Ja właśnie umieram i trochę panikuję. Taka burzowa pogoda jest najgorsza - zawsze skurcze 10 razy gorsze. Przyjechała dziś do mnie z daleka moja mama i wyciągnęła mnie do centrum handlowego. Czułam się już wcześniej średnio, ale wypiłam kawę i myślałam, że dam radę. A w tym centrum musiałam na każdej ławeczce siadać, zawroty głowy lekkie, Kinga w brzuchu szaleje jak nigdy - ewidentnie coś jej nie pasuje. Godzinę temu przyjechał mój mąż z córką i poszedł załatwiać telewizję i internet do nowego domu, a ja nawet wstać już nie mogę... Na szczęście mam tu super wygodny fotel. Brzuch mnie tak bolał, że już miałam parcie nie powiem na co, ale przeszło. Wzięłam magnez, nospe (choć moja gin nie pochwala brania nospy) i po pół godzinie przeszło na tyle, że mogę oddech złapać... Teraz mam skurcze co jakieś 5 minut, a przez pół godziny w ogóle mi skurcz nie przechodził. Już nie wiem co się dzieje... Nie chcę jechać na IP, bo nie mam ochoty marnować tam 5 godzin w poczekalni, a tym bardziej nie chcę tam leżeć na obserwacji. Ostanie doświadczenia ze szpitalami mam dość traumatyczne. Jutro o 11 idę do mojej ginekolog po L4 i poproszę o zbadanie. Na dodatek mam paskudną infekcję intymną (zawsze przy luteinie w końcu dostaję) i w nocy nie mogę spać, tak to swędzi...