reklama
blizniaki2000
Fanka BB :)
Justine, poród rzeczywiście super i expres, widocznie jesteś stworzona do rozdenia dzieci:-)
justine expres jak talala....aż mi sie smiac chce hihihi no i zazdroszczę....
tak jak czytałam wczesniejsze opisy porodów naszych forumoych mamusiek to myslałam że bedzie łatiej i troszke szybciej..no o gule inaczej...iadomo nie łato,ale nie tak ciężko otóż:
jest godzina 7:00 stawiam sie grzecznie w szpitalu na kontrolne ktg i usg..leże sobie,patrze skurcze zerowe cisza spokój mysle nie no ja nigdy nie urodze a jutro kolejna wizyta u gin...po godzinie leżenia czuje że chyba mam mokro..czyzbym popusciła siusiu hmm ale leże dalej..nagle czuje mocniej...mokro mokro morko...no to móie że mokro mam do pielęgniarki a ta ze moze wody sie sączą..wstaje no i jednak wody odchodzą...no to szybciutko na usg i długa na izbe przyjęć,ja do wstawania do gabinetu a tu chlup wiadro wody na podłoge
po 9 trafiliśmy na sale porodową skurcze co 6-7min...ok 11 juz co 5 i tak co raz częściej i mocniej...od 14 to już ryczałam z bólu a rozwarcie w miejscu na jeden palec..no to w koncu ok 16-17podali mi kroplówke(dopalacza) skurcze co 3....2...1,5minuty ja rycze i wydzieram morde na cały szpital z bólu a rozwarcie dupa..na palce i koniec....kroplówka zleciała,skurcze zrobiły sie rzadsze co 4-5min ale bolesne jak cholera...ja zmęczona zaczęłam odlatywac między skurczami,byłam pewna ze nie dam rady urodzić...krzyczałam do lekarza zeby mnie ciął bo nie dam rady a i te wody juz tak dawno odeszły a on ze nie i koniec że mam rodzić!a przy cesarce mogą byc powikłania...ok 00:00 podali druga kroplóke skurcze znou co 2...1,5min i jeszcze bardziej bolesne i jakby na kupe...poszłam pod prysznic,wróciłam i tedy zaczęły sie naprawde bóle parte...i od tego momentu nie wiem co i jak tylko że o 2:45połozyli mi synka na brzuszku i to była najszczęsliwsza chwila w moim życiu nic iecej sie nie liczyło...az do momentu kiedy kilka minut po wyjeciu zaczęłam sie dusić nie mogłam oddychać mimo ze miała i wzięłam swoje leki na astme,podali mi tlen i cos dożylnie...około godziny dochodziłam do siebie,i juz raptem lekarzowi minka zrzedła...
później narobili nam lekkiego stracha z pwoodu infekcji przez te wody ale wszystko skonczyło się dobrze i obeszło sie tylko strachem ;-) aa no i co ciekawsze w niedziele-czyli w dniu wypisu nagle sie mnie zaczęto dopytywac czy mi słabo nie jest i w głowie sie nie kręci bo duzo krwi straciłam przy porodzie normalnie kosmos...
ale lekturka...hihi
tak jak czytałam wczesniejsze opisy porodów naszych forumoych mamusiek to myslałam że bedzie łatiej i troszke szybciej..no o gule inaczej...iadomo nie łato,ale nie tak ciężko otóż:
jest godzina 7:00 stawiam sie grzecznie w szpitalu na kontrolne ktg i usg..leże sobie,patrze skurcze zerowe cisza spokój mysle nie no ja nigdy nie urodze a jutro kolejna wizyta u gin...po godzinie leżenia czuje że chyba mam mokro..czyzbym popusciła siusiu hmm ale leże dalej..nagle czuje mocniej...mokro mokro morko...no to móie że mokro mam do pielęgniarki a ta ze moze wody sie sączą..wstaje no i jednak wody odchodzą...no to szybciutko na usg i długa na izbe przyjęć,ja do wstawania do gabinetu a tu chlup wiadro wody na podłoge
po 9 trafiliśmy na sale porodową skurcze co 6-7min...ok 11 juz co 5 i tak co raz częściej i mocniej...od 14 to już ryczałam z bólu a rozwarcie w miejscu na jeden palec..no to w koncu ok 16-17podali mi kroplówke(dopalacza) skurcze co 3....2...1,5minuty ja rycze i wydzieram morde na cały szpital z bólu a rozwarcie dupa..na palce i koniec....kroplówka zleciała,skurcze zrobiły sie rzadsze co 4-5min ale bolesne jak cholera...ja zmęczona zaczęłam odlatywac między skurczami,byłam pewna ze nie dam rady urodzić...krzyczałam do lekarza zeby mnie ciął bo nie dam rady a i te wody juz tak dawno odeszły a on ze nie i koniec że mam rodzić!a przy cesarce mogą byc powikłania...ok 00:00 podali druga kroplóke skurcze znou co 2...1,5min i jeszcze bardziej bolesne i jakby na kupe...poszłam pod prysznic,wróciłam i tedy zaczęły sie naprawde bóle parte...i od tego momentu nie wiem co i jak tylko że o 2:45połozyli mi synka na brzuszku i to była najszczęsliwsza chwila w moim życiu nic iecej sie nie liczyło...az do momentu kiedy kilka minut po wyjeciu zaczęłam sie dusić nie mogłam oddychać mimo ze miała i wzięłam swoje leki na astme,podali mi tlen i cos dożylnie...około godziny dochodziłam do siebie,i juz raptem lekarzowi minka zrzedła...
