 7 pkt, a potem 8 pkt. Odjęli jej 1 pkt z krostki ropne, z którymi się urodziła. Miała ich dość sporo za uszkami, na szyji i pod paszkami. Kolejny punkt to ze względu na torbiel w przegrodzie przeźroczytej. Ponoć sporo dzieci się z tym rodzi. Lekarze kazali się nie przejmować. 18 października mamy kontrolę z tym związaną. No i ten jeden punkt w pierwszej minucie to z powodu objawów niedotlenienia. Tu też mamy kontrolę w ten poniedziałek.

Ogólnie cały ten okres i sam poród oceniam pozytywnie. Dla mnie cc odbyło się bezinwazyjnie. Zarówno w trakcie jak i teraz. Jeżeli przy następnym dziecku będzie taka możliwość to też będę chciała rodzić w ten sposób.
 
Tak na szybko opiszę w końcu mój poród ;-) Rozpisywać się nie będę, bo poród był ekspressowy :-)
Pierwsze skurczyki zaczęły się po 7 to było takie stawianie się brzucha tylko, ale nie bolesne. Wiedziałam jednak co jest grane, bo wyleciał mi czop z krwią. Ściągnęłam więc opiekunkę do dzieciaków, wzięłam Tomka, koleżankę (przy porodzie z Jessicą też z nami była, prawdziwie rodzinny poród :-D ) i o 8:30 stawiliśmy się w szpitalu. W samochodzie skurcze już zaczęły się rozkręcać i na IP już takie konkretne były, a Ci mi kazali czekać w poczekalni aż mnie ktoś przyjmie :wściekła/y: Musiałam w końcu się wydrzeć, że s...ć mi się chce to ekspressem się mną zajęli, wzięli mnie na badanie, a tam 7cm rozwarcia, nie byłam już w stanie iść, więc na tym łóżku na którym mnie badali przewieźli mnie na porodówkę. Na porodówce byłam o 8:55, skurcze były naprawdę hardcorowe, ale poprawiałam sobie humor gazem, bo na inne znieczulenie za późno już było. W końcu nadeszły parte, przy pierwszym partym odeszły mi wody i udało mi się go tak pociągnąć, że główka wyszła. Położna pozwoliła mi Młodą po główce pogłaskać, więc tak ją sobie głaskałam, aż spanikowałam, że może się biedna między tymi moimi nogami udusi i przy drugim skurczy wyparłam Ją do końca :-)
Miałam w sumie poród jak marzenie i się śmieję, że nawet dzień sobie wybrałam, bo kiedyś mówiłam, że chciałabym w niedzielę rano urodzić, żeby po południu do domu wyjść i tak się stało :-)
W ogóle nie czuję się jakbym niedawno rodziła, już w kilka godzin po porodzie, jak wróciłam do domu przyjmowałam gości :-) A właściwie to oni mnie przyjęli, bo jak przekroczyłam próg to imprezka powitalna już trwała, ja się mogłam poobijać, a goście się dzieciakami zajmowali Mi tylko Laurę donosili na karmienie, a ja się naplotkowałam za wszystkie czasy ;-):-p
Jedynym minusem było to, że zostawiono mi resztkę łożyska, na szczęście te resztki same po kilku dniach wyszły :tak:
Generalnie życzę każdej ciężarówce takiego porodu (no może trochę mniej bolesnego i bez skurczy z krzyża ) :tak:

I taka krótka fotorelacja :-)

