no to teraz moja kolej, opowiem wam jak wyglądał mój poród w Irlandii.
termin rozwiązania ustalono na 31 lipca, w tygodniu poprzedzającym poród zaczełam odczuwać jakieś delikatne skurcze, takie jakby mi ktoś brzuch opasał i ściskał-nie bolało wogóle.cieszyłam się, ze dzidzia chce już zobaczyć mamusię no i z utęsknieniem czekałam na jakiś rozwój akcji.ale dni mijały a ze mną nic szczególnego się nie działo, 3 sierpnia byłam w szpitalu na rutynowych badaniach, lekarz stwierdził rozwarcie na 2 cm i kazał czekać, zapisał mnie na 9 sierpnia na wywoływanie porodu( bałam się tego jak cholera, kolezanka miała to samo i skonczyło sie na cc ).więc zaczełam się delikatnie starać o to by maluszek zechciał już łaskawie opuścić przytulny brzuszek mamusi, wiecie wszystkie babcine sposoby-herbatki, mikstury, sprzątanko, dużo ruchu, seksik itd.Ale nadal nic się nie działo, pomyślałam sobie taki mały, a już taki uparty ( za mamusią chyba:-) miałam już powoli dosyć tej ciąży, do tego te upały, co akurat rzadko sie tu zdarza, no ale były- jak na złość.zmęczenie,opuchniete nogi, mam też dyskopatię i dżwiganie brzuszka boleśnie odbijało się na kręgosłupie.
we wtorek wieczorem cos sie ruszyło hurrrrrra, odszedł mi czop śluzowy
tej samej nocy zaczęły sie dość regularne i bolesne skurcze w odstępach 4-6 minutowych.przeraziłam się myślę sobie, kurcze to już tuż tuż, trzeba gnać do szpitala, do tego moja mamuska ( przyleciała przed porodem, by mi pomoc) zaczęla nas poganiac i trochę panikować.dotarliśmy do szpitala ok.3 nad ranem, tam na porodówce stwierdzili 2 cm rozwarcia(a ja myslalam, ze juz z 7...) i przenieśli mnie na patologię, a męża odesłali do domku.całą noc nie spałam, błakałam sie po pustych szpitalnych korytarzach, tylko w ten sposób panowałam nad skurczami.wtedy już bolało-oj dość mocno.dotrwałam do rana, co chwilę odwiedzał mnie jakiś przemiły lekarz, co rusz to inny(żółty, czarny, mulat) i zaglądał pod kiecke-to akurat niezbyt przyjemna część programu.wierzyłam, ze zaraz wezmą mnie na porodówke i jakoś pomogą-ulżą, ale nie...minęła środa, minęła kolejna nieprzespana noc-a oni nic tylko mnie szprycowali jakimiś tabletami, zebym mogła się zdrzemnąć, ale jak tu spać jak co kilka minut budzą cię skurcze?! w czwartek miałam juz dosyć, bałam się, ze tak zmęczona nie zdołam o własnych siłach urodzić i pewnie mnie pokroją. przyszła do mnie położna, by zbadać postęp w rozwarciu, ale miała takie malusie rączki, ze nic nie wyczuła, wiem, ze mam tyłozgięcie macicy, więc trudno jej było tak daleko sięgnąć:-).później przyszła kolejna miła wizytacja, ty razem czarna( bo to szpital uniwersytecki i wielu tu studentów obcokrajowcow )ubawiliśmy sie po pachy, bo nijak go nie rozumiałam, a generalnie nie mam problemów z angielskim, później doktorek ,a miał ze 2 metry wzrostu,przystąpił do "macanka"-dziewczyny myślałam, ze wyjdę z siebie, stanę obok i mu walnę-ręce miał jak kowal, ogromniaste-w zyciu nie przezylam takiego bolu, az sie poplakalam, on sie chyba przestraszyl, później mnie przepraszał i co chwile do mnie zagladał-postarał sie o to, by mnie przewieziono na porodówkę i wywołano w końcu ten poród, pewnie widział, ze juz nie daję rady.Mój męzulek był ze mną cały czas( oprócz nocy ), razem chodzilismy po schodach, korytarzach, by jakos to wszystko przyspieszyć-teraz się śmieje, ze w zyciu nie zrobił tylu kilometrow w jeden dzien hehehe.
