reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówek

No to pora na moją historię. Choć żałuję, że nie mogłam napisać jej wcześniej, bo tak, jak pisała Klaudoss, na pewno zawierałaby więcej szczegółów.

A więc było to tak...

Był 23.12. Ostatnie wielkie porządki przed wigilią. Ja, z racji lenistwa i oczywiście ciąży ;-), raczej się w nie nie włączałam, jedynie kroiłam rzeczy na sałatkę siedząc na kanapie. Nikomu nie mówiłam o tym, że chyba zaczął odchodzić mi czop, bo moja siostra na pewno by mi gadała, że zaraz urodzę, a ja przecież muszę jeszcze zjeść jutro barszczyk z uszkami! Było grubo po 22. Drzemałam na łóżku, kiedy poczułam, że odchodzą mi wody. Wstałam zapłakana z łóżka i ku zdumieniu mamy i siostry oznajmiłam, że to już. Mimo totalnego szoku byłam mega spokojna. Zadzwoniłam po Adasia, wydałam mamie instrukcje, co dopakować mi do torby, a sama zaczęłam się ogarniać. Na IP dojechaliśmy około 23:30 - ja, Adam i moja siostra. Zostałam przyjęta z rozwarciem na 3cm, bez skurczy. Lekarz kazał odesłać rodzinę do domu, bo akcja porodowa może zacząć się dopiero rano. Mi w tym czasie kazał się przespać. Zostałam położona na sali przedporodowej. Położna podpięła mnie pod KTG i zaczęła przeprowadzać wywiad. Później dostałam dwa czopki. O 1:00 wszystko było już "załatwione";-), więc postanowiłam się przespać. No i się zaczęło. Pierwszy skurcz 1:05, drugi 1:10, póżniej 1:15, 20 itd. Po około 45 minutach powiedziałam o tym położnej. Zbadała mnie, podała do wypicia Neospazminę (pisałam o tym Claudii4you) i podpięła pod KTG. Męczyłam się tam jeszcze do około 5. Wtedy dostałam zastrzyk z oxy i powiedziano mi, żebym zadzwoniła po narzeczonego, jak skurcze będą bardzo silne (a do tej pory nie były?!). Zadzwoniłam od razu. W między czasie zrobiono mi jeszcze lewatywę. Nie mogłam już znależć dla siebie miejsca. Jak leżałam - bolało, jak siedziałam - bolało, jak chodziłam - też. Najlepiej było mi w WC, jak stałam zgięta w pół opierając się o sedes. Ale przecież nie mogłam tam siedzieć cały czas. Miałam już dość i zaczęłam panikować. Gadałam, że już nigdy nie będę rodziła, że chcę znieczulenie, ale było już za późno. Nagle zaczęły się bóle parte. Położna usiadła na brzegu łóżka, kazała mi podnieść prawą nogę zgiętą w kolanie i przeć, jak będę miała skurcz. W końcu przyjechał Adaś. Ogolony, wypachniony i blady jak ściana. Jak zobaczył mnie prącą zbladł jeszcze bardziej, więc kazałam mu wyjść. Ochłonął na korytarzu i wrócił i dzięki Bogu, bo trzymał mi w górze tą nogę, bo ja nie miałam już na to ani siły, ani ochoty. Po około pół godziny tych męczarni zostałam przeniesiona na salę porodową. Fotel - genialny. Super miękki i wygodny, więc powiedziałam, że tam mogę już zostać. Ale nie było mi dane. Przyszedł Pan Doktor. Bez ostrzeżenia uwalił mi się na brzuchu, położna w tym czasie masowała szyjkę, ja parłam, a Pani Ala (taka starsza babeczka, nawet nie wiem kim była) mówiła mi jak przeć. Cztery, może pięć partych i Jaś już leżał mi na brzuchu. Było to 24.12 o godzinie 6:20. Pierwsze, co wtedy powiedziałam, to że może jednak urodzę jeszcze kiedyś dziecko, bo warto. W tym czasie położna wyciągnęła ze mnie łożysko. Ja nawet tego nie widziałam, tylko Adam mi później opowiadał. Tak samo nie zorientowałam się, kiedy byłam nacinana. Jaś poszedł go mierzenia i ważenia (2450g, 51cm, 10 pkt), a ja dostałam znieczulenie i zostałam zszyta. Później przetransportowali nas do sali obok na pierwsze karmienie.

Generalnie poród był szybki, jak na pierwszy raz. Co do bólu, to wtedy wydawał mi się olbrzymi, ale wiem, że warto i jeśli bedzie mi dane, to z chęcią urodzę jeszcze raz. A uczucie tuż po, kiedy pierwszy raz spoglądasz ba swoje dziecko jest nie do opisania. Nawet teraz kręci mi się w oku łza, jak o tym pomyślę. Rozpakowane wiedzą o czy mówię, a Zapakowanym życzę, aby jak najszybciej mogły też to poczuć.
 
reklama
A więc pora na mnie. Otóż jak wiecie z moich żali wylewanych na forum nic nie zapowiadało porodu. 3.01 w nocy zaczął twardnieć mi brzuch, ale byłam przekonana, ze to nieszkodliwe skurcze przepowiadające. Tymczasem o 1.15 już 4 stycznia poczułam, że płynie mu coś ciepłego. Budzę męża i mówię - dawaj ręcznik i włączaj światło - zadziała błyskawicznie;) Po 30 minutach ubrani dotarliśmy na porodówkę - tam magiczne pytanie "Co ile ma Pani skurcze?", a ja dziewczyny z tych emocji, że to już, zapomniałam liczyć!!!!!!!!!!!!!!!!! Szybko nadrabiamy straty z mężem, wychodzi , że co 3, 4 miniuty;) Myslę sobie, że to już pewnie niedługo potrwa, próg bólu wytrzymywany;) Na KTG skurcze pokazuje na 60 % - w sumie do 5 rano mam 4 cm rozwarcia. 0 8 następne badanie – tylko 5. Wkurzyłam się poważnie, bo już liczyłam, że pójdzie to szybciej, tym bardziej, że korzystałam ze wszystkich wygód sali porodowej typu piłka, worki sako, drabinki;) Mąż zadzwonił po mojego lekarza, ten przyszedł i stwierdził, że jak chce urodzic szybciej to proponuje oksytocynę – zgodziłam się bez dwóch zdań. W czasie kroplówki cos ruszyło, ale efekty nie był zadowalający. 0 9.50 kolejne badanie – 6 cm. Lekarz stwierdził, ze „coś to za wolno idzie” i podkręcił kroplówkę na maksa. Ja do męża, że jak będę miała parte to ma wyjść, bo nie chciałam rodzic przy nim. Po 20 minutach i 5 megasilnych skurczach miałam już pełne rozwarcie, więc wdrapałam się przy pomocy męża wdrapałam się na fotel. Oczywiście, postanowiłam go trzymać za rękę ( człowiek naprawdę głupieje w tym momencie!!!) więc mój indywidualny poród był de facto rodzinny.;D Cieszę się, ze mąż jednak został – nawet na szycie, bo to dodaje pewności i poczucia bezpieczeństwa. Po kilku skurczach Wojtek był już z nami;) najcudowniejsze uczucie to trzymanie dziecka na brzuchu – nie da się go niczym zastąpić.
 