Dobra mina do złej gry (byłam totalnie naćpana tym gazem ) :-p
DSC03941.JPG


Pierwsza minuta :-)
DSC03942.JPG

DSC03943.JPG


Kilkugodzinna Laurka :-)
P180911_16.15.jpg
 
Na tydzień przed planowanym cięciem cesarskim pojawił się u mnie ból w dolnej części brzucha ( tak jakby w tkankach podskórnych ) , sama nie mogłam tego zdefiniowac,czy boli mnie skóra czy w środku.Pojechaliśmy do szpitala i tam stwierdzili,że przez duży brzuszek,duże rozstępy prawdopodobnie zatarłam ,optarłam czy coś takiego i mnie boli.Wróciliśmy do domu.
Przez kolejne dni ból nie ustępował,ale juz dni dzieliły nas do planowanego rozwiązania,więc stwierdziłam że po wizycie jestemu lekarza i nic złego się nie dzieje i że 12 września w dniu planowanej cesarki wszystko się wyjaśni i że to nic poważnego.
12 pojawiłam się w szpitalu,gotowa i zwarta by tego dnia powitac maleństwo na świecie.Ale z powodu braku skurczów chcieli mnie odesłac do domu (?), ale dopomniałam się,żeby na mój brzuch spojrzał lekarz,bo ta dolna częśc brzucha bardzo sie rozogniła i bolało juz porządnie.
Wylądowałam na patologii ciąży,ale nikt nie wiedział co mi jest i zaczęła się seria debat lekarzy na obchodach co to właściwie jest w tej skórze.Najgorsze było to ,że nikt nie robili mi żadnych badań i wszystko stało w miejscu.Obrzęk się zaś powiększał,ból coraz większy i skończyło się tym że nie mogłam prawie chodzic,wstac z łózka,założyc sama bielizny itp.Dali pierwszy antybiotyk nie wiadomo na co,bo nikt nadal nie wiedzial.Przychodzili dermatolodzy,chirurdzy i nic.Sugerowali,że to tkanka tłuszczowa,no ale na litośc boską tłuszcz nie boli!!!!!!!Pytali jaki to ból,i co ja tam czuje w srodku.A ja juz sama nie wiedziałam jak im to wytłumaczyc,najbardziej martwiło mnie to co z dzieckiem i czy ta niewiadoma w brzuchu nie zagraża maleństwu.
Pierwszy antybiotyk nie pomógł,a wręcz przysporzył mi swędzącej,czerwonej wysypki na całym ciele.
nie wiedzieli co robic,no bo przecież w tym całym choróbsku jest jeszcze dzidziuś i trzeba było go w końcu wydostac na świat.
Stanęło na tym ,że moją dolegliwośc nazwano zapaleniem tkanek podskórnych z obrzękiem limfatycznym i ropą.Zasugerowali mi ,że istnieje duże ryzyko zakażenia rany po cesarskim cięciu i żebym rodziła siłami natury mimo wskazań ortopedycznych i wad miednicy.Ale ku zaskoczeniu wszystkich okazało się że nasz Kubus do maleństw nie należy i siedzi w brzuchu już z tornistrem do pierwszej klasy:-) a mianowicie jego waga z usg wyszła 4700 i o porodzie siłami natury trzeba było zapomniec.
