reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówek

no to kolej na mnie.

w poniedzialek mialam sie stawic o 12 w szpitalu jezeli nie urodze przez weekend, oczywiscie tosianda olala wszystko a ja mialam jeszcze nadzieje, ze obejdzie sie bez wywolywania.
W poniedzialek o 10 zapakowalismy michaske do auta i pojechalismy na salwator do moich rodzicow po plecak z rzeczami do szpitala na przyjecie w razie czego. O 11:45 bylismy na miejscu ale i tak odczekalismy dobre poltorej godziny zanim wzieli mnie na KTG. Po KTG rozmowa z jak zwykle niezbyt mila pigula wiecznie o cos obrazona, pomiajac fakt ze pomylila moje nazwisko majac dowod przed oczami. Kolo 15:00 przyjeli mnie na oddzial, bo tetno toski skakalo do 170-180. Kolo 15:30 zostalam podpieta pod KTG i mielismy zaczac test oxy na sama nazwe i wspomnienie skurczy po nim przy pierwszym porodzie zrobilo mi się slabo. Jak zwykle u mnie problem był z wkluciem się w zyle pod wenflon, polozna kula mnie 5 razy, mnie się slabo zrobilo z tego wszystkiego i jej tez bo pierwszy raz miała problem z wbiciem się w zyle. Zaczal się test a adasko pojechal po torbe z rzeczami dla malej a ja myslalam tylko o tym by nie bolalo. Na tescie skurcze wskakiwaly na 90% ale praktycznie nie bolaly. Polozna się śmiała, ze tel się do mnie przykleil bo co przychodzila to non stop cos pisalam. Przez caly test tetno tosiandy skakalo nawet do 190 ja tylko non stop patrzylam i mialam nadzieje,ze z mala wszystko jest dobrze. Adasko w koncu przyjechal i dotrzymywal mi towarzystwa :-) a jaka glodna bylam bo w sumie tylko o 3 paczkach od ranazero obiadu i nic poza tym. W koncu wypuscili mnie z KTG i moglam zjesc i isc siku. Pozniej znowu zaczely się jaja bo tetno spadlo do 100 i ponizej i utrzymywalo się dluzszy czas, oczywiscie zrobila się narada czy nie zrobic cesarki jak będzie się dluzej utrzymywac takie tetno. Jednak w koncu toska się obudzila i tetno bylo już ok. W koncu mnie odlaczyli i wyslali na oddzial patologii i znów KTG.

Wtorek
O 1:30 dostalam pierwszego skurczu pozniej do rana co 10 min z przerwami mialam nieregularne skurcze. Rano pobudka na Ktg i skurcze znów co 10 min z tym, ze nie zapisaly się na zapisie (normalka). Sniadanko w towarzystwie skurczy i tak znów z przerwami az do obiadku. Adasko przyjechal, dotrzymal towarzystwa, zagralysmy z kolzeanka w kosci, smialismy się ze ten kto wygra dziś wyladuje na porodowce wygral adas(no i się sprawdzilo wyladowalismy na porodowce). Po obiedzie skurcze staly się regularne, więc urzadzalam sobie spacerki i motywowalam się patrzac na dzidziusie i rozmawiajac z mamusiami. W koncu dziewczyny kazaly mi isc do polozniej i powiedziec, ze mam skurcze. W koncu wyladowalam u lekarza (ach mlody i przystojny hehe :-p) od którego wyszlam z placzem, dziekuje bardzo za taki masaz szyjki myslalam ze go tam pogryze. A najbardziej rozwalil mnie tekst, kiedy mi robil masaz szyjki p. agnieszko wie pani, ze robie to by pani pomoc. Mój jak mnie zobaczyl to nie wiedzial co jest grane tak wygladalam, blada i zaplakana. Po masazu zaczely się już skurcze co 3-4 min czasem co 7 min, spacerowalismy w te i z powrotem po korytarzu. Po 19 po ponownej wizycie u pana doktora, rozwarcie na 3 palce idziemy na porodowke w koncu. Na dzien dobry przed wizyta na porodowce lewatywa (nigdy więcej!!!) boze myslalam, ze z wc nie wyjde siedzialam i siedzialam. W koncu się skonczylo a przynajmniej tak myslalam ale okazlo się ze jeszcze kilka razy latalam z porodowki do wc. Caly porod podpieta bylam do ktg bo trzeba bylo monitorowac tetno mlodej. Najgorsze bylo to, ze dluuugo przed pojawily mi się skurcze parte a mloda wysoko była więc nie bylo mowy o parciu, myslalam ze się wykoncze. Cala się trzeslam i nie moglam tego powstrzymac, skurcze normalnie myslalam ze mnie porozrywaja a najgorsze bylo to, ze musiałam powstrzymywac się od parcia co mnie wykanczalo. Pozniej na stojaco przy lozku, na lezaco zeby glowka się wbila w kanal co tez trwalo troche. Praktycznie przy koncowce przy kazdym partym skurczu mialam sprawdzane rozwarcie i stan szyjki. Do samego konca byly przeboje jak szyjka puscila, to okazalo się ze trzyma wzgorek lonowy jak on puscil to znów warga sromowa nie bylo konca. W koncu mloda wlazla w kanal i moglam przec, adasko wyszedl i zaczelo się. Ja pierdziele jak bolalo, nie mialam już sily przec i wydarlam się czulam, ze pali mnie w kroczu jakby mnie ktos podpalil i tylko slyszalam, ze mam przec bo już glowke widac. Lekarz musial troche tosiande wypchnac bo nadal wysoko była, w koncu się udalo i mala była już na moim brzuchu o 23:25. Taka czerwona i goraca a mnie jeszcze zostalo lozysko do urodzenia, poszlo smigiem z takim impetem, ze cala polozna była mokra i śmiała się ze dalam czadu. Adasko poszedl z mloda na wazenie i na rozenko :-) a mnie cerowano, po kilku szwach przestalam liczyc tyle ich bylo. Na szczescie nienacinali mnie i tylko popekalam. O 1:30 przewiezli mnie na sale i przywieziona mloda, o 2:30 przyszla pielegniarka od noworodkow i zabrala mala na noc zebym mogla się wyspac.
Powiem wam, ze wymeczyla mnie strasznie a miała być malutka hehe a tu taki pulpetosik maly. Podejrzewam, ze jakbym pozniej poszla do lekarza to urodzilabym 9 lutego.
 
