reklama
Goździczek
18 czerwca 2007
Zycze każdej przyszłej rodzącej mamie takiego porodu jaki ja miałam ! z tego co się naczytałam i nasłuchałam o porodach innych kobiet naprawde nie powinnam nawet sie odzywać ...
w niedziele 17-go pojechałam do szpitala poniewaz zaniepokojona byłam małą iloscią ruchów małego w brzuchu, kazali mi zostać wiec zostałam.. sprawdzili moją szyjke, stwierdzono ze jest twarda i wchodzi tylko 1 palec, wiec spokojnie moge sobie isc spac bo to jeszcze nie to , zrobili mi ktg , ktore wykazało jakies male skurczyki, wiec i ja byłam przekonana ze szybko nie urodze.. w nocy w pokoju dziewczyna zwijala sie juz z bolu, pojechala na porodowke ok. 1-ej w nocy, i jak wyjechala tak mnie zaczął brzuch bolec jak na @, ale patrzyłam na zegarek i te moje skurcze były bardzo nieregularne i jedne dłuzsze drugie krotsze, wiec mysle sobie ze to na pewno nie skurcze porodowe, no ale cholera boli .. wiec poszlam do poloznej poskarżyc sie na moje dolegliwosci, sprawdzila szyjke , rozwarcie nie postepuje wiec dala mi w zastrzyku relanium i nospe na uciszenie tych moich skurczy.. nie pomogło nic a nic, mialam wrazenie ze boli coraz bardziej, zaczelam sie zwijac juz na tym lozku, wiec poszlam gdzies ok.3-ej w nocy jeszcze raz zapytac co ona mi dala bo jakos skutek chyba jest odwrotny, dala mi znowu jakis zastrzyk do teraz niewiem co to bylo, powiedziala tylko ze albo uciszy albo przyspieszy, wiec ja to "przyspieszey" potraktowalam jako żart i czekałam az przestanie bolec no ale nie pomogło, lezałam juz pozwijana na lozku do obchodu lekarzy, polozna jak mnie zobaczyla zrobiła mi ktg, ktore znowu pokazało male skurczyki, wiec nie wiedzialam juz jak bede bolec te bole porodowe skoro te male skurczyki tak bolą !! dla pewnosci sprawdzila mi szyjke i co sie okazalo !! mialam juz rozwarcie na 7 palcy !!!!!!!! o Boże!! mysle sobie kiedy ? jak ? gdzie ?dlaczego ? jak to mozliwe ? i polozna biegiem wziela mnie na porodówke, z wrazenia płakać mi sie chcialo bo psychicznie w ogole sie nie przygotowałam na to ze to juz , cala noc w nieswiadomosci przetrwalam skurcze :-) dzwonie do mojego , a on jak na zlosc nie odbiera tel. wyslałam mu sms, a on odebrał to jako żart , ale jak zadzwonił i usłyszał moj glos, to jak blsykawica przyjechal do mnie :-) na porodowke dotarłam o 8:15, rozwarcie juz bylo na 8 palców, podpieli mnie na ktg, a tam znowu male skurcze wychodza, stwierdzono ze aparaty nie zapisują wszystkich skurczy, mysle sobie swietnie, malo brakowalo a bym na tamtej sali zaczela rodzic ;-) ok. 9-ej polozna przebila mi wody, zaczely sie bóle parte - darłam sie na calego, gardło mnie bolało jeszcze przez 2 dni, ale co tam, o tym wtedy nie myslalam przeciez :-) w kazdym razie Szymek przywitał nas 18 czerwca 2007 roku, o g. 9:30, 4 kg !!! 56 cm, ja pozszywana ,b o trudno by bylo wyciagnac takiego duzego człowieczka bez nacięcia, dalej troche boli ale tego bólu z porodu juz nie pamietam
w niedziele 17-go pojechałam do szpitala poniewaz zaniepokojona byłam małą iloscią ruchów małego w brzuchu, kazali mi zostać wiec zostałam.. sprawdzili moją szyjke, stwierdzono ze jest twarda i wchodzi tylko 1 palec, wiec spokojnie moge sobie isc spac bo to jeszcze nie to , zrobili mi ktg , ktore wykazało jakies male skurczyki, wiec i ja byłam przekonana ze szybko nie urodze.. w nocy w pokoju dziewczyna zwijala sie juz z bolu, pojechala na porodowke ok. 1-ej w nocy, i jak wyjechala tak mnie zaczął brzuch bolec jak na @, ale patrzyłam na zegarek i te moje skurcze były bardzo nieregularne i jedne dłuzsze drugie krotsze, wiec mysle sobie ze to na pewno nie skurcze porodowe, no ale cholera boli .. wiec poszlam do poloznej poskarżyc sie na moje dolegliwosci, sprawdzila szyjke , rozwarcie nie postepuje wiec dala mi w zastrzyku relanium i nospe na uciszenie tych moich skurczy.. nie pomogło nic a nic, mialam wrazenie ze boli coraz bardziej, zaczelam sie zwijac juz na tym lozku, wiec poszlam gdzies ok.3-ej w nocy jeszcze raz zapytac co ona mi dala bo jakos skutek chyba