ja dorzucam swój opis
Był taki dzień - 9 czerwiec 2007 roku.
Noc z piątku na sobotę. Budzą mnie skurcze, takie dziwne skurcze. Niby regularne, a jednak nieregularne, niby mocne, a jednak nie mocne. Budzę Maćka, po dwóch godzinach decydujemy się na odwiedzenie szpitala. Maciek w pełni podniecony, bo to niby już. Na izbie przyjęć spotykamy inną ciężarówkę, rodzącą ciężarówkę. Patrząc na nią wiem, że mój poród nie jest porodem. Dziewczyna w pół zgięta, wyraźny ból na twarzy. A ja ... A ja luz blues i coca cola ;-) Skoro już przyjechaliśmy, czekamy na lekarza. Najpierw poszła rodząca i po chwili wywieźli ją na wózku, na pierwsze piętro pojechali, na piętro porodówki. Wchodzę ja. Najpierw formalności. W końcu siadam na fotelu i podchodzi lekarz. Zbadał mnie tak, że odechciało mi się rodzić i skurcze ustały . Nie chciało mu się robić dalszych badań, więc wysłał mnie na patologię. Przyjęli mnie o 5:30 i do 9 non stop ktg. Skurczów odczuwalnych brak, na KTG także nic nie wychodziło. Siostra pyta się: co ja tutaj robię?. No właśnie, dobre pytanie. Poranny obchód, miła pani doktor ze zdziwieniem na mnie patrzy. Mówi, że mnie wypisze, ale pod warunkiem, ze popołudniowe KTG będzie lepsze (na ostatnim KTG Antonek nie za bardzo był ruchliwy). Tak więc mam czekać. I czekam. Przy okazji ryczę (bo ja tutaj leżeć nie chcę), ryczę i jeszcze raz ryczę. Cały dzień na korytarzu, z moim Maćkiem. Często mijam pewną blond ciężarówę, którą spotykam później na forum ;-) (czyt. naszą Anielę ) Spotykamy parę ze szkoły rodzenia, oni już urodzili. Farciarze. Popołudniowe KTG super, więc mogę wychodzić. Ale jest jeden problem, na oddziale jestem 12 h i nie mogą mnie wypisać. Decyduję się na wypis na własne żądanie. Przy wypisie lekarka mówi, ze to były książkowe skurcze przepowiadające. No nic, w końcu je doświadczyłam. Uciekam w piżamie i z Maciusiem przy boku, w piżamie, bo szpitalna szatnia zamknięta, a w niej moje codzienne rzeczy. W domku o 19, szybkie jedzenie i sen. Całą noc i dzień nie spałam, padam ze zmęczenia. Spałam do 23 ;-) Obudziłam się na Grand Prix Danii na żużlu i razem z moim cudownym mężusiem zasiedliśmy przed TV, by obejrzeć retransmisję. Maciuś przygaszony, bo przecież dzisiaj miał zostać tatusiem, a tu tylko przepowiadacze jakieś. Zapowiedział, że seksiku już nie będzie, bo po ostatnim seksiku wylądowaliśmy w szpitalu i on więcej nie zniesie takiego stresu. Tak więc pozostaje nam tylko żużel i zapach deszczu po wieczornej burzy ;-)
Był taki cudny dzień - 10 czerwiec 2007 roku.