na porodówce przebito mi pęcherz, wody czyściutkie i dalej kazano chodzić, ale skurcze przybierały na sile, a moj krękosłup i nogi po tylu kilometrach odmówiły posłuszeństwa-wróciłam na salę porodową i powiedziałam, ze juz nie wstane,poprosiłam tez o znieczulenie zewnatrzoponowe, byłam głodna i wyczerpana.dodam, ze na cały szpital był tylko jeden anestezjolog, który akurat znieczulał jakąś kobitke obok, mówie sobie ok, zaraz przyjdzie, ale nie...musiał skoczyć na salę operacyjną, by znieczulić jakiegos klienta -wkurzona myślę sobie, jak pech to pech, jakby kiedy indziej nie mogł miec tego wypadku
.to straszne jakimi egoistami stajemy sie w cierpieniu.w międzyczasie podłaczyli mnie do kroplówki, przetaczali płyny, wkłucie bolało jak cholera, jeszcze mnie tak zaplastrowali, ze nie mogłam dłonia ruszyc, ale daję radę-w końcu jestem dzielna baba:-)
ah nie dodałam, ze KTG robiono mi co chwilę, przez te 2 dni-to akurat przyjemna część tego show, słyszeć małe pikające serduszko.godziny mijają, a anestezjologa jak nie ma tak nie ma-ja juz na gazie jadę, bo skurcze silne jak cholera, mowie sobie teraz jak przyjdzie, to mnie nie znieczuli, bo pewnie juz za poźno:-( , ale w koncu otwieraja sie drzwi i wchodzi takie drobniutkie coś, śliczna jak laleczka hinduska-tak to pani anestezjolog i szybciutko bierze sie do dzieła-jakaz była moja radość kiedy ja ujrzałam ech, mysłalam ze ja zacaluje na śmierć:-)znieczulenie ok, nie boli nic a nic,tylko musieli mnie trzymac we trzech podczas jego aplikowania, bo nie panowałam juz nad skurczami za bardzo, gaz tez niestety nie pomagal.po wszystkim pielegniarka powiedziała,ze to jeszcze potrwa kilka godzin, a zeby to przyspieszyc podano mi oksytocyne.po kilku minutach odpłynęłam dosłownie, z tego co mowił mi mąż usnęłam, nie wiem ile to dokładnie trwało, przebudziło mnie złe samopoczucie, musiałam zwymiotować
. nagle czuję, ze cos ze mnie wychodzi, bardzo dziwne uczucie, maz zawolal polozna, a ona w smiech, ze to niemozliwe, ale bada, bada, bada i w panice stwierdza, ze dzidzia juz wystartowała, narobiła popłochu, zbiegło się kilka osób, szybciutko z łóżka zrobili coś jak transformers hehehe, nogi do gory i jaaaazda-poszło szybko poparłam moze z 3-4 razy i Kubuś był na świecie.sami odcięli pępowinę, nawet sie meza nie zapytali czy chce, nie wiem moze tutaj tego nie praktykuja? małego poodsysali, zwazyli, zmierzyli ubrali w body i do mamusi
, nie mogłam sie nadziwić jakie to cudo stworzyliśmy, malusi domagał sie cyculka, wiec go szybciutko dostał, nie zapomnę tych jego ruchow, jakby nadal byl w wodzie-takie rozkoszne, powolne...
Kubus urodzil sie o 23:30 9 sierpnia 2007 roku, ważył 3940 kg a mierzył 53,5 cm
i od tamtej pory wiem, jaki sens ma nasze istnienie:-) nie ma nic piekniejszego niż to pierwsze uczucie, ten pierwszy moment kiedy to bierzemy nasze malusie,cieplusie, rozowe bobo w objęcia, a miłość jakiej wtedy doznajemy nie sposob opisac słowami:-)