Mój poród?
o jakiejś 4.00 rano obudziły mnie skurcze. Tylko takie jakieś dziwne. Wyprawiłam córkę do żłobka i rozłaziłam wszystko idąc na umówioną wizytę do ginekolożki na 8.15.
Stwierdziła 2,5-3 cm rozwarcia i ! kazała leżeć jeśli chce dotrzymać do stycznia!
W domu się wykąpałam, głowę umyłam, nogi ogoliłam
i leżeć poszłam bo skurcze prawie minęły!
Ale tak jakoś się dziwnie czułam, nie fizycznie a psychicznie czułam że coś tu nie tak.
Zadzwoniłam do ginekologa o 11.30 jakoś, że coś mnie brzuch boli itd., a ten kazał na ktg do szpitala przyjechać.
O 13.20 podłączyli mi ktg, ale połozna jakoś źle podłączyła wg gina bo ogólnie nic nie wykazywało! A leżałam podłączona jakoś do 14.00.
Poszłam na badanie i gin mówi że 3 cm rozwarcia jest ale szyjka już gotowa do rodzenia, więc mam sie na ginekologii kłaść bo dzis lub jutro urodzę.
A ja nadal nic takiego nie czułam aby stwierdzić, że "rodzę".
Rozpakowałam się na tej ginekologii, nastąpiła zmiana dyżuru i "nowy lekarz, którym okazał się ten co prowadził pierwszą ciąże" znów mnie na badanie zabrał.
Zrobił usg i stwierdził, że Adaś ma wagę jakoś 3400 a potem zapytał czy może rozciągnąć szyjkę to wtedy szybciej urodzę (a ja nadal nie czułam nic co by na poród wskazywało, ale uznałam iż lekarz chyba jednak wie lepiej). Miało to boleć ale ogólnie nie bolało nic.
Prosto z badania kazał iść na porodówkę....... byłam w szoku bo nadal nie czułam nic!!! Ot lekkie bóle, lekkie skurcze.
Na porodówce pojawił się lekarz, podłączyli ktg i przebili pęcherz co wg słów lekarza miało w ciągu 30 minut wywołać poród!
WYWOŁAŁO
Dosłownie pięć bóli-skurczy partych (czy jak to tam zwał!) o takiej sile że mało nie umarłam! Położna robiła wszystko aby nie ciąć aby nic nie pękło. Może przez to ból był taki duży!
Do tego nie bardzo się rozumiałyśmy bo np. zamiast mówić "nie przyj-oddychaj" położna mówiła do mnie "krzycz sobie". No to ja "głupia" krzyczałam prąc dalej! Na co położna z krzykiem "dziecko udusisz"!
Ciężka była ta nasza komunikacja!
2-3 parcia moje i Adaś był po tej stronie świata.
Jaka ulga! Jakie uczucie błogostanu!
Położyli mi go na piersiach, by cieplutki i cichy i duży.
Położna stwierdziła "cudaczna panikara z pani, co to za poród był".
ehhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh Ważne że Adaś dostał 10 pkt. mimo że owinięty pępowiną, urodził się cały w wybroczynach na główce! Ale silny i duży chłopak (4150 i 58 cm) chłopak poradził sobie i z tym
.
Maż był ze mną, choć wcale niby nie miał być. Stwierdził, że horrorystyczne opowieści z porodówek są przesadzone, bo nie ma potopu krwi a i dziecko nie rodzi się oślizgłe czy całe we krwi.
Potem był czas wypchnąć łożysko (czym zajęła się położna i lekarz) i czas, aby lekarz obejrzał "szkody". Ogólnie stwierdzono, że wszystko cacy i po 30 minutach leżenia na "obserwacji" pojechałam na położnictwo.
Dzięki Bogu poród był krótki. Bolesny dużo bardziej niż pierwszy ale krótki, więc do "przeżycia".
Myślę, że dużo zrobiło to że nie rozkręcił się sam tylko go "rozciągnięto i przebito", ale ile czasu szyjka rozwierałaby się sama nie wiem a tak zapisano mi pierwsza fazę porodu jako 3 godz. 10 minut (czyli od momentu podłączenia pierwszego ktg) a drugą fazę jako 15 minut czyli dosłownie te 5 bóli-skurczy.
Cieszy mnie że Adaś zdrowy i spokojny. Resztę się z czasem zapomni