Wciągamy żużel na dworze fajnie, noc ciepła, wieczorem była burza, więc i powietrze jest fajne. Objadamy się wszystkim, trzeba uzupełnić kalorie. W szpitalu nic nie jadłam, szpitalne żarcie jest paskudne! Myślę trochę o Antonku, na dzisiaj przecież mam termin, nie chcę być przeterminowana. Rozmyślenia przerywa mi jakiś przepowiadacz cholerny. Słuchając wypisującej mnie lekarki biorę nospę. Zanim nospa zaczyna działać, lecę do kibelka, coś mnie kręci w brzuchu. Idę do wyrka, nospa nie działa jeszcze i mnie te skurcze coś bolą. Maciek kończy oglądać Grand Prix. Gdy do mnie dołącza, ja już oddechy ze szkoły rodzenia ćwiczę Kładzie się za mną i masuje plecy, masuje tak jak na szkole rodzenia uczyli. I o dziwo pomaga. Kontroluję regularność skurczy – co 6 minut, jak w mordę strzelił. O dziwo między skurczami śpię. Po dwóch godzinach skurcze nadal co 6 minut, ich intensywność powoli wzrasta. Maciek wygania mnie pod prysznic. Włażę do kabiny (akurat prysznic jest ostatnią rzeczą o której teraz marzę). Woda nie pomaga, a pozycja wertykalna powoduje, ze skurcze mam co 3 minuty. Wypada mi mały skrzep krwi. Oo o, chyba coś mi się rozwiera. Wołam Maćka, ten dzwoni po taksówkę, a ja pakuję się. Kiepsko wychodzi mi pakowanie, stać nie mogę, bo skurcze mi się przyspieszają. Maciek kończy za mnie, a ja leżę na łóżku i zastanawiam się czy zamówienie taksówki było dobrym rozwiązaniem. Na moje oko trzeba było zawołać karetkę, bo chyba urodzę w łóżku Przyjechała taksówka, w pół zgięta schodzę na dół i jestem przerażona, muszę się pilnować by nie rodzić w taksówce, Antonek bardzo mocno pcha się. Taksówkarz (młody ojciec ;-)) podekscytowany, wiezie nas szybko na izbę. Parkuje auto przy wejściu, wpada na izbę i krzyczy: wózek, mamy rodzącą. Każą mi wysiadać, ale akurat na skurczu jestem i raczej teraz nie wstanę. Dzwonimy po lekarza. Przychodzi moja pani doktor, ta, która wypisała mnie 7 godzin wcześniej. Zagląda i każe na pięterko mnie zawieźć. Maciek galareta, prawie mnie wózkiem wywiózł w ścianę jest godzina 3 nad ranem. Wjeżdżamy do sali, a tam nasza położna ze szkoły rodzenia. Super! Marzył nam się poród z Ewą. Podłączają mnie do KTG. Skurcze 60%, ale skurcze za krótkie i raczej nie urodzę na nich. Ewa mnie bada i niestety wody są zielone i Antonek nie tak układa się do rodzenia, głowę pcha inaczej. Czasu nie mamy, przez te zielone wody musimy się śpieszyć. Trzeba go wycofać, więc go wycofujemy. Dostaję oksy na wydłużenie skurczy i jeszcze dożylnie augmentin na paciorka Stefana (czyt. paciorkowie Acośtam Scośtam) ;-) Leże na kolanach i wycofuję to moje dziecko. Maciek plecie coś o miłości, o rodzeństwie dla Antka (no w tym momencie to nawet na seksik nie mam ochoty, nie wspominając o drugim dziecku). Antonek wycofany, więc teraz na boczek i trzeba go nakierunkować. Maciek nadal coś mi plecie. Zamiast gadać, by mnie lepiej pomasował. Zaczynają się parte, ale Ewa nie pozwala mi przeć. Łatwo powiedzieć. Antonek nakierunkowany, więc przekładają mnie na plecy, wysuwają podnóżek. O kurczę, to już! Teraz mam przeć, no więc prę, ale to moje dziecko nie jest usłuchane, idzie z ręką przy główce, mały myśliciel mi się trafił. Przy pierwszym parciu nie dałam rady. Połowa główki wylazła, Maciek mówił, że niesamowity widok. Odpoczywam i czekam. Zbliża się kolejny party, Ewa mówi: no Joasia, jak dasz radę to przy tym partym urodzimy. Więcej mi nie trzeba mówić, pojechała mi po ambicji i nawet jak party się skończy, to ja przeć będę dalej! Prę i ... Wyskoczył Antonek ! Jest godzina 4:45. Maciek ze łzami w oczach mówi, że mnie kocha. No ja go też kocham i dodaję, że siostrą Antonka zajmiemy się na 100%. Wychodząc Antonek oblał Ewę wodą zieloną, przez co jest ona całkowicie mokra. Chlusnęło ogromnie, tylko moje dziecko potrafi z taką pompą przyjść na świat Słyszę płacz, najcudowniejszy płacz pod słońcem. Maciek mówi, że Antonek jest cudowny i zielony jak kosmita Kładą mi go na brzuch i już wiem, że jestem zatracona w miłości do tego nicponia. Zabierają go na badania, Maciek idzie z lekarką, co by nam dziecka nie podmienili. W czasie badania Antonek otwiera oczy i pierwszą osobą, którą ujrzał był Maciek, jego tata. A ja zostaję na fotelu, bo mnie muszą trochę pozszywać. Z pokoju obok szłyszę: waga 4100 g szok: ), długość 57 cm. Dostał 10 pkt w skali Apgar. Ważą Antonka jeszcze raz, bo sądzą, że waga zepsuta. Niestety wychodzi ciągle 4100 ;-) i ja takiego klocka urodziłam?? zawsze marzyłam o max 3700 Ja to mam szczęście ;-)