jest odwrotny, dala mi znowu jakis zastrzyk do teraz niewiem co to bylo, powiedziala tylko ze albo uciszy albo przyspieszy, wiec ja to "przyspieszey" potraktowalam jako żart i czekałam az przestanie bolec no ale nie pomogło, lezałam juz pozwijana na lozku do obchodu lekarzy, polozna jak mnie zobaczyla zrobiła mi ktg, ktore znowu pokazało male skurczyki, wiec nie wiedzialam juz jak bede bolec te bole porodowe skoro te male skurczyki tak bolą !! dla pewnosci sprawdzila mi szyjke i co sie okazalo !! mialam juz rozwarcie na 7 palcy !!!!!!!! o Boże!! mysle sobie kiedy ? jak ? gdzie ?dlaczego ? jak to mozliwe ? i polozna biegiem wziela mnie na porodówke, z wrazenia płakać mi sie chcialo bo psychicznie w ogole sie nie przygotowałam na to ze to juz , cala noc w nieswiadomosci przetrwalam skurcze :-) dzwonie do mojego , a on jak na zlosc nie odbiera tel. wyslałam mu sms, a on odebrał to jako żart , ale jak zadzwonił i usłyszał moj glos, to jak blsykawica przyjechal do mnie :-) na porodowke dotarłam o 8:15, rozwarcie juz bylo na 8 palców, podpieli mnie na ktg, a tam znowu male skurcze wychodza, stwierdzono ze aparaty nie zapisują wszystkich skurczy, mysle sobie swietnie, malo brakowalo a bym na tamtej sali zaczela rodzic ;-) ok. 9-ej polozna przebila mi wody, zaczely sie bóle parte - darłam sie na calego, gardło mnie bolało jeszcze przez 2 dni, ale co tam, o tym wtedy nie myslalam przeciez :-) w kazdym razie Szymek przywitał nas 18 czerwca 2007 roku, o g. 9:30, 4 kg !!! 56 cm, ja pozszywana ,b o trudno by bylo wyciagnac takiego duzego człowieczka bez nacięcia, dalej troche boli ale tego bólu z porodu juz nie pamietam
Niesamowicie się to wszystko czyta... Tyle dramatycznych przeżyć i jakie cudowne zakończenia! Wzruszyłam się - strasznie z nas dzielne Mamuśki! :-)
A to mój opis - pewnie już jeden z ostatnich.
19 czerwca ok. godz. 16 zaczęły sączyć się wody płodowe. Na tyle niemrawo, że dopiero po godzinie zaczęłam diagnozować "problem". Długo nie wiedziałam, czy po prostu mnie na siku nie gania. Koło 17 zaczęły się skurcze - dość regularne, co 6-8 minut ale krótkie - trwały po 45 sekund. I tak sobie kurczyłam się i sączyłam do 19.30, kiedy to uznaliśmy, że pora sprawdzić czy to aby nie JUŻ. Zjedliśmy porządną kolację i pojechaliśmy do Bielańskiego. Wtedy skurcze miałam już co 4 minuty. W szpitalu stwierdzono brak rozwarcia, szyjkę na 0,5cm i silne regularne skurcze (btw - tego badania do końca życia nie zapomnę - bolało strasznie i mało z fotela nie uciekłam ). Przyjęto nas na porodówkę i zaczęła się jazda... Nie ukrywam - szału nie ma... Położna dla przyspieszenia akcji kazała mi chodzić - więc łaziliśmy po korytarzu z przewami na słanianie się, kucanie, kołysanie i kładzenie na podłodze w trakcie skurczu Skurcze miałam na tyle bolesne, że lekarz szybko zapytał czy myślałam o ZO. No jasne że myślałam!!! Głównie o tym, kiedy wreszcie mi je podadzą!!! Podali szybciej niż zazwyczaj - bo i ponoć "fajniej" niż zazwyczaj się czułam. I wtedy - sielanka! Odżyłam, wróciła zdolność myślenia, widzenia i np. sensownego oddychania )) Akcja postępowała.
Niestety, w momencie gdy anestezjolog powinien podać kolejną dawkę, zaczął asystować przy cc. Tak więc, "odjechałam" ponownie... Gdy w końcu anestezjolog się odnalazł i zaaplikował co trzeba (próbował dwukrotnie), konieczne było ponowne założenie dojścia do kręgosłupa - pierwsze się wysunęło . Po prostu - przygód co niemiara. Na szczęście ostatecznie udało się, znieczulenie podano - i wtedy w ciągu 20 minut i 4 skurczy, 20 czerwca o godzinie 3.00 urodziłam Piotrusia )) Maleńki miał 50 cm i ważył 2990, 10 pkt - urodzony w 38tc6d. Wylądował u mnie na brzuchu, został przytulony, wygłaskany i dostał pierwsze jedzonko :-)
Ciachnięto mi krocze i założono szwy (ale nie wiem ile - oszołomiona emocjami zapytałam lekarza i usłyszałam "wystarczająco" więc już nie pytałam...). Nie goi się na mnie jak na psie, więc wciąż czuję dyskomfort - ale mam nadzieję, niedługo usiądę wygodnie ;-)
Ze szpitala wyszliśmy po 2 dniach.
