reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Nasze Porody Lutowkowe....

Mam nadzieje ze uda mi sie opisc moj porod tak jak on w rzeczywistosci wygladal, hi hi. A mowiac szczerze byl bardzo "przyjemny " jesli tak mozna powiedziec.
W poniedzialek 5 lutego wizyta u ginki - ja jej mowie ze czuje sie tak jakbym wlasnie rodzila, a ona na to ze jesli przenosze to mam sie zglosic do szpitala. Poza tym cisnienie wysokie i jak do jutra nie przejdzie to tez mam sie zglosic do szpitala z podejrzeniem gestozy.
We wtorek 6 lutego, wieczor - jedziemy z mezem do miasta oddalonego o 30 km od miejsca zamieszkania, na szkole rodzenia. Mowie poloznej o tym co mi ginka powiedziala oraz o tym ze od dwoch dni potwornie boli mnie krzyz. Polozna zabiera mnie na oddzial i robi ktg i mierzenie cisnienia. Cisnienie w normie, ktg ok - polozna mowi ze ksiazkowo to za dwa tygodnie urodze. Mowi tez ze do szpitala mam jechac kiedy skurcze beda co 15 minut (zeby zdazyc przejechac z Malborka do Elblaga). No a ja jej na to ze mialam nadzieje ze juz niedlugo urodze, hi hi. No i z lekka podlamalam sie ze jeszcze tyle musze czekac.:-(
No a tutaj ... niespodzianka. Doslownie za kilka godzin, we srode 15 minut po polnocy, odchodza mi wody.:tak::tak::tak::-D Niby bardzo sie ciesze ale nie wiem dlaczego cala drze i zeby mi lataja. Dzwonimy do poloznej (taj ze szkoly rodzenia ktora robila wczesniejsze badania) ktora mowi aby jechac do szpitala. Drzenie juz mi przeszlo, czuje sie szczesliwa bo za kilka godzin bede mama!!!!!!!! Jeszcze wzielam prysznic, weszlam na BB (hi hi), porobilismy z mezem ostatnie zdjecia "z brzuszkiem" i pojechalismy.
Po drodze w ramach relaksu spiewalismy piosenki ktore lecialy w radiu.
Dotarlismy do szpitala okolo 2.15 w nocy. Polozna ktora mnie przyjmowala zrobila badania i wywiad medyczny i powiedziala.... ze kieruje mnie na patologie ciazy bo akcji porodowej jeszcze nie ma. No i ze moge urodzic nawet za 2 dni!!! Ja na to " za 2 dni??? Jak to, przeciez wody odeszly??". A ona "tak tak". No i maz musial wracac 30 km do Malborka bo "nie moze tu zostac". A bylo juz krotko po 3 w nocy. Ok, Przemek pojechal do domu a ja na sale. Probowalam zasnac ale nie moglam ( dziewczyna ktora tam lezala strasznie chrapala). Poza tym zaczynal mnie bolec krzyz, szczegolnie jak lezalam. Okolo 4 w nocy zauwazylam ze krzyz pobolewa mnie falami. Zaczelam zapisywac te bole, ktore stawaly sie coraz bolesniejsze. Najpierw bole byly co 20 minut, pozniej co 15 a okolo 6 rano byly juz co 5 minut!!!!! W miedzyczasie (miedzy 4 a 6 rano) , kiedy bol byl juz taki ze nie moglam lezec, chodzilam po korytarzu, wzielam prysznic i w zasadzie nie zastanawialam sie ze to tuz tuz. Bole byly juz na tyle silne ze zadne techniki oddychania nie pomagaly (bo na bole krzyzowe nie dzialaja).Poza tym polozna ktora mnie przyjmowala wziela mnie jeszcze raz na badanie i mowi "ale tu sa tylko 3 