Cześć dziewczyny, dawno nie pisałam.
Dzisiaj mam święto lasu- pierwszy raz od 8 tygodni siedzę sobie z koktajlem malinowym i piszę na forum...
Mój mąż wziął Wojtka na spacer i mam tu błoooooooogą ciszę...
Nie jestem w stanie ( nie mam siły ) przeczytać kilkanaście stron wstecz wpisów więc przepraszam, jeżeli będę się powtarzać.
Potrzebuję trochę wsparcia
Łamię się. Nadal nie radzę sobie chyba z depresją porodową. Cały czas chce mi się płakać.
Mam wrażenie, że moje życie się skończyło, że już tylko dziecko, dziecko, pieluchy, dziecko, cycek, przewijak, dziecko, pozytywka, dziecko, łóżeczko, cycek i tak dzień noc dzień noc...
Jestem notorycznie niewyspana, jak słyszę syrenę stają mi włosy dęba na karku ze zniecierpliwienia.
Jedyną radą na tego małego marudę jest wózek i spacer. I tak chodzę dzień w dzień od rana do wieczora z przerwami na karmienie i przewijanie.
Nie jestem w stanie prawie nic zrobić w domu bo jak jesteśmy w domu ( nie w wózku na spacerze ) to Wojtuś cały czas płacze i marudzi ( chyba ze jest przy cycku to wtedy jest cisza).
Tęsknię za mężem, za tym żeby razem na kanapie się przytulić i obejrzeć film, albo po prostu zjeść razem obiad bez syreny z tyłu głowy, albo na zmianę- najpierw ja jem potem on...
Kocham moje dziecko i dałabym się za nie pokroić... ostatnio poryczałam się ze wzruszenia jak się do mnie zahihrał.
Po prostu mam momentami bardzo złe myśli... Mam nadzieję, że to minie.
Pocieszcie mnie proszę