No to teraz ja i moj maraton.
Poniedzialek 27 grunia:
O 16 zglosilam sie na wywolanie porodu (cholestaza). Mieli mi zalozyc zel na otwarcie i skrocenie szyjki. Ostrzegli mnie, ze to moze potrwac kilka dni, ale nikt nie powiedzal, ze zel wywoluje bolesne skurcze wiec na to co mnie spotkalo nie bylam przygotowana.
Podlaczyli pod KTG, zbadali - rozwarcie ponizej 1, szyjka 2-4 miekka ale skierowna bardzo do tylu (do przebicia wod potrzebowali rozwarcie 2 i szyjke maksymalnie skrocona). Potem zalozyli zel- po ok 1 minucie zaczely sie skurcze- ekspres. Byly tak silne, ze troche jeczalam, poziom chyba 80, bardzo czeste ale krotkie. Mialam nadzieje, ze to oznacza, ze sie zacznie ale polozna wypwrowadzila mnie z bledu. potrzymala dluzej na KTG i puscila na gore na oddzial. Jak wstalam, to skurcze zaczely mniej bolec ale byly dalej. O 23 KTG skurcze regularne co 3 min ale nie za silne i dalej to nic nie oznacza. Mialam tetno 120 i dusznosci na skurczach wiec wezwali lekarke, ale powiedziala, ze wszystko ok- musze tylko zmienic pozycje.
Wtorek: O 8:30 schodze na porodowke. Mimo calej nocy skurczy praktycznie brak postepu. Zalozyli nastepna porcje zelu- tym razem nie bylo gwaltownej reakcji a skurcze malobolesne sa caly czas. Wyslali mnie znow na gore, mialam wrocic po polodniu na ocene postepu. Po polodniu postepu brak, skurcze zaczynaja bcoraz bardziej bolec.
Wieczorem skurcze zaczely mocno bolec. Polozna mnie zbadala na oddziale- wreszcie postep: rozwarcie 1, dlugosc 1. Polozna optymistka stwierdzila, ze pewnie nad ranem zaczne rodzic bez dalszej pomocy, jak bedzie bardziej bolec mam dzwonic. Dala mi paracetamol z kodeina zebym sie wyspala przed porodem bo bolalo juz tak, ze nie dalabym rady spac. Na szczescie w miare podzialal. Poza tym zaczela mnie namawiac ze powinnam rozwazyc zastrzyk z petydyny jak zacznie bardziej bolec, bo to moge dostac bez rozkreconej akcji a ona widzi, ze nie wytrzymam. zzadzwonilam do meza, ze moze sie zacznie i poszlam spac.
Obudzilam sie o 3 i znow bolalo. Zawolalam polozna- rozwarcie sie powiekszylo do 1-2cm ale dzis w nocy nie urodze. Zadzwoniilam do meza ze nic z tego, dostalam nastepna dawke paracetamolu i poszlam spac.
Sroda: Pelna nadziei o 8:15 poszlam na porodowke i ... nic. Zadnego postepu od 3 mimo skurczy. Bylam juz bardzo zawiedziana.Skurcze sa dalej, dalej bolesne. Po polodniu bylam juz pewna, ze sie zacznie i znowu zadnego postepu. Polozna powiedziala, ze dalaby rade przebic pecherz ale szyjka slabo przygotowana wiec musi spytac przelozona- a ta sie niezgodzila. Zalamalam sie kompletnie. Placzac wrocilam na gore. Mialam juz dosc psychicznie i fizycznie- i tu sie wykazal moj maz. Kazal mi wziasc dluga, ciepla kapiel. wszlam do wody i ... przestalo bolec. Co wiecej odprezylam sie i wzielam w garsc. Skutek uboczny- skurcze mi przeszly. Przyszla polozna (ta co byla optymistka). Powiedziala, ze przedterminowe wywolania czesto tak wygladaja i ze to normalne, ze mam dosc. Powiedziala, ze jutro rano tub w polodnie juz na pewno przebija pecherz bo to za dlugo trwa. I ze ona widzi, ze ja juz nie wytrzymuje i ze w nocy powinnam wziasc ten zastrzyk bo bede zbyt wymeczona i skonczy sie cesarka. W miedzyczasie KTG zaczelo wychodzic nieszczegolnie- tetno dziecka jednostajne- zmeczona juz byla. Jak napisalam juz skurcze sie skonczyly ale moja nadziej na spokojna noc legla w gruzach bo zaczekam mniecb potworny bol krzyza (potem sie okazalo, ze mala sie przekrecila plecy do plecow i uciskala kregoslop). O 8 wzielam kolejna kapiel i maz pojechal do domu ja mialam miec krotke KTG o 10 i spac. Guzik- tetno dziecka znow bardzo jednostajne i KTG trwalo 2h. Bol plecow stal sie nie do znesienia mimo paracetamolu. Poszlam sie wykapac i odszedl mi czop w tej kompieli- mnostwo go bylo i duzo krwi. Zasnelam na 40 min. Obodzil mnie taki bol, ze juz sie nie dalo. Prysznic nie pomaga- kompiel tylko puki w niej siedza ale ile mozna- zawolalam polozna pogodzona z tym zastrzykiem (stresznie nie chcialam). Ale przyszla innam chyba studentka i powiedziala, ze moze mi przyniesc TENS. Zgodzilam sie od razu choc nie wierzylam w skutecznosc- podzialalo, przespalam reszte nocy ale bylam dosc wymeczona. Ale studentke to chcialam wycalowac- taka ulgabez zadnej chemii.