W oczekiwaniu na Antonka dzwonimy do rodziców, bo oni nic nie wiedzieli. Przy okazji wysyłamy smsy do wszystkich. Zostaliśmy rodzicami, no trza się pochwalić. Przed szóstą dostaję mojego Antonka, na trochę niestety. Zabierają mnie na salę, Maciek ze mną siedzi przez godzinkę, wyganiam go do domku, niech się trochę prześpi i przyjdzie trochę później. Idzie, a ja zostaję sama. Antonka mam dostać koło południa.
Maciek dzwoni po godzinie i opowiada jak wyglądał jego powrót do domku. Oto jego relacja: idę sobie główną ulicą i do mnie wszyscy ludzie cieszą się. Więc myślę sobie, że pewnie wiedzą, że zostałem tatą. Więc i ja do nich się uśmiecham. Dopiero w domu patrzę w lustro i widzę, ze idę w zielonym szpitalnym wdzianku (fartuch i ochraniacze na nogi) Stąd te uśmiech ;-) ... ech, cały Maciek ;-)
Tak to było rok temu, pamiętnego 10 czerwca 2007 roku. Tego dnia na świat przyszedł mój synek – Anotni Maciej. Od roku mam na własnośc dwóch facetów, których kocham nad życie.
Był taki dzień - 9 czerwiec 2007 roku.
Noc z piątku na sobotę. Budzą mnie skurcze, takie dziwne skurcze. Niby regularne, a jednak nieregularne, niby mocne, a jednak nie mocne. Budzę Maćka, po dwóch godzinach decydujemy się na odwiedzenie szpitala. Maciek w pełni podniecony, bo to niby już. Na izbie przyjęć spotykamy inną ciężarówkę, rodzącą ciężarówkę. Patrząc na nią wiem, że mój poród nie jest porodem. Dziewczyna w pół zgięta, wyraźny ból na twarzy. A ja ... A ja luz blues i coca cola ;-) Skoro już przyjechaliśmy, czekamy na lekarza. Najpierw poszła rodząca i po chwili wywieźli ją na wózku, na pierwsze piętro pojechali, na piętro porodówki. Wchodzę ja. Najpierw formalności. W końcu siadam na fotelu i podchodzi lekarz. Zbadał mnie tak, że odechciało mi się rodzić i skurcze ustały . Nie chciało mu się robić dalszych badań, więc wysłał mnie na patologię. Przyjęli mnie o 5:30 i do 9 non stop ktg. Skurczów odczuwalnych brak, na KTG także nic nie wychodziło. Siostra pyta się: co ja tutaj robię?. No właśnie, dobre pytanie. Poranny obchód, miła pani doktor ze zdziwieniem na mnie patrzy. Mówi, że mnie wypisze, ale pod warunkiem, ze popołudniowe KTG będzie lepsze (na ostatnim KTG Antonek nie za bardzo był ruchliwy). Tak więc mam czekać. I czekam. Przy okazji ryczę (bo ja tutaj leżeć nie chcę), ryczę i jeszcze raz ryczę. Cały dzień na korytarzu, z moim Maćkiem. Często mijam pewną blond ciężarówę, którą spotykam później na forum ;-) (czyt. naszą Anielę ) Spotykamy parę ze szkoły rodzenia, oni już urodzili. Farciarze. Popołudniowe KTG super, więc mogę wychodzić. Ale jest jeden problem, na oddziale jestem 12 h i nie mogą mnie wypisać. Decyduję się na wypis na własne żądanie. Przy wypisie lekarka mówi, ze to były książkowe skurcze przepowiadające. No nic, w końcu je doświadczyłam. Uciekam w piżamie i z Maciusiem przy boku, w piżamie, bo szpitalna szatnia zamknięta, a w niej moje codzienne rzeczy. W domku o 19, szybkie jedzenie i sen. Całą noc i dzień nie spałam, padam ze zmęczenia. Spałam do 23 ;-) Obudziłam się na Grand Prix Danii na żużlu i razem z moim cudownym mężusiem zasiedliśmy przed TV, by obejrzeć retransmisję. Maciuś przygaszony, bo przecież dzisiaj miał zostać tatusiem, a tu tylko przepowiadacze jakieś. Zapowiedział, że seksiku już nie będzie, bo po ostatnim seksiku wylądowaliśmy w szpitalu i on więcej nie zniesie takiego stresu. Tak więc pozostaje nam tylko żużel i zapach deszczu po wieczornej burzy ;-)
Był taki cudny dzień - 10 czerwiec 2007 roku.
