reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Watek Porodowy

reklama
No to troszkę o porodzie:) We wtorek 06.01 miałam się zgłosić do szpitala na wywołanie, więc już dwa dni wcześniej zaczęłam prosić Zuzę żeby wcześniej wyszła:) No i posłuchała:) Tak mnie kopała w nocy z niedzieli na poniedziałek że o 3.20 odeszły mi wody:) Obudziłam mojego Grześka, który na początku chyba nie bardzo mi uwierzył i zaczęłam się pakować:) Koło 5.00 byłam w szpitalu. Okazało się że mam nie gotową szyjkę i zero rozwarcia, więc położyli mnie na przedporodowej i czekałam na obchód. O 8.00 ordynator zaproponował mi kroplówkę, ponieważ już nie miałam wód a skurcze miałam "z krzyża" i nie powodowały żadnego postępu.
Po 9.00 przyjechał Grzesiek i poszliśmy rodzić:) Myślałam że umrę z bólu jak mi podłączyli tą oksytocynę. Najgorsze było to że musiałam cały czas leżeć:( Do 11.30 zrobiło mi się pełne rozwarcie i mogłam rodzić. Ale niestety ja parłam, a Zuza wracała, więc zaczęli mi się kłaść na brzuch żeby mi pomóc, mało mi żeber nie połamali. Małej zaczęło spadać tętno!:( Już mi chcieli cesarkę robić ale stwierdzili że jeszcze chwila. W końcu o 13.04 po wielkich trudach i dużym nacięciu urodziła się Zuzka. Okazało się, że była dwa razy oplątana pępowiną i położna uratowała ją szybciutko jak tylko to zobaczyła. I dlatego właśnie nie mogłam jej urodzić, bo ja ją wypierałam, a ona na pępowinie wracała z powrotem. Dalej standard - łożysko luzik, szycie prawie godzinę... i już mogłam się cieszyć moim skarbem:)Zuza była tak zmęczona porodem że spała prawie bez przerwy kilkanaście godzin.
Poród ogólnie trwał ok. 4 i pół godziny i niestety półtorej godziny same parte, które wciąż musiałam powstrzymywać, bo główka była za wysoko (na tej pępowince).
Byłam strasznie zał że nikt nie zauważył na USG tej pępowiny!
Przeżyłam mały dramacik w szpitalu, bo okazało się że nie mam pokarmu. Niestety u nas w szpitalu pracują prawie same pindy wstrętne, więc wcale mi nie ułatwiły i siedziałam tak z tą moją Zuzą przy cycku bez mleka..i ona płakała i ja płakałam.... Teraz już wszystko ok...karmię cycem...i bardzo to obie lubimy:)
 
Agatkas serdecznie gratuluję maleństwa...a swoją drogą to wiem coś o tym wypychaniu i owinięciu pępowiną:-(, ale najważwniesze że wszytsko jest juz dobrze:-D
 
No to teraz nasz poród
Juz miesiac po porodzie a ja jeszcze go nie opisałam, ale juz sie poprawiam. A więc...

