reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek

E

Ewcia_822

Gość
Tutaj nasze świeżo upieczone mamusie będą mogły podzielić się wrażeniami, doświadczeniami z sali porodowej :)

Proszę o niedopisywanie komentarzy!!!
 
reklama
to ja pierwsza:)
oj zaczne chyba od samego początku:)
Obudziłam sie okolo polnocy i stwierdziłam ze mi coś ciepło i mokro.Jak stwierdziłam ze to wody mi odchodzą zaczęłam budzić Tomka.Biedak wyskoczył z lózka jak poparzony i spytał co ma robić:-),to ja mu na to zby samochod odpalał bo jedziemy do szpitala hihii.w ciągu 35 min zrobiliśmy 40km:)a juz miałam stracha bo w aucie skurcze miałam co 5 min!stwierdziłam ze gdyby to był dzień za nic byśmy nie zdązyli do warszawy.na izbie przyjęła nas bardzo miła pani pozołna,zbadał mnie i stwierdziła 4 cm.rozwarcia.to ja poprosiłam o znieczulenie.miałam je dostac na sali porodowej.potem zaprowadzila nas na salę IMBIROWA i znów mnie zbadała.usmiechneła się i powiedziała ze zadnego znieczulenia juz nie będzie gdyż mam 7 cm.(normalnie w ciagy kilku min!)ja w lekkim szoku ze trzeba będzie bez znieczulenia rodzić,ale cóz innego nie pozostalo...połozna w tym czasie chodziła,badała mnie co chwila,głaskała ,pocieszała,instruowała Tomak co ma robić,mówiła to wszystko tak łagodnym głosem ze normalnie czułam się jabym ja znała od lat i byłaby mi bliska (była poprostu cudowna!!!!).za chwilę miałam juz 10 cm.ale skórcze parte nie przychodziły,podali mi oksytocynę i to momentalnie pomoglo.choć na poczatku kazała mi przeć a ja nie mogłam bo poprostu nie miałam skórczy,to potem prawie błyskawicznie sie potoczyło.parłam leżąc na boku dopóki główka nie wyszła,potem juz na plecach.cały czas słyszałam ciepły głos poloznej i powtarzającego za nią Tomka.Gdy Juleczka juz byla na świecie,potem dowiedziałam się że byla okrecona dwa razy pępowinią na szyjce,ale połozna momentalnie ją odkręciła,tak ze mała dostała 10 pkt.dumny tatuś odciąl pępowinę a ja musiał jeszcze urodzić łozysko,ostatnimi siłami udało się.wiadomo że ból był nie do opisania ale jak po urodzeniu połozyli mi Juleczkę na brzuchu,wszystko odeszło i pozostała radośc i szczeście .po wszystkim połozna połozyla mi malenka na piersi i tak leżałysmy sobie 2 godz.razem z tatusiem.Swiadomość ze był ze mna Tomek dała mi poczucie spokoju ,wiedziałam ze jak będzie ze mną,wszystko pojdzie szczęśliwie i tak się stało:-)
ticker.php
 