reklama
Chyba czas w końcu na moją opowieść,jakoś trudno mi się zagarnąć do czegokolwiek.
W środę 26. 01. na wizycie u gin dostałam skierowanie do szpitala,bo już dojrzałe łożysko,na skierowaniu napisała podejrzenie przenoszenia.Ok 18 pojechaliśmy na IP tam oczywiście papierki,a dlaczego pani przyjechała idt,itp,potem do gabinetu na badanie:pani się rozbierze i sobie wyszli,po jakiejś chwili wróciła pielęgniarka oznajmiając,że ma za zadanie mnie zbadać,oczywiście pozamykana szyjka długa nawet jakaś zakładka,pociągała tam(aż bolało) i jeszcze raz powtużyła o tej zakładce wyciąga rękę i....o boże pani krwawiiii.Więc po lekarza on jeszcze raz zbadał i zdecydował,że na porodówkę,nie wiem dlaczego,mogli położyć mnie na patologię.Tak więc noc spędziłam na porodówce ale było miło,miałam towarzystwo w postaci bardzo sympatycznych studentek.W czwartek rano decyzja o przeniesieniu na patologię ok.11 zwolniło się miejsce,więc przeprowadzka.tego dnia spokój,i tak do piątku wieczorem kiedy to lekarz wziął mnie na badanie i stwierdził,że jeśli się zgadzam to jutro na indukcję,więc się zgodziłam.W sobotę 29.01 od ok.4 miałam skórcze najpierw co 8min,póżniej już co 6min,na porodówkę na planowaną indukcję trafiłam przed 9,oczywiście ktg badanko i wszystko zamknięte,ale szyjka zaczęła się skracać,więc podłączyli mi oxy szybko skórcze się nasiliły i były chyba już co 3min,kolejne badanie i pod prysznic,po ok 15min zaczęła piszczeć bateria w podajniku,także trzeba było wracać na salę,ale już rozwarcie było na 3cm.Decyzja o znieczuleniu,przyszedł anastezjolog zrobił znieczulenie,ulga,ale nie na długo ból był coraz silniejszy rozwarcie coraz większe szyjka krótka albo i wcale a mały ciągle wysoko.Przyszedł znowu anastezjolog"jakoś dziwnie,bo na panią wcale nie działa to znieczulenie"wpuścił jeszcze jedną strzykawkę,ale to nic nie dało_O 12.00 położna przerwała pęcherz,bo oczywiście twardy,sam chyba by nie pękł,no zaczęła się męka nawet na czwilę się położyć,bo mały musi zejść w kanał cała drżę chwilami tracę świadomość a ból nie do wytrzymania bóle parte coraz to silniejsze a on ciągle wysoko.Po każdym skurczu badanie tętna aż w pewnym momencie tętno maluszka zaczęło zanikać,boże jak ja się o niego bałam,kolejny skurcz,badanie tętna i znowu to samo,opinia lekarza przyszedł zbadał,rozwarcie pełne a malutki wcią wysoko,wogóle nie wchodzi w kanał i to tętno,ale decyzja była krótka "na blok"ja ulga,w końcu ktoś nade mną się zlitował,bo nie dałabym rady.Wszystko dalej jak na filmie papierki biegiem na blok operacyjny wszyscy w okół biegają jeszcze raz kłucie w kręgosłup i brak bólu,jakie uczucieee.O 12.45 wyciągnęli maluszka ze mnie,pokazali dupinkę,że chłopczyk (była sina,aż fioletowa)i zabrali do ważenia mierzenia,a mnie pocerowali pokazali jeszcze raz malutkiego tym razem buźkę powiedzieli ile waży i później już przejazd na neonatologię z maluszkiem.Do 19 nie mogłam jeszcze unosić głowy a potem już z górki.
Może nie trwało to długo ale ból nie do opisania,ze starszym synem wszystko było identycznie,tylko wtedy musiałam urodzić z pomocą wyciskających położnych, a później ledwie doszłam do siebie,dlatego teraz tak bardzo się bałam.
 