Tak jak pisałam na watku głownym w poniedzialek dwanascie dni po terminie miałam zgłosic sie na wizyte do szpitala. Tak tez zrobiłam. Wzielismy torbe i pojechalismy na 11 na odział. Polozna podłaczyla mnie do ktg, zbadala rozwarcie. Bylo na 1-2 palce nie bylo skurczy, ale ktg bylo wporządku. Zgodnie wiec z tutejszym zwyczajem poprosila mnie zebym wróciła za dwa dni. Bylaby to Wigilia wiec poprosiłam czy nie moge przyjechac jutro. Zgodziła sie i poszła na porodówke. Po powrocie spytala czy nie chce urodzic dzisiaj, bo na porodówce jest spokoj i na swieta bylabym z dzidzia w domu. Mąz byl caly czas ze mną. Spojrzelismy na siebie z przerazeniem i zgodzilismy sie równoczesnie. Wrocilismy jeszcze do domu spokojnie zadzwonilismy do rodziców, wzielam prysznic najadłam sie i jeszcze raz spakowałam torbe. Po 2 godzinach bylismy juz na porodowce. W recepcji panie juz na nas czekały. Przed 14 połozyli mnie pod ktg. Ok 15 połozna przebiła mi pecherz, troche to bolało. Ubrałam sie i polozna kazala nam chodzic zeby akcja sie ruszyla. Łazimy wiec po szpitalu i wkoło niego. Na szczescie bylo ciemno i mogłam kucac przy kazdym skórczu co dawało jakąs ulge. Dostalam dosc bolesnych skorczy co 10 min. Po 2 godzinach niestety rozwarcie ciagle na 1-2 palce, ale skorcze juz czestsze i bardziej bolesne.. W koncu sa co 2 min i strasznie bolą, prosze o jakies znieczulenie. Zaczynam od gazu. Działa super ale mąz musi mowic mi kiedy idzie skorcz i wtedy wdycham, bo podczas trwania skorczu jest juz za pózno na wdychanie. Maz wiec obserwuje ktg i zagaduje mnie, bo mysli ze odwroci moja uwage. Rozwarcie jest juz na 3-4 palce zwiekszaja wiec dawke okscytocyny. Niestety ok 23 po badaniu okazuje sie ze rozwarcie nie postepuje a po podlaczeniu pod ktg okazuje sie ze małej spada puls. Zlatuja sie wiec połozne i lekarki i decyduja o cesarce. Dostaje papier do podpisania i szybko kaza mi sie połozyc. Niestety maz nie moze byc przy operacji, zostaje w sali porodowej. Wszystko dzieje sie bardzo szybko. Nie zdazylam nawet nic mu powiedziec. Slyszalam tylko jak mowil mi juz gdy mnie wywozili na łózku ze boi sie o nas. Mialam ciagle skorcze i nie chcialam wyprostowac nóg ani załozyc maski. Poprosiłam lekarza ze zrobie to za moment jak skorcz minie, ale on odpowiedzial, ze nie ma na to czasu, ze to dla dziecka, ze musze. Niestety musieli mnie uspic bo na znieczulenie zewnatrzoponowe nie bylo juz czasu. Zabrali mnie o 00:15, a Hania urodziła się o 00:33. Od razu poprosili mojego meza i mała praktycznie zaraz po urodzeniu trafiła w jego rece. Mnie wybudzili po jakiejsc godzinie. Maz byl juz wtedy cały czas z małą przy moim łóżku. Nigdy nie zapomne tej radosci na jego twarzy i w jego głosie gdy stal pochylony przy moim łózku.Mówił ze wszystko dobrze ze malutka zdrowa jaka duza itd, bo pytałam po trzy razy taka bylam zakrecona po tej narkozie. Od razu przystawili mi mała do piersi ale nie chciała ssac. Po paru godzinach znowu i juz ładnie ssała. Normalnie po 48h powinnam pójsc do domu, ale wypóscili mnie wczesniej bo był to dzien Wigilii.Po cesarce wstałam juz po 12 h, ale nie było łatwo. Wszystko mnie bolało. Dostawałam zastrzyki przeciwbolowe i bylam troche otumaniona.
Jestem bardzo zadowolona z opieki. O wszystkim mnie informowano, wszystko tłumaczono. W czasie porodu zmieniły sie trzy połozne, każda miła i każda starała sie mi ulzyc, chociazby dobrym słowem:)Po porodzie bylam na sali sama. Połozne uczyly mnie karmic piersią. Wczesniej nie myslalam ze przystawienie prawidłowe dziecka moze byc trudne. Hania byla cały czas ze mną. Do domku wrócilismy na Wigilijną kolacje- pierwszą naszą tylko we trojke:)
 
No to teraz nasz poród
Juz miesiac po porodzie a ja jeszcze go nie opisałam, ale juz sie poprawiam. A więc...