Oczywiście hormon zaburzający pamięć dot. porodu już u mnie działa - szkoda że faceci go nie dostają.
Opiekę w Bielańskim oceniam bardzo dobrze - położna (z dyżuru) naprawdę miła i bardzo serdeczna. Na oddziale też personel ok - bardzo dobra ekipa od noworodków, pomagają przy ew. problemach/pytaniach dot. karmienia. Natomiast ogólna "polityka firmy" dość trudna dla świeżych mam. Nie wiem jak jest w innych szpitalach, ale w Bielańskim dostaje się dzieciaczka i trzeba ruszyć z kopyta. Nie prosiłam o pomoc przy opiece, więc nie wiem jak by na to zareagowano, natomiast nikt mi jej nie proponował. Zwłaszcza na początku to może być pewien problem. Po cc maleństwo dostaje się po 24h.
A to mój opis - pewnie już jeden z ostatnich.
19 czerwca ok. godz. 16 zaczęły sączyć się wody płodowe. Na tyle niemrawo, że dopiero po godzinie zaczęłam diagnozować "problem". Długo nie wiedziałam, czy po prostu mnie na siku nie gania. Koło 17 zaczęły się skurcze - dość regularne, co 6-8 minut ale krótkie - trwały po 45 sekund. I tak sobie kurczyłam się i sączyłam do 19.30, kiedy to uznaliśmy, że pora sprawdzić czy to aby nie JUŻ. Zjedliśmy porządną kolację i pojechaliśmy do Bielańskiego. Wtedy skurcze miałam już co 4 minuty. W szpitalu stwierdzono brak rozwarcia, szyjkę na 0,5cm i silne regularne skurcze (btw - tego badania do końca życia nie zapomnę - bolało strasznie i mało z fotela nie uciekłam ). Przyjęto nas na porodówkę i zaczęła się jazda... Nie ukrywam - szału nie ma... Położna dla przyspieszenia akcji kazała mi chodzić - więc łaziliśmy po korytarzu z przewami na słanianie się, kucanie, kołysanie i kładzenie na podłodze w trakcie skurczu Skurcze miałam na tyle bolesne, że lekarz szybko zapytał czy myślałam o ZO. No jasne że myślałam!!! Głównie o tym, kiedy wreszcie mi je podadzą!!! Podali szybciej niż zazwyczaj - bo i ponoć "fajniej" niż zazwyczaj się czułam. I wtedy - sielanka! Odżyłam, wróciła zdolność myślenia, widzenia i np. sensownego oddychania )) Akcja postępowała.
Niestety, w momencie gdy anestezjolog powinien podać kolejną dawkę, zaczął asystować przy cc. Tak więc, "odjechałam" ponownie... Gdy w końcu anestezjolog się odnalazł i zaaplikował co trzeba (próbował dwukrotnie), konieczne było ponowne założenie dojścia do kręgosłupa - pierwsze się wysunęło . Po prostu - przygód co niemiara. Na szczęście ostatecznie udało się, znieczulenie podano - i wtedy w ciągu 20 minut i 4 skurczy, 20 czerwca o godzinie 3.00 urodziłam Piotrusia )) Maleńki miał 50 cm i ważył 2990, 10 pkt - urodzony w 38tc6d. Wylądował u mnie na brzuchu, został przytulony, wygłaskany i dostał pierwsze jedzonko :-)
Ciachnięto mi krocze i założono szwy (ale nie wiem ile - oszołomiona emocjami zapytałam lekarza i usłyszałam "wystarczająco" więc już nie pytałam...). Nie goi się na mnie jak na psie, więc wciąż czuję dyskomfort - ale mam nadzieję, niedługo usiądę wygodnie ;-)
Ze szpitala wyszliśmy po 2 dniach.
Oczywiście hormon zaburzający pamięć dot. porodu już u mnie działa - szkoda że faceci go nie dostają.
Opiekę w Bielańskim oceniam bardzo dobrze - położna (z dyżuru) naprawdę miła i bardzo serdeczna. Na oddziale też personel ok - bardzo dobra ekipa od noworodków, pomagają przy ew. problemach/pytaniach dot. karmienia. Natomiast ogólna "polityka firmy" dość trudna dla świeżych mam. Nie wiem jak jest w innych szpitalach, ale w Bielańskim dostaje się dzieciaczka i trzeba ruszyć z kopyta. Nie prosiłam o pomoc przy opiece, więc nie wiem jak by na to zareagowano, natomiast nikt mi jej nie proponował. Zwłaszcza na początku to może być pewien problem. Po cc maleństwo dostaje się po 24h.