No to jeszcze ja opiszę mój poród, choć pewnie niestety sporo już uleciało z pamięci.
W poniedziałek 7.02 - zgodnie z zaleceniem - pojechałam na ktg z myślą o tym, że mnie już zostawią, ale moja lekarka zbadała mnie i wypisała skierowanie do przyjęcia na wtorek, więc wróciliśmy do domku. W czasie badania, jak sprawdzała ile palców wejdzie w szyjkę, to weszły jej 3, ale to trochę na siłę. We wtorek przyjechaliśmy do szpitala, przyjęli mnie na oddział położniczy. Pokój fajny 2-osobowy, bez TV, więc spokój. ktg, coś tam się popisało, ale jeszcze nic konkretnego. Na badaniu 3cm, więc czekaliśmy. Waldek pojechał do domu. We środę na ktg skurcze co 5-7 min. ale słabo wyczuwalne, rozwarcie na 3 cm i kazali wykazać więcej inicjatywy. Więc jak tylko przyjechał Waldek ok. 11 to zaczęliśmy spacery po schodach i korytarzach i wtedy zaczęłam mocniej odczuwać skurcze, regularnie co 5 min. Wróciliśmy na obiad, jeszcze trochę pochodziliśmy. Ok. 14 poszłam do położnej, zbadała mnie, szyjka gładka, rozwarcie bez zmian, ale umieściła mnie już w sali do porodu rodzinnego, tam dała piłkę do skakania. Jeszcze po badaniu powiedziałam jej, że chciałabym znieczulenie, na to lekarz, który tam siedział, zażartował, że w takim razie muszę się pospieszyć, żeby zdążyć przed północą, bo potem idą spać :D Więc wzięłam się za skakanie, żeby mała wyskoczyła przed północą. Jakie było moje zdziwienie, jak po paru minutach skakania skurcze zaczęły się powtarzać już co 2 min. że trudno było rozpoznać kiedy kończy się jeden a zaczyna drugi. Już nie dałam rady skakać. Dostałam lewatywę i miałam wytrzymać 5 min ale nie było szans, poszło od razu przy najbliższym skurczu :) Skurcze były już bardzo bolesne. Jak upomnieliśmy się o znieczulenie, to dopiero sprawdziła moje wyniki badań, ze są nieaktualne, więc dopiero założyła wenflon i oddała krew do badania. Prawie cały czas byliśmy sami z W a położna siedziałą u siebie (trafiłam chyba na najgorszą, nieczułą położną na oddziale). Trzeba czekać na wyniki ok. 40 min. Rozwarcie powiększyło się do 6cm. Do 16ej strasznie mocne skurcze co 2 min., ledwie byłam w stanie oddychać. Dostałam okropnych dreszczy, których nie byłam w stanie opanować. Było mi zimno i cała dygotałam! W końcu o 16 przyszła przemiła pani anestezjolog, uspokoiła mnie, wkłuła się w kręgosłup, coś mnie uwierało, więc poprawiła. Ciężko było jej zdążyć pomiędzy skurczami, bo prawie nie było przerwy. Kazali wejść na fotel (taki wypasiony, że ho ho, ale co z tego, jak pozycja tylko tradycyjna). Ciągle mówiłam, że mi strasznie zimno, więc przykryli mnie kocem. Ulga nastąpiła dopiero po kilku minutach. Odeszły wody i były trochę zielonkawe :( Przestało mnie cokolwiek boleć. Położna poinstruowała mnie, jak mam przeć i jak wyczuć skurcz. Pierwsze parcie spieprzyłam, bo zrobiłam wydech, ale już byłam w stanie żartować, że dopiero się uczę ;) Następne poszły już ładnie, parłam 3 razy na skurczu i wydaje mi się, że może przy 3 skurczu pokazała się główka i przy następnym wyskoczyła tak mocno, że wody ochlapały inną siostrę pod oknem :D Lekarz trochę naciskał brzuch, żeby pomóc, ale zrobił do nawet delikatnie. Położyli mi Natalkę na brzuchu, kazali przeczytać opaski, dumny tatuś dopominał się, żeby przeciąć pępowinę :) Oddechu nie złapała od razu, dopiero, jak szybciutko odessała gruszką wody, to usłyszałam jej płacz. Była godzina 17:00 - koniecznie chciała zdążyć na Orłosia :D Oczywiście była dla mnie najśliczniejsza i kochana, ale nie mogłam do końca uwierzyć w to, że właśnie urodziłam córeczkę, że mamy dziecko! Z uczuć przeważało niedowierzanie! Tatuś poszedł z Natalką do pomiarów. Dziewczyna duża 4,07kg, 58cm, obwód główki 34cm. Nie pamiętam czy jeszcze parłam żeby urodzić łożysko czy sami wyciągnęli.. chyba raz parłam. Łożysko było w porządku. Położna mnie nacięła (Waldek twierdzi, że niepotrzebnie, bo mała bardzo ładnie wychodziła), choć nie wiem kiedy. A potem zaczęło się szycie, które trwało pół godziny, bo położna (nie lekarz) nie mogła sobie poradzić z zatamowaniem krwawienia. Aż mi się wtedy przypomniały "kwiaty polskie damqelle" :D Bogu dziękuję, że znieczulenie cały czas trzymało, bo jak czułam, jak położna szarpie tą nicią, to pewnie bym zemdlała z bólu. W końcu położna z Waldkiem przeprowadzili mnie na łóżko, ale im "spłynęłam" na moment, ledwie mnie dociągnęli. Potem Walduś przywiózł naszą pannę w "wózeczku" taką ciasno opatuloną i próbowałam ją przystawić, coś tam pociumkała, ale nie szło nam to zbyt dobrze. Była z nami może pół godzinki, może dłużej, a potem ją zabrali i zostaliśmy sami z Waldusiem - najszczęśliwsi rodzice pod słońcem. Przyrzekłam sobie, że przy następnym porodzie też wezmę znieczulenie, bo to ból, a nie znieczulenie stępia umysł! W trakcie skurczów byłam jak w transie, zupełnie wyłączona i myślałam tylko, żeby przestało boleć. A potem zajęli się nami bardzo troskliwie w szpitalu, małą wzięli do noworodków, żebym odpoczęła, przywieźli ją ok. północy na karmienie, troszkę pobyłyśmy same, a potem na resztę nocy też ją wzięli, bo obie potrzebowałyśmy się wyspać. Po kilku dniach w ranie zrobił mi się krwiak, przez który nie mogłam normalnie chodzić, tylko dociągałam jedną nogę, a mocz oddawałam w wc bez żadnego czucia. Jak lekarz odbarczał tego krwiaka (luzował szwy pensetką), to myślałam, że go pogryzę. Ale potem naprawdę mi się poprawiło. Dostałam antybiotyk. Jeszcze położna powiedziała, że "w sumie jak nie mogła zatamować tego krwawienia w czasie szycia, to mogła mi podać antybiotyk, ale skąd mogła przewidzieć? Musieliby dawać wszystkim kobietom..." Wrrr.
Strasznie się rozpisałam, a myślałam, ze mało co pamiętam :)
 
