reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Watek Porodowy

No to może teraz ja opiszę jak było.

Ponieważ lekarze podejrzewali hipotrofię do szpitala miałam się zgłosić 2 tygodnie przed terminem na wywołanie.

13.12 o 18:30 stawiłam się w szpitalu i od razu miałam podany żel na przyspieszenie rozwierania. Od razu powiedziali że ten żel różnie działa zależy od organizmu i ze jedna dawka może nie wystarczyć. Mąż siedział ze mną do 22 ale nic się nie działo skurcze zerowe brak rozwarcia.
14.12 rano przyszła lekarka i podała mi druga dawkę żelu. Minęło parę godzin i nadal nic brak skurczy i rozwarcia.
Ok 19 zaczęły mnie męczyć skurcze prawie bezbolesne ale dosyć regularne co 3-5 min. Najpierw zbadała mnie położna i stwierdziła że rozwarcia nie ma żadnego (w moim przypadku wystarczyło by 2-3 cm tak by można przebić pęcherz płodowy)
Ok 21 pszyszła lekarka zbadała mnie ponownie i też stwierdziła brak rozwarcia.
Powiedziała że jak skurcze troszkę ustąpią poda mi trzecią dawkę żelu i jesli to nic nie da rano czeka mnie cesarka.
Ok 21:45 mąż pojechał do domku odprowadziłam go jeszcze do wyjścia. Jak wracałam na salę skurcze zaczęły się robić bardzo bolesne i w pewnym momencie chlusnęły wody. Całe szczęście że zauważyła to położna bo ja już nawet kroku nie mogłam zrobić zaczęły się skurcze parte.
Położna podłączyła mnie do ktg i zbadała zrobiłą wielkie gały bo okazało się że rozwarcie było juz na 9 cm. Była 22-ga. Prędko po wózek i wiozą mnie piętro wyżej na porodówkę.W tym samym czasie druga położna dzwoni po mojego P. 22:05 podlączyli mnie do ktg podali gaz znieczulający do wdychania i po dwóch skurczach o 22:16 wyskoczyła Lilcia. Mój P. oczywiście nie zdążył wpadł na salę kiedy miałam małą juz na rękach.
Nie nacinali mnie ale troszkę pękłam więc najgorsze było szycie ale miałam juz wtedy mała przy cycu i mężusia obok więc nie było az tak źle.
Mała ok godziny jadła potem położna wzięła ją do ważenia i ubierania. Ja jeszcze z pół godzinki poleżałam i ok północy położna powiedziała że jeżeli czuje sie na siłach moge wziąć prysznic. Po prysznicu zawieżli nas na salę poporodową.
Lilianna urodziłą się 14.12.2008. o 22:16. Ważyła 3060 i mierzyła 47 cm.
O żadnej hipotrofii nie było mowy. Okazuje się że usg też może się pomylić:-)
 
reklama
Mój mały głodomorek zasnął, więc postaram się opisać jak to z nami było:-D.

18 grudnia wieczorkiem, wysłałam mężulka na duże świąteczne zakupy, a sama położyłam się do łóżeczka i czytałam. W pewnym momencie poczułam, że coś ciepłego leci mi po nodze :szok:. Moja pierwsza myśl - zesikałam się!:-D Postanowiłam wstać i sprzątnąć ślady "zbrodni" i w tym momencie jak na filmach. Zalałam pól sypialni.
Posprzątałam po sobie i zadzwoniłam do męża, żeby się streszczał. Nim wrócił zdążyłam mu jeszcze zrobić kanapki:-)
Pojechaliśmy do szpitala- spokojnie, bo żadnych skurczy nie czułam.
Położyli mnie pod ktg a męża odesłali do domku.
Pod ktg przestało mi być wesoło. Malemu tętno spadało i położna właściwie całą noc przy mnie spędziła. Niestety nie mogłam się ruszać, bo nie było wiadomo co się dzieje.
Nad ranem zaczęły mi się regularne i mocne skurcze i zostałam przeprowadzona do sali porodowej. Oczywiście mąż był już ze mną.
Skurcze były bardzo silne i bolesne ale tak naprawdę jedyne o czym myślałam, to to, że już niedługo będę miała synka w ramionach.
Dotrwałam do pełnego rozwarcia - znowu podłączona mnie pod ktg i zaczoł się poród. Niestety tętno dziecka zanikało i lekarze podjęli decyzję o cc.
Niestety musieli mi podać znieczulenie całkowite.
Reszty nie pamiętam.
Dla mnie prawdziwy ból i łzy zaczęły się dopiero po wybudzeniu. Leżałam na oiomie a tam maluszków nie ma:-(. Igorka zobaczyłam dopiero po 27 godzinach i były to najgorsze, najdłuższe i najbardziej bolesne godziny w moim życiu.
Nawet teraz jak o tym myślę, mam łzy w oczach.