U nas wyglądało to tak:
17.06 w niedzielę rano zauważyłam że mam wilgotną piżamę i przemknęło mi że może to wody się sączą, ale nic się w ciągu kolejnych godzin nie działo, więc pomyślałam że może mi się siku wymsknęło i nawet nic małżowi nie wspomniałam bo mi głupio było że jakby było mało objawów ciąży jeszcze i nietrzymanie moczu mi się przydarza. Około 20 wieczorem oglądaliśmy tv i nagle coś mi się mokro zrobiło ( a nic śmiesznego nie oglądaliśmy) wstałam do łazienki i podczas wstawania znowu chlusnęło no i wtedy już byłam pewna że to wody. :-)Ucieszyłam się bo wiedziałam że jak już wody odchodzą to poród nastąpi na pewno w ciągu najbliższej doby i ze szpitala mnie już nie mogą odesłać. Mój organizm na potwierdzenie tego że "się zaczęło" pogonił mnie do łazienki celem opróżnienia jelit. Zbieraliśmy się powoli, bo mój małż taki był podekscytowany że musiał napić się melisy by móc prowadzić samochód. Do szpitala na Karową dotarliśmy około 22. Miałam wielkiego farta bo na izbie przyjęć było pusto i nie odesłali mnie do innego szpitala co zwykle czynią z pacjentkami które nie są od ich lekarzy lub położnych. Po procedurze przyjęcia trafiliśmy na salę porodową przed 23. Położyli mnie do łóżka i podłączyli do ktg, potem zbadała mnie położna (super babeczka, która trafiła nam się z dyżuru - to dzięki niej tak szybciutko nam poszło) i stwierdziła że jak się skurcze same nie zaczną do 2 to będą mi podawać oksytocynę na ich wywołanie, ale lepiej żeby się same zaczęły .. Przebiła mi też pęcherz tak by wody odeszły całkowicie i doradziła nam drażnić brodawki by wywołać skurcze. O 23:40 Misiek wziął się do roboty aż się skurcze zaczęły i to od razu takie co 4 min i zaraz co 3 i 2, takie silne i długie że od razu poprosiłam o zzo. Położna miała poprosić anestezjologa ale dopiero wtedy gdy rozwarcie będzie min. na 3 cm, ale bym się mniej męczyła poszliśmy pod prysznic i tam spędziłam ok. 40 min - naprawdę duża ulga ale i tak bolało tak bardzo że ściany pod tym prysznicem chciałam poprzestawiać.
Po wyjściu znowu badanie i położna stwierdziła że może wołać anestezjologa. Zakładanie tego zzo miało nie boleć, ale bolało bo miałam tak silne skurcze że doktorowi nie wystarczyła przerwa między nimi by się wkłuć. Znieczulenie zadziałało szybciutko i już kolejne skurcze były naprawdę znaaaaacznie mniej bolesne. I doktorek który mi je podał zrobił to dobrze bo zadziałało na tyle by zredukować ten straszny ból przy skurczach, ale jednoczenie czułam skurcze parte kiedy przyszły i mogłam wtedy efektywnie przeć. A skurcze parte przyszły w niecałą godzinę po podaniu znieczulenia, byliśmy w szoku że tak szybko doszliśmy do pełnego rozwarcia i że to już trzeba rodzić. Skurcze parte trwały jakieś 20 min. to była już drobnostka w porównaniu do tych wcześniejszych. Bardzo pomagali mi położna i mój małż, który krzyczał głośniej niż położna i informował mnie na bieżąco gdzie jest główka i jak dużo na niej włosków :-) To naprawdę mobilizowało. Niestety położna musiała mnie naciąć trochę bo młody miał rączkę przy główce i inaczej poharatałby mnie bardziej. Miałam dwa szwy zewnętrzne, które po zdjęte zostały po 7 dniach i już dawno zapomniałam o nacięciu, ale niestety pękła mi też szyjka z powodu jak mówi lekarka zbyt silnych i długich skurczy i tam mnie zszyła rozpuszczalnymi nićmi i jeszcze je odrobinę odczuwam. Czaruś wydostał się o 3:05 Tatuś przeciął pępowinę, potem synek poprzytulał się chwilę do mnie, a następnie powędrował do pierwszych zabiegów, które tatusiowi udało się sfilmować. Łożysko bardzo szybko wydostało się za Czarusiem i podczas gdy mnie zszywała super doktor Chinka mój mąż zapoznawał się z synkiem. Po szycie zostaliśmy na sali porodowej jeszcze dwie godziny sami z naszym maluchem i w ciągu tych dwóch godzin udało nam się odbyć pierwsze karmienie. Młody już wtedy miał nieziemski odruch ssania i tak mu pozostało do dziś (ssie tak że ma pęcherzyk na górnej wardze).
