Piszę tego posta po raz czwarty, bo ciągle mi uciekał
mam nadzieję że ostatni.
oto mój opis porodziku;
Jak pisałam 19.06 miałam doła i dosyc wypatrywania u siebie
objawów zliżającego się porodu. Tego dnia byłam z siostrą
na długim spacerze i jak szłam pod górkę strasznie bolał mnie
brzuch. Ale potem ból minął a ja w ramach odstresowania się
poszłam spac do siostry. jeszcze się śmiałyśmy że fajnie
będzie jak u niej się zacznie i wykrakałyśmy
. Wieczorem jakos dziwnie bolał
mnie tyłek tak od srodka. O 24 poszłam spac a o 1.45 obudził
mnie okropny ból krzyża
. Do tego biegunka i krwawienie,
krew była koloru jasno czerwonego. Siostra od razu wydała wyrok
ze się zaczęło ale ja nie mogłam w to uwierzyc. Tylko to
krwawienie mnie niepokoiło wię zaraz za telefon i do gina
ale nie mogłam się do niego dodzwonic, więc postanowiłam
pojechac i skontrolowac to. Tata po mnie przyjechał juz z torbą
(na szczęście mieszkamy blisko siebie), a siostra na wszelki
wypadek zrobiła mi kanapki których i tak zapomniałam. Po drodze
do szpitala myslałam ze się zsiusiam miałam takie parcie na pęcherz.
po pół godzinie czyli o 3.00 dojechałam do szpitala na izbie
przyjęc minęło kolejne pół godziny. pomiędzy pytaniami co chwilę
chodziłam siusiu, a podczas bóli które były co 3 minuty kucałam
bo przynosiło mi to ogromna ulgę. okazało się ze praktycznie już rodzę
pełne rozwarcie a krwawienie to dobry znak
. Zapytałam jeszcze
o znieczulenie i poród wodny ale było za późno. O 3.30 weszłam na salę
porodową i bardzo fajna połozna kazała mi stanąc przy łóżku i przec
bo okazało się ze to juz 2 faza porodu. to ja ją zapytałam a jaka jest
trzecia a ona że rodzi się łóżysko. No to ja wielkie oczy i zaczęłam
przec.
Potem usiadłam na krzesełko takie w kształcie podkowy i tam tez
parłam. po chwili odeszły mi wody, były czyściutkie, a za chwilę połozna
połozyła mi moją rękę na kroczu i powiedziała że to już główka wychodzi.
Cały personel nie mógł się nadziwic że jest tyle włosów na tej główce.
pamiętam że spojrzałam na zegar który był na przeciw mnie i była 3.57
i powiedziano mi że jeszcze jedno parcie i urodzę. więc zebrałam wszystkie
siły i wyparłam moja kruszynke dokładnie o 4.00 czyli po półgodzinnym
porodzie. Po chwili usłyszałam jej cieniutki płacz i położyli mi ja na
brzuch tej chwili nigdy nie zapomnę (nawet teraz się poryczałam):-). Malutką
zabrali na chwilę ja poszłam na stół na szczęscie nie pękłam mam tylko
obtarty naskórek i kilka szwów wewnętrznych rozpuszczalnych (już na drugi
dzień kucałam i obcięłam sobie paznokcie u nóg). Podczas szycia obdzwoniłam rodzinę
najlepsze jest to że przez te pół godziny porodu przez cały czas dzwonił do
mnie mąż, bo zawiadomiłam go że jadę do szpitala. Chciał byc przy porodzie,
nie mógł fizycznie to chociaz telepatycznie mnie wspierał. Ale już po 12 godzinach
przyjechał cały rozanielony. muszę przyznac ze ja nastawiałam się na conajmniej 10
godzinny poród, a tu taka niespodzianka. praktycznie 1 etap porodu czyli rozwieranie
się szyjki macicy przespałam dlatego poszło tak szybko. Życzę wszystkim takiego porodu i naprawdę teraz stwierdzam ze nie ma się czego bac, ale jeszcze jadąc do szpitalaz tymi bólami krzyża już mówiłam sobie że nie będę chciała drugiego dziecka skoro to taki ból, ale prawdą jest ze jak już zobaczy się ta małą wspaniałą istotkę to
wszystkim się zapomina. teraz tylko żałuję że tak późno zdecydowalismy się na dziecko skoro juz dawno mogłam byc taka szczęśliwa i tak bardzo kochac takie maleństwo.
Ok to tyle taki krótki poród a taki długi opis, buziaki.
Zapomniam napisac że obcięłam pępowinkę mojej kochanej Laurce.