I w zasadzie właśnie w tym zawierają się wszystkie moje wątpliwości. Do samej procedury nie mam nic, bo skoro bez selekcji naturalnie tyle lat się nie udawało, to właśnie ta selekcja daje nam szansę. Ale ja też wierzę (czyli nie tyle chodzi mi o to, co mówi instytucja, tylko jakie jest moje przekonanie), że życie zaczyna się już w momencie połączenia komórek i nieswojo mi z myślą, że nasze potencjalne dzieci miałyby czekać sobie zamrożone…
Medycyna/nauka chyba (bo w sumie nie wiem) bardziej skłania się ku teorii, że o człowieku mówimy od momentu pojawienia się akcji serca, a wcześniej to tylko zlepek komórek.
Nie wiem, może to kwestia doedukowania się, złapania szerszej perspektywy…?
Są tu jakieś dziewczyny z podobnym dylematem?