Nie wiem co sie stalo
wszystko bylo pieknie, wczoraj sluchalam po obiedzie serduszka. Cala noc nie spalam, nerwy, mdlosci, od 4 rano postanowilam posluchac serca i nie bylo... probowala ze 100 razy. I juz wiedzialam... nigdy wczesniej mi sie to nie zdarzylo. Pojechalam na usg i 13 tydz, martwe malenstwo lezy bez ruchu. Krzyczalam.na caly szpital, wpadlam w taki zal, ze nie kontrolowalam placzu. A tam pelno kobiet w ciazy na poczekalni... Teraz zaplakuje sie w domu, mam mysli samobojcze, nienawidze samej siebie i zycze sobie jaknajgorzej, jakkolwiek to idiotycznie brzmi. Jest tylko jeden lekarz ktory podejmie sie zabiegu na tym etapie ciazy, we wtorek dopiero. A jesli zdecyduje sie urodzic to w sobote do szpitala. Zostawili mnie z tym moim.martwym cudem, rozumiecie... dzieckiem ktore dalo mi najwieksza wygrana pod sloncem, ktore przetrwalo dwa krwotoki a odeszlo cichutko z dnia na dzien... zostawili mnoe z tym a ja nie potrafie zyc. Moj synn chodzi i pyta, wie ze dzidzius umarl... tak sie cieszyl, to bylo tez spelnienie jego marzen. A ja czuje taka pustje i zal, utrate czasu i tych staran...... no po co..... po co lezec plackiem miesiac.... zeby teraz rodzic martwe dziecko? Brzuch mi juz urosl, a tam tylko martwe malenstwo. A wsparcie... praktycznie zerowe.