Wciągamy żużel na dworze fajnie, noc ciepła, wieczorem była burza, więc i powietrze jest fajne. Objadamy się wszystkim, trzeba uzupełnić kalorie. W szpitalu nic nie jadłam, szpitalne żarcie jest paskudne! Myślę trochę o Antonku, na dzisiaj przecież mam termin, nie chcę być przeterminowana. Rozmyślenia przerywa mi jakiś przepowiadacz cholerny. Słuchając wypisującej mnie lekarki biorę nospę. Zanim nospa zaczyna działać, lecę do kibelka, coś mnie kręci w brzuchu. Idę do wyrka, nospa nie działa jeszcze i mnie te skurcze coś bolą. Maciek kończy oglądać Grand Prix. Gdy do mnie dołącza, ja już oddechy ze szkoły rodzenia ćwiczę Kładzie się za mną i masuje plecy, masuje tak jak na szkole rodzenia uczyli. I o dziwo pomaga. Kontroluję regularność skurczy – co 6 minut, jak w mordę strzelił. O dziwo między skurczami śpię. Po dwóch godzinach skurcze nadal co 6 minut, ich intensywność powoli wzrasta. Maciek wygania mnie pod prysznic. Włażę do kabiny (akurat prysznic jest ostatnią rzeczą o której teraz marzę). Woda nie pomaga, a pozycja wertykalna powoduje, ze skurcze mam co 3 minuty. Wypada mi mały skrzep krwi. Oo o, chyba coś mi się rozwiera. Wołam Maćka, ten dzwoni po taksówkę, a ja pakuję się. Kiepsko wychodzi mi pakowanie, stać nie mogę, bo skurcze mi się przyspieszają. Maciek kończy za mnie, a ja leżę na łóżku i zastanawiam się czy zamówienie taksówki było dobrym rozwiązaniem. Na moje oko trzeba było zawołać karetkę, bo chyba urodzę w łóżku Przyjechała taksówka, w pół zgięta schodzę na dół i jestem przerażona, muszę się pilnować by nie rodzić w taksówce, Antonek bardzo mocno pcha się. Taksówkarz (młody ojciec ;-)) podekscytowany, wiezie nas szybko na izbę. Parkuje auto przy wejściu, wpada na izbę i krzyczy: wózek, mamy rodzącą. Każą mi wysiadać, ale akurat na skurczu jestem i raczej teraz nie wstanę. Dzwonimy po lekarza. Przychodzi moja pani doktor, ta, która wypisała mnie 7 godzin wcześniej. Zagląda i każe na pięterko mnie zawieźć. Maciek galareta, prawie mnie wózkiem wywiózł w ścianę jest godzina 3 nad ranem. Wjeżdżamy do sali, a tam nasza położna ze szkoły rodzenia. Super! Marzył nam się poród z Ewą. Podłączają mnie do KTG. Skurcze 60%, ale skurcze za krótkie i raczej nie urodzę na nich. Ewa mnie bada i niestety wody są zielone i Antonek nie tak układa się do rodzenia, głowę pcha inaczej. Czasu nie mamy, przez te zielone wody musimy się śpieszyć. Trzeba go wycofać, więc go wycofujemy. Dostaję oksy na wydłużenie skurczy i jeszcze dożylnie augmentin na paciorka Stefana (czyt. paciorkowie Acośtam Scośtam) ;-) Leże na kolanach i wycofuję to moje dziecko. Maciek plecie coś o miłości, o rodzeństwie dla Antka (no w tym momencie to nawet na seksik nie mam ochoty, nie wspominając o drugim