Wykorzystuję chwilkę, w której mój synek śpi i teraz ja opiszę Wam mój poród:
Po wizycie u lekarza w poniedziałek bardzo bolało mnie podbrzusze, ale wieczorkiem zdecydowaliśmy się z moim G na "małe co nie co" :-) Kilka minut później usłyszałam pyknięcie (o 23:45) i mówię, że mi wody odeszły.. Poszłam do kibelka i rzeczywiście poczułam, żę wylatują ze mnie cieplutkie wody. Zaczęliśmy się zbierać do szpitala i wtedy dostałm takich dreszczy, żę nie mogłam się uspokoić. Trzy razy przebierała się-tak się ze nie lało :-)
O pólnocy zaczęły się skurcze co 3 minuty, a na porodówe byłam o 00:30 (oczywiście spodnie mokre do kolan...). Po zbadaniu przez bardzo miłą Panią na izbie przyjęć, musieli mnie przewieźć na 7 piętro-w windzie okazało się, żę dzrwi nie chcą się otworzyć-akutar mnie to nie bardzo obchodził, bo miałam skurcze, ale widziałam strach w oczach mojego G i Pani, która mnie wiozła. Całe szczęście, że jechał ze mną silny mężczyzna :-) i otworzył na siłę te przeklęte drzwi.
Na porodówce okazało sie, że nie ma osobnej sali do porodów rodzinnych tylko jedna podzielona na dwa boksy. Trafiłam na przekochana położną :-) Najpierw podłączyła mnie do ktg-leżąc na łóżku zaczęłam wymiotować z bólu. Położna powiedziała mi, ze to dlatego, że poród postępuje bardzo szybko, co akurat mnie ucieszyło. Niestety w trakcie porodu chodziłam kilka razy do kibelka i wymiotowałam... Chciałam, żeby mi zrobili lewatywkę, ale okazało się, że nie będzie potrzebna, bo w kibelku czyściło mnie "na dwie strony". Prawie cały poród siedziałam na piłce, bo na łózku nie mogłam wytrzymać z bólu. O godzinie 4 okazało się jednak, zę rozwarcie nie postępuje, a do tego szyjka całkowicie mi się nie zgładziła-położna zabroniła mi przeć, bo istaniało ryzyko, że popękam. Ok. 5 poczułam skurcze parte, ale w dalszym ciągu nie mogłam przeć-postanowili podłaczyć mi oxy, żeby wzmocnić skurcze, które były bardzo krótkie (jak to usłyszałam, to myślałam, zę już nie dam rady). Wezwali Panią ordynator, która stwierdziła, zę główka nie chce wejść do kanału rodnego i chyba potrzebne będzie cięcie (tak naprawdę było już mi wszytsko jedno). Po kilku minutach poprosiłam, żeby pozwolili mi przeć i po kilku chwilach Mały zaczął pchać się na świat. Trwało to bardzo krótko, bo tylko 10minut, ale te momenty, gdy nie mogłam przeć, gdy wychodziła główka, były naprawdę bolesne. Nie nacinali mnie, mimo że Olek urodził się trzymająć lewą rączką za prawy bark, czym tylko zwiększył swój obwód. Moment, w którym poczułam, że wyleciło ze mnie wszystko, był niesamowity-nigdy w życiu nie czułam takiej ulgi. Niestety nie dostałam go od razu na brzuch, tylko po kilku minutach i to też tylko na chwilkę. Łożysko urodziło się po paru minutkach, ale było bardzo maleńkie a pępowin krótka.
O bólu zapomniałam natychmiast-powiedziałm nawet że jestem w stanie urodzić od razu następne dziecko, tak za jednym zamachem :-)
Olka zobaczyłam już na oddziale poporodowym po trzech godzinach i zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Od razu byłam w stanie chodzić i czułam się rewelacyjnie.
I tak właśnie wyglądał mój poród, który w sumie trwał tylko 6 godzin :-) Sorki za szczegóły, ale naprawdę trudno jest opisać takie przezycie.