Tonya
Zadowolona z życia :)
Nie wiem czy dam radę opisać wszystko, bo mały już kwili na pobudkę, ale spróbuję...
W sobotę cały dzień bolał mnie brzuch, skurcze były nieregularne, ale coraz silniejsze i wiedziałam, że godzina zero się zbliża. M. urodził się w niedzielę to synuś nie mógł taty zawieść ;-)
O 23 skurcze były już regularnie co 5-6 min. pognałam M. do spania a sama włączyłam sobie ulubioną muzykę, zapaliłam świece, wyciągnęłam piłkę i zaczęłam świadomie rodzić...
O 3 bóle były już co 3 min., obudziłam M. i pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście noc na porodówce była spokojna i szybko minęły formalności. Dołączyła do mnie moja położna - złota kobieta!
Rozwarcie pomimo tak długo trwających już w domu skurczy było 3cm - wolno to szło od początku, ale ja miałam powera i bardzo pozytywne nastawienie. Starałam sie być bardzo aktywna, żeby przyspieszyć akcję. Czas leciał, ale ja nie byłam go świadoma. Męczące były jedynie wymioty po każdym bolesnym i długim skurczu (wymiotowałam wodą, którą piłam) - mam to niestety po mojej mamie ;-) Musiałam dostać dwie kroplówki, żeby się nie odwodnić.
Mniej więcej w połowie rozwierania się szyjki miałam kryzys zmęczenia (w końcu nie spałam tej nocy), poprosiłam o znieczulenie, żeby móc pospać między skurczami.
Ogólnie faza rozwierania szyjki trwała bardzo długo i postęp był powolny. Ale dla mnie czas się nie liczył, byłam bardzo skoncentrowana.
Wreszcie dotarliśmy do 10 cm, znalazłyśmy z położną pozycję wertykalną, w której było mi wygodnie i zaczęło się parcie. I tu pojawił się problem - małemu zaczęło skakać tętno. Okazało się, że ta pozycja jest niemożliwa, ze tylko na łóżku tętno było w miarę równe. Ale i tak coś szło nie tak...głowa zaklinowała się w kanale rodnym i nie chciała ruszyć dalej, położna nie pozwalała mi przeć. Pilnowała tylko by dziecko było wystarczająco utlenowane, więc oddychałam pod jej dyktando.
W między czasie pobrali mu z główki krew żeby sprawdzić czy nie doznał niedotlenienia, ale wynik na szczęście był ok.
Minęły dwie godziny i nic się nie zmieniło, byłam wykończona. Zeszli się lekarze i zaczęli się zastanawiać jak mi pomóc. Zaproponowali vacum. Bardzo się tego wystraszyłam, bo znam historie dzieci uszkodzonych po porodzie z użyciem vacum. Chciałam, żeby zrobili mi cc byleby mały był cały i zdrowy. Ale na cc było już za późno, bo główka za nisko w kanale. Zgodziłam się im zaufać.
Znieczulili mnie miejscowo, nacieli, jeden lekarz założył vacum, drugi naciskał brzuch a ja parłam. To był najtrudniejszy moment porodu - bardzo się bałam o zdrowie małego i o to, że za kolejnym skurczem partym wysiądą mi wszystkie siły. Na szczęście udało się za pierwszym razem i po paru sekundach Arturek był już na mojej piersi.
Silny z niego chłopak, dał radę i wytrzymał to wszystko razem ze mną. Jego gabaryty były jednak za duże do moich, żeby mogła urodzić samodzielnie - nie był okręcony pępowiną (a to podejrzewano). Dostał Apgar 9 za lekkie zasinienie skóry, ale już po 5 min. było 10. Po vacum na główce nie ma już śladu.
Już po chwili mi go zabrali, bo zaczęłam im "odjeżdżać" - ciśnienie spadło mi na 60/40 i zaczęłam czuć, że mdleję. Szybko wyjechałam z sali i zdążyłam tylko zobaczyć przerażone oczy mojego M. On w ogóle był cudowny przez cały czas porodu, bardzo mi pomagał, byłam mu wdzięczna, że wytrwał do końca, bo naprawdę musiało to wszystko źle wyglądać.
Na szczęście po chwili doszłam do siebie, zszyli mnie i zawieźli na salę, gdzie znów byliśmy razem - całą trójką. Zmęczeni, ale szczęśliwi jak nigdy dotąd. Synuś wynagradzał wszystkie trudy. To był trudny poród, ale nie był dla mnie traumą. To była raczej walka, którą wygraliśmy razem a nagroda jest bezcenna :-)
Życzę Wam jednak, by Wasze walki porodowe były łatwiejsze ;-)
W nocy musieli przetoczyć mi krew bo hemoglobina spadła mi do poziomu 4,3. Miałam zakaz wstawania, zresztą i tak bym nie dała rady. Pomimo tego udało nam się zacząć karmienie tego pierwszego wieczoru. Mały okazał się salowym aniołkiem :-)
We wtorek puścili nas do domu. Uczymy się siebie co dzień i kochamy się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Jest cudownie
W sobotę cały dzień bolał mnie brzuch, skurcze były nieregularne, ale coraz silniejsze i wiedziałam, że godzina zero się zbliża. M. urodził się w niedzielę to synuś nie mógł taty zawieść ;-)
O 23 skurcze były już regularnie co 5-6 min. pognałam M. do spania a sama włączyłam sobie ulubioną muzykę, zapaliłam świece, wyciągnęłam piłkę i zaczęłam świadomie rodzić...