dziecku). Antonek wycofany, więc teraz na boczek i trzeba go nakierunkować. Maciek nadal coś mi plecie. Zamiast gadać, by mnie lepiej pomasował. Zaczynają się parte, ale Ewa nie pozwala mi przeć. Łatwo powiedzieć. Antonek nakierunkowany, więc przekładają mnie na plecy, wysuwają podnóżek. O kurczę, to już! Teraz mam przeć, no więc prę, ale to moje dziecko nie jest usłuchane, idzie z ręką przy główce, mały myśliciel mi się trafił. Przy pierwszym parciu nie dałam rady. Połowa główki wylazła, Maciek mówił, że niesamowity widok. Odpoczywam i czekam. Zbliża się kolejny party, Ewa mówi: no Joasia, jak dasz radę to przy tym partym urodzimy. Więcej mi nie trzeba mówić, pojechała mi po ambicji i nawet jak party się skończy, to ja przeć będę dalej! Prę i ... Wyskoczył Antonek ! Jest godzina 4:45. Maciek ze łzami w oczach mówi, że mnie kocha. No ja go też kocham i dodaję, że siostrą Antonka zajmiemy się na 100%. Wychodząc Antonek oblał Ewę wodą zieloną, przez co jest ona całkowicie mokra. Chlusnęło ogromnie, tylko moje dziecko potrafi z taką pompą przyjść na świat Słyszę płacz, najcudowniejszy płacz pod słońcem. Maciek mówi, że Antonek jest cudowny i zielony jak kosmita Kładą mi go na brzuch i już wiem, że jestem zatracona w miłości do tego nicponia. Zabierają go na badania, Maciek idzie z lekarką, co by nam dziecka nie podmienili. W czasie badania Antonek otwiera oczy i pierwszą osobą, którą ujrzał był Maciek, jego tata. A ja zostaję na fotelu, bo mnie muszą trochę pozszywać. Z pokoju obok szłyszę: waga 4100 g szok: ), długość 57 cm. Dostał 10 pkt w skali Apgar. Ważą Antonka jeszcze raz, bo sądzą, że waga zepsuta. Niestety wychodzi ciągle 4100 ;-) i ja takiego klocka urodziłam?? zawsze marzyłam o max 3700 Ja to mam szczęście ;-)
W oczekiwaniu na Antonka dzwonimy do rodziców, bo oni nic nie wiedzieli. Przy okazji wysyłamy smsy do wszystkich. Zostaliśmy rodzicami, no trza się pochwalić. Przed szóstą dostaję mojego Antonka, na trochę niestety. Zabierają mnie na salę, Maciek ze mną siedzi przez godzinkę, wyganiam go do domku, niech się trochę prześpi i przyjdzie trochę później. Idzie, a ja zostaję sama. Antonka mam dostać koło południa.
Maciek dzwoni po godzinie i opowiada jak wyglądał jego powrót do domku. Oto jego relacja: idę sobie główną ulicą i do mnie wszyscy ludzie cieszą się. Więc myślę sobie, że pewnie wiedzą, że zostałem tatą. Więc i ja do nich się uśmiecham. Dopiero w domu patrzę w lustro i widzę, ze idę w zielonym szpitalnym wdzianku (fartuch i ochraniacze na nogi) Stąd te uśmiech ;-) ... ech, cały Maciek ;-)
Tak to było rok temu, pamiętnego 10 czerwca 2007 roku. Tego dnia na świat przyszedł mój synek – Anotni Maciej. Od roku mam na własnośc dwóch facetów, których kocham nad życie.