cm. Spokojnie. Jeszcze duzo czasu". Przed 6 spotykam w szpitalu kolezanke ktora tez lezy na patologii - gadamy chyba z pol godziny. Rozmowa mnie rozluznia i nie skupiam sie na bolach.Po 6 rano dzwonie do Przemka aby lepiej przyjezdzal bo bole mam co 5 minut. Po 6-stej do szpitala przyjezdza polozna ze szkoly rodzenia (bylam z nia unowiona na porod rodzinny). Ona tez mnie bada i mowi ze rozwarcie na 5 cm, szyjka zgladzona i wszystko idzie tak jak powinno. Ja jej mowie, ze jako takich skurczy nie czuje tylko bole z krzyza (tak myslalam ze te bole sa tak silne ze nie czuje skurczy macicy. No i tak bylo). Pozniej lewatywa na zyczenie no i okolo 7.40 trafiam na sale porodow rodzinnych. Maz juz tez jest w szpitalu - tylko jeszcze nie ze mna.Na sali podlaczono mi kroplowke - maz juz przy mnie jest i robia KTG. Niby wszystko w porzadku ale ja nie mogle z bolami ulezec pod tym KTG. CZuje ze lzy naplywaja mi do oczu. No i wtedy polozna kaze Przemkowi wyjsc z sali bo jest obchod. Przemek wychodzi a ja mowie poloznej ze nie moge ulezec tak mnie bola plecy, no i ze czuje ze zaraz musze isc do ubikacji (bo "kupe" mi sie chce, hi hi). Ona mowi ze nie pusci mnie ale pozwolila mi zejsc z lozka. Zeszlam i od razu ukleknelam na podlodze i podparlam sie jednym lokciem, bo przy drogim mialam za krotka kroplowke. Tak wiec jedna reke mialam podniesiona do gory, a na drugiej opieralam sie. Zachcialo mi sie wymiotowac!!! Polozna dala mi jakis pojemnik, a sama uwijala sie jak nie wiem co . Widzialam jak ona sie spieszy, slyszalam jak wola inna polozna do pomocy, ale w ogole nie zastanawialam sie ze juz pre!!!!!!!!!!! Czulam parcie, wiedzialam ze teraz nie moge jeszcze przec (wiec stosowalam oddychanie "ziajanie"). Jednak bedac jeszcze na podlodze dwa razy mialam skurcze parte ktorych nie potrafilam do konca powstrzymac. Czulam jak dziecko jest coraz nizej, ale o dziwo nic mnie nie bolalo. W miedzyczasie na sale weszli lekarze z obchodem (ja w tym czasie bedac na podlodze mialam pierwszy skurcz party i oprocz mojego stekania lekarze zobaczyli niewielka ilosc "kupki" na podlodze, hihi (jednak lewatywa nie do konca mnie przeczyscila - pewnie nie zdazyla). No a pozniej to juz byla jazda bez trzymanki. Weszlam na fotel, polozne spieszyly sie z narzedziami, juz moglam przec a tu nie ma meza!!!! Polozna go wola. Przemek przychodzi, staje kolo mnie reke polozym mi na klatce piersiowej. No to teraz moge przec. Pierwsze parcie - glowka juz na wierzchu (tylko ze ja o tym nie wiem), w ogole nie czulam bolu przy parciu, drugie parcie - dziecko juz mam na brzuchu. Okazuje sie ze to Milenka. Cudownie mamy corke. Zaczynam do malej mowic glaskac ja i najchetniej juz bym ja ucalowala. MAz mnie caluje, odcina pepowine, Milenka placze a ja jestem z niej dumna,a polozne nadal spiesza sie bo lozysko juz sie zupelnie odkleilo. Sa jeszcze jakies dwie panie i widze ze one tez tak jak ja sie ciesza.