Mała urodziła się 9 stycznia, a na imię dostała Natalia
smile.gif
Mojej mamie wciąż myli się na Paulinka a babcia stwierdziła że powinna być Lucynka xD Po urodzeniu miała 3,6 kg i 56 cm, jednak po 1 dobie spadła do 3,2 kg. Okazało się że brzuszek jeszcze się nie do końca wykształcił i pierwsze dni robiła kupki z krwią i podejrzanym śluzem, ale szybko jej to minęło, ważne że brzuszek nie bolał. Po 3 dniach za to okazało się że mała ma żółtaczkę niemowlęcą i trzeba było maleńką naświetlać i podawać glukozę. Ale to też już załatwione
smile.gif
Ze mną też nie było wesoło, okazało się że dwa dni przed porodem zaczęło mi się odklejać łożysko czego nie rozpoznałam, wydawało mi się że to skurcze przepowiadające. Akcja porodowa była... jak z dr House
winkrazz.gif
o 22 z minutami poczułam jakby mi pękł balon w brzuchu i uleciały wody płodowe... z krwią. Ja w panikę, narzeczony dzwoni po karetkę, mama szybko mnie pakuje i uspokaja, karetka była już po 10 minutach, po następnych 10 już byłam w szpitalu. Tam z miejsca na porodówkę, badanie "dotykowe" (jak lekarz "macał" mi łożysko to znów wody mi odeszły, a krwi więcej jak w domu...) USG, KTG i okazuje się że tracę dziecko ;_;, minuta i już leżę na stole operacyjnym, wszyscy w "spokojnej" panice, szybko, szybko, dostałam maskę tlenową w której się dusiłam, narkoza, zasnęłam nie wiem kiedy... I zaraz obudziłam obolała, zmarnowana, jeszcze kazali mi się czołgać z stołu operacyjnego na łóżko pooperacyjne :/ Jak mi usuwali łożysko to dostałam krwotoku i potem leżałam dwie doby z taką rurką w brzuchu która odchodziła od pudełka przyklejonego na taśmę do mojej nogi :/ Mała urodziła się o 23:05. Bałam się cesarki, no ale jest ok. Mam za to piękne zszycie :) Niestety brzucha już pokazywać nie będę bo mimo starań dostałam wstrętnych rozstępów, ale jakby nie to to naprawdę pięknie i bardzo nisko mnie kroili, dałoby się bliznę spokojnie schować pod bikini :p
 