Ogólnie rzecz ujmując mój poród od rozpoczęcia skurczy do pojawienia się Czarusia na moim brzuszku trwał 4 godziny, w tym 1,5h było naprawdę bolesne. Szpital na Karowej i personel na który trafiliśmy zrobił na nas bardzo dobre wrażenie, póżniejsza opieka nad maluchami nie jest już taka super, ale też nie narzekaliśmy po prostu trzeba się dopytywać i prosić o pomoc, bo sama nie przychodzi. Ja akurat tej pomocy dużo nie potrzebowałam bo dwie godziny po porodzie byłam na nogach i powędrowałam pod prysznic i mogłam się sama małym zajmować bez wielkiego wysiłku. Bardzo dużym plusem tego szpitala jest robienie dzieciaczkom wielu dodatkowych badań których nie ma w standardzie w innych szpitalach.
Bardzo dobrze sprawdził się mój mąż - jego asysta była mi potrzebna na równi z asystą położnej a może nawet bardziej :-);-)
Poród wspominam bardzo dobrze i do dziś jestem zaskoczona że tak krótko trwał - byłam przygotowana na gorszy scenariusz.
17.06 w niedzielę rano zauważyłam że mam wilgotną piżamę i przemknęło mi że może to wody się sączą, ale nic się w ciągu kolejnych godzin nie działo, więc pomyślałam że może mi się siku wymsknęło i nawet nic małżowi nie wspomniałam bo mi głupio było że jakby było mało objawów ciąży jeszcze i nietrzymanie moczu mi się przydarza. Około 20 wieczorem oglądaliśmy tv i nagle coś mi się mokro zrobiło ( a nic śmiesznego nie oglądaliśmy) wstałam do łazienki i podczas wstawania znowu chlusnęło no i wtedy już byłam pewna że to wody. :-)Ucieszyłam się bo wiedziałam że jak już wody odchodzą to poród nastąpi na pewno w ciągu najbliższej doby i ze szpitala mnie już nie mogą odesłać. Mój organizm na potwierdzenie tego że "się zaczęło" pogonił mnie do łazienki celem opróżnienia jelit. Zbieraliśmy się powoli, bo mój małż taki był podekscytowany że musiał napić się melisy by móc prowadzić samochód. Do szpitala na Karową dotarliśmy około 22. Miałam wielkiego farta bo na izbie przyjęć było pusto i nie odesłali mnie do innego szpitala co zwykle czynią z pacjentkami które nie są od ich lekarzy lub położnych. Po procedurze przyjęcia trafiliśmy na salę porodową przed 23. Położyli mnie do łóżka i podłączyli do ktg, potem zbadała mnie położna (super babeczka, która trafiła nam się z dyżuru - to dzięki niej tak szybciutko nam poszło) i stwierdziła że jak się skurcze same nie zaczną do 2 to będą mi podawać oksytocynę na ich wywołanie, ale lepiej żeby się same zaczęły .. Przebiła mi też pęcherz tak by wody odeszły całkowicie i doradziła nam drażnić brodawki by wywołać skurcze. O 23:40 Misiek wziął się do roboty aż się skurcze zaczęły i to od razu takie co 4 min i zaraz co 3 i 2, takie silne i długie że od razu poprosiłam o zzo. Położna miała poprosić anestezjologa ale dopiero wtedy gdy rozwarcie będzie min. na 3 cm, ale bym się mniej męczyła poszliśmy pod prysznic i tam spędziłam ok. 40 min - naprawdę duża ulga ale i tak bolało tak bardzo że ściany pod tym prysznicem chciałam poprzestawiać.
Po wyjściu znowu badanie i położna stwierdziła że może wołać anestezjologa. Zakładanie tego zzo miało nie boleć, ale bolało bo miałam tak silne skurcze że doktorowi nie wystarczyła przerwa między nimi by się wkłuć. Znieczulenie zadziałało szybciutko i już kolejne skurcze były naprawdę znaaaaacznie mniej bolesne. I doktorek który mi je podał zrobił to dobrze bo zadziałało na tyle by zredukować ten straszny ból przy skurczach, ale jednoczenie czułam skurcze parte kiedy przyszły i mogłam wtedy efektywnie przeć. A skurcze parte przyszły w niecałą godzinę po podaniu znieczulenia, byliśmy w szoku że tak szybko doszliśmy do pełnego rozwarcia i że to już trzeba rodzić. Skurcze parte trwały jakieś 20 min. to była już drobnostka w porównaniu do tych wcześniejszych. Bardzo pomagali mi położna i mój małż, który krzyczał głośniej niż położna i informował mnie na bieżąco gdzie jest główka i jak dużo na niej włosków :-) To naprawdę mobilizowało. Niestety położna musiała mnie naciąć trochę bo młody miał rączkę przy główce i inaczej poharatałby mnie bardziej. Miałam dwa szwy zewnętrzne, które po zdjęte zostały po 7 dniach i już dawno zapomniałam o nacięciu, ale niestety pękła mi też szyjka z powodu jak mówi lekarka zbyt silnych i długich skurczy i tam mnie zszyła rozpuszczalnymi nićmi i jeszcze je odrobinę odczuwam. Czaruś wydostał się o 3:05 Tatuś przeciął pępowinę, potem synek poprzytulał się chwilę do mnie, a następnie powędrował do pierwszych zabiegów, które tatusiowi udało się sfilmować. Łożysko bardzo szybko wydostało się za Czarusiem i podczas gdy mnie zszywała super doktor Chinka mój mąż zapoznawał się z synkiem. Po szycie zostaliśmy na sali porodowej jeszcze dwie godziny sami z naszym maluchem i w ciągu tych dwóch godzin udało nam się odbyć pierwsze karmienie. Młody już wtedy miał nieziemski odruch ssania i tak mu pozostało do dziś (ssie tak że ma pęcherzyk na górnej wardze).