Tak jak pisałam na watku głownym w poniedzialek dwanascie dni po terminie miałam zgłosic sie na wizyte do szpitala. Tak tez zrobiłam. Wzielismy torbe i pojechalismy na 11 na odział. Polozna podłaczyla mnie do ktg, zbadala rozwarcie. Bylo na 1-2 palce nie bylo skurczy, ale ktg bylo wporządku. Zgodnie wiec z tutejszym zwyczajem poprosila mnie zebym wróciła za dwa dni. Bylaby to Wigilia wiec poprosiłam czy nie moge przyjechac jutro. Zgodziła sie i poszła na porodówke. Po powrocie spytala czy nie chce urodzic dzisiaj, bo na porodówce jest spokoj i na swieta bylabym z dzidzia w domu. Mąz byl caly czas ze mną. Spojrzelismy na siebie z przerazeniem i zgodzilismy sie równoczesnie. Wrocilismy jeszcze do domu spokojnie zadzwonilismy do rodziców, wzielam prysznic najadłam sie i jeszcze raz spakowałam torbe. Po 2 godzinach bylismy juz na porodowce. W recepcji panie juz na nas czekały. Przed 14 połozyli mnie pod ktg. Ok 15 połozna przebiła mi pecherz, troche to bolało. Ubrałam sie i polozna kazala nam chodzic zeby akcja sie ruszyla. Łazimy wiec po szpitalu i wkoło niego. Na szczescie bylo ciemno i mogłam kucac przy kazdym skórczu co dawało jakąs ulge. Dostalam dosc bolesnych skorczy co 10 min. Po 2 godzinach niestety rozwarcie ciagle na 1-2 palce, ale skorcze juz czestsze i bardziej bolesne.. W koncu sa co 2 min i strasznie bolą, prosze o jakies znieczulenie. Zaczynam od gazu. Działa super ale mąz musi mowic mi kiedy idzie skorcz i wtedy wdycham, bo podczas trwania skorczu jest juz za pózno na wdychanie. Maz wiec obserwuje ktg i zagaduje mnie, bo mysli ze odwroci moja uwage. Rozwarcie jest juz na 3-4 palce zwiekszaja wiec dawke okscytocyny. Niestety ok 23 po badaniu okazuje sie ze rozwarcie nie postepuje a po podlaczeniu pod ktg okazuje sie ze małej spada puls. Zlatuja sie wiec połozne i lekarki i decyduja o cesarce. Dostaje papier do podpisania i szybko kaza mi sie połozyc. Niestety maz nie moze byc przy operacji, zostaje w sali porodowej. Wszystko dzieje sie bardzo szybko. Nie zdazylam nawet nic mu powiedziec. Slyszalam tylko jak mowil mi juz gdy mnie wywozili na łózku ze boi sie o nas. Mialam ciagle skorcze i nie chcialam wyprostowac nóg ani załozyc maski. Poprosiłam lekarza ze zrobie to za moment jak skorcz minie, ale on odpowiedzial, ze nie ma na to czasu, ze to dla dziecka, ze musze. Niestety musieli mnie uspic bo na znieczulenie zewnatrzoponowe nie bylo juz czasu. Zabrali mnie o 00:15, a Hania urodziła się o 00:33. Od razu poprosili mojego meza i mała praktycznie zaraz po urodzeniu trafiła w jego rece. Mnie wybudzili po jakiejsc godzinie. Maz byl juz wtedy cały czas z małą przy moim łóżku. Nigdy nie zapomne tej radosci na jego twarzy i w jego głosie gdy stal pochylony przy moim łózku.Mówił ze wszystko dobrze ze malutka zdrowa jaka duza itd, bo pytałam po trzy razy taka bylam zakrecona po tej narkozie. Od razu przystawili mi mała do piersi ale nie chciała ssac. Po paru godzinach znowu i juz ładnie ssała. Normalnie po 48h powinnam pójsc do domu, ale wypóscili mnie wczesniej bo był to dzien Wigilii.Po cesarce wstałam juz po 12 h, ale nie było łatwo. Wszystko mnie bolało. Dostawałam zastrzyki przeciwbolowe i bylam troche otumaniona.
Jestem bardzo zadowolona z opieki. O wszystkim mnie informowano, wszystko tłumaczono. W czasie porodu zmieniły sie trzy połozne, każda miła i każda starała sie mi ulzyc, chociazby dobrym słowem:)Po porodzie bylam na sali sama. Połozne uczyly mnie karmic piersią. Wczesniej nie myslalam ze przystawienie prawidłowe dziecka moze byc trudne. Hania byla cały czas ze mną. Do domku wrócilismy na Wigilijną kolacje- pierwszą naszą tylko we trojke:)