Zwołali więc chirurgów by postanowili jakie cięcie wykonac i gdzie.Stwierdzili ze powyżej pępka poprzecznie.ale niestety i tam zakazenie się juz rozeszło.Cięcie zrobili wiec tradycyjnie tylko jeszcze troszke niżej zeby jak najdalej tej infekcji.
22 WRZESNIA urodził się nasz Skarb,ważył 4730 57cm.Zdrowy,piękny "maluszek ".Tylko ze mną niestety nie było tak dobrze.Trudności mielismy ze znieczuleniem,nie mogli sie wkuc,chyba z 20 razy próbowali,kręgosłup boli do dzis od tego wkuwania,żyły na kroplówki juz nie było bo po 10dniowym pobycie na patologii i antybiotykach zostały same sińce i zatory.Wiec wkuwali sie tez w 20miejsc i ból straszny.
Potem na poporodówce zaczęlo sie kolejne piekło.Podczas porodu pobrali posiew z tego zapalenia i okazało się ze to gronkowiec i to o bardzo duzej strefie zakazenia.Kolejny antybiotyk i kolejne zagrożenie co do rany po cięciu.Antybiotyk bardzo silny konska dawka 2 razy dziennie,kolejne zastrzyki domieśniowo i cos tam doustnie.:no:Stałam się wrakiem , niezdolnym do przytulenia synka,bo ból każdej części ciała uniemożliwiał mi chociażby wstanie.Łzy płynęły strumieniami,ale zdecydowalismy o zabraniu dziecka do domu,gdyż ja wymagałam sama opieki i hospitalizacji , a nie było mowy o zajęciu się Kubuniem.4 dni bez niego były koszmarem o którym wole juz nie myslec,kazdy dzień dłużył się i o niczym innym nie byłam wstanie myślec.Kazdego dnia chciałam wypisac sie na własne rzyczenie by tylko wrócic do domu i do niego.Rodzina przekonywała,lekarze,żeby tego nie robic i jakoś tak wytrzymałam.Zabrali mnie do pojedynczej sali,bym nie patrzyła na mamy i dzieci i żeby ktoś mógł ze mna byc non stop.Po kilku dniach okazało sie ze nowy antybiotyk działa,zwalcza gronkowca a rana póki co nie jest zakażona.W końcu światełko w tunelu,wypisali do domu,ale i tak nadal rana otwarta ,co dwa dni kontrola , zastrzyki codzienne i opatrunki.Ale najważniejsze że jestem w domu z Kubą,już wszystko robie przy nim,cho pierwsze dni po wyjsciu ze szpitala były bardzo ciężkie.Super że mogę go przytulac!!!!!!!!!!!!
 
