8 lipca miałam wizyte u swojego lekarza, późno, bo na 20. To był piątek. U niego zawsze jest godzinne opóźnienie i nie inaczej było tym razem. Weszłam do gabinetu po 21. Doktorek mówi, że ponieważ tydzień wcześniej byłam i ważyliśmy dziecko, to teraz nie ma potrzeby a zrobimy za to KTG. No i tak leżę....a on spojrzał na mnie, raz, drugi i mówi....."eeeehhhhh - zważywmy go, bo duzy ma Pani ten brzuszek". (Wcale nie był aż tak duży! ;-) )
No i na usg wyszło, że dzieciątko ma 4000-4200g! No jak to, przecież dopiero było 3500! :O A on mi każe jutro zgłosić się do szpitala i tam niech decydują, czy pozwolą mi urodzić SN (bo ja już po jednej cesarce).
Już zapłaciłam i wychodzę ze skierowaniem z ręce, a on jeszcze pyta - "A jak cisnienie??" No.....2 dni temu było 150/90, więcej nie mierzę (bo sie tylko denerwuję) a czuje się dobrze. A on przerażony - co??? I nic Pani nie mówi? Mierzy mi to ciśnienie, a tam 160/100. Prawie wyrwał mi to skierowanie i mówi "O nie, do szpitala to pojedzie Pani JUŻ". Patrzy na mnie i mówi mega poważnym głosem - "Ja nie żartuję, na serio już musi Pani jechać". A ja mu mówię, że przyjechałam, sama (20km), nie mam rzeczy. A on swoje - natychmiast! Wszystko dowiozą.
No to pojechałam, rodzić, sama, swoim samochodem.
Nie mogłam się dodzwonić do M., do nie miał przy sobie telefonu. Musiałam dzwonić do mojej mamy, żeby jechała do mnie do domu i do Marcina. W szpitalu byłam o 22, on dojechał 30min później.
Tam, położna zmierzyła mi ciśnienie, tak samo wysokie, lekarz zrobił usg, waga tak samo duża, moje obrzeki, ból głowy i decyzja o natychmiastowym Cesarskim cięciu. W dokumentach mam zapisane - zagrożenie stanem przedrzucawkowym.
Poszłam na trakt porodowy, tam mnie przygotowała przemiła połozna, cały czas monitorowali cisnienie (mega wysokie - 170/110), podpieli ktg - piekne skurcze porodowe zaczęły się pisać - a ja nic nie czułam. Przyszedł sam ordynator i też nie pozwolił mi rodzić (ale tez wszystko wysoko było) i sam zrobił mi cc.
Przeszłam na salę operacyjną, akcja znieczulenie. Nie mogła bić się w kregosłup - próbowała chyba z 20minut i tylko słyszałam jak mówi do pielęgniarki - no nie mogę, nie da się, daj większa igłę, dłuższą. Pani Kasiu, ostatni raz i musze panią uspić! :O I to gmeranie w kręgosłupie, oj....bolało.... i jeszcze sie bałam, jak mój kręgosłup (po operacji) znosi to wbijanie.... No ale udało się! Uczucie dziwne, chciałam żeby się jak najszybciej skończyło...odpływałam, było mi słabo, za wszelką cenę nie chciałam słuchać tego co mówią lekarze (nie mam pojęcia dlaczego). Skupiałam się na anestezjolog i z nią rozmawiałam.
Po chwili wyciągnęłi Juniora, pokazali i kazali mówić co urodziłam, dali do przytulenia i patrzyłam z boku jak go ubierają..... Urodził się długi - 60cm, stópkę też ma sporą ;-) i waga też piękna - 3930g.
Zawieźli nas na salę wybudzeniową, Igorek był cały czas ze mną, ale nie mogłam się podnosić - była położna, która przychodziła na każde jego zawołanie, przystawiała mi go do piersi, dawała do przytulenia. Bez problemu dali mi też środki przeciwbólowe - co w poprzednim szpitalu tylko przez pierwszą dobę.
Jestem bardzo zadowolona z opieki, połozne dbały o nas i bardzo się starały, wszyscy byli mili i przyjaźni. Szybko wstałam, szybko doszłam do siebie, wiedziałam, ze muszę dużo chodzić. Mąż i siostra byli w szoku, że tak szybko dobrze się czuję. Pamiętali co było 5 lat temu.....
Wszystko to już za mną...nie było łatwo, zwłaszcza, że chciałam rodzić sn, ale 3 lekarzy mi tłumaczyło, że nie możemy ryzykować ani moim zdrowiem i życiem, ani dziecka.
Igorek jest ogromnym żarłoczkiem - to miła odmiana po niejadkach dziewczynkach ;-) Nie mogę się nadziwić, ile je. I jaki jest inny. Jak po nim widać, że to chłopiec, ma większe dłonie, inne rysy twarzy.....jest po prostu idealny....