później narobili nam lekkiego stracha z pwoodu infekcji przez te wody ale wszystko skonczyło się dobrze i obeszło sie tylko strachem ;-) aa no i co ciekawsze w niedziele-czyli w dniu wypisu nagle sie mnie zaczęto dopytywac czy mi słabo nie jest i w głowie sie nie kręci bo duzo krwi straciłam przy porodzie normalnie kosmos...
ale lekturka...hihi
Kluskawawa
Fanka BB :)
No Ola gratuluje wytrwałości. Dobrze że moja Kluska tego nie czyta przed jutrzejszym wywoływaniem porodu.... bo by mnie chyba wysłała żebym rodził....:-)
Ostatnia edycja:
M
marzycielka
Gość
No Ola gratuluje wytrwałości. Dobrze że moja Kluska tego nie czyta przed jutrzejszym wywoływaniem porodu.... bo by mnie chyba wysłała żebym rodził....:-)
To pokaż jej mój opis porodu bo wg mnie kurde to lajcik pomimo wywoływania i trwał 3h15 minut;-)
to teraz ja wam opowiem jak było
14 w niedzielę przyśniło mi się że urodził mi się ogonek, tylko się nie śmiać!
taki jak mają jamniczki cienki i dosyć długi z takim brązowym futerkiem, właściwie to się niezupełnie urodził bo majtał mi między nogami a ja zastanawiałam się we śnie jak by tu urodzić resztę i w końcu obudziłam się była 5.00 rano.Poleżałam w łóżku jeszcze z pół godziny i śmiałam się z tego snu i z mojej chorej wyobraźni a tu skurcz jak trza. nie przejęłam się bo skurcze to ja miałam już chyba od zawsze i postanowiłam sobie że nie wstaję a jak rodzę to mi się przyda jeszcze małe komono między bólami. Tak dotrwałam gdzieś do 9.00. Skurcze były tak co jakieś 8-7 min czyli nic wielkiego nawet nie bolało bardzo tylko tak jakoś ciasno mi się robiło i na chwilę brakowało tchu. Wyzbierałam się z wyra i dalej za niedzielną krzątaninę śniadanko, kawusia z mężem , jakieś dreptanie po domu to z tym to z tamtym. zjedliśmy dość późny obiad i tak jakoś nie mogłam sobie poradzić z liczeniem czasu tych skurczy, czułam je co chwilę ale od rana nie wydawały mi się częstsze. Plecy zaczęły mnie boleć to sobie zrobiłam kąpiel ( i chwała bogu , że mnie naszło co by ogolić to i wo) siadłam sibie z rodzinka przed telewizorek i stękam. Mąż mi się jakoś tak przyglądał i w końcu zjechał mnie za nieliczenie czasu i że on porodu w domu odbierał nie będzie itd...
Powiedziałam żeby on liczył a ja będę mu mówić kiedy się zaczyna i kończy.
I wyszło że co 3 min i skurcze trwają minutę - minutę trzydzieści
i już bez dyskusji zapakowaliśmy torby do samochodu Klara miała sobie zrobić kolację gdyby nas długo nie było ale czułam że tata to jeszcze wróci na noc do domu.