Ogólnie rzecz ujmując mój poród od rozpoczęcia skurczy do pojawienia się Czarusia na moim brzuszku trwał 4 godziny, w tym 1,5h było naprawdę bolesne. Szpital na Karowej i personel na który trafiliśmy zrobił na nas bardzo dobre wrażenie, póżniejsza opieka nad maluchami nie jest już taka super, ale też nie narzekaliśmy po prostu trzeba się dopytywać i prosić o pomoc, bo sama nie przychodzi. Ja akurat tej pomocy dużo nie potrzebowałam bo dwie godziny po porodzie byłam na nogach i powędrowałam pod prysznic i mogłam się sama małym zajmować bez wielkiego wysiłku. Bardzo dużym plusem tego szpitala jest robienie dzieciaczkom wielu dodatkowych badań których nie ma w standardzie w innych szpitalach.
Bardzo dobrze sprawdził się mój mąż - jego asysta była mi potrzebna na równi z asystą położnej a może nawet bardziej :-);-)
Poród wspominam bardzo dobrze i do dziś jestem zaskoczona że tak krótko trwał - byłam przygotowana na gorszy scenariusz.
Olla
Melowa mamusia:)
- Dołączył(a)
- 16 Marzec 2007
- Postów
- 1 986
Ja jesli mam byc szera to niewele pamietam...tak bardzo mnie bolalo ze tracilam swiadomosc,porod znam raczej z relacji mamy i meza...
Skorcze zaczely sie 19 czerwca mniej wiecej o godzinie 21 z czestotliwoscia co 9-7 minut,pomyslalam ze przepowiadajace...o 23 skorcze co 4 minuty a ja dalej uparcie twierdze ze przepowiadajace( moja mama juz spakowana ,pomalowana i czeka na walizce)) maz spi bo rano do pracy) i tak siedzac na kanapie ze skorczami juz bolesnymi slysze glosne pykniecie iczuje ciepelko...siedze,wody leca jak z kranu a ja zamiast wstac to krzycze ze wody mi odchodza! Na to mama zebym wstala bo kanape premocze,to wstalam i zaczelam biegac po dywanie w kolko a wody dalej ciurkiem...mama ryczy ze do kuchni na gumolit won!!! i tak na tym gumolicie mnie postawila(na szmacie) i tak stalam z 10 minut
Od momentu odejscia wod skorcze mocniejsze(ala) ,co 3-2,5 minuty!!! no i panika ze zaraz urodze ,ja sie za krocze trzymam bo juz glowke w spodniach czulam(omamy).Maz zostal obudzony,wyszykowal sie w pol godziny bo musial sie ogolic ,wyprasowac i jeszcze wosy musialam mu na zelu zrobic!!!
Po zelowaniu juz wszyscy zwarci i gotowi pojechalismy rodzic.
W szpitalu bylismy po 24 , ja juz zwijalam sie w kuleczke ,skurcze co 2,5 minuty i trwaly z minutke...dostalismy swoj pokoik, z wanna ,prysznicem,pilka,fotel bujany itd...super...gdyby nie ten bol polozna zbadala,a tu niespodzianka...glowki w spodniach nie ma ,za to rozwarcie na dwa palce...polozna na to ze sie troche pomeczymy,ja zagadywalam ze boli ,z mysla o znieczuleniu a ona na to ze niestety porod boli i poszla ...aha jeszcze pod ktg mnie podlaczyla i skorcze bardzo intensywne.Skakalam na pilce ,lezalam w wannie i wdychalam gaz do godziny 6 rano,bylam juz w agonii,skurcze na maksa,przyszla polozna zmierzyc rozwarcie - 2 cm!!!ani drgnelo,zaczelam plakac...przyniosla cos na bazie morfiny,podala domiesniowo,gowno dalo...bolalo dalej,juz praktycznie nie przestawalo bolec miedzy skorczami.