To i ja w wolnej chwili opiszę mój poród.
Więc w poniedziałek 10 dni po terminie zgłosiłam się na położnictwo w celu wywołania porodu, bo skurcze były ale jeszcze nie takie jak potrzeba i nic poza tym się nie działo. Po badaniu( mega bolesnym) ginekologicznym okazało się,ze mam rozwarcie tylko na opuszek palca, więc lekarze zdecydowali, że na noc założą mi cewnik Foleya z balonikiem i rano zobaczymy czy coś sie ruszy. Jak pani dr założyła mi ten cewnik to się zaczęło, cała nooc nieprzespana, bo miałam wtedy bardzo mocne skurcze i do tego czułam ogromny ból w dole brzucha. Rano podłączyli mi kroplówkę z Oxy, po czym wyjęli cewnik i ponownie zbadali rozwarcie. Ku mojej radości okazało się ze jest juz 6 cm rozwarcia., wieć myślałam ze juz niedługo urodze. Z ta kroplówką chodziłam tak do godziny 15, po czym znów badanie i ......rozwarcie cofnęło sie do 4 cm. Odłączyli mi kroplówkę i na drugi dzięń miała być druga próba, a i skurcze ustały. Więc w środę rano znów podłączyli mi oxy i spacerownie po porodówce. Ok godz 10.00 pan dr zdecydował ze podadza mi zastrzyk na zmiękczenie i rozlużnienie szyjki macicy, bo jest bardzo ttwarda i oporna na rozwieranie, a nastepnie przebije mi pęcherz i napewno jak odejda wody to zacznie sie na dobre. Więc ja za telefon i dzwonie po męża, oczywiscie pojawił sie w tempie błyskawicznym i od tej pory juz oboje razem bylismy do konca. Skurcze zaczeły robic sie bardzo regularne co 2-3 min, ok godz. 14. kolejne badanie i znow tylko i cały czas te 4 cm. Więc koleny zastrzyk z Dolarganu i czekanie. Póżniej skurcze juz bardzo bolały a szyjka nadal nie chciała sie rozwierać. Zdecydowano ze jeszcze estrzykną mi oxy zeby była podwójna dawka i jeszcze raz Dolargan. Po ok 11 h z kroplówką lekarz zadecydowaał ze robią cesarskie cięcie, bo nie ma dalszego postepu porodu, ja się juz bardzo wymęczyłam przez te 2 dni z kroplówką i nadal nic, a moja szyjka ani drgnęła dalej. Szybko ok 18.00 zabrali mnie na blok operacyjny, bardzo sie bałam ale mąż był przy mnie do końca i wspierała z całych sil, pocieszał ze bedzie wszystko dobrze. Dostałam znieczulenie ogólne i za chwilę mnie wybudzano-czułam sie jakbym umierała, ból nie z tej ziemi, nie mogłam oddychać, bo wydzielina po rurce w gardle przeszkadzała mi. Jak przywiezli mnie na salę, mąż powiedział ze o 18.24 urodziła się nasza piękna córeczka, 3420 wagi i 54cm długości, dostał 10 pkt. Potem już było tylko lepiej, za jakies pół godzinki juz miałam Nicolę przy sobie i położna przyłożyła mi ją do karmienia. Cudowna chwila.
Nie zyczę nikomu podobnych przeżyć co ja i można powiedzieć ze przezyłam i wiem co to 2 porody, natulany i cięcie.
 
