To i ja podzielę się z wami opowieścią o moim porodzie.
26.07 rano stawiłąm się doszpitala na umówioną wizytę z moim ginem kazał zabrac torbę bo moze zostawi mnie już na patologi byłam 8 dni po terminie. Ale w badaniach wszystko Ok więc wysłał mnie do domu i umóił się na środę na 16 znowu w szpitalu na badania i jeśłi nic się nie ruszy samo w czwartek 29 o 8 rano będę miała stawić się na wywołania.
Minął poniedziałek i wtorek i nic się nie działo.
W środe 28.07 rano o 5 wyprawiłam mojego M do pracy a sama położyłam się spowrotem spać. Ale o 6 obudziłąm sie z dziwnym bólem podbrzusza. Wstałam i patrzę na zegarek po 20 min ból powrócił i tak poczekałam do 7 i skurcze stały się regularne co 20 min. Wylazłam z łóżka i poszłam do mojej mamy z pytaniem że mam takie bóle podbrzusza co 20 min mama na to ze się zaczyna.
Ja nic tylko spokojnie zrobiłam sobie śniadanie, zjadłąm i siadłam do kompa. Skurcze zaczeły się powtarzać już co 15 min. o 10 zadzwoniłam do mojego M żeby po 11 spokojnie zwolnił się z pracy i wracał do domu bo mam skurcze i że pojedziemy na 16 do szpitala na umówioną wizytę z moim ginem.
Czekając na M przejżałąm torbę, posprzątałam trochę w domu, wykąpałam się skurcze były już co 10 min.
Jak mój wrócił z pracy też się przebrał, wykąpał zamówiliśmy taskówke i pojechaliśmy skurcze były już co 5 min.
Weszliśmy do szpitala i udaliśmy się na IP ja grzecznie stanełam w kolejce z uśmiechem na twarzy. Przedemną były 4 osoby w tym kobieta w ciąży i zagadała mnie z czym się zgłaszam a ja ze mam skurcze co 5 min na co kobieta w rejestracji że czemu nic nie mówię że szybko pod pokój nr 7 bo jeszcze im tu przed rejestracją urodzę ja ze śmiechem że spokojnie. Poszłam do pokoju 7 w tym czasie zadzwoniłam do mojego lekarza, który miał tego dnia dyżur w szpitalu i mówię ze mam skurcze co 5 min. On że zaraz zjawi się na IP.
Ja spokojnie weszłam do pokoju pogadałm z położną ona zbadała że owszem skurcze są ale rozwarcie na 1,5 palca. Przyszedł mój gin podpisał moje papiery i do zobaczenia na porodówce. Mój M wdział śliczny zielony mundurek i ruszyliśmy na porodówkę.
Tam cisza i spokój tylko ja jedna. Trafiłąm na młodą niemiłą położną. Położyła mnie na łóżko podpieła pod KTG i zbadała to była 17. Podłączyli mi kroplówkę z soli fizjologicznej i potem z OXY. I tak sobie leżałam skurcze się nasilały bły już silne i co 3 min. Nikt do mnie nie zaglądał mój M nerwowy że mnie boli a nikogo nie ma. I nagle ( było jakoś po 18) patrzę a do nas wchodzi znajoma położna z gabinetu mojego lekarza ale się ucieszyłam. Pyta sie mnie czy zgadzam się na obecność studentki ja że pewnie. Pozwolili mi wstać i iść do WC tam odszedł mi czop a jak wróciłam na sale i położyłąm to zaczeły odchodzić mi wody i okazało się że zielone strach nas obleciał czy z Małą wszystko będzie OK.
Skurcze miałam już dość bolesne regularne co 2 min ale rozwarcie na 3 palce.
Położna i ta studentka nie odstępowały mnie na krok. Jak zaczeły się parte a nie wolno mi było przeć położyli mnie na prawym boku nogę zarzuciłąm sobie na tą podpórkę od nóg i tak sapałam na skurczach jak piesek a mój M masował mi plecy i znosił moje pretensje
Jak zaczełą się już końcówka porodu była przy mnie polożna, studentka, mój gin i czekałą już pediatra no i mój M dzielnie pomagający, oddychający ze mną, przytrzymujący mnie za kark. I o 21.30 po dosłownie 4 mocnych parciach Zuza była na świecie. Cała zdrowa dostała 10 pkt., łożysko urodziłam w 10 min tata dostał zwarzoną, zmierzoną i przebadaną córcie na ręce a mnie zszywał mój lekarz. Przewieźli nas na sale poporodową gdzie załapałam się na kolacje. Po 2 godz tata pojechał do domu a nas przewieźli na oddział gdzie ja po jakiś 30 min poszłąm się wykąpać i wtedy poczułąm sie super.
Wiem że gdyby nie wspaniała położna pani Ola i młoda studnetka Kasia było by ciężko a tak naprawdę dobrze wspominam poród pomimo bólu i nerwów czy przez zielone wody z Małą wszsytko OK.