No to teraz moja kolej w końcu mam czas żeby napisać:)
a więc jak pamiętacie zawsze co byłam na wizytach u lekarza mówił mi że wcześniej urodzę bo nie dość że mam łożysko przodujące to jeszcze nadczynność tarczycy więc byłam przygotowana na przedwczesny poród w 34 tygodniu ciąży leżała w szpitalu z powodu małej ilości wód płodowych podejrzewali że sączą mi się pojechałam do szpitala leżałam 3 dni wyszłam na własne żądanie po robili mi badanie usg przepływy itp. wyszło że faktycznie mało mam wód ale nie sączą mi się no i dzidziuś był też za mały jak na tak zaawansowaną ciąże w ktg wychodziły mi skurcze ale ja ich nie czułam obawiałam się troszkę bo leżałam z dziewczyną co rodziła już 3 razy i ani razu nie miała akcji porodowej tzn nie czuła skurczy i musiała mieć cesarkę więc od razu pomyślałam że też tak będę mieć nic mi więcej nie robili więc się wypisałam do domu lekarz mnie wyzywał że zacznie się akcja porodowa jak wrócę do domu no ale wróciłam i nic się nie działo minęły święta i tak mijały mi tygodnie 36.37,38,39 więc się wkurzyłam już się nastawiłam że wcześniej urodzę a tu brzuch rośnie ja już nie miałam siły go dźwigać a tu dupa nic się nie dzieje no to 24 stycznia wybieram się do lekarza z całą rodzinką bo z mężem i siostra z irlandii ze szwagrem przyjechali i też pojechali ze mną lekarz dziwił się co ja jeszcze robię z brzuchem ja mu na to to ja się pytam mówił pan że tak szybko pójdzie a tu na jutro termin a nic się nie dzieję no to mi zrobił masaż szyjki troszkę krwawiłam i mówi że jeżeli do 30 nie rozwiąże się samo to mam przyjechać do szpitala on ma dyżur i mi wywoła no to się z mężem zaczęliśmy denerwować że to już w końcu do mnie dotarło dostałam ostateczny termin masakra powiedziałam siorze żeby nocowali u nas posiedzimy pogadamy tym bardziej że nie długo wracają no i o północy zaczęło się skurcze co 10 minut ale mówię wytrzymam jak najdłużej w domu żeby na porodówce długo nie leżeć na wizycie miałam 2 cm rozwarcia więc poczekam wytrzymałam do 3.0 w końcu się zebraliśmy i pojechaliśmy do szpitala w szpitalu akurat prądu nie było ale mnie przyjęli babka mnie zbadała pytała się od kiedy skurcze i co ile to jej wszystko powiedziałam no i mówi to szybko pani pójdzie jak tyle pani wytrzymała w domu bada mnie bada i mi ku*wa mówi że 3cm rozwarcia masakra myślałam że będzie więcej byłam zła jak nie wiem bolało mnie jak cholera a tu dopiero 3 cm położyli mnie na porodówkę bóle bolące jak cholera(krzyżowe) o 10.00 pękł pęcherz płodowy wody odeszły no to się ucieszyłam że już coś się dzieje no i o 12.00 zaczęłam mieć parte rozwarcie 10cm przyszli lekarze nawet ten co mnie straszył w 34 tygodniu że urodzę przedwcześnie to mu przypomniałam się że tak mówił a proszę dziecko usłuchane i wychodzi na świat wtedy kiedy był ustalony termin z miesiączki no zaczęło się byłam już zmęczona mężowi na partych kazałam wyjść urodziła się główka lekarze zaczęli coś między sobą rozmawiać wiedziałam że jest coś nie tak pytam się czy coś nie gra a oni na to że nie w porządku ale nie wiedziała pani że dziecko ma rozszczep masakra pustka w głowie strach jak nie wiem, kurde ale czego rozszczep kręgosłupa masakra te myśli ale lekarz mówi że nie na pewno wargi nie wiadomo czy też podniebienia o 12.04 urodziłam mąż wszedł przeciąć pępowina ja oryczana w szoku jak nie wiem gdy ją zobaczyłam zaraz mi ją wzięli na obserwacje czy nie ma żadnych innych wad wodzonych ja poszłam na sale po prodową mąż poszedł do małej i popytać lekarz o co chodzi i co z dzieckiem ja w ogóle jej nie widziałam tzn dali mi ją na brzuch ale nie patrzyłam na nią nie mogłam no i zastanawianie się od czego przecież tak dbałam o siebie dlaczego my zawsze musimy mieć pecha z czymś mąż przyszedł zrobił jej zdjęcie te co wysłałam pierwsze w inkubatorze jak ją zobaczyłam myślałam że coś poczuje że to moja córeczka ale nic nie miałam żadnych odczuć strasznie się czułam mąż w ogóle nie mógł nic mówić taki był przejęty a zarazem wzruszony pojechał do domu mi małą dali dopiero po 3 dobie wzięłam ją nakarmiłam przytuliłam ,ale dalej nic nie czułam później dostała żółtaczki wzięli ja na lampy na 3 dni chodziłam do niej patrzyłam na nią ale dalej nic nie czułam na 7 dobę jej życia wypuścili nas pojechaliśmy do domu i zostaliśmy sami z małą w końcu można się na nią na patrzeć przytulić już inna atmosfera w domu niż w szpitalu zaczęłam się przełamywać w końcu i teraz już nie wyobrażam sobie gdyby maleńka urodziła się inna jest moja najukochańsza co prawda będzie musiała trochę przejść operacji ale nic nie będzie pamiętać i za jakiś czas wszyscy zapomnimy że była innym dzieckiem niż inne dzieci.
 
Ostatnia edycja:
To może i ja coś wyprodukuję :)