Czas najwyższy żebym i ja cośtu napisała.
Tak więc 16 grudnia od rana jakieś przeczucie miałam że nadszedł dzień porodu i siałam Wam panikę na forum.
Koło 12 przyjechali moi rodzice, mama została z chłopcami a mnie tato zawiózł do szpitala. Na IP przyjęła mnie trochę niemiła położna, od wejścia jej powiedziałam że niby mam te skórcze co ok 5min ale nie są bolesne bardzo i pewnie to fałszywy alarm, to ona na to że mogłam w domu siedzieć.
No ale załatwiła ze mną dość szybko te papierki, podpisy itp no i zadzwoniła po lekarza, przyszła dr, Mielcarska, włos mi się zjeżył bo nie miałam miłych z mią wspomień.
No ale nic, nie było co kombinować tylko na fotel i na badanko, ona mnie bada i mówi że jest całe sześć a do niej co sześć...i wody mi odeszły...tak się zlękłam, że tchu mi zabrakło. Ginka mówi że rozwarcie sześć cm, wody czyste i na porodówkę ze mną, była godz 13. Na porodówce zrobili mi ktg...wtedy pisałam do Ewci smska, jak sytuacja. Na ktg zapisywały się skórcze co 3min a mnie nadal bardzo nie bolało, zastanawiałam się kiedy zacznie się prawdziwa jazda. Po ktg zbadała mnie położna i mówi że jest 8 cm i że mam wstać i chwilę pochodzić. po ok 10 min poczulam jak mała zaczyna mi sie pchać, dziwne to bylo uczucie, wołam polożną, zbadała mnie i miałam te 10 cm, nadeszły parte.
Musiałam chwilę poczekać bo główka żle była wstawiona w kanał rodny, no ale po chwli już mogłam przeć na całego. Za trzecim parciem urodziłam Lilę, byłam w szoku, że to już. Położyli mi ją na brzuchu, przecięli pępowinę i zaczęła wtedy płakać jak szalona.
Potem ją zabrali do pomiarów a ja musiałam urodzić łożysko, nie mogłam się na tym wcale skupić, chyba za czwartym razem wyszło.
A najgorsze było to jak po porodzie przemyli mi krocze jodyną, ból okropny, aż mi się ciemno przed oczami zrobiło.
Generalnie nawet nie zmęczyłam się porodem, nie miałam okazji na piłce poskakać, tak szybko wszystko poszło. Mój mąż jak się dowiedział że mała się urodziła to twierdził ze jaja sobie robię z niego. Zobaczył córę następnego dnia rano bo wyjątkowo długo wracał z niemiec ze względu na złe warunki na drodze.
18 stycznia wyszłyśmy do domu, czekali na nas chłopcy. Starszy tak sie nie przejął siostrą ale Marcel szaleje na jej punkcie.
Póki co Lila jest cicha spokojna i całkowicie bezproblemowa.

Każdej z Was życzę takiego porodu expresowego jak mój, minimum bólu-szczęście na maxa:)
 
Ostatnia edycja:
Kochane, boje się odrobine wam tu opisywac co i jak to u mnie było ale trudno- każdą z nas to czeka...

W sobotę 18 grudnia położyłam sie wczesniej bo jakos zmęczona byłam...Obudził mnie w nocy bardzo silny ból i parcie w dole brzucha, jak na miesiączkę.

Wstałam i dałam zaledwie 2-3 kroki gdy poczułam ciepły płyn płynący po nogach . Od razu wiedziałam że to wody plodowe.

W łazience znowu kolejny silny ból i kapcie nagle zrobiły sie mokre... Krzyknęłam tylko żeby mój M sie ubierał i dzwonił po koleżanke zeby przyjezdzala autem (w naszym szlag trafił akumulator kilka dni wczesniej).

Zaczęlam sie szykowac. Wzięlam szybki prysznic, nawet oko sobie malnęłam...z przerwami na skurcz, najpierw jedno, potem drugie...:szok: Zauwazyłam że bóle są bardzo bardzo silne az zginające wpół i zbyt częste jak na początek akcji porodowej...od pobudki co 7 a po chwili co 5 minut

Gdy następowal skurcz to czułam ze z bólu mnie mdli i robi mi się słabo. Musialam przytrzymac sie zeby nie zemdlec i sie nie przewrocic.

Kolezanka przyjechała piorunowo. W ciągu niespełna pół godziny od pierwszego skurczu, bylam juz na IP. Bóle byly coraz silniejsze a wody juz splywaly na maksa po nogach.

Dyzurny gin kazal wejsc na fotel a ja nie bylam w stanie. Połozna mi pomogla. Lekarz zbadal mnie i stwierdzil: " No ma Pani pół porodu za sobą, 6 cm rozwarcia. Nieźle sie Pani trzyma:-)"

Ledwo co zlazłam z „samolotu”. Polozna biegiem, o ile sie dało, zaciagnęla mnie na sale porodowa mówiąc ze jej zaraz tu na stojąco urodzę!!!

Znowu powtorka z wdrapaniem sie na łożko...swoją drogą nie rozumiem dlaczego one są takie wysokie?

Potem to juz półtorej godziny skurczybyków , tych najgorszych, zwłaszcza z krzyza. Niby krotko ale w porownaniu z poprzednim 8-mio godzinnym porodem ten byl koszmarny!
Zaczęły się parte i modlilam się żeby to już koniec był, żeby wreszcie było już „po”, żeby zobaczyc synka, żeby było wszystko dobrze. Tak bardzo balam się ze nie starczy mi już sily…

Zaczal sie problem bo maluch utknąl z głowką w samym "wyjsciu"!!! Po prostu sie zaklinował! Polozna zaczela nerwowo krzyczec ze mam przec non stop, nawet bez skurczy. Nacięła mi krocze w dwoch miejscach i o 4.30 wyparłam w koncu Wiktorka.