Zbierałam się, żeby opisać swój poród już odkąd jestem w domu. Jakoś chyba za dużo się działo, więc w skrócie. Z niedzieli na poniedziałek, 19 września, byłam już 4 dni po terminie- w nocy ok 2-giej dostałam silnych bóli w podbrzuszu. Jak na okres, ale o wiele silniejsze. Skurcze pojawiały się z dużą częstotliwością, zaczęłam je mierzyć i były w odstępach 3minutowych, trwały po 40sec. Jako, że to moje pierwsze dziecko, nie wiedziałam jak objawiają się bóle porodowe i byłam przekonana, że to to. Zmieniałam pozycję, chodziłam, siedziałam, robiłam ciepłe natryski, ale ból cały czas trwał. I tak ok 5.30 pojechaliśmy z mężem do szpitala. O 8.00 zrobiono i zapis ktg, który nie wykazał kompletnie nic (choć bóle nadal były, ale trochę mniejsze), a rozwarcie na 1 palec(załamałam się). Pani pielęgniarka popatrzyła na mnie politowaniem, jakby chciała zapytać "Kobito co ty tu robisz, jak skurczy wogóle nie ma". Chciałam wracać do domu, ale stwierdzili, że skoro już jestem to zostaję i będziemy czekać na rozwinięcie akcji. Bóle podbrzusza powróciły, siedziałam na porodówce z mężem i walczyłam z tymi cholernymi skurczami w dole brzucha. Brzuch u góry wogóle mi nie twardniał, a jak powiedziała pielęgniarka, dopiero twardnienie górnej części brzucha świadczy, że są to skurcze porodowe. O 13-stej dostałam obiad, zjadłam w połowie, następnie cały zwymiotowałam. Spacerowałam i brałam 2 razy ciepły prysznic, żeby sobie ulżyć w bólu, ale to niewiele dawało. Ok 16-stej przeniesiono mnie na patologię. W międzyczasie miałam parę razy robione ktg oraz badanie rozwarcia, które stało w miejscu. Skurcze w podbrzuszu pojawiały się cały czas regularnie co 4-5min, a ja zwijałam się z bólu (dosłownie, leżałam na łóżku i wyłam). Dostałam czopek przeciwbólowy, ale nic nie pomógł. Pielęgniarki widząc moje cierpienie patrzyły z niedowierzaniem, kolejne badanie i uprzejma pani doktor zrobiła mi masaż szyjki, myślałam że wylecę w kosmos, ból przeokropny (teraz śmiem nawet twierdzić, że to było gorsze od samego porodu, bo zrobiła to bez uprzedzenia). Poleciała krew, ja w ryk, łzy leciały mi jak grochy, byłam wykończona, a ta mi jeszcze z tekstem "Jak pani chce urodzić skoro pani na badaniu robi taką histerię". No myślałam, że ją przez okno wyrzucę. Pytają czy miałam robioną lewatywę, ja na to, że nie. One zdziwione, że tyle godzin juz jestem w szpitalu i że jeszcze nikt lewatywy nie zrobił. Więc zrobiły mi lewatywę, po wypróżnieniu, ok 19-stej zapadła decyzja, że ruszamy na porodówkę, żeby rozkręcić akcję i urodzić. Byłam już wyczerpana, to było 17 godzin skurczy, byłam głodna, bo cokolwiek zjadłam lądowało w kiblu, naprawdę opuszczały mnie siły. Na porodówce była już inna zmiana, położna bardzo sympatyczna młoda babeczka. Zbadała mnie i pyta się, kiedy odeszły mi wody. A ja na to, że nie odeszły. I okazało się, że jednak odeszły, nawet nie wiedziałam kiedy. Dostałam oxy oraz zastrzyk na rozwarcie szyjki (gdyż nadal była zaledwie na 2 palce). No i tu poszło już szybko, skurcze zaczęły się nasilać, rozwarcie zaczęło postępować. Nie miałam pojęcia jak oddychać, całkiem się w tym pogubiłam. Mąż był cały czas ze mną, pomagał mi niesamowicie. Trzymał za rękę, głaskać, podawał wodę do picia, pomagał oddychać. Po 4-5 partych Leoś pojawił się na świecie. Niesamowite było dla mnie to, że tak szybko wyskoczył, myślałam, że te parte to będą dłużej trwać. Dostałam go na brzuch, później odwieziono nas do osobnego pokoju i tam razem z tatusiem cieszyliśmy się z naszego szczęścia. I potwierdzam, jak już zobaczy się dziecko na świecie to cały ból idzie w niepamięć. Ja nawet nie pamiętam jak rodziłam łożysko. Mój malec przysłonił całe cierpienie.
Jedno o co mam żal do pielęgniarek/położnych.... wchodząc do szpitala zaznaczyłam, że moja mama miała nietypowy poród, też silne bóle w podbrzuszu, nikt się nią długo w szpitalu nie zajął, bo to niby nie byłe jeszcze te bóle. No i mój starszy brat urodził się z niedotlenieniem, do końca życia będzie wymagał opieki, nie jest samodzielny. Zaznaczyłam, że boję się że ze mną będzie tak samo... ale oni to olali...później jak sie okazało, że dawno nie mam wód płodowych (bo odeszły nie wiadomo kiedy, może pod prysznicem), to przeraziłam się strasznie. No i po wszystkim mogę powiedzieć, że te bóle w podbrzuszu które trwały 17h były tak samo silne jak bóle porodowe, więc niech mi ktoś powie po cholerę ja się tak męczyłam- zamiast od razu podłączyć oxy i rozpocząć wywoływanie, pozostawiono mnie samej sobie nie zważając na to, że kilkakrotnie mówiłam, iż ból jest nie do zniesienia. No cóż, teraz cieszę się, że skończyło się to tak, a nie inaczej. Myślę, że rodząc drugie dziecko już będę wiedziała czego się spodziewać.
 