Czwartek 30 grudnia: Skurczy caly czas brak, o 8 zawolali mnie na dol, nie zdazylam zjesc sniadania- czekalam na meza bo nie chcialam wstawac bo bolalo. A tu niespodzianka- wszystko gotowe. Przy okazji wyszlo, ze dziecko obrocilo sie plecy dopleco i juz wiedzialam, ze latwo nie bedzie. Balam sie tego przebijania wod ale bylo calkiem ok. polozna powiedziala, ze mam 2h na rozkrecenie akcji. KTG znow nie szczegolne, ale olala i kazala chodzic zeby rozkrecic. Poszlam na gore po rzeczy zaczlely sie skorcze take, ze klekalam przy lozku mniej wiecej co 5 min- ale spokojnie do wytrzymania. Miedzy skurczami zjadlam sniadanie ale lekkie bo myslalam ze pozwola mi jesc w trakcie (z regoly pozwalaja). O 11 bylam na dole. Polozna mnie zbadala i byla srednio zadowolona bo bylo 3-4 a mialo byc 4 ale dala mi jeszcze szanse bez oksy na nastepne 2h. Ale stwierdzila, ze musi zrobic masarz szyjki. Zgodzilam sie choc wiedzialam, ze bedzie bardzo bolec bo juz raz (we wtorek w nocy) mi robili. Mylilam sie-tym razem bolalo strasznie i trwalo duzo dluzej- wrzeszczalam okropnie ale bylam dzielna i dalam jej skonczyc. Wyszla mowiac, ze mam 2h i sie zaczelo. Skurcze tak silne, ze chodzilam po scianach. Ale jeszcze jakos dawalam rade jak kleczalam nisko pochylona. Ale polozna przyszla po 40 min i powiedziala, ze musi pod KTG skuchac tetna dziacka bo porod wysokiego ryzyka. I to juz byla tragedia- jak skurcz mnie lapal w zlej pozycji to myslalam, ze oszaleje- mezowi prawie paalce zmizdzylam. Jak polozna to zobaczyla to zapytala czy chce zo- zgodzilam sie od razu choc moj moz twierdzi, ze ja bym sie wtedy na wszystko zgodzila. Zanim przyszla anestezjolog dali mi gaz oglupiajacy ale nie mialam czasu sie nauczyc jak uzywac bo za bardzo bolalo i nie pomog. Polozna probowala zalozyc weflon i rozwalila mi zyle przy okazji opryskujac sie moja krwia- duzo tego bylo. Przyszla anestezjolog, zalozyla weflon bez problemu i kazala usiasc ze zgarbionymi plecami. W miedzyczasie skurcze zaczely slabnac- chyba za bardzo sie zestresowalam bolem i adrenalina zrobila swoje. Odkazila, zneczulila i wbila sie w kregoslup. Znieczulenie zaczelo szybko dzialac. Pochwalila, ze jestem bardzo szczupla i ze w takie kregoslupy to ona moze sie wbijac i ze paralizu na pewno nie bedzie, wszystko ok (balam sie tego). W czasie badania okazalo sie ze tylko 4cm, a skurcze zanikly zupelnie. Czulam slad bolu w jednym miejscu ale sie nie przejelam. Podlaczyla oksy i miala zwiekszac dawke co 15 min a ja mialam spac zeby odpoczac. Zaczelam miec straszne dreszcze (mam takie jak mi spada adrenalina) ale przeszly i zaczelam przysypiac. W miedzyczasie polozna doszla do maksymalnej dawki oksy i wtedy sie zaczelo- jeden skurcz sie nie konczyl to drugi zaczynal. A mnie powoli wrocilo czucie z prawej strony. Na szczescie wracalo powoli wiec tym razem zorientowalam sie jak urzywac tego gazu- i rzeczywiscie pomagal. Tylko, ze w ramach skutkow ubocznych czulam sie jak kompletnie pijana (tzn. tak to ja sie nigdy nie czulam). W miedzyczasie polozne, a potem anestezjolog staraly sie 'naprawic' znieczulenie (co im sie udalo) a ja mowilam mezowi po polsku, ze jak dla mnie moga tego nie robic bo tak mi dobrze (mimo, ze bolalo) i ze pewnie sie uzaleznilam:-D. W dodatku okazalo sie, ze choc efekt gazu powinien zniknac po 5 minutach nieuzywania (ulatnia sie) to na mnie dzialal godzine (nie wiem jak to mozliwe). Takze przestalo bolec, a ja sobie lezalam w blogostanie. Polozna skrecila kroplowke stwierdzajac, ze skurcze sa za czeste i zbadala mnie. Maz spytal przed ile powinno byc. Polozna na to, ze wedlog pierwotnego planu 7 ale bylismy w niedoczasie wiec i ona i ja myslalysmy, ze mniej (maz zachowal optymizm;-)). A tu 9cm:szok:. Powiedziala, ze daje 1h na rozwarcie i 1h na zejscie glowki a potem przemy. I ze mam powiedziec jesli bede czula parte (mimo znieczulenia). Na szczescie czulam choc slabo, pierwsze po jakis 40 min, zaczelam przec po 1h. Parlam najpierw na plecach z przyciagnietymi nogami, po godzinie parcia dala podporki i parlam z nogami na tych podporkach. Ogolnie parcie trwalo 1h20min a parlam chba nie tylko na skurczach tylko w sumie caly czas, czasem w seriach nawet po 5. Polozna powiedziala, ze bardzo ladnie pre ale strasznie wolno to trwalo i juz myslalam, ze chyba sie nie skonczy- to chyba dlatego ze przykrecila oksy i skurcze byly slabe wiec wszystko szlo sila miesni. Najpierw nie bolalo tylko byla to ciezka praca ale pod koniec jak juz glowka byla bardzo nisko i wloski bylo widac to zaczelam panikowac, ze to sie nigdy nie uda- ale udalo mi sie opanowac (moj sie smieje- juz widac glowke a ja mowie, ze nie urodze:tak:).
Niestety zaczelam pekac od przodu wiec mnie naciela- jeszcze 2 serie partych i jest glowka, jeszcze jeden i mala laduje na moim brzuchu. Lozysko polozna ze mnie wyciagnela i potem mnie szyla. Bylam bardzo zmeczona i 2 razy zwymiotowalam. Mala cieszyl sie glownie maz ja nie mialam sily. Ale nie wspominam tego porodu jakos traumatycznie- raczej jako ciezkie doswiadczenie przez ktore da sie przejsc.
 