Nagle cały bol zniknal jak za dotknieciem czarodziejskiej rożdżkiTe dziewczyny, ktore rodzily wiedza jaka ogarnia rodzącą wtedy ulga, robi sie cudownie bezboleśnie

Maluszek gdy wyskoczyl , nie krzyknąl i to mnie zaniepokoilo. Widzialam jak go szybko zabrali i podali tlen. Przerazilam sie. W ciagu kilku sekund zaczal jednak oddychac i kolejno dostal 8, 9 i 10 pkt.

Potem juz "tylko" rodzenie łożyska i szycie, ktore bylo drobnostka w porownaniu z poprzednimi bolami a ginkowi, który mnie cerował powiedziałam żeby mnie …zaszył na amen…J
Rozesmial się i tak zakończyła się moja historia pt „Poród II”.
 
Ostatnia edycja:
Mój poród?
o jakiejś 4.00 rano obudziły mnie skurcze. Tylko takie jakieś dziwne. Wyprawiłam córkę do żłobka i rozłaziłam wszystko idąc na umówioną wizytę do ginekolożki na 8.15.
Stwierdziła 2,5-3 cm rozwarcia i ! kazała leżeć jeśli chce dotrzymać do stycznia!
W domu się wykąpałam, głowę umyłam, nogi ogoliłam :) i leżeć poszłam bo skurcze prawie minęły!
Ale tak jakoś się dziwnie czułam, nie fizycznie a psychicznie czułam że coś tu nie tak.
Zadzwoniłam do ginekologa o 11.30 jakoś, że coś mnie brzuch boli itd., a ten kazał na ktg do szpitala przyjechać.
O 13.20 podłączyli mi ktg, ale połozna jakoś źle podłączyła wg gina bo ogólnie nic nie wykazywało! A leżałam podłączona jakoś do 14.00.
Poszłam na badanie i gin mówi że 3 cm rozwarcia jest ale szyjka już gotowa do rodzenia, więc mam sie na ginekologii kłaść bo dzis lub jutro urodzę.
A ja nadal nic takiego nie czułam aby stwierdzić, że "rodzę".
Rozpakowałam się na tej ginekologii, nastąpiła zmiana dyżuru i "nowy lekarz, którym okazał się ten co prowadził pierwszą ciąże" znów mnie na badanie zabrał.
Zrobił usg i stwierdził, że Adaś ma wagę jakoś 3400 a potem zapytał czy może rozciągnąć szyjkę to wtedy szybciej urodzę (a ja nadal nie czułam nic co by na poród wskazywało, ale uznałam iż lekarz chyba jednak wie lepiej). Miało to boleć ale ogólnie nie bolało nic.
Prosto z badania kazał iść na porodówkę....... byłam w szoku bo nadal nie czułam nic!!! Ot lekkie bóle, lekkie skurcze.

Na porodówce pojawił się lekarz, podłączyli ktg i przebili pęcherz co wg słów lekarza miało w ciągu 30 minut wywołać poród!
WYWOŁAŁO
Dosłownie pięć bóli-skurczy partych (czy jak to tam zwał!) o takiej sile że mało nie umarłam! Położna robiła wszystko aby nie ciąć aby nic nie pękło. Może przez to ból był taki duży!
Do tego nie bardzo się rozumiałyśmy bo np. zamiast mówić "nie przyj-oddychaj" położna mówiła do mnie "krzycz sobie". No to ja "głupia" krzyczałam prąc dalej! Na co położna z krzykiem "dziecko udusisz"!
Ciężka była ta nasza komunikacja!
2-3 parcia moje i Adaś był po tej stronie świata.
Jaka ulga! Jakie uczucie błogostanu!
Położyli mi go na piersiach, by cieplutki i cichy i duży.

Położna stwierdziła "cudaczna panikara z pani, co to za poród był".
ehhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh Ważne że Adaś dostał 10 pkt. mimo że owinięty pępowiną, urodził się cały w wybroczynach na główce! Ale silny i duży chłopak (4150 i 58 cm) chłopak poradził sobie i z tym :).

