reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Porody

18.02.2014 byl dziwny dzien bo porodu nie czulam ale mialam mnustro energi i checi do gotowania i sprzatania. Zrobilam mezowi obiad na nastepny dzien, fasolke po bretonsku i ciasto, sosprzatalam dom, a wieczorem zrobilam sobie odprezajaca kapiel. Z racji tego, ze od dluzszego czasu nie mialam maszynki do golenia w reku postanowilam nie czekac na porod i sie ogolic bo ile to mozna chodzic z futrem na nogach i ...:-D
19.02.2014r o godzinie 5:20 rano obudzilam sie z dziwnym uczuciem w gardle, poszlam do lazienki bo myslalam, ze bede wymiotowac ale przeszlo, usiadlam na toalecie i poczulam jak siknely mi troszke wody plodowe i mysle sobie Wow zaczyna sie:-):-):-)
Poszlam na dol, zrobilam kawe i kanapki,kilka minut pozniej zaczely sie skurcze. Maz przed 7 wstal do pracy a ja mu mowie, ze dzis ma wolne bo ja rodze :-D
zadzwonil do szpitala, a tam powiedzieli zeby przyjechac pokazac podpaske bo chca zobaczyc jak wygladaja wody. Pokechalismy o 8 a ja juz mialam skurcze co 5min i rozwarcie na 4cm wiec juz do domu mnie nie puscili. Dostalam pokoj, pilke i worek sako. O 13 mialam pelne rozwarcie i zaczelam przec, o 15 okazalo sie, ze Olek sie zablokowal w kanale roznym ale ze dobrze parlam dali mi jeszcze godzinna szanse zebym go sama urodzila. Polozna stwierdzila, ze maly nie wychodzi bo moge miec pelny pechez wiec postanowila wlozyc mi cewnik ale sie nie udalo, przyszla kolejna i zalozyla ale bez skutku. Niestety maly dalej zablokowany. Postanowili uzyc proznociagu:-( Nie wiem kiedy w moim pokoju roilo sie od lekarzy, maz naliczyl 12osob:szok: Ja juz mialam takie bole, ze myslalam, ze zaraz umre na tym lozku. Cewnik zakladane po raz kolejny i za cholere nie wiem po co go wogole wyciagali:crazy: wlozenie proznociagu cholernie bolalo, po 2 skurczach wyciagneli malego. Zszywali mnie godzine. Pozniej dostalam Olusia i juz:-) Okazalo sie, ze Olek mial ponad 4 kg i nic dziwnego, ze sie zablokowal.
 
reklama
[FONT=&quot]Powiem szczerze, że wydarzenia ostatniego czasu zdecydowanie utwierdziły mnie w przekonaniu, że raczej więcej potomstwa nie planujemy i skutecznie zamierzam się przed tym zabezpieczyć;-). Chociaż te skarby dwa są dla nas najważniejsze na świecie i ogromnie się cieszę, że z nami są. Może od początku. Beatka była w szpitalu do czwartku 6 lutego. Po antybiotyku okazało się, że dostała wysypki na całym ciele, a najgorzej na twarzy. W szpitalu nie chcieli się przyznać, że to po tym, ale antybiotyk zmienili. W necie wyszukałam dokładnie co to jest i ewidentnie wskazywało na odczyn po antybiotyku zwany rumieniem nagłym lub coś w tym stylu. Co oznacza, że prawdopodobnie uczulona jest na penicyliny lub tym podobne antybiotyki. Z moim brzuchem w szpitalu nie byłam mile widziana, bo to może zagrażać dziecku i takie tam. Beatka była tam więc z Krzysiem, ale i tak przynajmniej raz dziennie musiałam ich zobaczyć, zawieźć obiad, bo normalnie bym chyba zwariowała. Bezsilność jest najgorsza. Leczyliśmy się na jakąś wrażliwą na wszystko bakterię w gardle, a przy okazji odczyn po antybiotyku ... Przez to wybrała dwa antybiotyki i ładowali w nią tak długo, że już nic nie chciała jeść i ciągle miała luźne kupki. Ostatni raz w tym szpitalu... W ogóle zero porozumienia z lekarzami. Co najciekawsze trafiliśmy do szpitala z ładną buzią, a oni w wypisie ani słowa o tym, że brała augumentin i po nim były te krosty- tylko napisali, że dziecko trafiło do nich z atopowym zapaleniem skóry, co nie jest prawdą. W czwartek wyszli ze szpitala, a ja miałam wizytę u ginekologa. Nie u mojego, bo akurat go nie było- tylko u mojej „ulubionej” Pani ginekolog. Ech... 