Nasz porod na prawde byl cudny i wydaje mi sie ze generalnie lekki - chocaz nikomu nie zycze boli z krzyza.
Porod w sumie trwal 4 godz. 20 min,a polozna powiedziala ze nastepnym razem pewnie bedzie szybciej. A jedna dziewczyna z ktora lezala na patologi ciazy dziwila sie ze nie slyszla jak krzycze:-D:-D:-D.
 
reklama
"Sprawozdanie" z przyjścia na świat Oliverka :-)

Ok godz. 0.40 z soboty na niedziele (10-11.02) w domu odeszły mi wody. Totalny luz i spokój. Mój mąż ubiera się i idzie odśnieżać samochód, a ja pakuje ostatnie rzeczy do torby szpitalnej i powoli zbieramy się do szpitala, po drodze zaczynają się skurcze co 15 min.
Godz. 1.15 docieramy na izbę przyjęć, a tam tony formalności itp. - przychodzi zaspany lekarz Pan Pacut czy jakoś tak, (ale w dalszej częci pisze o nim jako dr Pacan), mówię mu, że jestem zakwalifikowana do cc bo mam położenie płodu pośladkowe. Badanie - a on nic nie czuje (haha ciekawe co by chciał wyczuć ?? Idziemy na patologię na USG (nadal odchodzą mi wody). Bada, bada i nic nie widzi - Pacan i mówi mi, że spróbujemy naturalnie. Chyba go poje.... - pomyślałam sobie i podłączają mi kroplówkę i KTG. Skurcze coraz częstsze ale rozwarcia brak. Dostałam wobec tego kolejną porcję dokumentów do wypełnienia - zgoda na operację (a ile przeciw argumentów od dr Pacana się nasłuchałam) a mi było wszystko jedno, oby przestało boleć.
Ok. godz. 3.00 badanie i ostatni chlust wód wprost na bialutki fartuch dr Pacana. Przeszłam sobie na stół operacyjny no i sie zaczęło. Jeden, drugi, trzeci zastrzyk w plecy, drętwienie nóg i czuję tylko że mnie ktoś rusza, tak jakby mnie masował w nogę. Jakaś pani mówi mi, że teraz będzie nieprzyjemne uczucie w żołądku, bo właśnie wyciągamy dzidziusia. SZOK - już?? No i krzyk łeee, łaaa. A mi poleciały tak łzy, że pani anastazjolog się pytała co się dzieje, ja jej mówię to ze szczęścia. Między czasie słysze jak ktoś woła - "ale on długi". Zajmują się mną, a za ścianą słyszę jak wrzeszczy w niebogłosy mój synek, a położna podaje wymiary: waga: 3900, wzrost: 58 cm. Myślę sobie, że to chyba nie chodzi o mojego synka - bo gdzie on taki duży, przecież ja brzucha nie miałam. Pytam się ile waży moje maleństwo - a oni 3900, 58 cm. A jednak to był on - take wielkie malutkie szczęście. Ok. 4.00 na salę operacyjną wnieśli mi małe zawiniątko i położyli koło mnie. Normalnie nie mogłam go dojrzeć, bo łzy zasłaniały mi widok. Coś pięknego. Po 20 min. zabrali go a mnie zaczęli przewozić na salę pooperacyjną. Na korytarzu podleciał do mnie mąż i krzyczy: "Kochanie dziękuję Ci, już go widziałem, jest cudny".
Tak więc poród był szybki i prawie bezbolesny, ale za to ból który towarzyszył mi przez prawie tydzień po porodzie był nie do zniesienia. Przez to, że miałam mały brzuch, a Oli był taki duży moje wnętrzności były niemalże zmiażdżone - przede wszystkim kiszka stolcowa. Ale co tu wspominać złe chwile - było, minęło i teraz tylko pozostało cieszyć się moim skarbusiem.
 
aga-pg ale szybciutko i dosć łatwo Ci poszło.Gratuluje!! Taki poród to przyjemnośc!:-)

Agnpro faktycznie doktor to Pacan!!:-D:laugh2:Wielu takich na swiecie:wściekła/y::wściekła/y: Dobrze,ze "zmadrzał" w ostatniej chwili!
 
W końcu mogę siedzieć, to Wam naskrobię kilka zdań o moim porodzie ;-). W niedzielę 18 lutego rano odszedł mi czop śluzowy. Psychicznie zaczęłam się przygotowywać, że to już. Byłam bardzo podekscytowana, ale czekałam na rozwój akcji. Około 15 siedzieliśmy z mężem przy kompie i czytaliśmy o odejściu wód płodowych. Żartowaliśmy jeszcze, że to traki ładny dzień na poród - świeci słońce, mąż w domu, no i godziny popołudniowe, więc nie trzeba by się zrywać w środku nocy do szpitala :cool2:. Zaczęliśmy się zbierać do wyjścia - obiad u teściowej ;-) - weszłam jeszcze do toalety i usłyszałam "pyk" :szok:. Zaczęło ze mnie lecieć. Nie miałam pewności czy to to, bo po chwili się uspokoiło - dla pewności położyłam się na łóżku i już wtedy wątpliwości nie miałam żadnych. Zadzwoniłam do umówionej położnej - kazała jechać na porodówkę. Około 16 chodziłam już przebrana w koszulę po sali porodowej. Podłączyli ktg i kazali czekać. Skurcze pojawiły się dość szybko, ale słabe jeszcze. Przyjechała moja położna, przyszedł lekarz i mnie zbadali - rozwarcie na 3 cm. Około 18.30 rozwarcie było już na 5 cm, ale skurcze mało efektywne - dzidzia dość wysoko - więc dostałam oksytocynę. No i się zaczęło - dopadły mnie takie bóle, że darłam się na cały szpital. Pomagało jedynie siedzenie na worku sako, ale miałam cały czas podłączone ktg, więc głównie kazali leżeć. Mąż ocierał mi czoło, podawał wodę i pozwalał wgryzać się zębami w swoje ręce :tak:. Około 20.00 zaczęły się skurcze parte - i to już był moment. Nawet nie wiem kiedy mnie nacięli. A o 20.45 miałam Andrzejka na rękach :laugh2::laugh2::laugh2:.
Muszę stwierdzić, że :
1. Nie sądziłam że potrafię się tak drzeć.
2. Mam wspaniałego męża (i synka :laugh2:).
Ogólnie - życzę wszystkim dziewczynom takich porodów jaki miałam ja :-D

