wiara.nadzieja.milosc
Zaangażowana w BB
Czas na mnie.
25.08 zaczelo sie? Od godziny 3 po poludniu mialam regularne skurcze, mysle sobie znow falszywy alarm poczekam do 19 az wroci M, w miedzyczasie skurcze nasilily sie trzykrotnie i o 21 jechalismy do szpitala. Nie mieli miejsc ani na porodowce ani u poloznych, wiec do 12:40 w nocy czekalismy na lozku w poczekalni wtedy mialam 4 cm rozwarcia, dostalam gaz rozweselajacy, az w koncy po 2,5 godzinie zabrali mnie na oddzial poloznyczy zebym mogla w koncu zaczac rodzic w wodzie. Tak bardzo sie cieszylam, ze juz w koncu tam zostane i w spokoju poczekam na parte. Rozwarcie 7 cm, no to czas na wanne. Przyjemnie ciepla woda, poczekalismy na parte i sie zaczelo. Spedzilam w wannie 6 godzin z partymi moj M spisal sie na medal podawal wode, wilgotne husteczki (krzyczalam, zeby mnie zostawil w spokoju jak mam skurcz, strasznie mnie draznil dotyk wtedy i jedynie lamalam mu kosci reki ), az w koncu o 9 rano przyszla nowa zmiana poloznych, chwalily mnie, ze dobrze mi idzie. Wzieli mnie do lazienki, usiadlam. Odeszly mi wody i jedyne co uslyszalam to, ze wody mam zatrute (w koncu tydzien po terminie) wiedzialam, ze od teraz nie bedzie kolorowo. Wzieli mnie pod kroplowke z oxytocyna, rozwarcie wtedy juz mialam pelne na 10cm i lezalam pod okiem poloznej ze skurczami, dali mnie dwa razy zastrzyk z morfiny, bo juz naprawde nie dawalam rady, problem w tym, ze to znieczulenie na ten bol juz nie pomagalo i myslalam zeby wstac i wrocic do domu. Spytalam ile jeszcze musze wytrzymac i kiedy w koncu cos sie ruszy, polozna mowila, ze beda mnie tu na stole trzymali nie dluzej niz godzine, wody caly czas mi odchodzily, przy kazdym skurczu parlam po 3-4 razy, a Majki jak nie widac tak nie widac. Po godzinie oznajmili mi, ze mala nie odwrocila glowki prawidlowo i zaraz przyjedzie lekarz, potem znowu lekarz i lekarka, az w koncu anestezjolog, w miedzyczasie chcieli mi wcisnac studentow (myslalam, ze ich rozszarpie, ja tu ledwo zyje, a oni tu chca ich na mne uczyc ). Przyszedl anestezjolog, wyjasnil sytuacje i mowi, ze maja dla mnie rozwiazanie, otoz porod z uzyciem kleszczy i ZZO, zbladlam i myslalam, ze to juz sie nigdy nie skonczy. Smiesznie wygladala nasza rozmowa ktora ciagle przerywana byla parciem (bo moze jednak cos sie ruszy :/). Zgodzilam sie, chociaz trzeslam sie ze strachu, drgawki to mi tylko przechodzily jak mialam skurcz. Powiedzieli, ze jesli to sie nie uda to beda robili cesarke. Zabrali mnie na stol do sali operacyjnej, wzieli M zeby sie przebral, widzialam jak zbladl, az sie o niego martwilam ze padnie i go wyniosa. Nasmarowali mnie, dali znieczulenie pomiedzy skurczami i zrobilo mi sie cieplo od pasa w dol, pomyslalam teraz to juz musi sie udac. Polozna mowila, ze bedzie sprawdzac kiedy mam skurcz i kiedy mam przec. Poczulam jak mi cos wciskaja, po obu stronach, to byly kleszcze. Jedyne o czym myslalam to zeby tylko nie uszkodzili mojego malenstwa. Pierwszy skurcz, uslyszalam ze glowka juz jest na zewnatrz, troche sie niecierpliwilam bo czekam na ten skurcz i czekam i mysle ku.... ona sie zaraz udusi, przyszedl drugi uslyszalam ze nie da sie ukryc, ze to dziewczynka i ze lozysko tez juz urodzilam. Kamien z serca, zobaczylam Majke, za chwilke z nia wrocili i polozyli na mnie. Ciagle tylko spogladalam na M z usmiechem, a on taki blady byl. Spisal sie na medal, caly czas byl ze mna i do tego byl zaraz po 12 godzinnej zmianie w pracy, tym bardziej go podziwiam. Wzieli mojego aniolka na badanie, dostala 9 punktow. Okazalo sie, ze musza szyc. No to mysle do siebie, szybko do siebie nie dojde po tym porodzie. Stracilam okolo litr krwi. Jakby tego bylo malo przyszli nam oznajmic, ze nasz skarb ma rozszczep podniebienia. Pomyslalam, jak juz tyle przeszlismy to jakos sobie poradzimy. Cieszylam sie bardzo, ze juz po wszystkim, patrze na zegarek a tam po 12 po poludniu. Maja przyszla na swiat o 12:36, wazyla 3580, mierzyla 51 cm. Nasz najwiekszy skarb !!!