Termin miałam na 23 stycznia. 18 miałam ostatnią wizytę u gin. Powiedziała żebym sobie co drugi dzień jeździła na KTG do szpitala, no i że więcej się już nie spotkamy w gabinecie tylko w szpitalu. 21 pojechałam na pierwsze KTG, nic się nie działo, 26 pojechałam drugi raz ale badania mi nie zrobili ponieważ było kilka porodów i cały sprzęt był na porodówkach, więc 27 kolejna wizyta w szpitalu i badanie i znowu nic. Moja gin powiedziała że jeśli się nic nie rozkręci do niedzieli to w poniedziałek 31.01 zaprasza na oddział. W poniedziałek do szpitala pojechałam z mamą. Podłączyli mnie najpierw pod KTG tu oczywiście nic, następnie USG, pani doktor wypytała się mnie o wszystko no i badanko i w pewnym momencie pyta się mnie ile ważyła córa jak ją urodziłam no to mówię że 3650 i pytam się dlaczego się pyta, to mi mówi że synuś będzie większy. Ja już w szoku pytam się to ile? a ona do mnie że mi nie powie żeby mnie nie stresować tylko poprosi jeszcze jednego lekarza żeby zrobił USG i wtedy porównają wyniki bo ona może się mylić. Akurat przechodził lekarz więc go zawołała, i mierzą i mierzą i mierzą no i on do niej że jemu wychodzi taki a ona do niego no to mi wyszedł mniejszy. W końcu pytam się to ile wyszło a on do mnie że między 4800 a 5300. Zbladłam i chciałam uciekać, no ale jeszcze macanko, i pytam się czy będzie cc czy będą wywoływać a ona że jeszcze nie wie, podejmą decyzję rano. I na oddział. Mówię do mamy ile wyszło a ona nie martw się może się pomylili, ja też w duchu liczę że to +/- 500 to w moim przypadku będzie minus. No ale nic poszłyśmy na oddział ja się rozpakowałam, jeszcze zeszłam z mamą coś przekąsić bo niestety pora obiadowa minęła a kolacji już miałam nie dostać. Tak się zestresowałam że aż mi krew z nosa poszła i ciężko było zatamować. Zadzwoniłam do męża i mówię mu a on powiedział tylko dwa słowa "ja pier....le":-). Wieczorem przyjechał trochę pogadaliśmy i pojechał a ja zostałam z dręczącymi myślami co to będzie.
1.02.2011 Rano po 8 przyszła po mnie siostra i mówi że idziemy na dół na porodówkę, ja próbuję się podpytać czy coś wie.... niestety... Na dole badanie, rozwarcie na 3 oczywiście ja nic nie czuję, lekarz się śmieje i pyta w żartach na czym ja takie duże dziecko wyhodowałam.
Zbadał i już po chwili wiedziałam że czeka mnie cesarka. I znowu strach co to będzie. Trafiłam na naprawdę fajny zespół pielęgniarek podtrzymywały na duchu, mówiły co będzie i żeby się nie martwić - he he łatwo im mówić. Założenie cewnika niezbyt przyjemne i na salę, znieczulenie i już widzę że dwie lekarki które będą mnie ciąć idą w moją stronę a ja od pasa w dół bez czucia, już nawet uciekać nie ma jak. No i cięcie, próba wyciągnięcia małego... oj zagnieździł się tam ładnie, ciężko było wyciągnąć i wszyscy w koło o jaki duży chyba z 4 i pół kilo waży. Pokazały i zabrały... i nagle słyszę jego głos... łzy lecą po policzkach jak grochy a szwaczki szyją... Pani wróciła z maleństwem, pokazała, powiedziała że waży 5410 i zabrała na oddział noworodków... w końcu zeszyły, zabrali mnie na oddział a tam już czekał na mnie męż. Poszedł zobaczyć synusia. A mnie zaczęło trzepać z zimna i trzepało i trzepało a jak przestało trzepać to zaczęło puszczać znieczulenie. Niezbyt to było przyjemne, na szczęście dość szybko przynieśli mi synusia i o bólu myślałam troszkę mniej. A później po 12 godzinach wstawanie, ciężko było jak cholera. A później już jakoś poszło...
 
szczerze mowiac nie ma co opowiadać ... to był jeden wielki koszmar i dla mnie i dla małej ... urodzila sie w 29 tygodniu, mialam strasznie parte skurcze i musialam naturalnie urodzic, zadne leki podtrzymujace nie dzialaly ... trafilam do szpitala 31 grudnia 2010 roku, choc termin mialam na poczatek marca ... polozna zbadala mnie i co? 10 cm rozwarcia --> na porodowke:szok: ja odrazu wielkie oczy, jak to? teraz? to dopiero 29 tydzien!! wreszcie zemdlalam i odeszly mi wody, czulam sie potwornie, pojechalam na porodowke i w ciagu 30 min urodzilam coreczke ... dokladnie o 1:12 zostalam drugi raz mama ... to bylo 1 stycznia 2011 roku .. mala byla malenka, strasznie malenka ... wazyla zaledwie 1300 gram i dostala 1 pkt - odrazu wzieli ja pod tlen, wiecie jaki to koszmar zabrac nowonarodzone dziecko od matki? ehh:-( nie moglam karmic piersia bo zabrali mi ja i nie oddawali, ja spytalam sie czy cos jest nie tak, a oni powiedzieli ze zycie Blanki jest zagrozone ... ja wtedy w placz do meza w sluchawke (on byl wtedy w pracy), "przyjezdzaj, nasze dziecko umiera" ... maz przyjechal, pocieszal mnie jak tylko mogl, ale to nic nie dawalo, oprocz tego ze mialam w nim wsparcie, z Blanka nie bylo lepiej ... poszla do inkubatora i zostala tam na dobre niestety ... :-( ja wyszlam do domu, po co mi siedziec w tej pustej sali i gapic sie w sufit, codziennie przyjezdzalam do Blanki i wierzylam, ze bedzie dobrze ... mala miala pozatym wade serduszka, wiec i z tym kolejne klopoty ... siedziala w inkubatorze dluugo, az wreszcie nadszedl ten wspanialy dzien , 26 lutego (prezent urodzinowy:-D) moglam pierwszy raz wziasc swoje dziecko na rece, pocieszyc sie nim, przystawic do piersi ... mala wtedy wazyla juz cos okolo 3 kilo ...nikt nie wie, jak bardzo sie wtedy cieszylam ... a 8 marca, na Dzien Kobiet, Blanka wrocila do domu:-):-) mlodsza cora przygotowala rozne dekoracje na czesc ze jej mlodsza, dlugo wyczekiwana siostra wraca do domku, ze ja zobaczy .. ja z mezem rowniez bardzo sie cieszylismy, a Blanka moja kochana byla juz coraz wieksza, nie widac bylo po niej wczesniactwa :tak: taki okruszek malenki ... pozniej czesto jezdzilismy na wizyty u roznych lekarzy, Blanka chorowita byla, ale juz byla w domu, razem ze mna:-) teraz Blanka ma juz 4 miesiecy , i jest szczesliwym, dobrze rozwijajacym sie niemowleciem , mam nadzieje ze nigdy nie bede miec takiej straty nerwow, i tyle wyplakanych lez nie strace, jak przy porodzie i po porodzie Blanki .. nikomu nie zycze takich wrazen .. moglabym to opisywac i opisywac, ale mam obowiazki hehe :-D Blanka chce spac, Amelka glodna i tak to :-D Pozdrawiam!
 