reklama
W piątek 23.09 Zgłosiłam się do szpitala, bo byłam jużtydzień po terminie. Przyjęto mnie, przyszła pani doktor, zbadała- rozwarcie naopuszek, skurczy brak. Zdecydowała, że na noc będę miała założony cewnik, któryma ruszyć akcję, a w sobotę od rana na kroplówkę. Jeśli to nic nie pomoże to wniedziele zrobimy dzień przerwy a w poniedziałek następna kroplówka, i znowu,jeśli to nie zadziała to dzień przerwy itd. Powiedziała też, że jeśli chcę tomożemy jeszcze poczekać aż może coś się samo zacznie, ale ja miałam już dośćczekania, kiedy nic się nie działo, więc wybrałam pierwszą opcję. Przerażałomnie to leżenie w szpitalu i czekanie, więc byłam pełna nadziei, że jednakszybko coś się zacznie i urodzę.
Tego samego dnia miałam kilka razy podłączane ktg, mąż mnieodwiedził, rozwiązywałam krzyżówki i czytałam książkę a na wieczór pan doktorzałożył cewnik - zwisał mi do kolan. Po jakimś czasie strasznie zaczął mnieboleć brzuch i leciała krew. Poszłam do pielęgniarek, powiedziały, że tonormalne. Z bólu nie spałam do 1 w nocy, potem trochę ból złagodniał i udałosię zasnąć. Pospałam może do 6, pod prysznic, bez śniadania, bo trzeba było byćna czczo poszłam na sale porodową poleżeć pod kroplówką. Mąż był w pracy apracuje godzinę drogi od domu, ale cały czas pod telefonem gdyby się zaczęło.Przed podłączeniem kroplówki zdjęli cewnik i się wtedy okazało, że rozwarciejest na 5 cm i tego dnia urodzę. Nic jeszcze mężowi nie dawałam znać, że todziś, bo wiedziałam, że trochę to potrwa, więc chciałam go poinformować jak cośsię zacznie. Od około 8 byłam pod kroplówką z oxy, przyszedł lekarz, śmiał się,że czytam na porodówce książkę - miałam akurat jakiś romans :p, ok. 9.30napisałam mężowi sms że dziś rodzimy ale jest jeszcze czas więc spokojnie niechsię zwija z pracy i jedzie. Wtedy skurcze dopiero się zaczynały i nie były zabardzo bolesne, ale kiedy przyjechał po godzinie to już były zdecydowaniebardziej odczuwalne. Jego obecność była dla mnie super ważna, bardzo angażowałsię w to żeby jakoś ulżyć mi w bólu, ale skurcze były coraz bardziej bolesne inic już nie przynosiło ulgi. Skakałam na piłce, ale to pomagało tylko napoczątku, potem już skurcze były coraz mocniejsze i coraz bardziej regularne inic nie przynosiło już ulgi. Momentami musze przyznać mąż działał mi na nerwy,kiedy powtarzał "oddychaj", a mnie już i bez tego i tak wszystkowkurzało;-) W międzyczasie pytał nawet położną ile kosztuje cesarka ;-) Około13 dostałam jakiś zastrzyk, który miał trochę złagodzić ból, ale jakoś ciąglebolało tak samo, – kiedy powiedziałam o tym położnej to powiedziała, że bezzastrzyku bolałoby jeszcze bardziej- nie jestem w stanie sobie wyobrazić nawet,że mogłoby boleć bardziej. Chyba około 16 położna stwierdziła rozwarcie na tyleduże, że można rodzić. Nacinali mnie, ale była to tylko chwilka bólu- takieukłucie. Parcie trwało około pół godziny, nie miałam już sił a z drugiej stronychciałam żeby jak najszybciej się skończyło. Byłam tak zaaferowana tym bólem iskupieniem się na parciu, że nawet nie odnotowałam w pamięci samego momentunarodzin. Dopiero jak zobaczyłam łzy mojego męża to spojrzałam na dół izobaczyłam synka JUrodził się o 16.25, dostał 9 pkt bo z racji „przeterminowania” miał trochępomarszczoną skórę na rączkach i jakieś zaczerwienienia. Miał 57 cm i wazył3370 g. Dostałam go na ręcę i od razu uznałam, że jest najśliczniejszymnoworodkiem na świecie. Płakał a uspokajał się kiedy zaczynaliśmy do niegomówić. Ja po porodzie byłam na tyle osłabiona, że przez pierwszą dobę Maksiubył pod opieką pielęgniarek. Kręciło mi się w głowie jak wstawałam i robiłosłabo. Kiedy na drugi dzień byłam już w stanie się nim zająć okazało się że mażółtaczkę i podwyższone crp więc przenoszą nas na oddział patologii gdziebędzie podawany antybiotyk. Spędziliśmy tam następne cztery dni, miałam małykryzys- nie dość że przyszedł nawał mleczny więc siedziałam z laktatorem iodciągałam mleko które ciekło dosłownie po kropelce to jeszcze miałam wrażenieże mały się nie najada bo mało spi więc zaczełam go dokarmiać sztucznym mlekiemco doprowadziło do tego, że nie chciał łapac piersi. Ze strony położnych niemożna było liczyć na większą pomoc chociaż raz trafiła się super położna któracałą noc przychodziła do nas i pomagała przystawiac do piersi. Na szczęściepiątego dnia okazało się, że wszystko już jest ok. i puszczają nas do domu. A wdomu wszystko się unormowało, karmię tylko piersią, Maksiu rośnie w oczach ijest dla nas całym światem :-)
 
Do góry