Druga zmiana przyszla o 8.30 rano zbadali te moje 2 cm i podali oksytocynke i ZZO
,niestety oksy najpierw a godzine pozniej epidural...a ztym ZZo tez nie bylo lekko bo zakladala stazystka i wkluwala sie trzy razy,niby nie boli to mocno ale lez w pozycji embrionalnej z brzuchem pod nosem i w tych cholernych skurczach...w koncu anestozjolog nadzorujacy sie zlitowal i przejol paleczke...i cisza...ulga niesamowita,blogostan,nic nie czulam,drzemalam przez nastepne kilka godzin,rozwarcie o 17- 2.5 cm! To oksytocyne puscili na maksa i kazali lezec nast 4 godziny,to ja pokornie leze bo co mi tam,przeciez nic nie boli ,ale jak pech to pech zaczelo bolec ,nogi znieczulone a skorcze odczowalne i to bardzo bolesnie,zmieniali formule,dawke i nic ,dalej boli ,od tej pory juz niewiele pamietam,jak przez mgle.Po tych 4 godzinach rozwarcie 9.5 cm!!ja happy ze rodze ,niestety jeszcze 2 godzinki czekamy az sie szyjka calkiem wygladzi.
Nic sie nie wygladzilo tetno malutkiej zaczelo spadac i o 23 wywiezli mnie na sale operacyjna,ale ZZo nie dzialalo wiec musieli sie wkluwac podpajeczynowkowo,koszmar,bo juz z tych boli bylam w agoni,bylo mi zal i przykro ze nie potrafie sama urodzic mojego dzidziusia...
Znieczulenie zadzialalo az za dobrze bo po same cycki,mi sie nos zatkal i plakalm ze sie dusze...drgawek dostalam ale to chyba ze strachu...na szczecie maz byl przy mnie,byl cudowny,jastem mu dozgonnie wdzieczna ze mnie wspieral w tych chwilach...
Amelka urodzila sie 15 minut przed polnocom,widzialm ja katam oka...nie plakalam ,bylam za bardzo zmeczona,za to maz plakal za nas dwoje...skala apgar w 1 minucie 9 ,w piatej juz 10.
Najgorsze chwile przezylam juz na sali poporodowej...Amelcia w lozeczku obok mnie a ja nawet nie moglam jej dosiegnac,dali mi ja na chwilke do cycusia,plakalam ze szczecia...dopiero w tedy sie rozkleilam kiedy poczulam ta bliskosc ze swoja dzidzia,potem zabrali z powrotem do lozeczka.
Po znieczuleniu podpajeczynowkowym powinnam lezec 12 godzin w bezruchu ,ja bylam tak zdesperowana ze o 5 rano juz wstalam sie umyc i przebrac,chcialam byc na chodzie dla mojej coreczki.
I tak dzieki mojej kruszynce doszlam do siebie blyskawicznie i w dwa dni po porodzie wyszlam do domku.Blizna sie zagoila blyskawicznie,juz od tygodnia nie odczowam dyskomfortu...milosc do dziecka czyni cuda...
Porod nieciekawy bo za dlugi...tak by starczylo te 12 godzin...no ale coz...)))
Skorcze zaczely sie 19 czerwca mniej wiecej o godzinie 21 z czestotliwoscia co 9-7 minut,pomyslalam ze przepowiadajace...o 23 skorcze co 4 minuty a ja dalej uparcie twierdze ze przepowiadajace( moja mama juz spakowana ,pomalowana i czeka na walizce)) maz spi bo rano do pracy) i tak siedzac na kanapie ze skorczami juz bolesnymi slysze glosne pykniecie iczuje ciepelko...siedze,wody leca jak z kranu a ja zamiast wstac to krzycze ze wody mi odchodza! Na to mama zebym wstala bo kanape premocze,to wstalam i zaczelam biegac po dywanie w kolko a wody dalej ciurkiem...mama ryczy ze do kuchni na gumolit won!!! i tak na tym gumolicie mnie postawila(na szmacie) i tak stalam z 10 minut
Od momentu odejscia wod skorcze mocniejsze(ala) ,co 3-2,5 minuty!!! no i panika ze zaraz urodze ,ja sie za krocze trzymam bo juz glowke w spodniach czulam(omamy).Maz zostal obudzony,wyszykowal sie w pol godziny bo musial sie ogolic ,wyprasowac i jeszcze wosy musialam mu na zelu zrobic!!!
Po zelowaniu juz wszyscy zwarci i gotowi pojechalismy rodzic.
W szpitalu bylismy po 24 , ja juz zwijalam sie w kuleczke ,skurcze co 2,5 minuty i trwaly z minutke...dostalismy swoj pokoik, z wanna ,prysznicem,pilka,fotel bujany itd...super...gdyby nie ten bol polozna zbadala,a tu niespodzianka...glowki w spodniach nie ma ,za to rozwarcie na dwa palce...polozna na to ze sie troche pomeczymy,ja zagadywalam ze boli ,z mysla o znieczuleniu a ona na to ze niestety porod boli i poszla ...aha jeszcze pod ktg mnie podlaczyla i skorcze bardzo intensywne.Skakalam na pilce ,lezalam w wannie i wdychalam gaz do godziny 6 rano,bylam juz w agonii,skurcze na maksa,przyszla polozna zmierzyc rozwarcie - 2 cm!!!ani drgnelo,zaczelam plakac...przyniosla cos na bazie morfiny,podala domiesniowo,gowno dalo...bolalo dalej,juz praktycznie nie przestawalo bolec miedzy skorczami.