no to ja zacznę swoją opowieść snuć...
Dawno, dawno temu... bo wszyscy wiedzą że do szpitala trafiłam 01.01.2011 z wysoką gorączką i zaczynałam już tam kwitnąć (zwłaszcza że przydzielono mi izolatkę i gęby nie było do kogo otworzyć) wymyśliłam sobie co by tak urodzić. Ale nic z tego..sprzątaczka wiadra pilnowała a okien umyć nie pozwolili. Zapadłam już w apatię i godzinami gapiłam się w okno (bo 600 stronicową książkę pokonałam w dwa dni a następnego skończyłam szalik na szydełku) i ogarniały mnie najgorsze przeczucia - zwłaszcza że z wieczornym obchodzem pani doktor zapytała czy długo sobie zamierzam tak leżeć. No to teraz mnie wypiszą :(
Obudziłam się o godzinie 12.30 w święto trzech króli i myślę: skurcze? kurcze... no i myślę sobie: co ile?
Więc wyszłam z łóżka i spaceruję po pokoju, no i liczę... a że zawsze byłam licha z liczenia - to mi nie wychodzi... 4 minuty? pomyliłam się... 3 minuty? zapomniałam... i od nowa.. W końcu po godzinie poszłam do pokoju pielęgniarek. I ona mnie pyta czy na skurczu trzyma 40 sekund? szlag, nie wiem.... i z powrotem do pokoju liczyć. W końcu dałam sobie spokój i pełznę na porodówkę. Po drodze zagryzam zęby na kaloryferze, potem zawisam na poręczy. I w końcu dotarłam. Położna mnie położyła pod KTG i myślałam że szlag mnie trafi w tych pasach. A rozwarcie mizerne :( Wsadziła we mnie jakieś dwie globulki i kazała iść po ręcznik. Więc idę... kaloryfer... poręcz... po drodze piszę do męża: przyjedź - tylko powoli bo to może potrwać! Myślę - szlag, pewnie mnie czeka OXY i co godzinę jeden palec rozwarcia.
wróciłam na porodówkę (kaloryfer... poręcz...)
Położna mówi bym wzieła ciepły prysznic tak z pół godziny. No to ja pod ten prysznic i najpierw nawet dobrze się bawiłam, ale po chwili już myślałam że przemebluję tą łazienkę, nawet zbierałam się do bicia płytek głową. Jak wyskoczyłam spod tego prysznica i dorwałam łóżka to już szły ostro parte. I wtedy słyszę głos mojego m: czy tu rodzi moja żona?
Nie, kurcze - na spacer se przyszłam.
Położna się go pyta czy będzie przy porodzie. I patrzę a on mnie po głowie całuje. Albo mnie zatkało, albo mi słowa na skurczu zabrakło - bo się inaczej umawialiśmy.
No i położna się cieszy - ale pan zdążył - rodzimy!!! I fik mnie na fotel. Czego tam potem nie było - Jak to mówią na śląsku: hasie, szkło i byle co... A na końcu głowcia mojej córeczki i jej ciepłe ciałko. Nie mogłam uwierzyć że to już... naprawdę...
Mój dumny mąż - który zwykł mdleć przy ukłuciu igłą pępowinę przecina i zachwyca się ciemną czupryną małej ( a ja się zastanawiam kto u nas w rodzinie ma czarne włosy)
potem jednak trzeba mnie było poszyć - pamiętacie jak się tego obawiałam. Na szczęście szyła mnie pani doktor - widać rękę kobiety. Wyhaftowała mi tam kwiaty polskie - tak że pełen komfort :)