No trochę bez ładu i składu ale też nie wszystko dokłądnie pamiętam
26.07 rano stawiłąm się doszpitala na umówioną wizytę z moim ginem kazał zabrac torbę bo moze zostawi mnie już na patologi byłam 8 dni po terminie. Ale w badaniach wszystko Ok więc wysłał mnie do domu i umóił się na środę na 16 znowu w szpitalu na badania i jeśłi nic się nie ruszy samo w czwartek 29 o 8 rano będę miała stawić się na wywołania.
Minął poniedziałek i wtorek i nic się nie działo.
W środe 28.07 rano o 5 wyprawiłam mojego M do pracy a sama położyłam się spowrotem spać. Ale o 6 obudziłąm sie z dziwnym bólem podbrzusza. Wstałam i patrzę na zegarek po 20 min ból powrócił i tak poczekałam do 7 i skurcze stały się regularne co 20 min. Wylazłam z łóżka i poszłam do mojej mamy z pytaniem że mam takie bóle podbrzusza co 20 min mama na to ze się zaczyna.
Ja nic tylko spokojnie zrobiłam sobie śniadanie, zjadłąm i siadłam do kompa. Skurcze zaczeły się powtarzać już co 15 min. o 10 zadzwoniłam do mojego M żeby po 11 spokojnie zwolnił się z pracy i wracał do domu bo mam skurcze i że pojedziemy na 16 do szpitala na umówioną wizytę z moim ginem.
Czekając na M przejżałąm torbę, posprzątałam trochę w domu, wykąpałam się skurcze były już co 10 min.
Jak mój wrócił z pracy też się przebrał, wykąpał zamówiliśmy taskówke i pojechaliśmy skurcze były już co 5 min.
Weszliśmy do szpitala i udaliśmy się na IP ja grzecznie stanełam w kolejce z uśmiechem na twarzy. Przedemną były 4 osoby w tym kobieta w ciąży i zagadała mnie z czym się zgłaszam a ja ze mam skurcze co 5 min na co kobieta w rejestracji że czemu nic nie mówię że szybko pod pokój nr 7 bo jeszcze im tu przed rejestracją urodzę ja ze śmiechem że spokojnie. Poszłam do pokoju 7 w tym czasie zadzwoniłam do mojego lekarza, który miał tego dnia dyżur w szpitalu i mówię ze mam skurcze co 5 min. On że zaraz zjawi się na IP.
Ja spokojnie weszłam do pokoju pogadałm z położną ona zbadała że owszem skurcze są ale rozwarcie na 1,5 palca. Przyszedł mój gin podpisał moje papiery i do zobaczenia na porodówce. Mój M wdział śliczny zielony mundurek i ruszyliśmy na porodówkę.
Tam cisza i spokój tylko ja jedna. Trafiłąm na młodą niemiłą położną. Położyła mnie na łóżko podpieła pod KTG i zbadała to była 17. Podłączyli mi kroplówkę z soli fizjologicznej i potem z OXY. I tak sobie leżałam skurcze się nasilały bły już silne i co 3 min. Nikt do mnie nie zaglądał mój M nerwowy że mnie boli a nikogo nie ma. I nagle ( było jakoś po 18) patrzę a do nas wchodzi znajoma położna z gabinetu mojego lekarza ale się ucieszyłam. Pyta sie mnie czy zgadzam się na obecność studentki ja że pewnie. Pozwolili mi wstać i iść do WC tam odszedł mi czop a jak wróciłam na sale i położyłąm to zaczeły odchodzić mi wody i okazało się że zielone strach nas obleciał czy z Małą wszystko będzie OK.
Skurcze miałam już dość bolesne regularne co 2 min ale rozwarcie na 3 palce.
Położna i ta studentka nie odstępowały mnie na krok. Jak zaczeły się parte a nie wolno mi było przeć położyli mnie na prawym boku nogę zarzuciłąm sobie na tą podpórkę od nóg i tak sapałam na skurczach jak piesek a mój M masował mi plecy i znosił moje pretensje
Jak zaczełą się już końcówka porodu była przy mnie polożna, studentka, mój gin i czekałą już pediatra no i mój M dzielnie pomagający, oddychający ze mną, przytrzymujący mnie za kark. I o 21.30 po dosłownie 4 mocnych parciach Zuza była na świecie. Cała zdrowa dostała 10 pkt., łożysko urodziłam w 10 min tata dostał zwarzoną, zmierzoną i przebadaną córcie na ręce a mnie zszywał mój lekarz. Przewieźli nas na sale poporodową gdzie załapałam się na kolacje. Po 2 godz tata pojechał do domu a nas przewieźli na oddział gdzie ja po jakiś 30 min poszłąm się wykąpać i wtedy poczułąm sie super.
Wiem że gdyby nie wspaniała położna pani Ola i młoda studnetka Kasia było by ciężko a tak naprawdę dobrze wspominam poród pomimo bólu i nerwów czy przez zielone wody z Małą wszsytko OK.
No trochę bez ładu i składu ale też nie wszystko dokłądnie pamiętam