Witam, zdaje się że to mój pierwszy post, na ogół wolę czytać niż pisać ale temat dla mnie ważny więc muszę się trochę wygadać. Mam dziwną sytuację - nie mieszkam z teściami, ale ... właściwie tak jakbym mieszkała. Na początku związku mieszkaliśmy z rodzicami mojego męża, ale nie zdało to egzaminu - nie czuliśmy się swobodnie,nie mogłam prowadzić takiego trybu życia jaki mi odpowiadał - więc wyprowadziliśmy się i zamieszkaliśmy w wyjętym na pół z moją szwagierką i jej mężem mieszkaniu. I cóż się okazało. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Teściowie zaczęli przesiadywać w naszym mieszkaniu. Ale o ile przez pierwszych kilka miesięcy były to normalne choć przydługie wizyty, odkąd moja szwagierka urodziła córkę, sytuacja mnie przerosła. Teściowie zaczęli przychodzić codziennie, rano przychodzi teściowa i siedzi około pięciu godzin, po południu dobija teść i siedzą razem jeszcze jakieś dwie godziny. Pełen etat prawie. I tak mija trzeci miesiąc, a ja i mąż w końcu przestaliśmy wychodzić z pokoju jak oni przychodzą. I oczywiście są o to pretensje. Teść wchodzi bez pukania do naszego pokoju, pyta, cytuję: "dlaczego, *****, nie wychodzimy", wiecznie ma pretensje ot to, że nie przesiadujemy z nim w kuchni i nie rozmawiamy. A dodam, że rozmowa z nim jest baaardzo ciekawa. Więcej w niej przekleństw niż treści, przy czym cały czas pali, pali też teściowa, szwagierka i szwagier, a ja jestem w zagrożonej ciąży i nie mam ochoty jeszcze dziecka podtruwać. Stało się w końcu tak, że siedzę prawie cały dzień w naszym pokoju, a do kuchni idę jak jest pusta i mąż ją najpierw wywietrzy. Dodam, że szwagierka przez całą ciążę paliła minimum paczkę papierosów dziennie, w związku z tym ani ona ani jej rodzice nie rozumieją o co mi chodzi. Mam dość.