Maż był ze mną, choć wcale niby nie miał być. Stwierdził, że horrorystyczne opowieści z porodówek są przesadzone, bo nie ma potopu krwi a i dziecko nie rodzi się oślizgłe czy całe we krwi.

Potem był czas wypchnąć łożysko (czym zajęła się położna i lekarz) i czas, aby lekarz obejrzał "szkody". Ogólnie stwierdzono, że wszystko cacy i po 30 minutach leżenia na "obserwacji" pojechałam na położnictwo.

Dzięki Bogu poród był krótki. Bolesny dużo bardziej niż pierwszy ale krótki, więc do "przeżycia".
Myślę, że dużo zrobiło to że nie rozkręcił się sam tylko go "rozciągnięto i przebito", ale ile czasu szyjka rozwierałaby się sama nie wiem a tak zapisano mi pierwsza fazę porodu jako 3 godz. 10 minut (czyli od momentu podłączenia pierwszego ktg) a drugą fazę jako 15 minut czyli dosłownie te 5 bóli-skurczy.

Cieszy mnie że Adaś zdrowy i spokojny. Resztę się z czasem zapomni :)
 
Ostatnia edycja:
Dziewczyny, moje Kochane :-)
Akcja porodowa tak jak wiecie zaczęla mi się po 00.00, czyli już 30 grudnia, miałam skurcze co 15-20 minut, bóle kręgoslupa temu cały czas towarzyszyły... około godziny 4 rano skurcze zaczęły być regularne co 5 minut i tak do 10 rano kiedy zadzwoniłam do swojego ginekologa :-) kazał przyjechać:-) po nieprzespanej nocy udalam się do szpitala w szpitalu po przebadaniu okazalo się że mam rozwarcie na 5 cm " ma Pani pół porodu za sobą" i odrazu dali mnie na sale porodów rodzinnych, rodziłam z mężem.
Okazało się że słabo rozwija mi się akcja i nadal są skurcze tylko co 5 min, o 12tej podali i oxy :-( i zaczęly się BÓLE częściej (skurcze bolały 100 razy bardziej niż bez oxy! Jak mozecie odmówcie podania, taka moja rada, owszem akcja byla szybsza, ale tylko tyle)
nie wiedziałam, że może coś tak boleć:-( ale pomijam fakt opisywania bólu kazdy ma inną barierę bólową, myślałam, że mam dużą barierę! Myliłam się:-) Mąż dzielnie mi towarzyszył, pilnował odechów itd....

Rozwarcie się robiło szybciutko natomiast główka się nie obniżała, podczas robienia się rozwarcia na 9 cm, odeszły mi wody! I przeniesli mnie z łózka na kozła bylo gdzieś około 15tej.... i dalej to już tylko parte czułam jak wychodzi nasz synuś, niestety nie obyło się bez nacięcia krocza :-(

Urodziłam 30 grudnia, o 15:30 zdrowego, pieknego synka MACIEJA, ważył 3700, mierzył 55 cm, obwód główki 35cm, skala apgar 10, odrazu położyli mi go na brzuch, mąż odcinał pepowinę:-) i oczywiscie lekarz wypchnął ze mnie łożysko nie rodziłam go nie wiem czemu??? Oczywiscie ulga chwila bez bólu niezapomniane ....

Potem było juz tylko szycie krocza na znieczuleniu, lekarz szył mnie 35 min, znieczulenie zeszło i lekarz dwa szwy zakładał bez znieczulenia, hemoroidy najbardziej bolały mnie po porodzie do dziś je leczę:-(
Oczywiście zaznaczę, że nie życze nikomu takiego bolesnego porodu, chyba jakbym miała pistolet to bym wszystkich wystrzelała:p Ale teraz juz zapominam powoli najważniejsze, że synus jest już z Nami:-)

Szczęsliwa mama, życzy reszcie lekkich porodów:-)

Ps. Dodam, że byłam po porodzie w super luksusach, osobny pokój własna łazienka, wanna itp, tak jest po rodzinnych porodach, nie było akurat innych rodzinnych więc całe 3 dni żyłam w luksusach, chociaż tyle, mąż nocował ze mną bylismy sobie w trójkę :-) coprawda spalismy mało tyle adrenaliny, ale teraz wypoczniemy w domku :-)
 