39 tygodni ciąży równe, przez te wszystkie stresy czułam małego ciągle inaczej: albo się straszliwie wiercił, albo nie czułam go wcale. Przez to stresowałam się jeszcze bardziej. Co drugi, trzeci dzień chodziłam na KTG- czynność skurczowa trzymała się maksymalnie do 30, więc prawie wcale. Wyniki były zawsze dobre. Na wizycie ginekolog zbadała szyjkę: lekkie rozwarcie, ale poza tym jeszcze nic. Na USG okazało się, że jest mało wód, a dziecko już takie duże, że powinno się już rodzić, bo dla niego to niebezpieczne zostawać tam teraz przy tych wodach dłużej. Dostałam skierowanie do szpitala. Oczywiście do CZMP, bo ta lekarka zawsze tam mnie chciała wysłać. Nie znoszę tego szpitala i tego, jak tam się traktuje ludzi. Na skierowaniu napisała, że jest małowodzie, pozytywny GBS i obciążający wywiad, co oznacza, że ciężki pierwszy poród. Kazała mi poczekać na położną i zrobić w ośrodku KTG, a potem jeszcze z tym do niej przyjść. Jak od niej wyszłam, to Krzyś mnie zgarnął i pojechaliśmy do naszej zaprzyjaźnionej położnej Eli do szpitala. Co robić? KTG dobre, ale nie na poród. Ela zaprowadziła mnie na USG do mojego gina, ale wyłączyli prąd na oddziale i nie mógł mi zrobić(!!!). Jak zwykle coś... Powiedział, że on musi to zobaczyć i żebym przyszła rano ewentualnie gotowa, żeby już zostać w szpitalu. Byłam w strasznym stresie. Tyle się teraz słyszy o tych wszystkich przypadkach, że coś było za późno. Jeden wieczór w domu z moją rodziną, która wreszcie wróciła ze szpitala po prawie dwóch tygodniach i w piątek rano już byłam na oddziale. Mój gin zrobił mi USG i stwierdził, że faktycznie jest mało wód, ale fajnie by było jeszcze w sobotę zrobić przepływy i monitorować KTG. Myślałam, że zwariuję, jak to usłyszałam. Mam mało wód, pozytywnego GBS, wiem z USG 3D, że łożysko nie było już pierwszej świeżości, a on mówi, że jeszcze jeden, kolejny dzień będzie czekał, co z nami zrobić. Załamałam się. Zostałam już w szpitalu wiedząc, że wyjdę dopiero po porodzie. KTG bez zmian, w sobotę na USG dopplera okazało się, że głowica się popsuła (!!!) i nawet nie jest w stanie sprawdzić wymiarów dziecka itd. Jednak mimo popsutej głowicy powiedział, że faktycznie jest mało wód płodowych i łożysko miejscami jest już zwapniałe (!!!), więc on by nie czekał z decyzją do poniedziałku, tylko już by działał, żeby nie było za późno. Myślałam, że zwariuję ze stresu, jak to usłyszałam. Weekend, mojego gina zobaczę dopiero w poniedziałek, a decyzja o porodzie powinna zostać podjęta już… Poszłam z wynikiem do lekarza, który akurat miał dyżur. Dr M., który odbierał poród Beatki. Przedstawiam sytuację, jest godzina około 16, a on mówi, że będzie się konsultował z ordynatorem o 21. Myślałam, że padnę. Jeden lekarz mówi mi, że nie wolno już czekać do poniedziałku przy takim stanie wód i łożyska, a drugi ze stoickim spokojem mówi, że skonsultuje się za kilka godzin… Tak naprawdę nie wiadomo, co z nami będzie. Jestem załamana. Przypominam sobie ostatnie wiadomości, gdzie nie zrobili kobiecie USG i bliźniaki umarły w szpitalu. Jestem cała w nerwach, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Czekam i czekam. Potem przyjeżdża Krzyś powspierać mnie duchowo. Kontaktujemy się z położną Elą i jesteśmy bezsilni. Tak strasznie się martwię o naszego synka, żeby tylko mu się nic nie stało, żeby zdążyli się „pozastanawiać” na czas… O 20 godzinie przychodzi położna, bierze mnie za ramię i mówi: „Agnieszko, zrobimy dzisiaj cięcie cesarskie”. Powiem szczerze, że zamroziły mnie te słowa. Z jednaj strony ogromny strach, jak to będzie, a z drugiej ulga, że to już dziś 8 lutego 2014 roku przyjdzie na świat nasz synek. Planowane cięcie