Trudno powiedzieć że to był poród marzeń - bo raczej nikt nie marzy o takim bólu. Ale ten ból w końcu odchodzi w zapomnienie i zanika w niepamięci gdy na brzuchu położą najwspanialszą nagrodę i z czystym sumieniem mogę powiedzieć że o takim porodzie marzyłam :)
 
dzieci spią to opowiem o 4 stycznia :)

Tak jak wam pisałam szykowałam sie na imprezkę urodzinową nr2 Tomaszka:) ... i szczeze powiem nie mogłam sie doczekac spotkania z kolezankami dawno ich nie widziałam.. a po porodzie to wiadmo ze nie przyjdą odrazu:)... pomyslałam sobie ze umówie sie na KTG bo miałam zrobic akurat w ciagu tyg... a jakos pod koniec mi sie nie chciało.. wiec zadzwoniłam do kliniki umówiłam sie na 20:30.. pózniej przypomniałam sobie ze Męzulek miał po pracy pojechac usnunąc ząbek.. ( a ja mu zrobiłam mielone z ziemniaczkami i mizerie ) w koncu sama zjadłam około godziny 18 i sie zastanawiałam gdzie on jest.. brzuch mi sie napinał.. ale ja tam nie liczyłam co ile i wogole.. no bo po co tyle czasu do terminu.. mama bawiła sie z Tomkiem a ja zaczełam krązyc po mieszkanku jakas taka niespokojna.. no i Misiek ciagle nie wracał.. jak przyjechał to az mnie zamurowało.. zbiedaczony opuchniety.. to tylko zuciłam mu w drzwiach ze na 20:30 jestesmy umówieni na KTG.. brzuch sie stawiał wiec leglismy z Miskiem na Kanapie.. a Tomek był zajety zabawą z babcią która miała go popilnowac jak pojedziemy na KTG.. pózniej wziełam prysznic i słuch na BB o mnie zaginą:)
... a w Klinicie był poslizg.. wiec siedzimy sobie w poczekalni.. misiek oglada katalog z wycieczkami.. a ja znudów licze co ile mam skurcze..( trwadnienie brzucha które wogole mnie nie boli) i nagle stwierdzam o Boziu co 2 minuty.. ale siedze jak głupek dalej. tylko mówie do miska ze jak wybije 21 to sie zapytam czy długo jeszcze bo czuje skurcze.. no i tak sobie siedzimy jak te 2 głupi zamias sie odezwac do tej 21 ... jak juz wybiła ruszam do recepcji i pytam panią czy długo jeszcze bo mam wrazenie ze skurcze mam co 2 Minuty.. a ona do mnie " to czemu pani nic nie mówi" jeden tel i juz wjezdzamy na góre.. kłade sie na łózeczko i leze.. a misiek patrzy czy cos sie pisze.. leze .. leze.. i nic.. " kochanie fałszywy alarm nic sie nie pisze to chyba nie dzis" .." oo niech cokolwiek sie napisze.. bo ja tam na dole mówie ze co 2 minuty.. a tu nic 0 ale lipa " az tu nagle po około 5 minutach misiek do mnie " ee 60 % ... a ja na to ze czuje ze mi sie brzuch napina.. po chwili oo 70% bijesz rekordy.. oo 80 %... ooo i juz nie mówi ile.. no ja zadwolona na nie wyjde na wariatkę :) ... nic mnie nie bolało .. cos sie zapisało.. wiec czekam az przyjdzie lekarz i zobaczy wynik.. ( przy tomku tez sie pisały skurcze wiec nic nie podejrzewamy ) przychodzi lekarz: " ma pani skurcze porodowe , muszę panią zbadac, maz niech poczeka na korytarzu... my na lajciku zbadac to zbadac pełen luz... lekarz badana .. a ja mówie ze nic nie czuje.. a on do mnie " juz u pani nie ma szyjki.. poród sie rozpoczą.. jak nie zrobimy CC to w ciagu 24 godzin pani urodzi sama.. i tu wielki SZOK jak to juz .... misiek przyszedł.. no zdarzylismy tylko zadzwonic do mamy ze to juz dzis.. i zostajemy rodzic..
po 5 minutach zaprowadzili nas do pokoju gdzie miałam juz z Kubusiem spedzic pierwsze chwile.. mąz poszedł po Torbe.. i zanim przyszedł to juz byłam podłaczona do kroplówki... wypełnilismy dokumenty i poszli na blok operacyjny Misiek został na korytarzu .. usiadłam na łozko... znieczulenie w kręgosłup .. 2 kroplówka..przyjechała Moja ginekolog.... i po 20 minutach a dokładnie 18 usłyszałam Kubusia.. pokazali mi go na chwilkę nad parawanikiem który był na moim brzuchu.. i zabrali na badania.. krzykneli tylko ze dostał 10 punktów i ze wszystko wpozadku !! a mnie ogarneła ogromna ulga.. Zanim mnie pozszywali przyniesli mi jeszcze Kubusia. potuliłam sie z nim chwilkę i zabrali go ubrac a mi powiedzieli ze wazy 2410 i mierzy 51 cm i ze jak na wczesniaczka ( waga urodzeniowa ponizej 2, 5 kilo ) to jest bardzo zywotnym chłopczykiem i nie trzeba go dogrzewac ani podawac tlenu ( kolejna ulga u mnie) Kubus powedrował do Tatusia a pózniej i mnie przywieźli do pokoju :) niestety pobył Kubus z niami 10 minut i pojechał na obserwację oddychania i wogole .. my sie z misiem pozegnalismy i misiek pojechał do domu a ja przysypiałam i czuwałam jednoczesnie .. przyszła lekarz i powiedziała ze z Kubusiem ok znów mi go przyniesli na 15 minutek ... potulilismy sie i znów pojechał na obserwacje dopiero 5 stycznia od godz 10 był ze mną:) jadł ładnie .. wiec zostalismy wypisani do domu... i to koniec:)
 
więc tak
w dzień kontroli lekarskiej dowiedziałam się , że jestem już na początku i gotowa do porodu
w sobotę rano (koło 3) złapały mnie skurcze, trzymały do 5 rano, czułam że to chyba to, były regularne co 4 minuty

pojechaliśmy koło 6 rano na izbę
badania długo trwały, cały czas byłam pod KTG

zdecydowali się mnie wziąć na porodówkę - miałam już około 6cm rozwarcia - ktoś mi powiedział, że to będzie szybko
na KTG skurcze zaczęły zanikać, podpięli mi OXY i po niej już coraz silniejsze
koło 9:00 jak już gryzłam łóżko tak mnie skurcze bolały lekarz przebił mi wody - ała

zaczęła się cała akcja
skurcze strasznie silne , tyleż że dostałam nakaz aby przy partych - nie przeć tylko oddychać, bo mi szyjka popęka
wtedy już wiłam się na łóżku i darłam w niebogłosy :-(
niestety troszkę poparłam
Na a potem już tylko kilka skurczy i poszło, główka i reszta....
ja z każdym skurczem wrzeszczałam coraz bardziej i mówiłam, że nie dam już rady
o 10:25 wyszedł mały , potem łożysko- już lekko
założyli mi szwy i dostałam opieprz, że nie chciałam współpracować przy porodzie i za dużo się darłam - a mówił mi to lekarz - FACET więc wiadomo

Mój był niedaleko i mówił, że wszystko słyszał...
 
No więc to było tak........

Wstałam do łazienki około 1.30 z 3 na 4. Wróciłam już do łóżka, po czym zaczęły odpływać mi wody.Krzyknęłam do męża ,który jeszcze nie spał ze musimy jechać do szpitala.Powiem wam ,że miałam wszystkie ubrania przygotowane ale wpadłam w taki popłoch ze szok.

O godz 1.50 byliśmy na IP.,Zbadała mnie DOŚĆ miła położna, a druga wypełniała papierki.Miałam rozwarcie na 3 cm skurczów brak.Poszłam więc na salę, gdzie podłączono mi ktg.Do godz 9 nic sie nie działo..Dopiero po 9 podlączyli mi oxy ..i cisza nic a nic.Lezałam pod tą kroplówą do 16,co jakiś czas miałam ktg i serwowali mi antybiotyk, żeby nie było zakażenia, gdyż wody dość długo już odpływały.Powiem wam, że tak mi leciało, czułam się jak w wannie.

