Witajcie Czytałam ten wątek w Lipcu zeszłego roku. Obiecałam sobie, że jak wszystko pójdzie dobrze, to opiszę swoją historię Około roku staraliśmy się z partnerem o dzidziusia, gdy w końcu się nam udało, skakałam z radości. Niestety nie długo się nią nacieszyłam. Dokładnie 1 Lipca zaczęłam krwawić... (12 tydz) Szpital, a tam szybkie usg i ton lekarza(kolejna która myślała że urodzi..) straszny i zimny ciąża obumarła w 8 tyg. Jutro tabletki poronne...proponuję zostać w szpitalu i takie tam gadanie, którego już nie słuchałam. Przyszedł drugi lekarz aby potwierdzić, że mój skarb siedzi już sobie z innymi aniołkami...A teraz powiedz partnerowi, że sorry nie potrafię dać Ci dziecka... Przepłakałam całą noc w szpitalu(naszczęście miałam całą sale dla siebie). Nad ranem zasnęłam może na godzinę, by obudzić się z myślą w Sierpniu się uda. W Lipcu łyżeczkowanie, a w Sierpniu znowu pojawiły się 2 kreseczki

Trzeba wierzyć, nie zamykać się w czterech ścianach. Nawet jak wróciłam do pracy, to mówiłam że ja tylko na miesiąc . Dziś już mam 5 miesięcznego szkraba w domku. Wiem też, że jego braciszek czuwał nad nami Troszkę się rozpisałam, mam nadzieję że dotrwałyście do końca. Skrócił am opowieść jak tylko mogłam