na godzinę 21. Do tego czasu dostaję antybiotyk okołoporodowo na GBS, jestem przygotowywana do wszystkiego, kroplówka, pouczenie od anestezjologa, podpisanie jakiś dokumentów, KTG itd. Strasznie się boję, ale Krzyś jest cały czas w pobliżu. Za chwilę wszystko się dobrze skończy. Przed 21 idę na salę operacyjną, siadam na stole, pani anestezjolog tłumaczy mi w szczegółach, co robi i co się będzie ze mną po tym działo. Znieczulenie podpajęczynówkowe- nie czuję od pasa w dół. Brakuję mi tchu z nerwów i czuję, jakby miało mi wyskoczyć serce z orbity. Dostaję jakieś leki i stan się poprawia. I następuje dosłownie chwila moment i wyjmują naszego synka z brzucha i słyszę piękny, donośny krzyk dziecka i płaczę ze wzruszenia. Jedna z położnych trzyma telefon i słyszę jak mówi: „ Słyszysz Ela, płacze. Jest cały i zdrowy”. Potem okazało się, że położna Ela, która zawsze była naszym aniołem stróżem monitorowała cały ten poród przez telefon. Byłam w ciężkim szoku jaka cudowna to jest kobieta. Ja płaczę ze wzruszenia, tak strasznie się bałam o niego. Nie widzę go jeszcze, bo jest za kotarą, ale za moment dostaję go do pocałowania i pani dr pokazuje mi jego klejnoty mówiąc, że śliczny chłopczyk. Żyjemy. Płaczę ze wzruszenia, ale wraca do mnie spokój: Dominik Bogumił- waga 3600g, 57cm długości, 10 punktów Apgar:-). Jak już jestem gotowa, zawożą mnie na łóżku na salę pooperacyjną. Na korytarzu Krzyś mnie całuje i mówi, że jest śliczny… Nie czuję nóg, nie wiem, co mnie czeka, ale schodzi ze mnie stres związany ze strachem o dziecko… Już wszystko będzie dobrze, teraz już się ułoży. Boję się tylko jeszcze o to, czy nie zaraził się GBS-em, ale muszą mu pobrać krew i sprawdzić CRP.
[/FONT]
[FONT=&quot]Mój ból fizyczny, jakiego doznaję przez następne dni jest nic nie znaczący, kiedy wiem już, że wyniki są dobre, a maleńki zdrowy. Nie zaraził się ode mnie GBS-em. Uff, kamień z serca. Kiedy jeszcze nie mogę się poruszać i leżę przykuta do łóżka, przynoszą mi maleńkiego i przystawiają do piersi. Jestem wzruszona. Warto było dla niego nawet umrzeć. Jest śliczny, podobny do Beatki- tylko ma mniej włosków niż ona, kiedy się urodziła. O bólu nie będę pisała, bo jest on nic nieznaczącym epizodem porodu. Bez względu na to, czy jest to poród naturalny, czy cesarka. Zawsze myślałam, że cesarskie cięcie to jest na wesoło: Wyjmują dziecko z Twojego brzucha i żyjecie długo i szczęśliwie. A tymczasem wszystko jest fajnie do czasu, jak już jest po zawodach, znieczulenie przestaje działać, a Ty musisz zacząć się ruszać, a nie możesz się nawet śmiać, bo tak ciągnie to nacięcie, że nie dajesz rady;-) hehe z perspektywy czasu to nawet już jest zabawne, ale pierwszy dzień, kiedy zostajesz uruchomiony jest tragiczny i boisz się wyprostować. No, ale nieważne. Oboje żyjemy i to jest najważniejsze. Jedna z położnych powiedziała mi, że nie zaraził się GBS-em dlatego, że było cięcie. Podczas porodu naturalnego byłoby jednak ryzyko… Na obchodzie dr M. powiedział: „Wcale tych wód płodowych nie było aż tak mało. Widziałem gorsze przypadki. Jednak skoro się pani tak stresowała, to w sumie dobrze, że była cesarka.” Nóż się w kieszeni otwiera, jak słyszę taki tekst. Już mi się nie chciało dyskutować na ten temat. To jest porażające, jak lekarze lekceważą pewne rzeczy. Co znaczy tekst: „gorsze przypadki”? Oczywiście, że są gorsze „przypadki”- dziecko mogłoby umrzeć… ale dla nich to tylko statystyka. Taka praca, jak coś nie wyjdzie to trudno… Średniowiecze… Prawdopodobnie gdyby oddziałowa (nasza ukochana położna Ela) nie interweniowała w naszej sprawie- to czekalibyśmy do poniedziałku albo jeszcze dłużej na decyzje. Ech… [/FONT]
 
Do góry