25.08 zaczelo sie? Od godziny 3 po poludniu mialam regularne skurcze, mysle sobie znow falszywy alarm poczekam do 19 az wroci M, w miedzyczasie skurcze nasilily sie trzykrotnie i o 21 jechalismy do szpitala. Nie mieli miejsc ani na porodowce ani u poloznych, wiec do 12:40 w nocy czekalismy na lozku w poczekalni wtedy mialam 4 cm rozwarcia, dostalam gaz rozweselajacy, az w koncy po 2,5 godzinie zabrali mnie na oddzial poloznyczy zebym mogla w koncu zaczac rodzic w wodzie. Tak bardzo sie cieszylam, ze juz w koncu tam zostane i w spokoju poczekam na parte. Rozwarcie 7 cm, no to czas na wanne. Przyjemnie ciepla woda, poczekalismy na parte i sie zaczelo. Spedzilam w wannie 6 godzin z partymi moj M spisal sie na medal podawal wode, wilgotne husteczki (krzyczalam, zeby mnie zostawil w spokoju jak mam skurcz, strasznie mnie draznil dotyk wtedy i jedynie lamalam mu kosci reki ), az w koncu o 9 rano przyszla nowa zmiana poloznych, chwalily mnie, ze dobrze mi idzie. Wzieli mnie do lazienki, usiadlam. Odeszly mi wody i jedyne co uslyszalam to, ze wody mam zatrute (w koncu tydzien po terminie) wiedzialam, ze od teraz nie bedzie kolorowo. Wzieli mnie pod kroplowke z oxytocyna, rozwarcie wtedy juz mialam pelne na 10cm i lezalam pod okiem poloznej ze skurczami, dali mnie dwa razy zastrzyk z morfiny, bo juz naprawde nie dawalam rady, problem w tym, ze to znieczulenie na ten bol juz nie pomagalo i myslalam zeby wstac i wrocic do domu. Spytalam ile jeszcze musze wytrzymac i kiedy w koncu cos sie ruszy, polozna mowila, ze beda mnie tu na stole trzymali nie dluzej niz godzine, wody caly czas mi odchodzily, przy kazdym skurczu parlam po 3-4 razy, a Majki jak nie widac tak nie widac. Po godzinie oznajmili mi, ze mala nie odwrocila glowki prawidlowo i zaraz przyjedzie lekarz, potem znowu lekarz i lekarka, az w koncu anestezjolog, w miedzyczasie chcieli mi wcisnac studentow (myslalam, ze ich rozszarpie, ja tu ledwo zyje, a oni tu chca ich na mne uczyc ). Przyszedl anestezjolog, wyjasnil sytuacje i mowi, ze maja dla mnie rozwiazanie, otoz porod z uzyciem kleszczy i ZZO, zbladlam i myslalam, ze to juz sie nigdy nie skonczy. Smiesznie wygladala nasza rozmowa ktora ciagle przerywana byla parciem (bo moze jednak cos sie ruszy :/). Zgodzilam sie, chociaz trzeslam sie ze strachu, drgawki to mi tylko przechodzily jak mialam skurcz. Powiedzieli, ze jesli to sie nie uda to beda robili cesarke. Zabrali mnie na stol do sali operacyjnej, wzieli M zeby sie przebral, widzialam jak zbladl, az sie o niego martwilam ze padnie i go wyniosa. Nasmarowali mnie, dali znieczulenie pomiedzy skurczami i zrobilo mi sie cieplo od pasa w dol, pomyslalam teraz to juz musi sie udac. Polozna mowila, ze bedzie sprawdzac kiedy mam skurcz i kiedy mam przec. Poczulam jak mi cos wciskaja, po obu stronach, to byly kleszcze. Jedyne o czym myslalam to zeby tylko nie uszkodzili mojego malenstwa. Pierwszy skurcz, uslyszalam ze glowka juz jest na zewnatrz, troche sie niecierpliwilam bo czekam na ten skurcz i czekam i mysle ku.... ona sie zaraz udusi, przyszedl drugi uslyszalam ze nie da sie ukryc, ze to dziewczynka i ze lozysko tez juz urodzilam. Kamien z serca, zobaczylam Majke, za chwilke z nia wrocili i polozyli na mnie. Ciagle tylko spogladalam na M z usmiechem, a on taki blady byl. Spisal sie na medal, caly czas byl ze mna i do tego byl zaraz po 12 godzinnej zmianie w pracy, tym bardziej go podziwiam. Wzieli mojego aniolka na badanie, dostala 9 punktow. Okazalo sie, ze musza szyc. No to mysle do siebie, szybko do siebie nie dojde po tym porodzie. Stracilam okolo litr krwi. Jakby tego bylo malo przyszli nam oznajmic, ze nasz skarb ma rozszczep podniebienia. Pomyslalam, jak juz tyle przeszlismy to jakos sobie poradzimy. Cieszylam sie bardzo, ze juz po wszystkim, patrze na zegarek a tam po 12 po poludniu. Maja przyszla na swiat o 12:36, wazyla 3580, mierzyla 51 cm. Nasz najwiekszy skarb !!!