Wiecie co...
Całą ciążę nie miałam zachcianek. W zasadzie nadal nic mnie specjalnie nie jara w kwestiach kulinarnych. Nie marzę, nie fantazjuję, nie mam porywów.
Ale zapachy!!
I gdyby to jeszcze jakieś zdrowe..
Teraz, na świątecznym wyjeździe w tym diabelnie starym domu prawdziwą miłością obdarzyłam łazienkę na parterze.
Pachniała cudowną, rozkoszną, narkotyczną wiekową wilgocią. Wchodziłam tam często ponad normę i popadałam w hiperwentylację, byleby tylko jak najwięcej się tego nachapać.
I zapach dymu i spalanego węgla!
Matko kochana - ekstaza!
Gdy raz piec ześwirował i wywalił z komina tonę gęstych oparów smogowych (no niestety mu się na ZBYT KRÓTKĄ CHWILĘ popsuło i dymił może z 10 minut), to stałam na dworze i wąchałam przestrzeń.
A teraz..
Teraz kończę czytać fantastyczną książkę, w której czasem palą. Szlugi. Cygara. Głównie szlugi.
Ja nie paliłam nigdy. Do krwi ostatniej nie cierpię palaczy i dymu nikotynowego - a teraz o nim marzę! Gdy czytam, mam ten zapach w nozdrzach i fizycznie mi go brakuje. Fantazjuję, by namówić mojego lubego na jakiegoś pysznego papierosa, bym mogła ten smak potem z niego wycałować. Wywąchać.
No ale to nie przejdzie. [emoji14]
A ja cierpię głód i wyrzuty sumienia.
W pierwszej ciąży jarałam się zapachem pary wodnej. Wąchałam prysznice, łazienki i czajniki.