P.S.
Mysia23 - mój mąż po przeczytaniu opisu Twojego porodu był potwornie przerażony tym barbarzyństwem.
 
madzik79 ja też sie czułam jak na torturach...ale było minęło, choć w głowie zostało..:-:)zawstydzona/y:
 
Wszyscy narzekają na ten szpital (jeśli chodzi o porody) w mojej okolicy...i z tego co zauważyłam to chyba głownie własnie o sam poród chodzi, bo lekarze bardzo preferują i propagują porody naturalne i za wszelką cene chcą by takie sie odbywały, nawet kosztem długiego i ciężkiego porodu...
Sam oddział położniczy jest dobry, rygorystycznie przestrzega sie czystości, odwiedzin, spokoju, położne są na każde zawołanie, do tego miłe, lekarze bardzo uprzejmi - na pobyt tam nie narzekam!!:tak::tak: Nic przykrego mnie tam nie spotkało...poza tymi długimi męczarniami na porodówce, ale efekt cierpień jest taki słodki:tak:
 
no to czekamy na maluszkow mrs_szaya i stanki3....
pewni leza juz ze swoimi pociechami w szpitalu...
 
reklama
No to czas na moją relację:
od kilku dni miewałam skurcze, ale rzadkie, nieregularne, choć coraz bardziej bolesne. W nocy stawały się bardziej systematyczne, co 30-40 min, rano ustępowały.
13.02. - wizyta u ginki, szyjka na 1,5-2 cm, rozwarcia brak, dziecko ułożone prawidłowo, wchodzi do kanału, wg lekarki - raczej nie przenoszę, ew. b. krótko (do terminu 3 dni)
13/14.02. - bóle nasiliły się na tyle, że nie mogę spać, są coraz częstsze, nad ranem utrzymują się już co 10 minut. Nie ma mowy nawet o leżeniu, pomaga jedynie chodzenie:-p . O 5 rano budzę męża, o 6 jedziemy do szpitala - niech mnie ktoś zbada i powie, czy to się już zaczęło, czy to jeszcze skurcze przepowiadające. Lekarz rzucił na mnie okiem i orzekł - "jeszcze pani nie rodzi":baffled: , zbadał - szyjka na pół cm, rozwarcie na 1,5cm, wg ktg skurczy brak:szok: - bezduszna maszyna:wściekła/y: :baffled: ;-) (dochodziły do 20-30), stwierdzili, że to może potrwać jeszcze z dzień - dwa i spytali, czy chcę zostać w szpitalu. Wielkie było zdumienie położnej, gdy powiedziałam, że wracam do domu - dopiero potem zrozumiałam dlaczego - przyjechała kobita w środku nocy na badanie i wraca sobie do domu, jakby nigdy nic:tak::-D
14.02 - w ciągu dnia skurcze ciut osłabły i były co 30-40 minut, wieczorem znów przyspieszyły
14/15.02 - nawet się nie kładłam do łóżka, w przerwach między skurczami drzemałam na siedząco na kanapie, w czasie skurczów spacerowałam po pokoju - do rana wydeptałam ścieżkę w dywanie:eek: . Koło 4 rano zaczął odchodzić czop, mocno podbarwiony krwią. Od jakiejś 5 rano - skurcze co 4-7 minut
