Sonka miałaś wczoraj bardzo krwawy dzień
mam nadzieje, że zarówno Majka jak i mąż wyszli bez większego szwanku z tej walki. ;-)
Belka energii już Ci nie oddam, bo wyczerpałam chyba roczny zapas.
jutro z jednym Malmem się żegnam, tym który stał w salonie, bo dojeżdżają do nas dwie szafy z IKEI, jedna do przedpokoju, druga do salonu właśnie. odwlekaliśmy sprawę (i wydatek) w nieskończoność, ale w końcu trzeba, nie da się trzymać ubrań w pudłach i komodach. nie byliśmy jeszcze do końca urządzeni, bo wprowadziliśmy się w listopadzie i sam remont i wyposażenie mieszkania finansowo trochę Nas przerosło. więc na szafy po prostu nie wystarczyło. do dziś pamiętam, że kasa na szafę poszła na pralkę, bo Lubego stara kawalerska odmówiła współpracy ;-)
malinova mam bazylię w doniczkach więc można powiedzieć, że faktycznie mieszkam w pesto
a tym telefonem do szefowej i mega mocą mnie rozwaliłaś
. choć faktycznie podawania dolarganu powinni zabronić
książkę postaram się nabyć, ale patrz na to proszę trochę z przymrużeniem oka.
mój ginekolog (ma naprawdę fantastyczne podejście i super długi staż- 35 lat pracy) na którejś "ciążowej" wizycie rozmawiał ze mną 20 minut o mojej wizji porodu i powiedział, że na pewno poród jest wielkim przeżyciem i cudownym wspomnieniem, ale po czasie, na pewno nie w trakcie. powiedział, że faszerowanie ciężarnych gadkami na temat mistycyzmu i cudownej atmosfery porodu powinno być zakazane. powiedział mi, że poród jest przede wszystkim zjawiskiem cielesnym, a nie duchowym, że taka mama która się naczyta o tym jak bardzo uduchowiony i spokojny jest to akt często na sali przeżywa szok, bo boli ją jak cholera i ona nie myśli o tym że dzieje się cud tylko o tym żeby to się wreszcie skończyło. często w razie komplikacji boi się o życie dziecka co też nie zgadza się z tą całą otoczką. powiedział, że nie chodzi mu o to, że poród jest traumatycznym przejściem, ale żeby nie spodziewać się uniesień, bo wtedy łatwiej się zawieść. powiedział mi: to będzie najbardziej fizyczny akt jakiego doświadczy Pani w życiu. i ja się z nim zgadzam.
a to jest mój ulubiony film z porodu domowego (choć ja bym się nie zdecydowała)
Grayson's Natural Home Birth - YouTube
co do szpitala i personelu św. Zofii (w ich temacie mogę się wypowiedzieć, bo znam stamtąd 3 położne i parę moich koleżanek tam rodziło)
jest to szpital który stawia na naturę. i wszystko jest idealnie jeśli poród przebiega bez problemowo, bo masz piłkę, drabinkę, wanienkę, osobną salę, podgrzewany woreczek i tak dalej. podobno są cudowni. ale ich problem polega na czymś innym... mają takie "parcie" na naturę, że bardzo niechętnie decydują o cesarce. nawet kiedy zdecydowanie powinni. jedna moja koleżanka rodziła synka pośladkowo, nie miała już siły, poród był cholernie ciężki, dziecko duże, a ona raczej nie. Seba urodził się zdrowy, ale ona do dziś ma traumę związaną z porodem, przechodziła depresję poporodową, nie chce mieć więcej dzieci mimo, że z mężem planowali liczną rodzinę. mimo tego że wszyscy tam byli mili i kochani. ale położna czy lekarz nie muszą być super mili. ważniejsze żeby wiedzieli co robią.
druga znajoma nie miała tyle szczęścia. przez brak decyzji o cesarce jej syn został niedotleniony, ma ciężkie porażenie mózgowe. pisałam już kiedyś o tym.
3 pozostałe koleżanki po bezkomplikacyjnych porodach fizjologicznych są szpitalem zachwycone.
a teraz ciekawostka.
mój ginekolog powiedział, że mogę sobie wybierać szpital, nie muszę rodzić u niego, ale nie zgadza się na św. Zofię, bo tam są nierozsądni lekarze i marketing lepszy niż zaplecze medyczne.
więc wybacz ale ja przesiewam przez sito to co twierdzą specjaliści z Żelaznej.
Jutrzenko no jak się obudziłam to kostki były na swoim miejscu, ale niestety po 40 minutach kiedy wróciłam z piekarni i zrobiłam śniadanie znowu zniknęły :-( chyba już teraz po prostu tak to będzie wyglądać.
Sonka dialog faktycznie przedni. dzieci w ogóle miewają szalone pomysły na świat.
ostatnio siedziałam w kawiarni i Marianka próbowała wykopać mi wnętrzności na zewnątrz (przysięgam, że działała tak żywiołowo, że jeszcze chwila, a by jej się udało). obok na ławeczce siedział 4 letni chłopiec z mamą i widać było, że dziecko żywe srebro: "o mama patrz! pan na rowerze, pani z psem, o ptaszek, o samochód, dziewczynka jedzie" i tak cały czas. w końcu przeniósł uwagę na mnie i mówi: "mama! patrz! tej pani taki wielki brzuch skacze!". no to mama taka trochę speszona mówi: "kochanie w brzuszku tej pani siedzi dzidziuś i pewnie teraz się bawi", na co chłopiec tonem znawcy: "mama przecież wiem. potem masuje sie brzuch, smaruje się pępek MASEŁEM i dzidzia się wyślizguje"
nie powiem. bardzo bym chciała, żeby to tak wyglądało.
Charlois bardzo Ci współczuję straty :-(
ja nie wiem co wy macie do tej nerwowej atmosfery...
ja tu jakichś wielkich nerwów nie widzę tylko wymianę poglądów. za wrażliwe z Was babeczki chyba ;-)
tak mnie zgaga pali, że zaraz będę ziać ogniem. i chyba zaraz pójdę spać, bo ciśnienie znów mi spadło.