Ostatnia edycja:
Widzę że tu same porody szpitalne ale i tak swoj opisze :)

No więc zaczęlo się 24 stycznia 2011(dodam że termin miałam na 25). Byłam z córką na basenie. Już tam pojawiały się pierwsze nieregularne skurcze.NIe robiąc paniki spokojnie przebrałam małą i wróciłyśy do domku. Skurcze zaczęły pojawiać się coraz częściej choć nie były zbyt dokuczliwe. Położyłam się wiec spać , mając na uwadze to że lepiej mieć siłę kiedy już się rozkręci na dobre. Spać jednak nie mogłam bo skurcze pojawiały się coraz cześciej. O 1.30 były na tyle dokuczliwe ze nie mogłam leżeć - co 4 minuty. Obudziłam męża powiedziałam że chyba się zaczyna ale zeby został jeszcze w łóżku a ja się wykąpię i pochodzę trochę. M. chyba się troszkę wystraszył bo nie poleżał już za długo :). Zaczęłam się krzątać po domu, sprzątać, To mnie uspakajało. O 3.00 skurcze dawały już w kość więc postanowiliśmy odwieźć młodszego synka do dziadków i zadzwonić do naszej położnej. Opisaliśmy sytuację. Zjawiła się u nas godzinę później. Skurcze co 3 minuty , chodziłam i gośno oddychałam. Położna posłuchała tętna maluszka- było prawidłowe. Zbadała mnie i jak powiedziała że to dopiero 1,5 cm to się załamałam. Zaproponowała mojemu m. żeby się jeszcze przespał bo bedzie musial mieć potem dużo sił i energii by zająć się mną i dzieciaczkiem, sama też drzemała. Co kilkanaście minut słuchała trętna malucha.Tak mijały godziny. Skurcze coraz bardziej bolesne, coraz trudniejsze do wytrzymania. O & mąż wstał i przygotował córcie do przedszkola. Powiedział że dzisiaj urodzi się jej siostrzyczka. Ja w tym czasie kolejny raz brałam kąpiel. Koło 8 miałam 6cm rozwarcia. M. poszedł do sklepu po swieże pieczywo. Zrobił pyszne śniadanko dla naszej położnej i siebie, Ja niestety nie miałam już zbytniej ochoty na jedzenie. Usiadłam z nimi przy stole i po cichu stękałam przy każdym skurczu. Potem moje stękanie robiło się coraż głośniejsze:-D Położna powiedziała że muszą się pospieszyć z jedzeniem bo nie zdązą na przyjscie na świat Hani. Ja na to że dam im skończyć jeść:-D Tak też się stało. Chwilę później przenieśliśmy się na kanapę. Położna zaproponowała mi pozycję kolankową. Oparłam się łokciami o kanapę klęcząc na dywanie. W tej pozycji poród przebiegał dużo szybciej . Noie było mi już wtedy do śmiechu :) Położna ze spokojem i uśmiechem siedziała za mną a m. stał tuż obok mnie i dopingował.Miałam prawe zupełne rozwarcie i niemogłam powstrzymać się od krzyku i parcia. o 9.45 na świat przyszła nasza córeczka. Spokojnie, bez płaczu wprost w moje ręce. Położna pomogła mi wstać i położyć się na kanapie. Malutka leżała na moim nagim brzuchu a położna powoli zaciskała pępowiinę. Mąż przeciął ją- tym razem bez drżenia rąk :). Dzidzia od razu chwyciła pierś Ssała ponad godzinę.To był cudowny czas w który nikt nie ingerował, nikt mi go nie odbierał. Mogliśmy się sobą nacieszyć. dopiero kiedy skończyła ssać położna wzięła ją do zwaznia. Mała nie była poddana rutynowym i często zbędnym zabiegom piel. jak np odśluzowanie czy natychmiastowe ważenie mierzenie, zakraplanie oczu. Niedlugo potem przyjechał pediatra. Zbadał dzidizunię i nie miał żadnych zastrzeżeń. Powiedziałabym nawet że był w szoku że dziecko po porodzie domowym jest w tak świetnej formie :) o mamie nie wspominając :) ZAraz po wyjściu doktora poszłam się wykąpać, Powiem Wam ze czułam się świetnie. Zadnego nacięcia krocza, żadnych pęknieć -zaleta rodzenia w pozycji wertykalnej. Nie byłam zmęczona. Byłam po prostu szczęsliwa...W taki sposób mogłabym rodzić więcej dzieci... Co dzień bedę dziekowac naszej położnej za jej cierpliwość, wyrozumiałość i ciepło. Bez niej nie udałoby się...
 