O 3 bóle były już co 3 min., obudziłam M. i pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście noc na porodówce była spokojna i szybko minęły formalności. Dołączyła do mnie moja położna - złota kobieta!
Rozwarcie pomimo tak długo trwających już w domu skurczy było 3cm - wolno to szło od początku, ale ja miałam powera i bardzo pozytywne nastawienie. Starałam sie być bardzo aktywna, żeby przyspieszyć akcję. Czas leciał, ale ja nie byłam go świadoma. Męczące były jedynie wymioty po każdym bolesnym i długim skurczu (wymiotowałam wodą, którą piłam) - mam to niestety po mojej mamie ;-) Musiałam dostać dwie kroplówki, żeby się nie odwodnić.
Mniej więcej w połowie rozwierania się szyjki miałam kryzys zmęczenia (w końcu nie spałam tej nocy), poprosiłam o znieczulenie, żeby móc pospać między skurczami.
Ogólnie faza rozwierania szyjki trwała bardzo długo i postęp był powolny. Ale dla mnie czas się nie liczył, byłam bardzo skoncentrowana.
Wreszcie dotarliśmy do 10 cm, znalazłyśmy z położną pozycję wertykalną, w której było mi wygodnie i zaczęło się parcie. I tu pojawił się problem - małemu zaczęło skakać tętno. Okazało się, że ta pozycja jest niemożliwa, ze tylko na łóżku tętno było w miarę równe. Ale i tak coś szło nie tak...głowa zaklinowała się w kanale rodnym i nie chciała ruszyć dalej, położna nie pozwalała mi przeć. Pilnowała tylko by dziecko było wystarczająco utlenowane, więc oddychałam pod jej dyktando.
W między czasie pobrali mu z główki krew żeby sprawdzić czy nie doznał niedotlenienia, ale wynik na szczęście był ok.
Minęły dwie godziny i nic się nie zmieniło, byłam wykończona. Zeszli się lekarze i zaczęli się zastanawiać jak mi pomóc. Zaproponowali vacum. Bardzo się tego wystraszyłam, bo znam historie dzieci uszkodzonych po porodzie z użyciem vacum. Chciałam, żeby zrobili mi cc byleby mały był cały i zdrowy. Ale na cc było już za późno, bo główka za nisko w kanale. Zgodziłam się im zaufać.
Znieczulili mnie miejscowo, nacieli, jeden lekarz założył vacum, drugi naciskał brzuch a ja parłam. To był najtrudniejszy moment porodu - bardzo się bałam o zdrowie małego i o to, że za kolejnym skurczem partym wysiądą mi wszystkie siły. Na szczęście udało się za pierwszym razem i po paru sekundach Arturek był już na mojej piersi.
Silny z niego chłopak, dał radę i wytrzymał to wszystko razem ze mną. Jego gabaryty były jednak za duże do moich, żeby mogła urodzić samodzielnie - nie był okręcony pępowiną (a to podejrzewano). Dostał Apgar 9 za lekkie zasinienie skóry, ale już po 5 min. było 10. Po vacum na główce nie ma już śladu.
Już po chwili mi go zabrali, bo zaczęłam im "odjeżdżać" - ciśnienie spadło mi na 60/40 i zaczęłam czuć, że mdleję. Szybko wyjechałam z sali i zdążyłam tylko zobaczyć przerażone oczy mojego M. On w ogóle był cudowny przez cały czas porodu, bardzo mi pomagał, byłam mu wdzięczna, że wytrwał do końca, bo naprawdę musiało to wszystko źle wyglądać.
Na szczęście po chwili doszłam do siebie, zszyli mnie i zawieźli na salę, gdzie znów byliśmy razem - całą trójką. Zmęczeni, ale szczęśliwi jak nigdy dotąd. Synuś wynagradzał wszystkie trudy. To był trudny poród, ale nie był dla mnie traumą. To była raczej walka, którą wygraliśmy razem a nagroda jest bezcenna :-)
Życzę Wam jednak, by Wasze walki porodowe były łatwiejsze ;-)
W nocy musieli przetoczyć mi krew bo hemoglobina spadła mi do poziomu 4,3. Miałam zakaz wstawania, zresztą i tak bym nie dała rady. Pomimo tego udało nam się zacząć karmienie tego pierwszego wieczoru. Mały okazał się salowym aniołkiem :-)
We wtorek puścili nas do domu. Uczymy się siebie co dzień i kochamy się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Jest cudownie