Ostatnia edycja:
Zaczeło sie tak.... wstałam rano....i jak poprzedniego dnia chodziłam jak pingwin to teraz poczułam się jak wieloryb...albo nosorozec...potwornie cięzko mi się chodziło..mała juz byla bardzo nisko...małz zwiózł rodzinkę i szykował się do pracy na 18..do 6 rano...i powiedziałam do niego zeby wziął wolne moze bo pojadę dziś rodzić ...coś mi się tak zdaje...pojechał do pracy... a ja sobie siedziałam na kanapie i pochłaniałam ogromne ilości mandarynek i cukierków pralin(na zapas)
Stwierdziłam ze jeszcze pozwolę sobie na parę łyczków coli(bo później juz nic z tych rzeczy)
miałam wstać....i tak jak lezałam poczułam takie ''pyk''-jak by ktoś otwierał butelkę od szampana i przytrzymał korek aby nie wystrzelił...i poczułam mokro!!!!!poszłam od razu do łazienki...majtki mokre wkładka cała mokra-i od razu pomyślałam ....wody mi się sączą...idąc z łazienki do pokoju złapał mnie pierwszy skurcz ...ale był to taki specyficzny..ze od razu wiedziałam ze się zaczęło(nawet nie bolesny )
Spojrzałam na zegarek była 20:50 do 21:00 miałam 3 skurcze.
Stwierdziłam idę się ubierać ,dzwonię do teścia i jadę na porodówkę....Ubrałam się ekspresowo-co by się znów sytuacja nie powtórzyła ze na boso w klapkach i dresach domowych...dzwonię...raz drugi Tato nie odbiera(jak się pózniej okazało poszedł dołozyć do pieca)dzwonię do szwagra...ten juz odebrał....przyjechal szybciutko....skurcze b yły co 5 min -znośne nawet.
jak mnie przyjmowali na ip to juz częściej ..chyba co 3....(szwagier z dziewczyną zanieśli moje tobołki..i powiadomili małza ze mnie przywieżli na ip)
Badanko -ma pani 7 cm rozwarcia....a Mnie bolało -znośnie tak jak na okres,Szybko papierki...po części na dole ppo części na bloku porodowym...bo pani się przestraszyła ze mogę jej urodzić na dole.
Szybka lewatywka(mimo tego ze w domu zaliczyłam wc),prysznic....
Podłączyły Mnie pod ktg...trafiła mi się cudowna położna....każdej z Was zyczę aby na taką trafiła,uważam ze dobra połozna to 3/4 sukcesu.
No super...mowiła mi po imieniu ,ciepło ,bardzo zyczliwa kobieta.
...zbadała mnie...oo juz zaraz bedziemy rodzić ...jak pani poczuje ze napiera to rodzimy
I tak mówiła mi kiedy przeć...nabierać powietrza i jak je wdmuchiwać...kiedy oddychać głęboko.... i tak po 10 min partych urodziłam córeczkę. była 22:25.az mi łzy pociekły jak grochy ze wzruszenia,jak mi ją polozyły na brzuchu....jeszcze 2 parte i urodzłam łożysko.Majeczka dostala 10 pkt miała 56 cm i wazyła 3600g....przecieli pępowinę i wzieli ją do ważenia i mierzenia.....urodziłam bez nacinania.Zeszłam z łózka porodowego i przeszłam do sali obok obserwacyjnej....tam zaraz przynieśli do mnie córcię i miałyśmy 2 godziny dla siebie.Zadzwoniłam do męza ze juz mamy córeczkę...usłyszałam zaskoczenie w głosie...ze tak szybko..nie spodziewał się takiego tempa...szczerze mówiąc Ja tez nie,wszystko działo się tak szybko ze nawet nie miałam czasu aby się zacząć bać-ze będę sama rodziła.Jak się okazało szwagier odwiózł dziewczynę do domu ,przyjechał i dzielnie czekał na korytarzu...tez się zdziwił ze tak szybko....wpuścili go na chwilkę,zobaczył ze jest ok i pojechał zdać relację dziadkom:)
Nie miałam dreszczy jak przy pierwszym porodzie,ogólnie mniej boleśnie i milej wspominam....
 