Około 16 położna zrobiła mi masaz szyjki,bardzo bolało ,ale zrobiło mi się rozwarcie na 4 i przebiła pęcherz.
Potem 2 kroplówa,prysznic,chodzenie po sali i nic...Już się martwiłam, bo tyle godzin wody odpływały...Dopiero około 18 zaczęłam dostawać skurcze. O 18.30 kolejny masaż szyjki, i o 19.15 z dosyć częstymi juz bólam poszłam na porodówkę,z rozwarciem na 7 cm .Od tej chwili połozna kazała mi lekko popierać przy skurczach żeby główka szybciej schodziła w dół.A bóle były nie możliwe.

O 20.05 zaczęły się parte a o 20.25 mój synuś sie urodził.Męża nie było, bo spanikował,ale był z nam te 2 godz na sali po porodowej.

Jakby tego było mało nie chciało urodzić się łozysko,chyba wszyscy będący na tej zmianie próbowali nagniatając mi brzuch wydobyć je,ale niestety łozysko nie chciało sie odkleić. Wkońcu położna zawołała lekarza i on jakoś sobie poradził.Trwało to 35 minut.Jeszcze chwilę i musieliby mnie usypiać i zrobić jakiś tam zabieg i je wyjąć.

Sczerze mówiąc nie miałam siły przy porodzie.Byłam 24 godz na głodzie no bo gdyby musieli zrobić cesarkę to wiadomo jeść nie wolno.Lekarz dyżurujący opieprzył połozne ,że mogły mi dać chociaż suchego chleba,bo jak można miec siłę do porodu po tylu godzinach na głodzie.W dodatku przy każdy skurczu było mi strasznie nie dobrze,podobno właśnie z głodu.Jedyny plus tego wszystkiego to jest to że nie byłam nacinana.

Po porodzie powiedziałam mężowi,że wiedział co robi,że go nie było(chociaż przy poprzednich był) bo siekiery by leciały.a jak wchodził do nas na salę po porodzie powiedziałam mu, chodź to cię zastrzelę :-D

Poród był cięzki.Naprawdę skurcze po kroplówce ,a w moim przypadku po 2 są cholernie mocne...no ale ból minął jak tylko Szymuś pojawił się na świecie.Jest zdrowy i to najważniejsze, a dla takiego szczęścia warto się męczyć :-)
 
Ostatnia edycja:
Korzystając z okazji że córcia sobie słodko śpi i ja postaram się opisać co i jak. Moja akcja zaczęła się dość zaskakująco przynjamniej jak dla mnie :) ale zacznę od początku.
Byłam tydzień po terminie (poniedziałek) kiedy kolejny raz zgłosiłam się na KTG, okazało się że coś im w zapisie nie pasuje i że prosza mnie żebym została na porodówce i zrobią mi test OTC. Ja oczywiśćie przerażona tym że coś z dzieciątkiem jest nie tak. Rzeczy ze sobą woziłam już od tygodnia tak na wszelki wypadek i tym razem się przydały. Podłączyli mnie pod OXY skurcze były ale nie wywołało to żadnej akcji (choc myśleli że jak dobrze pójdzie to się zacznie:-) ) ale Majeczce widocznie nie śpieszyło się na świat. Najwazniejsze że zapis tętna Maleństwa podczas skurczy był prawidłowy także tego samego dnia położyli mnie na oddziale patologii gdzie polezałam sobie do środy.
Wtorek nic się nie działo, wieczorem tylko zauwazyłam zwiększoną wydzielinę na bieliźnie ale pomyślałam że to normalne.
Środa - obchód... poproszono mnie na badanie ginekologiczne i usg. Maszeruję radośnie na badanie. Ordynator mnie bada i mówi: "Przecież tu jest rozwarcie na 2 palce szyjka się skraca, wody się sączą, pani jest do rodzenia!" Ja w szoku, zdenerwowana a zarazem podekscytowana. Wstaję z fotela a tu chlust wody poszły z impetem. Szybko dzwonię po męża, on w szoku. Przyjeżdza, ja już po zrobieniu lewatywy, podłaczona pod KTG. I tu się zaczynają schody...
Wody sącza się dalej, zero skurczy, podają OXY, skurcze nadal nie ma... mija 5 godzin skurcze są ale nie na tyle silne żeby coś wskurać. Jeden prysznic, drugi prysznic, mijają kolejne godziny, ja już zaczynam się męczyć, przysypiam, oddycham walczę z bólem bo po 7 godzinach od początku akcji skurcze już się bardzo nasiliły. SKakanie na piłce, kolejny prysznic, przebijają pęcherz, wody się leją, rozwarcie bardzo wolno postępuje a szyjka w ogóle się nie skraca... Mija 14 godzina porodu... ja i mąż wyczerpani jak nie wiem, podłączają KTG okazuje się że tętno spada, wody sączą się dalej, rozwarcie na 3 palce, szyjka nie skrócona do końca. Lekarz podejmuje decyzję o cc. Powiem szczerze, że akcja zrobiła się jak z filmu. Mój mąż w panice nie wie co się dzije, mnie szybko przewożą na sale operacyjną. Na sali mnóstwo personelu. Robią znieczulenie, nie moga się wkłóc i tak 3 razy. W końcu się udaje. Odpływam, ale jestem świadoma, słyszę lekarzy. Mówią co robią.
5 stycznia, 23:25, słyszę jej krzyk, najpiękniejsza chwila w życiu, łzy mi lecą. Zobaczyłam ją tylko na chwilkę, śliczniutka, pomarszczona, cudowna. Mąż podobno jak ją usłyszał płakał jak dziecko :-)
i tak po 16 godzinach porodu naturalnego zakończonego przez cc wydałam na świat Najpiękniejsze Stworzonko - Majeczkę :-)
Dziękuję mojemu Mężowi że był ze mną przez ten cały czas, bez niego nie dałabym rady. Jest dzielny. Teraz już mija tydzień od porodu, czujemy się dobrze a porodu już wcale nie pamiętam :-)
 