A teraz w domku cieszymy się swoim towarzystwem;-)
 
No to czas na mnie. Jak wiecie planowaliśmy poród w domku - udało się w 90 %.
Mam nadzieję, że nie zanudzę
A zaczęło się od bóli 25.12. nie jestem pewna o której godzinie. Ok 21:00 zaczęliśmy notować ich częstotliwość (co 10-12 min) i oglądać filmy. Ok północy odeszły wody - czyściutkie i nie za dużo a skurcze nadal co ok 10 min. Z położną byliśmy w ciąłym kontakcie, przyjechała o 6 rano. Muszę przyznać, że pierwsze 12 godzin od pierwszych skurczy było całkiem znośne, bywało, że miesiączki miałam bardziej bolesne. A atmosfera domku bardzo poaga- śniadanko, szrlotka, kawka, prysznic, kochana osoba, zaufana położna (z przenośnym KTG). I tak do 7 cm rozwarcia. Potem zaczęły się schody: skurcze już coraz bardziej bolesne, ale krótkie no i nie bardzo to wszystko szło do przodu. Pozycje najdziwacznijsze- najczęściej na kolanach przy łóżku. Brak postępu porodu dołuje Jak już nadeszło pełne rozwarcie i zaczęły się bóle parte - to było CIĘŻKO i właściwie to wisiałam na Bartku. Maluszek utknął gdzieś w szyjce i nic…ok. 17:00 zaczęłam się podłamywać, że nie dam rady i tętno małego zaczynało spadać – nie jakoś groźnie ale niepokojąco. O 18:00 Bartek z położną zadecydowali, że nie ma na co czekać tylko jazda do szpitala. Założyłam dres Bartka, zabraliśmy torbę dokumenty i jedziemy- złamaliśmy chyba wszystkie przepisy – ruchu nie było, bo to drugi dzień świąt (fajna jazda – z bólami partymi:-). W szpitalu wiedzieli i czekali. Wpadliśmy – założyłam tą śmieszną koszulę, wskoczyłam na łóżko – wywieźli na 6 piętro - bo tam jest porodówka. Bartek pozbierał z podłogi moje rzeczy i podobno jechał o 2 windy po mnie – jak dojechał to dostał małego na ręce :-D– błyskawica.
A jak było na porodówce to przypomniałam sobie dopiero w nocy, jak nie mogłam spać z wrażenia:-D: podeszła położna i powiedziała, że mam współpracować to zrobimy to na 3 parte. Bardzo miła kobieta. Podszedł lekarz, podczas pierwszeo partego wsadził rękę, odkleił tą zaklinowaną główkę od szyjki nacisnął na brzuch, wody wychlusnęły na podłogę i pytają czy chcę dotknąć główkę a ja na to NIE!! CHCĘ CAŁGO!!, na drugim partym urodziła się główka a na trzecim partym cały Szymuś. I po wszystkim. Mały na brzuch, ale zaraz zabrali bo po 2 minutach urodziło się łożysko.
Podsumowując jestem bardzo zadowolona wspaniałe choć męczące przeżycie: bez oksytocyny, bez leków itd.
A moich chłopaków kocham nad życie!!!



 
U mnie nie bylo az tak filmowo, ja u niektorych z nas. 17 grudnia bylam na wizycie u mojego gina, tory stwierdzil ze mam starzejace sie lozysko i musze jechac do szpitala. Dobrze ze moj mezus byl akurat na przepustce z wojska. Lekarz mowil ze dzidzia byc moze bedzie z nami do rana w czwartek 18 grudnia. W szpitalu dostalam zastrzyk i ... poszlam spac :dry: Caly czwartek przelezalam, wieczorem znowu zastrzyk i w piatek znowu powtorka z rozrywki. W sobote juz nawet zastrzyku nie dostalam i zaczelam sie niecierpliwic. Ale moj gin stwierdzil ze jesli nic sie nie zacznie dziac to dzialamy w niedziele. Wiedzialam ze na 99% bedzie cesarka bo dzidzius byl spory, ale caly czas ludzilam sie ze bede mogla urodzic naturalnie. Mezus tez liczyl na porod rodzinny. W niedziele po obchodzie zarzadzono: na blok porodowy. Wreszcie! I dostalam kroploweczke z zaleceniem spacerkow :) Nadzieje na porod naturalny wzrosly. No ale przyszedl moj pan doktor, ktory jest w tym szpitalu ordynatorem, zobaczyl mnie z ta kroplowka i powiedzial : O nie, nie... do ciecia :dry: Ehhh.... Mowi sie trudno. Dostalam znieczulenie do kregoslupa ( mieli problem z wkluciem sie i kluli mnie chyba z 20 razy :angry: ). No ale w koncu wyciagneli ze mnie mojego szkraba. Od razu zaczal krzyczec i jak go uslyszalam, to zaczelam plakac. Wazyl 4060g, mial 58cm i dostal 10pkt. Lekarze powiedzieli ze bylby problem z porodem naturalnym bo obwod glowki wynosil 36. Mialismy zostac wypisani w pierwszy dzien swiat, ale Bartus dostal zoltaczke i w koncu wyszlismy do domku w niedziele 28.12, wiec swieta spedzilismy w szpitalu. Ale najwazniejsze ze Bartek byl juz z nami.
 
Ja bylam juz tydzien po terminie i nic sie nie dzialo, bylam bardzo zniecierpliwiona i robilam wszystko, zeby sie juz zaczelo :-). Wiec 21.12 Od rana sprzatalam, poszlam na spacer, pozniej wzielam ciepla kapiel i jak zwykle zgwalcilam mezulka :-). I sie zaczelo, ok 22 dostalam silnych skurczy, dosc regularnie co ok 4 min, zadzwonilam do szpitala kolo 24, ale powiedzieli, zeby wziasc paracetamol i zadzwonic jak beda co 2-3 min. Normalka. wiec wilam sie z bolu cala noc, a nad ranem odszedl mi czop z krwia, wiec pojechalam do szpitala, tam podlaczyli mnie pod ktg, zbadali i okazalo sie, ze skurcze zelzaly, a rozwarcie na palec, wiec to jeszcze wlasciwie nie porod, ale nagle dostalam wysokiej goraczki, i dusznosci do tej pory nie wiem co to bylo. Odwodnilam sie od tej goraczki, wiec podpieli mnie pod kroplowke, i zostawili w szpitalu. Mialam nadzieje, ze szybko urodze, bo akurat tego dnia przylatywala moja mamusia, ojczym i brat, wiec moj mezulek musial po nich jechac. Samolot ladowal o 6, byla 12 wiec mialam 6 godzin, skupialam sie jak moglam, ale nic z tego:-D Lezalam tylko jak martwa tak bardzo bolalo i bylam tak zmeczona po tej nocy, ale najgorsze byly te dusznosci, dali mi gaz do wdychania przy kazdym skurczu, ale to jeszcze gorzej wysuszlo gardlo. Zblizala zblizala sie 6, ale maz byl tak roztrzesiony, ze za zadne skarby nie chcial jechac, w koncu obiecalam mu, ze nie urodze do jego powrotu i wyslalam jeszcze po cos do jedzenia, bo nic nie jadlam od dwoch dni i bylam baaardzo glodna, powiedzialam, zeby mi kupil obojetnie co, wiec ten cymbal z tego stresu przywiozl mi dwie parowki wieprzowe i sucha bulke :angry::angry::angry: Gdzie niby mialam sobie je ugotowac :pP Wiec nic nie zjadlam i dalej walczylam z bolem, goraczka i dusznosciami. W koncu przyszla pielegniarka i spytala czy oprocz gazu chce jakies znieczulenie? Oczywiscie chcialam zewnatrzoponowe, ale mnie zbadala i rozwarcie bylo na 3 cm, a musi byc przynajmniej na 4. :crazy::crazy: W koncu przyjechali kolo 20 do szpitala, ale ja juz bylam na porodwce a tam mogla wejsc tylko mama i maz. Jak mnie mama zobaczyla taka spuchnieta po 8 kroplowce, zmeczona tym bolem i goraczka to nie wiedziala co robic, do kazdej pielegniarki mowila po polsku " Prosze jeje pomoc, to tak dlugo trwa" a one patrzyly na nia jak na ufoludka. :rofl2: Widzialam ja pierwszy raz od pol roku ale juz nie moglam jej zniesc, bylam pod tlenem ledwo juz oddychalam, wiec nie mialam jak na nia krzyczec :pP A ona tylko Boze sami czarni w tym szpitalu, rany boskie czemu tu tyle czarnych hahaha (Pierwszy raz byla za granica) :p W koncu przyszla pielegniarka i przebila mi pecherz, tak strasznie bolalo, wylaly sie zielone wody, malutkiemu strasznie spadalo tetno od tej goraczki, zwolali kilku lekarzy i szybko podjeli decyzje o cesarce, po tylu godzinach meki! I w pietnascie minut pozniej lezalam juz na sali operacyjnej, maz trzymal mnie za reke, tak bardzo sie balam, bo po tym znieczuleniu, nie czulam skurczy, ale czulam jak mnie ktos dotykal i myslalam, ze bede czuc jak beda mnie ciac, ale nie moglam mowic bo tak sie dusilam, wiec tylko szeptalam do meza, ze ja wszystko czuje, a ten paniki narobil, zeby mnie nie cieli bo ja wszystko czuje:-D:-D. Ale sprawdzili jeszcze raz, ze znieczulenie dziala i chwile pozniej bylo juz po wszystkim,Moj malutki cudny Oskarus urodzil sie 40 min po polnocy, byl najpiekniejszym dzidziusiem w szpitalu, wazyl 2 i pol kilo i mial 57 cm :tak::tak: Przystawili mi go do cyca i to byl najpiekniejszy moment w moim zyciu. Wtedy pomyslalam sobie jak pisalyscie, ze jak sie dostanie dziecko na rece to zapomina sie o calym bolu. To bylo zaledwie kilka minut po porodzie, po dwoch dniach meki, a ja trzymajac go na rekach pomyslalam sobie, ze dla tej chwili moglabym przejsc to wszystko jeszzce 100 razy, to jest najwspanialsza, najcudowniejsza nagroda jaka mozna sobie wymarzyc!!
 
Natalkaa, jak ja sobie to wszystko wyobrazilam...:)))) Teraz to sie mozna usmiechnac, ale Twoja mama musiala byc w strasznym stresie. Najgorsze to, ze czlowiek sie meczy i meczy a tu nic a pozniej 15 minut i po wszystkim:))) Mam nadzieje, ze Wszyscy czujecie sie juz dobrze a maluszek jest przesliczny. Moje gratulacje:)
 
Dorotka, ciesze sie razem z Tobą ze fajnie poszło i prawie tak jaks obie wymarzyliście.

Olcia, dobrze ze trafiłaś na fajnego lekarza.

Natalka, współczuję przeżyć, mogli Ci tego wszystkiego zaoszczędzić i szybciej zrobić cesarkę, ale wazne że wszystko dobrze się skończyło, tylko namęczyłąś sie bidulko,a le masz juz skarba przy sobie,a to najważniejsze.
 
Dzieki dziewczyny :) Sama sie teraz z tego smieje, bede kiedys opowiadac dziubkowie. Justine, mam nadziej, ze nastepnym razem bedzie szybko, sprawnie i naturalnie bo chcialabym przezyc naturalny porod, juz wiem, ze nnie taki diabel straszny... :) I maly blad w moim opisie moj dziubus nie wazyl 2 i pol tylko 4 i pol kilo klawisze mi sie pomylily :D
 
No to w związku z tym że mam chwilkę czasu to postaram się opisać Wam swój poród:
29 grudnia byłam juz 4 dni po terminie i moja pani gin stwierdziła, że położy mnie do szpitala, żeby sprawdzić czy wszystko jest ok a poza tym zrobic test oksytocynowy na wydolnośc łozyska. 30 grudnia o 7 rano miałam byc na czczo. Wieczorkiem zjadał msobie jeszcze szpitalna kolacyjkę a rano p oprzebudzeniu wzięli mnie na trakt porodowy i zaczęli robic test. Najpierw dostałam 2 kroplówki : glkozę i cos tam j4eszcze generalnie jakieś płyny...i kazali mi chodzić. o 9:50 podłaczyli mi kroplówkę z oksytocynydreptałam tak do godziny 12:00i nic nie czułam. Przyszedł lekarz zbadał i powiedział ,że pewnie nic z tego nie będzie bo skórczy brak ale żebym jeszcze pochodziła:-(...Dobra mówię sobie pochodze nogi mi już odpadały no ale cóż...o 11:10 przyszła domnie pani doktor i powiedział ,że mnie zbada ja sie kładę na łózku i czuję że leci mi między nogami mówię że chyba mi wody odeszły ale pani doktpor odwrócona plecmi stwierdziła że niemozliwe...ja mówię że napewno bo dalej leci...ona się odwróciła zbadała mnie i mówi że faktycznie jak badała to cqłkiem chlusnęło ze mnie i babeczka powiedziała, ze mogę dzwonić po mężabo dzidzia nie ma wyjśćia i dziś się urodzi:-DZadzwoniłam po mojego W. kazałam jeszcze dokupić podkładów porodowych i przyjeżdźać...on cały w nerwach wpadł do szpitala...przebrany w zielony mundurek. O 12:00zaczęły mi się skórcze, na początku mało bolesne...około 15 miałam już dośc mój mąż cały czas mi pomagałchodził ze mną pod prysznic pomagał kucać podczas skórczy. Po 15 już nieźle mnie brało zaczęło bardzo boleć dostałam zastrzyk na przyspieszenie rozwierania szyjki macicy...pytam znajomą położną jak długo to potrwa jeszcze ta mi na to ze jak między 17 a 18 urodszę to będzie dobrze...O 16 poszłam już na porodówkę rozwarcie 5 cm. dostałam kolejny zastrzyk, moja kochana położna kazała mi się jeszcze pół godzinki pomęczyć 16:30 przyszedł lekarz zbadał mnie i mówi że rozwarcie 6cm...jak tylko wyszedł położna zrobiła mi taki szybki i bolesny masaższyjki że wyłam z bólu ale od razu rozwarcie skoczyło na 9cm i zaczęły się parte...Po 3 partych (i przy pomocy lekarza żeby wyyszła główka nacisnął mi na brzuch) miałam juz moja kruszynkę na brzuszku, mój W prawie się popłakał ze wzruszenia. Zosia była owinięta pępowiną i szła z rączką przy główce. Najgorsze było szycie bo mi Zosia szyjke poszarpał a. Ale dla takiego skarbu warto było to znieść.
W sumie poród trwał 5:40, same parte 10 min.
mam nadzieję, że Was nie zanudziłam
 
reklama
Do góry