anoli no to współczuje tego strachu o dzidzie ale ciesze sie ze wszystko dobrze sie skonczyło:-D:-D:-D:-D
 
Anoli aż mi łezki poleciały...Jak dla mnie coś wspaniałego mimo tego strachu...Zazdroszczę Ci tak dobrych lekarzy i fachowej opieki.To dzięki nim mimo tego co się działo możesz miło wspominać poród.Ja niestety nie miałam tego szczęścia,bo trafiłam na kobiety bez serca...Gratuluję Ci serdecznie:tak:
 
o to i ja opiszę mój poród :-) mimo, że zostałam jednak styczniówką :-)
14 stycznia chodziłam cała nerwowa, bo 15 miałam stawić się w szpitalu na wywołanie. Bałam się strasznie. Miałam takie dziwne samopoczucie. Od czasu do czasu łapały mnie delikatne skurcze, ale myślałam, że to przepowiadające jak zwykle. O godzinie 23 kładę się spać i nagle czuje straszny ból w dole brzucha, taki jak nigdy dotąd. Za 15 minut znów to samo. Po kolejnych 15 do tych bóli dołączyły skurcze, co 10 min. No to ja biegusiem do wanny, myślę sobie przejdzie na pewno. Wychodzę z wanny, skurcze coraz silniejsze. No to czekamy. Godzina 1, nie wiem co ze sobą zrobić. Kładę się spać. Skurcze nadal co 10 min. Przysypiam między nimi. Budzi mnie bardzo silny ból pleców i skurcz, patrzę na zegarek 6. Następny skurcz po 5 min, kolejne również. Budzę mężulka. On się szykuje do szpitala, ja do wanny jeszcze na chwile, po kąpieli lekkie śniadanko, kawa i do samochodu. Podczas jazdy skurcze jakby zrobiły się rzadsze. Jesteśmy na miejscu. Izba przyjęć. Bada mnie położna. 3 palce rozwarcia :eek: Pierwsza myśl "nie będzie wywoływania :-D" . No to przebieram się w koszule, zbadał mnie jeszcze lekarz i czekamy na wolne miejsce na sali porodowej, bo wszystko zapchane. Zwolniło się o 11. Mnie nadal trochę boli kręgosłup, podczas skurczu chodzę w kółko :-). 11.05 podłączyli mnie pod ktg, już na sali. Skurcze nadal co 5-6 min. Przyszedł lekarz mówi, że połowę mam już za sobą i do 20 na pewno urodze. do 20 ?! :eek: Przecież dopiero 11 :crazy:. No i tak sobie czekałam aż coś się ruszy do przodu, mój mężulek tylko co chwile oglądał zapis z ktg :-). Skurcze zaczęły sie nasilać koło 13. O 16 zaczęłam marudzić, że nie dam rady, byłam już wykończona a kręgosłup mnie dobijał. Dostałam jakieś środki rozkurczowe. 5 palców rozwarcia. Godzina 18 ledwo patrze na oczy, podczas skurczu naprawdę boli, mąż masuje mi kręgosłup. I tylko to mnie ratowało. Dali mi jakiś środek narkotyczny, nawet nie wiem co, żebym trochę pospała. Nic nie dał. Ale łatwiej znosiłam ból. godzina 19 zmieniła się położna. Przychodzi druga. Bada mnie lekarz. Ja czuję, że jakby kupkę mi się chce :zawstydzona/y::-). Pani doktor mówi, że główka jest już w kanale rodnym. Położna mówi, że jak się postaram to w 15 min urodzę. Ale dostałam przypływu energii :-) Po 4 partych Julka była już z nami. 4400 wagi, 62 cm długa. Zlecieli się lekarze, bo nie mogli się nadziwić, że kobita mojej postury sama, naturalnie urodziła takiego giganta. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy widziałam jak mała wyskakuje i jak kładli mi ją na brzuch. Wsponiałe uczucie ;-) Strasznie bałam się porodu, a po tym wszystkim mogłabym rodzić codziennie :-D
 