15.02 -jem coś w stylu śniadania, mąż leci do pracy załatwić dzień wolny, ok. 9 jesteśmy w szpitalu. Tym razem skurcze nie słabną z nastaniem dnia:tak: . Badanie - rozwarcie na 3 cm, ktg znów mnie nie rozumie i twierdzi, że te skurcze to pomyłka:wściekła/y: :wściekła/y: :wściekła/y: . Tym razem jednak położna widząc moje zachowanie podczas skurczu nie lekceważy sytuacji, wypełnia milion papierków i zaprasza na salę porodową. Dostaję czopki na przyspieszenie rozwarcia, siadam na piłkę, mąż masuje mi krzyż - i tak mijają kolejne 3 -4 godziny. Co jakiś czas ktg (tym razem już zauważa skurcze, choć nie wtedy, kiedy ja je czuję:-p ). Położna proponuje znieczulenie, nie wiem, co to jest, ma złagodzić ból i przyspieszyć akcję, niewiele pomaga. Rozwarcie idzie, zaczynają się skurcze parte, proponują mi wannę, ale mam wrażenie, że tam nie dojdę (trzeba przejść ze 4 metry:szok: ). Zmuszona iść do wc wykorzystuję sytuację i jednak idę do tej wanny. Takiego luksusu w życiu nie miałam - leżałam w wannie pełnej wody, a mąż karmił mnie zupką, bo akurat był obiad:-) - czyli musiało być po 13. Parcie jest coraz silniejsze, położna - jakaś inna, nie ta, która się mną zajmowała - bardzo mnie wspiera, pomaga oddychać, uspokaja. Pyta, w jakiej pozycji chcę rodzić - pełen wybór - są krzesła i stołek do porodu na siedząco, może przy drabinkach...:tak: Moje odczucie - muszę się pochylić do przodu - ok
godz +/- 14.30 - wychodzę z wanny, wracam na salę i słyszę - no, za godzinę pani urodzi. Jeszcze całą godzinę????????:no: :szok: :eek: Każą mi wejść na łóżko na ktg, nie jestem w stanie się położyć. Bezduszna maszyna pokazuje - 128%, 140%:eek: :szok: . Wraca "moja" położna, sprawdza rozwarcie i nie ma już mowy o zejściu z łóżka - ani nie ma czasu, ani nie mam siły, będę rodzić półleżąc. Chwila grozy, gdy szykują łóżko i przez chwilę leżę głową w dół:szok: . Mąż podtrzymuje mi poduszki pod głową, żebym miała wyżej, lekarz i położna trzymają mi nogi, parcie!!! Jeszcze w ostatniej chwili dali mi oksytocynę, położna masuje szyjkę, tętno dziecka spada, nacinają krocze (za moją zgodą, trzeba przyznać), jest!!!!!!!!!!!!!!:-D :-D :-D :-D :-D Malutki był owinięty pępowiną, jest siny, ale szybko nabiera kolorków, Jarek przecina pępowinę, po czym położna radzi mu wyjść i odetchnąć, bo podobno nieźle zbladł. Nawet go pytali, czy nie trzeba z nim wyjść dla asekuracji:-) . Na łóżku z parciem spędziłam 40 minut, potem jeszcze szycie krocza:baffled: , wraca mąż i jesteśmy sobie przez 2 godzinki sami, położna i lekarz czuwają za drzwiami

Był moment, że mimo wszystko wykazałam więcej rozsądku niż położna:-D. Jak kazali przeć, to krzyczałam - tak mi było łatwiej. Położna mówi - "nie marnuj powietrza, zamknij usta!". Ok, słucham się. Przy następnym skurczu ta sama położna "czemu nie krzyczysz, jak krzyczałaś, to ci lepiej szło":szok: :eek: :-D :-D :-D . "Kazała pani zamknąć usta" - "no, faktycznie, to już sobie krzycz":tak: :-D :-D :-D :-D

Samego porodu tyle, niestety po tygodniu rozlazły mi się szwy i miałam poprawkę (na szczęście już inny lekarz mnie cerował, tym razem skutecznie). Ten pierwszy lekarz był całkiem sympatyczny i chyba się starał, ale jednak zafundował mi tydzień bólu gratis:wściekła/y: . To drugie szycie było w narkozie, dali mi antybiotyk, więc opadłam z sił, stres też był:no: . Mimo wszystko szpital mogę polecić, opieka położnych i pielęgniarek na medal
 
Do góry