Witam,
Moze nie sa to swieże doświadczenia, bo sprzed 5 lat ale w obliczu zblizajacego sie drugiego porodu na nowo odzyły. Lipiec 2010- Mam jeszcze tydzien do terminu. Przez ostatnie dwa dni jestem 3x na Izbie przyjęć- co prawda zadnego bolu, zadnych skurczy ale takie lekkie rozwieranie w dole. Na Izbie jestem za każdym razem podlaczona do KTG- na wydruku zadnych aktywności porodowych i odsylają do domu. Uparcie wracam:)
Za 4x lekarz mnie bada i o dziwo kieruje na oddział- niby nic 4cm rozwarcia ale na wszelki wypadek zostaje.
Noc przesypiam bez wydarzeń. Rano z meżem rozwiazuje kzyzówkę. Na KTG nadal nic ale rozwarcie 6cm. Dostaje oksytocynę- i wesoło zasuwam po korytarzu z kroplowką. Ale o co chodzi z tymi krzykami- nic nie rozumiem... do czasu
Dyzurujacy lekarz decyduje sie przebić worek płodowy. OOO czuje pierwszsy skurcz i natychmiast musze do łazienki. NATYCHMIAST! Idę, mąż za mna. W polowie drogi zawracam na sale porodową z partymi. Zaczęlo się...
O matko BOLI!!! Bardzo boli. Byłam w takim szoku ze glos uwiązł mi w gardle. Z oddali słyszałam polecenia polożnej: nie przyj, oddychaj... teraz...
Przy pełnym rozwarciu i silnych skurczach w ciagu 30 minut urodziłam slicznego synka. Dlugo nie mogłam dojść do siebie. To wszystko działo sie za szybko, a ja nie byłam przygotowana na TAKI ból.
Teraz obawiam się tylko tego ze po odejsciu wód plodowych nie zdąże na porodówkę- obawiam się to zle slowo- ja jestem przerazona...
 
reklama
Spróbuje opisać mój poród.
Przyjechaliśmy do szpitala w sobotę o 18, myślałam że zrobią badania i odeślą do domu, ale jednak przyjęli mnie na odział. Na oddziale dziewczyny zaczęły mi opowiadać co robią aby wywołać poród przerażenie było ogromne i nie mogłam zasnąć i w nocy zaczęły się skurcze tak co 30 minut nie za bardzo uciążliwe więc myślałam że to przepowiadające. W dzień nic się nie zmieniło zaczęły być częstsze, ale wmawiałam sobie że to tylko przepowiadające. Jak już wypadł czop poszłam do pielęgniarki powiedzieć jej że chyba się zaczyna podłączyły mnie do ktg gdzie już widać było regularne skurcze. Potem wzięli mnie na badanie i okazało się że mam tylko rozwarcie na jeden palec, dali mi jakieś czopki i podłączyli do kroplówki i ktg. Nagle się okazało że przy moich skurczach małemu zanika tętno. Pielęgniarka wzięła zapis i za chwilę przyszła z inf. że mam się szykować na porodówkę ze słowami że poród i tak się dzisiaj zakończy tylko nie wiadomo jak. Więc ja z przerażeniem poszłam za nią. Tam znowu podłączyli mnie do ktg i przyszło dwóch lekarzy aby przebić mi wody płodowe ból ogromny no i już było rozwarcie na trzy i pół palca. Skurcze bolesne jak cholera ponieważ musiałam leżeć. Mężowi kazali inf. jak małemu będzie zanikać tętno oczywiście zanikało przy każdym skurczu, więc nadeszła decyzja o cesarce oczywiście podpisałam dokumenty i zawieźli mnie na salę operacyjną po drodze jeszcze złapały mnie skurcze i jak anestezjolog znieczuliła mnie to w sekundę wszystkie cierpienia odeszły. No i po chwili wyciągnęli Franka i co się okazało był owinięty pępowiną. Na szczęście szybka decyzja lekarzy i mój synek urodził się zdrowiutki i jak to określili z rozwiniętymi płucami, bo tak strasznie płakał. Potem szycie i powrót na odział i tam dopiero zobaczyłam tak naprawdę mojego synka.


Pewnie od razu po porodzie więcej bym napisała ale siły brak, a teraz to już troszkę zapomniałam, ale ból pamiętam i nie wiem czy zdecyduje się na drugie dziecko, bo i wiem jak boli naturalnie i wiem jak to jest po cesarce, dla mnie to masakra.
Ja także przeżyłam szok przed porodem. 4,5h mnie trzymali przy 5cm rozwarcia aż w końcu poszłam na cięcie. Dla mnie też koszmar natomiast jestem teraz w kolejnej ciąży i odesłali mnie do domu ze skurczami co 7 minut. 😂 I teraz tak sobie siedzę z bolesnymi skurczami w domu i nie wiem co ze sobą zrobić bo kazali czekać nie wiem na co. Mimo że boli to nie żałuję że zaszłam w kolejną ciążę ❤️
 
Do góry