Druga zmiana przyszla o 8.30 rano zbadali te moje 2 cm i podali oksytocynke i ZZO
,niestety oksy najpierw a godzine pozniej epidural...a ztym ZZo tez nie bylo lekko bo zakladala stazystka i wkluwala sie trzy razy,niby nie boli to mocno ale lez w pozycji embrionalnej z brzuchem pod nosem i w tych cholernych skurczach...w koncu anestozjolog nadzorujacy sie zlitowal i przejol paleczke...i cisza...ulga niesamowita,blogostan,nic nie czulam,drzemalam przez nastepne kilka godzin,rozwarcie o 17- 2.5 cm! To oksytocyne puscili na maksa i kazali lezec nast 4 godziny,to ja pokornie leze bo co mi tam,przeciez nic nie boli ,ale jak pech to pech zaczelo bolec ,nogi znieczulone a skorcze odczowalne i to bardzo bolesnie,zmieniali formule,dawke i nic ,dalej boli ,od tej pory juz niewiele pamietam,jak przez mgle.Po tych 4 godzinach rozwarcie 9.5 cm!!ja happy ze rodze ,niestety jeszcze 2 godzinki czekamy az sie szyjka calkiem wygladzi.
Nic sie nie wygladzilo tetno malutkiej zaczelo spadac i o 23 wywiezli mnie na sale operacyjna,ale ZZo nie dzialalo wiec musieli sie wkluwac podpajeczynowkowo,koszmar,bo juz z tych boli bylam w agoni,bylo mi zal i przykro ze nie potrafie sama urodzic mojego dzidziusia...
Znieczulenie zadzialalo az za dobrze bo po same cycki,mi sie nos zatkal i plakalm ze sie dusze...drgawek dostalam ale to chyba ze strachu...na szczecie maz byl przy mnie,byl cudowny,jastem mu dozgonnie wdzieczna ze mnie wspieral w tych chwilach...
Amelka urodzila sie 15 minut przed polnocom,widzialm ja katam oka...nie plakalam ,bylam za bardzo zmeczona,za to maz plakal za nas dwoje...skala apgar w 1 minucie 9 ,w piatej juz 10.
Najgorsze chwile przezylam juz na sali poporodowej...Amelcia w lozeczku obok mnie a ja nawet nie moglam jej dosiegnac,dali mi ja na chwilke do cycusia,plakalam ze szczecia...dopiero w tedy sie rozkleilam kiedy poczulam ta bliskosc ze swoja dzidzia,potem zabrali z powrotem do lozeczka.
Po znieczuleniu podpajeczynowkowym powinnam lezec 12 godzin w bezruchu ,ja bylam tak zdesperowana ze o 5 rano juz wstalam sie umyc i przebrac,chcialam byc na chodzie dla mojej coreczki.
I tak dzieki mojej kruszynce doszlam do siebie blyskawicznie i w dwa dni po porodzie wyszlam do domku.Blizna sie zagoila blyskawicznie,juz od tygodnia nie odczowam dyskomfortu...milosc do dziecka czyni cuda...
Porod nieciekawy bo za dlugi...tak by starczylo te 12 godzin...no ale coz...)))
anni
Fanka BB :)
Olla - super opis...achh bidulko...:sick:
dzielne my kobitki jestesmy, ach dzielne i ci nasi tatusiowie tez zdali egzamin co? ja bez swojego bym chyba zwariowala...;-)
dzielne my kobitki jestesmy, ach dzielne i ci nasi tatusiowie tez zdali egzamin co? ja bez swojego bym chyba zwariowala...;-)
Kotek07
mamy czerwcowe 2007
Olla byłas bardzo dzielna, mama i mąż równiez. Cieszę się ze tak szybko dosżłas do siebie.
Monika77 7 czerwiec
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 31 Styczeń 2007
- Postów
- 983
Kurcze, ale rzadko teraz zagladam. Jakoś tak cały czas na spacerach, potem na urlopie bylismy nad morzem.
Właśnie nadrabiam - ale byłyście dzielne w trakcie porodów.
Jeszcze raz gratuluje wszystkim świeżutkim mamuśkom. Buziaki dla Was.
Idę nadrabiać na inne wątki. A jutro może w końcu coś skrobnę wieczorkiem
Właśnie nadrabiam - ale byłyście dzielne w trakcie porodów.
Jeszcze raz gratuluje wszystkim świeżutkim mamuśkom. Buziaki dla Was.
Idę nadrabiać na inne wątki. A jutro może w końcu coś skrobnę wieczorkiem
reklama
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 185
- Wyświetleń
- 19 tys
- Odpowiedzi
- 115
- Wyświetleń
- 25 tys
- Odpowiedzi
- 136
- Wyświetleń
- 41 tys
Ż
- Odpowiedzi
- 85
- Wyświetleń
- 18 tys
M
Podziel się: