jak Cie bardzo boli to jedź na IP lepiej, czasem warto pojechać 10 razy za dużo niż raz za mało.
Dziewczyny czy któraś ma tak ze swoim facetem lub podobnie? Znalazłam taki artykuł to jego część:
Nie wiem, kiedy dla niej stało się to realne, ale dla mnie długo nie było. Pamiętam, jak zobaczyłem pierwszy raz na USG kręgosłup dzieciaka, usłyszałem odgłos bicia serca, to było niezwykłe, ale nie docierało do mnie, że to moje, że będzie żyło, chodziło, śmiało się, nazywało mnie tatą. Żona została przewodnikiem po tym nowym, nieznanym dla nas świecie. Jak mieliśmy iść do lekarzy, ona wszystko planowała, jak trzeba było zapytać o to, co się dzieje przy porodzie, wybrać szpital, to była jej inicjatywa. Szkoła rodzenia to też jej pomysł. Ja się zgadzałem i towarzyszyłem, ale sam nie wnosiłem żadnych nowych pomysłów. Wzięła na siebie całą odpowiedzialność za ciążę, poród i pierwsze miesiące po nim. Patrząc na to z perspektywy drugiego dziecka, nie wiem, czy żona faktycznie wzięła na siebie wszystkie obowiązki, czy nie miała wyboru. Na początku drugiego trymestru zupełnie się wycofałem, po pracy chodziłem do knajp przy rynku we Wrocławiu, w którym mieszkamy. Ze znajomymi albo sam. Trwało to parę miesięcy. Rozmawialiśmy, to znaczy pamiętam takie ciężkie rozmowy, w których ona mówiła, że nie spędzamy razem czasu, że ja się nie przejmuję, ale nie rozumiałem wtedy, o co jej chodzi. Kłóciliśmy się o to, że zniknąłem, że nie można ze mną poważnie porozmawiać, że do domu przychodzę się wyspać, potem do pracy, potem do knajpy i że właściwie mnie nie ma. Pojawiałem się, gdy musiałem np. pójść do lekarza. Do dzisiaj nie do końca rozumiem to wycofanie. Wiem, że żonie zupełnie zmieniły się priorytety, ja przestałem być tak ważny, na pierwszy plan wysunęła się ona ze swoim wciąż rosnącym brzuchem. Poza tym wiedziałem, że to na mnie spadnie teraz obowiązek utrzymania rodziny, to poczucie bardzo... ciąży. Wcześniej wspólnie dokładaliśmy się do budżetu. Nieważne, jak bardzo zaradna by była kobieta i ile by zarabiała, przez pewien czas, który nawet w jego najkrótszej formie zajmie miesiące, wypada z zawodowego obiegu, traci źródło dochodu. Nie umiałem odnaleźć się w tej nowej roli odpowiedzialnego żywiciela rodziny, przerażała mnie wizja tego, że to zadanie na najbliższe lata, może całe życie. Dodatkowo część mnie chciała wykorzystać ten ostatni czas na szaleństwo, wszystko to, czego po urodzeniu dziecka już nie będę mógł. Wiedziałem, że zostało mi kilka miesięcy porządnej zabawy, spotykałem się wtedy ze znajomymi, poznałem wiele kobiet, sporo piłem, imprezowałem. Nie każdego kręci seks z ciężarną, kobieta w ciąży robi się nieatrakcyjna. Oczywiście jest w niej jakieś piękno, urok związany z dzieckiem, ale to budzi raczej czułość, a nie pożądanie. Żonie popsuła się cera, tyła, puchła, była zmęczona, wręcz wykończona, wymiotowała, bekała, czkała, dostała hemoroidów. Ta piękna łania sprzed ciąży zamieniła się w inkubator.Mniej więcej w połowie ciąży pewnej niedzieli przy śniadaniu powiedziała mi, że wyprowadza się do rodziców. Zignorowałem to jako kolejną histerię. Ale w następny weekend już jej nie było, nie zauważyłem, kiedy się spakowała i pojechała. Bez żadnego wyjaśnienia. W tym momencie wytrzeźwiałem, również w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wyrwało mnie to ze snu i dotarło do mnie, że będę miał dziecko. Tak jakby mój mózg powiedział mi: koniec zabawy, do roboty. I wziąłem się do roboty. Pojechałem do niej z kwiatami i przemyśleniami, opowiedziałem jej, czego się boję, ale nie chciałem powiedzieć i nigdy nie powiedziałem, co robiłem po pracy, to by tylko zniszczyło nasze małżeństwo. Przyjeżdżałem do niej codziennie, aż pewnego razu wróciliśmy razem. Przestałem chodzić do knajpy, mogła ze mną porozmawiać, byłem bliżej niej i zacząłem czuć dziecko, wcześniej kopnięcia traktowałem jako dziwactwo natury: no dobra, rusza się brzuch, i co z tego? Potem dotarło do mnie, że to moje dziecko, że wymyślam imię dla kogoś, kogo sam spłodziłem. Żona poczuła się bezpieczniej.Wiem, że zachowywałem się fatalnie podczas pierwszej ciąży. Wydaje się, że wystarczyła chwila refleksji, popatrzenia na siebie z dystansu, by zrozumieć, że jestem dupkiem. A zajęło mi to parę miesięcy, w dodatku gdyby nie żona, pewnie do dzisiaj bym tego nie zrozumiał. Dlaczego? To wciąż jest dla mnie zagadką.