no dobra pora na mnie..:szok:

nie wiem czy wszystko opisze obiektywnie, bo moja maz twierdzi w pewnych kwestiach co innego i ja tez:)

a wiec jak wiecie 30.12 mialam skurcze co 5minut- ale ktg nie wykazalo nic oraz rozwarcie na 1cm. cala noc nastepna znowu skurcze balam sie jechac bo twierdzili ze symuluje. Przysypialam w domciu by odpoczac ale g.. pomagalo.. rano ok 10 juz nie moglam z bólu wyłam!!! wtedy zadzwonilam do gina, stwierdzil jechac na IP i spr postęp, jak puszcza do domu to ok, bo lepiej w domciu niz na patologii..
wsiadlam do auta- przez 15minut brak skurczybykow, mowie no ladnie..ale po drodze byly 4 co 3minuty i na IP tez.. polozna nie podlaczyla juz ktg tylko sprawdzial tetno i badanko u gina.. ponoc cale 3,5cm rozwarcia.. pytanie ale na pewno pani ma co 3minuty skurcze? ja ze tak.. to na porodowke!
w miedzyczasie lewatywka:) przyjemne uczucie:) ubralam moja koszulke sylwestrowa z falbanka(doslownie:) ) i poszlam z torba na pieterko.. tam sie klade w wypasionej sali- a skurcze delikatne.. polozna na to co ja tu robie, ze symuluje (ale czuje ze sie rozkrecaja uff)..
full pytan do , prygotowanie kacika dla melego i inne sruty pierduty.. a ja leze na lozku pod ktg.. pytam czy zapisal sie skurcz- odp nie- juz mam nerwa! badanko- "kto pania badal i stwierdzil 3,5 cm rozwarcia?" yyy... tu tyle nie ma.. szybki masaz szyjki.. przychodzi jakis "rzeznik" (tak na niego mowia) i mowi: dawac oxy.. polozna zaczela sie klocic z nim.. (w koncu chciala przetrzymac mnie do kolejnej zmiany;/ )
dala tylko jakis zasytrzyk na szyjke, w miedzyczasie cwiczonka prysznic, pilka- trwalo to wszystko ok 6godzin- bylam zmeczona, powiedzialam ze bede lezec.. i lezalam 2 godz oddychlam, przysypialam.. skurcze ponoc za slabe na porodowe i za krotkie!! dalej ich nie widac na ktg.. o 19 zmiana dyzuru! przyszla slynna p.Ewa ze swoja obstawa- ludzie z powolania!!!!! rewelacja choc ja juz nie mialam sil sie cieszyc!! polozna mowoi ze zbada mnie bo tmci sie kloca o rozwarcie ile bylo jest itd. a ona chce miec swoj obraz! - a rób kobieto co chcesz, w koncu przy rozwarciu badanko nie boli.. wg niej jest ok 5cm a nie 7cm!
aha o 16.10 przebili pecherz by przyspieszyc- nie udalo, tzn wody odeszly ale nie pomoglo! zatem po 19 okolo 20 oxy+ zastrzyk bo dalej nieprawidlowa akcja porodowa.. skurczze krótkie, slabe (ku.. jakie slabe? mialam dosc). pyta mnie polozna po oxy czy czuje skurcze inaczej tzn w brzuchu ja ze nie.. sa czestsze (co 1minute)ale czuje ze rozpiera mi tylek! (zle ) zatem mow od razu ze mam przec na kupe!:szok: kurde przy ok 7cm? ona w tym czasie rozwierala szyjke.. mowi ze akcja zbyt lugo trwa i tak trzeba.. kilkanascie partych- na lozku, na krzeselku- lipne wyniki:-(chcialam cesarke- za pozno, znieczulenie- nie mozna!(choc ona juz prawie zalatwiala, ale lekarz sie nie zgodzil- finalnie podali dolargan ale to przed proznociagiem). nie mialam juz sil, przychodzily parte to tylko podnosilam reke a maz podnosil noge a ja parlam..(na boku) w koncu wszysscy lekarze sie zbegli po kilkudziesieciu minutach parcia.. powiedzieli ze go nie wypre! najpierw jedna babka przy partym wypychala z brzucha a ja parlam( 1 skurcz- 1 prawidlowy party, 2gi- za slaby nie zdazylam wymienic powietrza a 3-ci to w ogole tragedia) i takich kilka ! w koncu drugi lekarz sprobowal wyprzec- i tez nic.. ja podczas 2 i 3 partego(podczas skurczu) bylam gdzies obok tzn. parlam ale slyszalam juz tylko glosy ich.. bylam sina, niedotleniona! w przedostatnim partym strzelila mi krew z nosa- dostalam krwotoku , i w ostatnim na finishu wyprosili meza, dali chyba znieczulenie tam, nacieli 2razy, podlaczyli proznociag i kazali przec do skutku- maly wychodzil, 2 lekrazy wypieralo go i wyslizgnal sie moj wymeczony siny Szymus, maz wtym momencie wszedl, przecial pepowine, zabrali do pomairki itd.. powiedzieli ze sama bym go nie urodzila- duzy, "dziwna budowa" dróg, brak prawidlowej akcji porodowej.. popekalm w pochwie, ale nie jest zle no i 4szwy na zewn. zszywanie nie bolalo, a ja dostalam sil. jak polozyli moja ciepla kluseczke- zrobila kupke na mnie a ja zapomnialam o calym bolu.. liczyl sie tylko on.. plakalismy z mezem..
szymkowi strasznie spuchla glowa i pol twarzyczki, mial krwiaka na glowce i rane po tym proznociagu, dzisiaj zostala tylko strupek rany..