Po 20.00 byliśmy w szpitalu przyjęto mnie na porodówkę. Lekarka po badaniu stwierdziła czynnośc skurczowa i tylko 2,5 cm rozwarcia więc Mąz do domu i pod telefonem- czujny, miał czekać na odpowiedni moment , żeby móc wkroczyć do akcji. Podłączyli mi oxytocynę i KTG i bardzo ładnie mi szły skurcze brakowało skali ale szyjka jak trzymała tak trzyma . Dostałam czopki na rozluźnienie tej wrednej szyjki i jeszcze zastrzyki ale efekty były mizerne tak się przemę czyłam do rana prze 7,00 lekarka mnie zbadała i stwiedriła , ze nie ma co dłużej czekać i trzeba zrobić cc bo dziecko sie męczy i ja a tu nie ma postępu. Jeszcze nigdy nie byłam taka przerażona . Na operacyjnej wylądowałam o 8.30 szybkie przygotowanie i o 8.55 już był Misio. Zdążyłam zadzwonic do męża żeby przyjechał zobaczyć Michałka jak go będą zabierać na noworodki i zrobił mu pierwsze zdjęcie- wyszło super. I tak zaliczyłam pełny zestaw atrakcji 11 godzim porodu ( tylko to co w szpitalu) i CC na koniec. Wrażenia z operacyjnej i szczegółyn opisze wam innym razem bo Mój bardzo już tęskni za kompem i Misio za chwilke wstanie głodomorek jedem.Pa
14 w niedzielę przyśniło mi się że urodził mi się ogonek, tylko się nie śmiać!
taki jak mają jamniczki cienki i dosyć długi z takim brązowym futerkiem, właściwie to się niezupełnie urodził bo majtał mi między nogami a ja zastanawiałam się we śnie jak by tu urodzić resztę i w końcu obudziłam się była 5.00 rano.Poleżałam w łóżku jeszcze z pół godziny i śmiałam się z tego snu i z mojej chorej wyobraźni a tu skurcz jak trza. nie przejęłam się bo skurcze to ja miałam już chyba od zawsze i postanowiłam sobie że nie wstaję a jak rodzę to mi się przyda jeszcze małe komono między bólami. Tak dotrwałam gdzieś do 9.00. Skurcze były tak co jakieś 8-7 min czyli nic wielkiego nawet nie bolało bardzo tylko tak jakoś ciasno mi się robiło i na chwilę brakowało tchu. Wyzbierałam się z wyra i dalej za niedzielną krzątaninę śniadanko, kawusia z mężem , jakieś dreptanie po domu to z tym to z tamtym. zjedliśmy dość późny obiad i tak jakoś nie mogłam sobie poradzić z liczeniem czasu tych skurczy, czułam je co chwilę ale od rana nie wydawały mi się częstsze. Plecy zaczęły mnie boleć to sobie zrobiłam kąpiel ( i chwała bogu , że mnie naszło co by ogolić to i wo) siadłam sibie z rodzinka przed telewizorek i stękam. Mąż mi się jakoś tak przyglądał i w końcu zjechał mnie za nieliczenie czasu i że on porodu w domu odbierał nie będzie itd...
Powiedziałam żeby on liczył a ja będę mu mówić kiedy się zaczyna i kończy.
I wyszło że co 3 min i skurcze trwają minutę - minutę trzydzieści
i już bez dyskusji zapakowaliśmy torby do samochodu Klara miała sobie zrobić kolację gdyby nas długo nie było ale czułam że tata to jeszcze wróci na noc do domu.
Po 20.00 byliśmy w szpitalu przyjęto mnie na porodówkę. Lekarka po badaniu stwierdziła czynnośc skurczowa i tylko 2,5 cm rozwarcia więc Mąz do domu i pod telefonem- czujny, miał czekać na odpowiedni moment , żeby móc wkroczyć do akcji. Podłączyli mi oxytocynę i KTG i bardzo ładnie mi szły skurcze brakowało skali ale szyjka jak trzymała tak trzyma . Dostałam czopki na rozluźnienie tej wrednej szyjki i jeszcze zastrzyki ale efekty były mizerne tak się przemę czyłam do rana prze 7,00 lekarka mnie zbadała i stwiedriła , ze nie ma co dłużej czekać i trzeba zrobić cc bo dziecko sie męczy i ja a tu nie ma postępu. Jeszcze nigdy nie byłam taka przerażona . Na operacyjnej wylądowałam o 8.30 szybkie przygotowanie i o 8.55 już był Misio. Zdążyłam zadzwonic do męża żeby przyjechał zobaczyć Michałka jak go będą zabierać na noworodki i zrobił mu pierwsze zdjęcie- wyszło super. I tak zaliczyłam pełny zestaw atrakcji 11 godzim porodu ( tylko to co w szpitalu) i CC na koniec. Wrażenia z operacyjnej i szczegółyn opisze wam innym razem bo Mój bardzo już tęskni za kompem i Misio za chwilke wstanie głodomorek jedem.Pa
reklama
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 420
- Wyświetleń
- 41 tys
- Odpowiedzi
- 245
- Wyświetleń
- 20 tys
- Odpowiedzi
- 185
- Wyświetleń
- 19 tys
Podziel się: