reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Nasze Porody Lutowkowe....

to ol nie miałaś tak zle...tylko ta poprawka szycia:confused::baffled: nie zbyt przyjemna powtórka z rozrywki....

jak tak czytam sobie co piszecie dziewczyny to serce mi peka,ze nie urodziłam naturalnie, nie bło i to dane widocznie...tak chciałabym przeżyć ten moment:::: JEST!!!! a ja poprostu już ze zmeczenia przespałam:zawstydzona/y::zawstydzona/y:
 
reklama
hej juz jestesmy 02-03-2007 urodzilam synka, pord opisze pozniej jak sie bardziej zorganizuje. Mysia23 dzikuje ze o nas pamietalas:-)
 
Po miesiącu dojrzałam do tego, żeby opisać swój poród. Poza tym zamierzam zaraz potem wyrzucić go z pamięci. Choć z perspektywy czasu myślę, że nie był taki straszny. Ale poród to jednak poród.
15.02.07; godz. 18.00 - skurcze co 20 minut
15.02.07; godz. 22.00 - skurcze co 5 minut, wyjazd do Szpitala Św. Zofii na Żelaznej, diagnoza: pacjentka nie kwalifikuje się do przyjęcia na oddział położniczy, ponieważ nie odeszły wody i za małe rozwarcie, a na patologii brak miejsc, powrót to domu
16.02.07, godz. 2.00 - skurcze co 3 minuty, ponowny wyjazd do wyżej wymienionego szpitala, przyjecie na oddział położniczy, bez wahania poprosiłam o zoo i tak już prosiłam o to znieczulenie do godziny 12-ej w południe, w sumie do tego czasu dali mi 7 dawek, przerwy miedzy poszczególnymi dawkami to był koszmar, ale nie chce nikogo straszyć, zakładam że to ja jestem mało odporna na ból. Tak więc do tej 12-ej, ćwiczenia na piłeczce i przy drabince doprowadziły do 9 cm rozwarcia.
16.02.07; godz. 12.00 - podanie oksytocyny, skurcze były słabe i zatrzymałam się na tych 9 cm rozwarcia, po oksytocynie ruszyło, niestety zoo juz nie działało i odmówiono mi kolejnej dawki, zaczęły się 2 godziny parcia, zajmowały się mną dwie położne, teraz się zastanawiam czy to dlatego, że byłam ciężkim przypadkiem ;)
16.02.07; godz. 14.00 - wezwano kilku lekarzy, podobno taka jest procedura, jeżeli ta faza parcia trwa ponad 2 godziny lekarz decyduje co dalej, czy kleszcze, czy nie wiem co jeszcze, decyzja lekarza: mam przeć dalej bo zaraz urodzę,
16.02.07; godz. 14.15 - Hania przyszła wkońcu na świat, przez chwilę była cisza i nie wiedziałam co się dzieje, ale zaraz potem Hania przywitała nas głośnym krzykiem i położna położyła mi ją na brzuchu. Tak bardzo cieszyłam się jej widokiem że nawet nie wiem kiedy urodziłam łożysko i położna pocieszyła mnie że pęknięcie jest malutkie, tylko 2 szwy. Tego nie wiedziałam wybierając ten szpital, że oni nastawiają się na jak najbardziej naturalny poród. Gdybym to wiedziała wcześniej nie wiem czy bym się zdecydowała, wolałabym być nacięta, miałam dużo szczęścia że moje pęknięcie było malutkie i już dawno sie zagoiło. Poza tym chyba bym się tak nie męczyła, ale...
...WARTO!!! To prawda, że wszystko odchodzi w niepamięć kiedy się zobaczy To Maleństwo. Nie potrafię opisać tego uczucia, więc nie będę nawet próbować. Niestety następnego dnia, puszcza znieczulenie i adrenalina i jest problem z podniesieniem się z łóżka, ale to już nie istotne, bo już jest motywacja, bo ktoś jest na tym świecie...
 
Ja też dopiero dzisiaj mogę napisać o swoim porodzie, nie chciałam tym opisem wcześniej straszyć dziewczyn które jeszcze nie urodziły. Mam po tym porodzie sporą traumę, ale teraz podchodzę już do tego z dystansem a jeszcze trochę a może uda mi się zapomnieć o tym co było najgorsze.
Nie opiszę go dokładnie, bo już nie pamiętam wszystkiego tak, żeby opisać go minuta po minucie.
Mój poród był wywoływany kroplówka w dniu terminu. Przyjechałam do kliniki z lekkimi niebolącymi jeszcze skurczami i rozwarciem na 1cm.
O 11:30 dostałam kroplówkę która schodziła aż do samego końca, czyli do około 22.00. Po godzinie zaczęły się skurcze, od razu co 5 minut ale jeszcze nie bolały. Minęła następna godzina, lekkie bóle, leżałam w łóżku i usłyszałam trzask - jakby kość strzeliła, a ten dźwięk pochodził z okolic brzuszka. Pomyślałam, że może wody odchodzą, sprawdziłam ręką ale nic się nie działo. Wstałam z łóżka i nagle pociekło mi po nogach :) Ucieszyłam się bo już wiedziałam, że nie wrócę z brzuchem do domu, nie odeślą mnie już bez wód płodowych i muszę urodzić!!! :) Wysłałam smsa do Was. Moze pół godziny później skurcze stały się silniejsze i w krótszych odstępach czasu. Akurat przyszła moja mama, zaczęła je liczyć... trwały 40 sekund a przerwa między nimi 2 minuty. Połozna kazała mi cały czas spacerować, więc chodziłam i przystawałam jak był skurcz.. bolało, ale to był dopiero początek :/
Zadzwoniłam po Jacka a mamę wyekspediowałam do domu. Dobrze ze miałam go przy sobie.. był ze mną do samego końca i miałam w nim ogromne oparcie - w przenośni i dosłownie, bo w czasie skurczów, które bolały już tak bardzo że nie mogłam stać o własnych siłach, opierałam się o niego i mocno przytulałam.
Była godzina może 16.00. Po badaniu położna stwierdziła że rozwarcie wciąż na 1cm i to jeszcze potrwa... usłyszałam jak rozmawia z lekarzem i mówią, że powoli idzie i chyba będzie kolejna cesarka :/
Skurcze wciąż co 2 minuty, czasem pomiędzy nimi nie było wcale przerwy i trzy skurcze następowały jeden po drugim :/
Nie dawałam już rady stać nawet opierając się, siedzieć też nie mogłam. Gdy się kładłam bolało jeszcze bardziej. Jedyna pozycja w której jeszcze jakoś to znosiłam to na czworaka na podłodze :/ Ale bolało tak bardzo, ze gdy przychodził skurcz to z bólu wstrzymywałam oddech :( Położna zaczęła na mnie krzyczeć że mam oddychać bo urodzę dziecko w zamartwicy z niedotlenienia :/ Godzina 17:30 - rozwarcie na 2,5cm, ja juz prawie cały czas na czworakach na podłodze, z bólu już nie bardzo wiem co się wokół mnie dzieje. Skupiam się tylko i wyłącznie na tym żeby oddychać.
Po kilkunastu minutach przychodzą po mnie z wiadomością, że dostanę znieczulenie zewnątrzoponowe... co za ulga!!!
Rozwacie nadal na 2,5cm. W czasie wkłuwania w kręgosłup kolejny skurcz. Dociskam brodę do klatki piersiowej siedząc na krześle porodowym i krzyczę, nie wolno się poruszyć.. Jacek i połozna mocno mnie trzymają.. udało się, zaraz będzie lepiej :)
Po znieczuleniu nie czuję już bólu przy skurczach, za to zaczyna mnie łupać w krzyżu, wcześniej tam nie bolało :/
Każą dalej chodzić.. tak mijają następne 2 godziny, bolą mnie już opuchnięte nogi od tego chodzenia. Znieczulenie powoli przestaje działać, znowu ląduję na podłodze :/ Po chwili przychodzi połozna i widząc mnie woła anestezjolog żeby mi podała następną dawkę. Następną, która na mnie nie zadziałała tak jak powinna. Przestałam czuć cokolwiek w nogach, nie byłam w stanie nawet nimi poruszyć, za to brzuch bolał jakby ktoś go rozcinał skalpelem. Każą mi iśc na porodówkę ale ja nie jestem w stanie zejść z łóżka. Więc wołają lekarza i we trójkę przenoszą mnie na łóżko którym
transportują mnie do sali porodowej. Z trudem wspólnymi siłami udaje się przenieść mnie na fotel porodowy.. ważyłam wtedy 90kg, więc było to nie lada wyzwanie ;P
Kolejne badanie - rozwarcie dopiero na 4cm! Leżę tak z godzinę, powoli schodzi znieczulenie i czuję już własne nogi, ale przy skurczach mocno trzymam się boków fotela żeby nie spaść z niego z bólu. Wracam do swojego łóżka i dalej jazda: spacer - podłoga. Położna każe mi się połozyć i leżeć po 5 skurczów na każdym boku. Pomaga - następne badanie - po 1,5 godzinie szyjka z 4cm rozwarła się do 9cm. Z powrotem na porodówkę. Lekarz potwierdza rozwarcie, jednocześnie mówi do położnej że dziecko jest obrócone dużym ciemieniem, czy to źle? Nie wiem, nie mam siły zapytać.
Ale główka wysoko więc znowu każą chodzić a w czasie skurczów jeszcze robić półprzysiady ://// I jak poczuję się jakby chciało mi się kupę to mam wołać. nadchodzi skurcz, robię co kazali, czuję duży nacisk, Jacek chodzi za mną i ściera z moich nóg krew z wodami jakie wciąż ze mnie wypływają, podtrzymuje mnie. Przychodzi lekarz i połozna, pytają jak się czuję. Odpowiadam, że tak jakbym miała zaraz zemdleć i że chyba chce mi się kupę. No bo czuję nacisk robiąc te cholerne półprzysiady czy też podskoki jak kazali! Każą mi wejść na fotel i przeć. Jest godzina 21:30 (zerkam na zegarek)
Bezwiednie słucham co do mnie mówią i prę.. po kilku próbach słyszę, że mam mocno przeć, bo na razie nie prę wcale! Jak to nie prę do diabła, oczy wychodzą mi z orbit, zaraz pęknę chyba z wysiłku! Jeden skurcz za drugim a oni krzyczą że nie prę! Zaraz mnie chyba rozniesie.. mija może pół godziny parcia... ja już nie chcę, nie mogę! Niech mnie rozetną i wyciągną Milenę, ja
nie dam rady!!! Daję z siebie już wszystko, o co im chodzi???? lekarz mówi że przy następnym skurczu rodzę, że widać już główkę. I tak przez pół godziny jeszcze.. przy następnym urodzę...
lekarz coś jeszcze mówi, tłumaczy, nie bardzo wiem co... zakładają mi na twarz maskę tlenową i słyszę jak położna mówi że musi pomóc bo nic z tego nie będzie. Lekarz (nawiasem mówiąc bardzo miły staruszek) kładzie mi się na brzuchu i wyciska ze mnie dziecko, ja prę na skurczach, pomiędzy nimi, na oślep.. byle mieć to już za sobą! Jest późno, wszyscy się zeszli i towarzyszy mi chyba z 7 osób - 2 lekarzy, położne, pediatra, wszyscy krzyczą że mam przeć mooooooooooooocno!
Przecież ja to właśnie robię, nic innego!!!!!!!!! Już tracę nadzieję że kiedyś się to skończy i nagle widzę swoje dziecko!
JEST!!!!!!!!! Widzę pupkę a lekarz mówi "dziewczynka!".
Nie kładą mi jej na brzuch, nie dają Jackowi odciąć pępowiny, sami odcinają i szybko zabierają dziecko na stół do badania. Okazuje się że z mała jest wszystko w porządku :)))) Pediatra obraca się w moją stronę i słyszę "Ma pani całkiem zdrowe dziecko. 10 punktów". Czuję że oczy robią mi się mokre od łez :) Chcę wyprzeć łózysko ale położna wkłada mi rękę do środka i wyciąga je, czuję się jak patroszona ryba :/
Jacek asystuje pani pediatrze przy badaniu małej i co chwilę podchodzi do mnie, ja w tym czasie jestem zszywana. Pytam czy mam dużo szwów? Położna która mnie zszywa mówi że nie. W domu oglądam krocze i cięcie jest na około 5cm a szwów kilkanaście. Usiadłam dopiero po 2 tygodniach a teraz po 4 wciąż czuję tam ból.
Ale najważniejsze że z mała wszystko dobrze!!! :)))))))))
Po badaniu wszyscy dyskretnie wychodzą i zostajemy sami z Milenką. Robi takie śmieszne minki, Jacek cały czas ją przytula, ze mnie schodzi powoli napięcie... Z porodówki wyjeżdżam o 1 w nocy. Nie śpię do rana z emocji. I dopiero wtedy uświadamiam sobie, że rodziłam na normalnych skurczach, ze nie miałam wogóle skurczów partych! Przez godzinę i 15 minut parłam nie czując potrzeby parcia i nie wiedząc jak mam to robić... kompletna pomyłka :/ Ale wtedy byłam zbyt oszołomiona bólem zeby zdać sobie z tego sprawę.
A miało być tak pięknie...
Nie chcę więcej tak rodzić... może gdybym nie zdecydowała się na poród wywoływany byłoby inaczej.. a może nie.

Dwa dni później jakaś dziewczyna urodziła tam dziecko w zamartwicy. Intubowali je, próbowali reanimować ale się nie udało. Słyszałam przerażający wrzask z porodówki ale dopiero później dowiedziałam się co się stało i czemu wtedy podjechała karetka pod klinikę. Wtedy pomyślałam, że warto było się tak bardzo męczyć żeby móc teraz trzymać w objęciach tą jedyną kochaną istotkę i cieszyć się że jest ze mną, z nami, cała i zdrowa. Taka malutka i taka śliczna, dla nas najpiękniejsza na świecie :)))
 
Strasznie sie to czyta,ale najwaziejsze,ze wszytko dobrze sie skonczylo:tak: .Moje drugie dzieciatko po cesarce urodzilo sie w zamartwicy,dostala 2 punkty,ale przezyla i piekna i madra z niej dziewczynka:tak: .
 
Niezły horror, Joasiek. Ale powiem Ci, że wiele zależy od personelu. Jakoś takie samo: "przyj mocno" nie było za bardzo pomocne. Jak ja źle oddychałam w czasie parcia, to położna mi dokładnie wytłumaczyła, co mam robic: nabierz duzo powietrza, zatrzymaj je w płucach, wtedy z całej siły przyj, a po parciu dopiero wypusc powietrze z płuc. Taki "instruktaż" okazał się bardzo pomocny, po pierwszym nieefektywnym skurczu, po którym wyszedł tylko kawałek główki do czoła, pojawił się drugi skurcz, gdzie nabrałam juz powietrza prawidłwowo i na jednym tylko parciiu wyszla reszta ciała. Aż położne były zaskoczone.
Możesz byc pewna, że przyczyna trudnego porodu, nie jest jego wywoływanie, jak miałam pierwszy poród wywoływany i nie miałam żadnych problemów.
Jak przeczytałam o tej dziewczynie, ktora straciła dziecko, zrobiło mi się strasznie przykro. Nie wyobrażam sobie nawet bólu, który musiła czuc i nadal czuje.
 
Kasiu oni mi niby tłumaczyli jak mam przeć.. ale ja już byłam na wpół przytomna z bólu, który za długo już trwał i docierała do mnie jedynie jedynie jakaś część z tego co mówili, czułam jakbym miała zaraz odjechać w tej masce tlenowej i z twarzą lekarza pochylonego nade mną i pytającego mnie, czy go wogóle słyszę... Ja myślę, że źle podali mi znieczulenie i rodziłam praktycznie bez niego, bo ból był tak ogromny że uniemożliwiał mi normalne oddychanie i zrobienie czegokolwiek. Poza tym jestem przekonana, że nie doczekałam skurczów partych i parłam bez nich, nie czując potrzeby parcia i dlatego między innymi było tak ciężko. No ale... było, minęło :tak: Jakby tak mnie to szczęście drugi raz miało spotkać, to płacę za cesarkę, nikt mnie nie namówi drugi raz na poród naturalny :-p
 
JOASIEK faktycznie mialas nielatw porod i do tego bolesci po porodzie (krocze): rozumiem teraz czemu zwlekalas z opisem porodu i czemu nastepnym razem chcesz cesarke! Dzielna z Ciebie dziewczyna i cudowny efekt cierpien!!!! :-) :tak:

A co do tzej kobiety...to straszne i niewyobrazalnie bolesne i smutne........
 
reklama
Martula, są różne progi wytrzymałości na ból i są różne porody, i łatwe i trudne, ale podkreślam jeszcze raz: to nie wywoływanie porodu sprawiło, że cierpiałyscie na progu wytrzymałości. Miałam wywoływany poród zupełnie tak samo jak Wy i nie był ciężki :no: choc to był mój pierwszy poród. Tak akurat Wam się trafiło, ja miałam ciężki poród trzeci, choc zaczął się samoistnie.
 
Do góry