dziekowalam wszystkim za to ze go wyciagneli..

w ksiazeczce wpisali I okres porodu 12h
II okres 1h10min
lozysko kobietki urodzily za mnie czyli wypchnely!

no to tyle.. pewnie swiezo po porodzie napisalabym duzo wiecej szczegolow ale dzis, polowe probuje i faktycznie zapomnialam..
 
To i ja się podzielę przeżyciami ;-)
W niedzielę wieczorem łyknęłam sobie olejek rycynowy. Noc - bezsenna, ciągle wstawałam do kibelka, do tego strasznie się bałam, czy nie zrobiłam głupstwa i nie zaszkodziłam Tosi. O 4 znowu pobudka, kładę się i czuję skurcze. Zaczęłam mierzyć - równiutko co 4 minuty. Obudziłam małża, poszłam się wykąpać, ale nie pomagało, skurcze nadal regularne. Mama się obudziła i opieprzyła mnie, że zamiast do szpitala, to ja się kąpię i że zaraz urodzę w łazience. Zebraliśmy się i w drodze skurcze były już co 2 minuty. Zgarnęliśmy moją babcię i prosto na IP, była 5.50. Tam KTG, wywiad i lewatywka. Zaprowadzili mnie na salę i zostawili. Łaziłam w kółko, skurcze nadal były regularne, w końcu po chwili przyszła położna, dała mi zastrzyk w tyłek i podała kroplówkę z oxy. Po tym nastąpiła MASAKRA, skurcze tak cholernie bolały, że małżowi prawie rękę miażdżyłam. Pęcherz musieli mi przebić, bo sam nie chciał się rozlecieć... Leżałam na boku, co chwilę lekarz badał rozwarcie i czy się główka obniżyła, bo do tej pory była wysoko. W końcu przy skurczach kazali mi przeć na kupę, żeby obniżyć główkę, a jak już się obniżyła, obrócili mnie na plecy. Przy drugim parciu wyszła głowinka, przy trzecim reszta ciałka (śmieszne uczucie, pierwsza myśl, że wypchnęłam z siebie ośmiornicę :-D). Położyli mi małą na brzuchu, później zabrali ją do pomiarów, a mnie podali znieczulenie i lekarz zaczął szyć. Miałam w sobie tyle siły, że chciałam od razu iść na korytarz do męża i babci, a jaka byłam zła, że mnie na łóżku wożą, jakbym sama iść nie mogła :-p
Niestety, nacinali mnie i to bolało chyba najbardziej, czułam każde uszczypnięcie... Później pierwsze karmienie i na salę.
W trakcie porodu wrzeszczałam, że następne na bank urodzę przez cesarkę, ale teraz, jak pomyślę, że w szpitalu miałabym leżeć przez tydzień, skłaniam się jednak do porodu naturalnego ;-)
Tosia była z nami już o 9.35, czyli 3 godziny 45 minut po przyjęciu na IP.
 