reklama
o to i ja opiszę mój poród :-) mimo, że zostałam jednak styczniówką :-)
14 stycznia chodziłam cała nerwowa, bo 15 miałam stawić się w szpitalu na wywołanie. Bałam się strasznie. Miałam takie dziwne samopoczucie. Od czasu do czasu łapały mnie delikatne skurcze, ale myślałam, że to przepowiadające jak zwykle. O godzinie 23 kładę się spać i nagle czuje straszny ból w dole brzucha, taki jak nigdy dotąd. Za 15 minut znów to samo. Po kolejnych 15 do tych bóli dołączyły skurcze, co 10 min. No to ja biegusiem do wanny, myślę sobie przejdzie na pewno. Wychodzę z wanny, skurcze coraz silniejsze. No to czekamy. Godzina 1, nie wiem co ze sobą zrobić. Kładę się spać. Skurcze nadal co 10 min. Przysypiam między nimi. Budzi mnie bardzo silny ból pleców i skurcz, patrzę na zegarek 6. Następny skurcz po 5 min, kolejne również. Budzę mężulka. On się szykuje do szpitala, ja do wanny jeszcze na chwile, po kąpieli lekkie śniadanko, kawa i do samochodu. Podczas jazdy skurcze jakby zrobiły się rzadsze. Jesteśmy na miejscu. Izba przyjęć. Bada mnie położna. 3 palce rozwarcia :eek: Pierwsza myśl "nie będzie wywoływania :-D" . No to przebieram się w koszule, zbadał mnie jeszcze lekarz i czekamy na wolne miejsce na sali porodowej, bo wszystko zapchane. Zwolniło się o 11. Mnie nadal trochę boli kręgosłup, podczas skurczu chodzę w kółko :-). 11.05 podłączyli mnie pod ktg, już na sali. Skurcze nadal co 5-6 min. Przyszedł lekarz mówi, że połowę mam już za sobą i do 20 na pewno urodze. do 20 ?! :eek: Przecież dopiero 11 :crazy:. No i tak sobie czekałam aż coś się ruszy do przodu, mój mężulek tylko co chwile oglądał zapis z ktg :-). Skurcze zaczęły sie nasilać koło 13. O 16 zaczęłam marudzić, że nie dam rady, byłam już wykończona a kręgosłup mnie dobijał. Dostałam jakieś środki rozkurczowe. 5 palców rozwarcia. Godzina 18 ledwo patrze na oczy, podczas skurczu naprawdę boli, mąż masuje mi kręgosłup. I tylko to mnie ratowało. Dali mi jakiś środek narkotyczny, nawet nie wiem co, żebym trochę pospała. Nic nie dał. Ale łatwiej znosiłam ból. godzina 19 zmieniła się położna. Przychodzi druga. Bada mnie lekarz. Ja czuję, że jakby kupkę mi się chce :zawstydzona/y::-). Pani doktor mówi, że główka jest już w kanale rodnym. Położna mówi, że jak się postaram to w 15 min urodzę. Ale dostałam przypływu energii :-) Po 4 partych Julka była już z nami. 4400 wagi, 62 cm długa. Zlecieli się lekarze, bo nie mogli się nadziwić, że kobita mojej postury sama, naturalnie urodziła takiego giganta. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy widziałam jak mała wyskakuje i jak kładli mi ją na brzuch. Wsponiałe uczucie ;-) Strasznie bałam się porodu, a po tym wszystkim mogłabym rodzić codziennie :-D
Dzielna z ciebie kobitka jeszcze raz gratuluje:-):-):-)
 
Do góry