tak jak pisałam 7 stycznia miałam stawić się na KTG do szpitala bo byłam 7 dzień po terminie. Budzik nastawiony na 5.50 , a tu 5.40 "pyk" odeszły mi wody, budzę mojego nie chciał mi uwierzyć najpierw a potem że faktycznie. Skoczyłam pod prysznic, zjadłam kanapkę a mój wypił kawę. W ten dzień była mega szklanka na drogach i w drodze do szpitala był wypadek mój wyskoczył do policjanta że ma rodzącą i puścił nas bez kolejki bo musielibyśmy czekać. Na izbę przyjęć przyjęli mnie o 7 rano, podjechaliśmy na porodówkę. Tam 2cm rozwarcia, badanie ktg gdzieś za godzinę zaprosili mariusza na porodówkę na nasz poród rodzinny. Sale były pełne i najpierw leżałam na bocznym łóżku i czekaliśmy na wolny boks. Tam kolejne badanie i 3cm rozwarcia nawet nie wiem w jakim czasie pytam lekarki ile to będzie trwać ona mi mówi że postępuje powoli bo powoli ale postępuje. Przez ten czas miałam okropne bole krzyżowe ale trwające 30 sekund co 3 minuty. Długo chodziłam po korytarzu wkońcu zapadła decyzja o oksy bóle wydłużyły się do 60 sekund gdzie leżałam pod KTG i zwijałam się bo krzyżowe i brak ruchu to masakra. Kropłowkę miałam może z godzinę i mówię lekarce że czuję parcie ona że niemożliwe patrzy a tam 6cm i było "koleżanko ale my za chwilę rodzimy" miałam problem z powstrzymaniem parcia ale chwila minęła i słyszę że już jest pełne rozwarcie. Parłam na pólsiedząco i w sumie na 2,5 skurczach wyparłam maleńką. Położna stwierdziła że jestem stworzona do rodzenia bo tak szybko nam poszło bo łącznie cały poród od IP do urodzenia trwała 7 godzin. Mała dostała 10 punktów urodziła się o 14.10 z wagą 3400 i 54cm :)
 
reklama
pojechaliśmy na izbę przyjęć jak nam ginka kazała w środę ok. 10:00 na wywołanie porodu - tak jeszcze z nią rozmawiałam dzień wcześniej, ale akurat jej coś wypadło (jakieś szkolenie) i nie było jej w szpitalu
zadzwoniłam do niej że jestem w szpitalu, nagrałam się na sekretarkę i powiedziałam tylko, że nas przyjmują na trakt porodowy

akurat na IP był ordynator, "wziął się za mnie" - pooglądał wyniki badań, kartę ciąży, wszystkie USG, zrobił szczegółowy wywiad również co do poprzedniego porodu, gdzie, co, jak, dlaczego (miałam planowaną cc, bo ułożenie miednicowe), potem mnie pomierzył (biodra etc.), zbadał na fotelu, sprawdził tętno dziecka i powiedział, że on tu żadnego porodu nie widzi.... nic się nie zapowiada, wprawdzie szyjka skrócona, rozwarcie na luźny 1 cm, poza tym jest juz prawie 2 tygodnie po terminie, poprzednio miałam cc, co też już jest wskazaniem dla niego i on mnie kieruje na cc, czy się zgadzam?
ja - cała ucieszona - no pewnie :-D :-D :-D
miałam wykrytego paciorkowca w ciąży, ale nawet mi nie przepisywał antybiotyku, bo powiedział, że nie trzeba – dziecko w płynie owodniowym nie zarazi się, a podczas cc nie trzeba
przyznam, że mi trochę ulżyło, wprawdzie moja ginka mnie namawiała na poród naturalny, poprzedniego dnia też ustalałyśmy, że będziemy wywoływać, ale wiadomo, cc o wiele wygodniejsze dla kobiety, więc w sumie ucieszyłam się :-D (mąż też się ucieszył, bo on był w większym stresie niż ja, jak to facet, bał się tego że mnie będzie bolało, a on nie będzie mógł nic zrobić)

zaprowadzili nas na trakt porodowy, akurat wszystkie sale były zajęte, więc nas posadzili w takiej „luksusowej” ;-) płatnej o podwyższonym standardzie, w końcu i tak mieliśmy tylko czekać, aż się pokończą porody i lekarze będą mogli iść na salę operacyjną
siedzieliśmy tam ze 2 godziny nudząc się, przeczytaliśmy gazetę, ze 2 razy podpinali ktg na pół godziny
po jakichś 2 godzinach (ok. 13:00) przyszedł mój kat i oprawca – drugi lekarz, Pan „G” :-D i powiedział, że dzwoniła do niego moja ginka, mówiła co i jak i mamy chyba rodzić – tak się mnie pyta. Ja mówie, że tak miało być, ale w szpitalu trochę się pozmieniało jak mnie ordynator przyjmował i mówię mu, że już mam skierowanie na cesarkę od ordynatora. No, ale on się mnie pyta czy może jednak chcę spróbować rodzić naturalnie, cesarkę możemy zrobić w każdej chwili. Ja trochę zaskoczona tak niepewnie mówię, że chyba chcę, a on – no to świetnie – rodzimy.

Od razu wpisał antybiotyk na paciorkowca w kartę i zabrał mnie na USG. Na USG wyszło, że główka dość wysoko, jeszcze się nie wstawia, waga ok. 3800, pępowiną nie owinięty, miał ją daleko za plecami.
Wróciliśmy, przyszła położna, podpięła mi kroplówkę z penicyliną, już nas nie wyrzucali z tej Sali, szczególnie, że nic się jeszcze nie zwolniło.

O 14:00 podpięli oxytocynę i się zaczęło prawie po 5 minutach. Bole były dość ostre, ale w miarę do zniesienia, po godzinie były już nie do zniesienia, ale zaciskałam tylko pięści i jakoś przeczekiwałam, byłam podpięta pod ktg, co jakiś czas przychodził Pan „G”, nic niemów i tylko sprawdzał co i jak na ktg.