Ostatnia edycja:
reklama
To ja tez opiszę moj poród:
3 stycznia zgłosiłam się na IP, bo de facto z OM byłam już 10dni po terminie, wg USG tylko 2 dni więc przyjeli mnie na oddział patologii. Tam standardowo badanie ginekologiczne, KTG i USG. Najpierw podpieli mnie na KTG, które nie wykazywało żadnych skurczy porodowych, oczywiście drobne i nieregularne zapisywały się, ale to nie było to. Później zabrali mnie na badanie i tam lekarz stwierdział, że szyjka miękka, ale trzyma jeszcze na 1 cm i rozwarcie także na 1cm. nastepnie zrobili USG z którego wynikało, że wszystko jest ok i przewidywana waga małej to 4370g. W nocy z 3 na 4 stycznia o północy złapał mnie taki jednastajny ostry ból brzucha, który spowodował, że nawet nie mogłam obrócic się na łóżku, wkońcu wstałam i poszłam do dyżurki powiedzieć, że bardzo boli mnie brzuch i że nie moge mierzyć skurczy, bo boli mnie ciągle. Podpięła mnie pod KTG i wyszły skurcze ale nieregularne, mała zaczęła się bardzo wiercić w brzuchu, co bardzo mi ulżyło w bólu. Dostałam 2 zastrzyki rozkurczowe i spokojnie mogłam zasnąć. Rano na obchodzie lekarz sie mnie spytał czy dalej czekamy czy mamy pani jakos pomóc, a ja na to, że troszkę to mi mozna pomóc i zlecił test oksytocynowy żeby zobaczyć jak małej serduszko reaguje na oxy a nie żeby rozwinęła sie akcja porodowa. Stwierdziłam dobre i to. Nie zdążyli przynieść mi śniadania i połozna zabrała mnie na test, myślałm że potrwa góra z 1h i że zjem śniadanie, bo kolacja poprzedniego dnia była juz o 17 więc byłam głodna jak wilk. Połozna podłączyła mnie pod KTG i podpięła wielka strzykawkę do jakiejś pompy, która co jakis czas wstrzykiwanła mi coraz większą ilośc kropel oxy. Przeleżałam tam 4h i już myslałam że przybili mn ie do tego łóżka na amen, nie mogłam juz wytrzymac z bólu, myslałam że mi rozerwie brzuch, jedna strzykawa się skończyła a pielegniara chciała mi podpinać druga takiej samej wielkości. Powiedziałam, że ja juz nie wyleże pod tym KTG, bo mam skurcze co 2-3min i że ma mi nie dawać kolejnej dawki, na to stwierdziła, że jak mnie odłączy to przejdzie cała akcja. Było mi juz wszystko jedno, bo ból był nie do zniesienia, odłączyła mnie i poszłam pod prysznic. Przed prysznicem zadzwoniła moja mama jakby czuła, że to już i pyta sie jak się czuję, a ja jej mówię, że skurcze czuję co chwila. przeszła mi ochota na jedzenie, bo z tego bólu nie byłam w stanie nic przełknąć. Pod prysznicem masowałam sobie brzuch gorącą wodą co by mi troche ulżyło, ale skurcze były juz tak intensywne, że czułam parcie na kupkę. W tym czasie mama zadzwoniła do mojego m, żeby przyjechał do szpitala bo chyba juz rodzę. Wyskoczyłam z prysznica, szybko sie spakowałam i pielęgniara mói, że przyszedł mój mąż, ale nie kazała mi iśc do niego tylko wziąść ze soba kartę ciąży i rupę krwi. Ja czując, że zaraz urodzę wzięłam ze soba jeszcze wodę, komórke i aparat fotograficzny. Na to położna stwierdziła, że przygotowałam się juz tak jak na poród, ale to może jeszcze potrwac, bo przecież mam jeszcze grubą szyjkę i tylko 1 cm rozwarcia. Nie wierzyły mi, że zaraz urodzę.Połozna kazała wskoczyc mi na fotel, a ja jak słonica nie mogłam podnieść nóg. Pomogła mi i przyszła lekarka, która stwierdział 10cm rozwarcia, szybko przeniosły mnie na wózek i po 10 min i 2 parciach mała była juz na świecie. Wody odeszły mi przy 1 partym skurczu, nawet nie pękłam ani mnie nie nacięły, a mała była bardzo dużo, bo całe 4520g i 61cm długa. Mąż był bardzo zszokowany, że tak szybko poszło, bo 10 min później by przyszedł i już nie mógłby przeciąć pępowiny, bo byłoby juz po. Gdy tylko położyły mi malutka na piersi było mi tak błogo i sama nie mogłam uwierzyc, że juz jest po wszystkim. Cały poród trwał ze skurczami 2,5 h. Zyczę każdej tak krótkiego, ale mnie bolesnego pododu :-)
 
Do góry