O 15:40 wrócił i mnie zbadał – a tam tylko 2cm po prawie dwóch godzinach męczarni.. Powiedział, że teraz przebije pęcherz płodowy i bóle będą trochę mocniejsze, a ja: ”Cooooo? Jeszcze mocniejsze???”.
Rzeczywiście były mocniejsze……..
Wody płodowe były ładne, zupełnie przezroczyste.

Kazali chodzić, ruszać się, mężowi masować mi plecy, ale ja się w ogóle nie mogłam ruszyć . W końcu pojawiła się moja ginka. Błagałam ją o cesarkę, i o odłączenie tej wstrętnej oxytocyny. Mówiła, że jeszcze chwilę poczekamy, jak nie będzie rozwarcie postępowało to jedziemy na salę. Najpierw co 10 minut, potem już po każdym skurczu wysyłałam męża, żeby jej szukał i niech mnie wioząca tą salę :-D :-D :-D Zaglądała co chwila, ale mówiła, jeszcze chwilę, jeszcze chwilę, zaraz Cię zbadamy.

Przyszli obydwoje – moja ginka i Pan „G” o 18:00. On mnie zbadał, a tam 7 cm. Nie wiedziałam czy się cieszyć czy płakać… Na szczęście moja ginka cichaczem odłączyła mi oxytocynę, tzn, źle zamocowała strzykawkę, żeby chwilowo nie leciała. Było odrobinę lepiej.

Za chwilę znów mąż biegł po moją Ginkę, żeby mnie już zabierali, bo nie wytrzymuję :-) Przyszła, powiedziała, że jestem następna w kolejce, bo teraz idzie właśnie ciąć nagły przypadek. Wrrrrr…… Poszła….

O 19:00 zmieniały się zmiany – nowe położne przyszły się przedstawić, przywitać i sprawdzić jak nam idzie, powiedzieć co mamy robić i jak sobie pomóc. Potem wróciła ginka, oczywiście mówiła, że zaraz jedziemy na salę. Po pewnym czasie zorientowałam się że mnie zwodzi i mam rodzić do końca :-D :-D
W ogóle śmieszne to było, bo oni grali jedno dobrego, drugie złego policjanta – moja mówiła, że jak nie dam rady to jedziemy na cięcie, a Pan „G” grał twardziela i z surową miną kazał rodzić i nie kombinować :-D :-D :-D i tak co chwila przychodzili i odgrywali swoje role :-D ;-) ;-) :-D

Koło 20:00 zaczęły się skurcze parte, przyszła położna, która potem już była prawie non-stop ze mną i jedna studentka 5-tego roku na stażu, która też nam caly czas pomagała, także od tej 20 do 21 ciągle do mnie mówiły, tłumaczyły co mam robić, jakie pozycje przyjmować, żeby sobie pomóc, jak pokrzyczeć, żeby poszło łatwiej, żeby się nie przejmować krzykiem. Rzeczywiście, jak trochę pokrzyczałam sobie to Bartek zaczął w końcu schodzić niżej i jakoś tak łatwiej, parte też nie bolały tak bardzo, mniej niż te wcześniejsze, kiedy postępowało rozwarcie.
Parte zaczęły się koło 20:15, trochę mi ulzyło, bo rzeczywiście były trochę inne, była między nimi przerwa na odpoczynek i było w miarę OK.

Koło 20:30 było pełne 10cm rozwarcia, wskoczyłam na fotel i potem już postępowałam zgodnie z instrukcjami położnej i mojej Ginki, która też caly czas była, trzymała mnie za nogę i podpowiadała co robić, a mąż za rękę :-). Mówiły kiedy przeć, kiedy nie i jak oddychać. Bartuś zszedł w miarę szybciutko, trochę przeciągnęły całą akcję, bo położna z całej siły starała się też ochronić mi krocze i się udało, chociaż trwało trochę dłużej, ale nie musiała mnie nacinać :-) :-) :-)

O 21 Bartuś chlup na brzuch mamy, dumny i blady tata przeciął pępowinę i zabrali go do mierzenia i ważenia, a mąż za nim.
Studentka pomogła mi z łożyskiem – 2 razy lekko poparłam, a ona wyciągała i poszło.

Potem było chyba najgorsze z całego porodu – ginka musiała sprawdzić szew po poprzednim cesarskim cięciu – czy macica jest cała, czy gdzieś się nie przerwała. No i musiała to zrobić od środka – nie będę tłumaczyć jak to wyglądało, chyba się domyślacie, ale myślałam, że zejdę w ciągu tych 10 sekund.
Potem mnie zszyła – mam kilka szwów wewnętrznych – „pęknięcie wewnętrzne śluzówki” – tak napisali. Przedtem znieczuliła. Dostałam dużą strzykawę, ale dzięki temu potem jeszcze przez dobę nic mnie tam nie bolało.
W czasie szycia przyszła pani pediatra, powiedziała, że mam ślicznego synka, waży 3590 i ma 58 cm, ma 2 śliczne rączki, 2 śliczne nóżki, wszystkie paluszki i dostał 10 punktów w skali Apgar i że można już płakać :-D :-) było to mega wzruszające i oczywiście popłakałam się :-) :-)

Po wszystkim zeszłam z fotela, położyłam się na kanapie, dostałam synka i spędziliśmy sobie tak prawie 2 godzinki we trójkę, mąż pisał smsy, Bartuś ze 40 minut ciągnął pierś.

Z perspektywy czasu poród miałam fajny :-) Najważniejsze chyba, że była ta wspaniała położna przez ostatnią godzinę, no i moja ginka :-) Pomagały też wszystkie przyrządy, które były w tej Sali – worek sako, drabinki, materac, kanapa.Jak mi mówili z czego korzystać kiedy to naprawdę lepiej się rodziło :-) :-) :-)
W sumie pierwsza faza porodu – 5godz 30min, II faza – 30 minut.

Ostatecznie jestem zadowolona, że rodziłam naturalnie. Moja ginka powiedziała, że jakbym nie urodziła, tylko miała cc, to ewentualnie przy kolejnym dziecku już niema szans urodzić naturalnie po 2-ch cesarkach.
Następnego dnia podobno ordynator nie mógł uwierzyć że nie dość że urodziłam, to jeszcze jak na pierwszy raz w miarę szybko i bez nacinania.
 
Ostatnia edycja:
Do góry